Żyjemy w dychotomicznym świecie, w którym wszystko można podzielić na „tak” albo „nie”, „dobre” albo „złe”, „prawdę” i „kłamstwo”. Ten podział, konieczność opowiedzenia się zdecydowanie po którejś ze stron, wraz z niemalejącymi wymaganiami, wykańcza nas i osłabia.
Punkt wyjścia do tego felietonu to karmienie piersią. Ale to tylko pretekst – właściwie do wszystkiego. Rozmawiałam ostatnio z cudowną kobietą – naprawdę wspierającą inne kobiety – która była zdecydowaną przeciwniczką mieszanek mlekozastępczych. Ja, jako dietetyk kliniczny, powtórzę za WHO i pediatrami: mleko mamy jest najlepsze i zalecane jako wyłączne pożywienie dla dziecka do końca szóstego miesiąca życia. Dalsze karmienie piersią przynosi także wiele zdrowotnych korzyści dla dziecka i dla mamy (choć nie wiem, czy „Zwierciadło” to odpowiednie miejsce do wymieniania ich wszystkich). Tylko to jest teoria. Bo wiem też, że nie każda kobieta chce lub może karmić piersią. Statystyki? 98% mam zaczyna po porodzie karmić, ale po sześciu tygodniach połowa podaje butelkę. I co wtedy – stawiamy na nich krzyżyk? Czy myślimy o najlepszej opcji? Jako dietetyk mogę wesprzeć kobietę w czasie prób karmienia naturalnego, ale mogę też doradzić najlepszą mieszankę mlekozastępczą, a nie uciąć temat, mówiąc: tylko mleko mamy. Co więcej, może bez tej presji byłoby łatwiej z piersią, bez napinki i obciążeń?
To właśnie nasza gra: wszystko albo nic. Gramy w nią nieustannie. Karmisz piersią – jesteś w klubie dobrych matek. Nie karmisz – witaj w „tej drugiej” kategorii. Nikt nie pyta, czy jesteś wyspana, czy czujesz się dobrze. Liczy się, czy odtwarzasz „idealny” scenariusz. Bardzo zdziwiło mnie to podejście znajomej, bo mam poczucie, że w akceptacji nie ma miejsca na wsparcie tylko jednej wizji. Jest ciężko, a ciągle sobie same i wzajemnie dowalamy – na miło lub wrednie. „Schudłaś? Wyglądasz świetnie!” – mówimy niby życzliwie, ale wysyłamy sygnał: lepiej znaczy szczuplej, wcześniej było gorzej. Może nawet w podtekście komplementowana słyszy „w końcu się wzięłaś za siebie”. Ile razy ktoś pochwalił, że poszłaś na spacer, bo miałaś ochotę na oddech i przytulenie do drzewa, albo że odpuściłaś trening, bo potrzebowałaś odpoczynku? Zamiast wspierać się w trosce o zdrowie, często – nawet nieświadomie – ustawiamy się w roli surowych sędziów.
I chcę podkreślić, że to działa w obie strony. Presja, którą nakładamy na innych, wraca do nas jak bumerang. Mierzymy się oczami koleżanek, sąsiadek, znajomych z siłowni. Przeglądamy się w spojrzeniach innych kobiet, szukając potwierdzenia: „Czy jestem wystarczająco dobra?”. W dbaniu o siebie albo w zajmowaniu się dzieckiem.
Ta gra nie ma końca. Życie staje się nieustannym projektem poprawiania siebie, w którym zwykle przegrywamy. Patrzymy na siebie w lustrze oczami innych. Zastanawiamy się, czy ktoś zauważył, że przytyłyśmy dwa kilo albo przeczytałyśmy wszystkie „modne” książki.
Zamiast wspierać się w trosce o zdrowie, bawimy się w surowych sędziów. Patrzymy na siebie oczami innych: czy mogę pokazać się w krótkich spodenkach (przecież trzeba zakryć cellulit, który ma 90% kobiet, ale mimo wszystko go ukrywam), czy brzuch jest wystarczająco płaski?
A można inaczej. Można być lustrem, które pokazuje coś więcej niż obwód talii czy mierzalną sprawczość. Można nakarmić dziecko butelką i czuć wdzięczność, że mamy taką możliwość.
Można spotkanie zacząć od: „Dobrze mi z tobą”. Bo najpiękniejsze, co możemy powiedzieć drugiemu człowiekowi i swojemu odbiciu w lustrze, brzmi po prostu: „Cieszę się, że jesteś”.
Katarzyna Błażejewska-Stuhr, dietetyczka kliniczna, psychodietetyczka. Prowadzi blog kachblazejewska.pl, autorka „Poradnika pozytywnego jedzenia” i podcastu „Jelita – twój drugi mózg” (na: zwierciadlo.pl).