Dziennikarstwo to jeden z najtrudniejszych zawodów świata. Piszę to nie tylko jako magister dziennikarstwa, ale przede wszystkim jako obserwator. A od pewnego czasu również jako przepytywany przez dziennikarzy artysta estradowy.
Nie wszyscy potrafią zrozumieć, że są tematy, do których przygotować się nie można. I w takiej sytuacji zarzucanie dziennikarzowi, że zadaje banalne pytania, jest krzywdzące. Wyobraźmy sobie – redaktor ma przeprowadzić wywiad z kimś, kto właśnie przed chwilą wynalazł koło. Jakie pytania może zadać? Tylko takie typu: „Skąd pomysł?”, „Czy w rodzinie ktoś już próbował coś wynaleźć?”, „Jakie ma pan (pani) plany na przyszłość?”. A właśnie! Czy ktoś ustalił płeć osoby, która wynalazła koło? Nie, żebym chciał coś tym pytaniem zaognić – tak z ciekawości pytam. Jak nie wiem, a właśnie jestem przy komputerze, robię to, co większość ludzkości – wpisuję do internetu pytanie: „Kto wynalazł koło?”. Pierwsze zdanie, które się wyświetla, zaczyna się od słów: „Panuje pogląd, że twórcami koła byli Sumerowie…”. No to ustalmy, że Kazimiera i Janusz Sumerowie. W ten sposób niczego nie zaognię. Ale wracajmy do pytań dziennikarskich – czasami nie mogą być bardziej szczegółowe. Gdyby już wtedy było wiadomo, jakie będą konsekwencje wynalezienia koła, dziennikarz (dziennikarka) mógłby (mogłaby) zadać pytanie: „Nie obawia się pan (pani) konsekwencji tego wynalazku? Na przykład, że ludzie zaczną się za bardzo przemieszczać? Nie szkoda?”.
Na takie spostrzeżenia wpadłem kilka dni temu, kiedy po zakończeniu pewnego małego festiwalu, którego koncert finałowy prowadziłem, podeszła do mnie pani z radia, podstawiła pod nos mikrofon i zapytała: „To był pierwszy festiwal. I co?”. Trochę mnie zaskoczyła, ale kiedy pozbierałem myśli, odpowiedziałem: „To znaczy, że wcześniej nie było, a następny będzie drugi”. A potem, kiedy sobie o tym pytaniu myślałem, przechodziłem przez kilka faz: najpierw mnie śmieszyło, potem dziwiło, aż wreszcie zaczęło zachwycać. Przecież to genialne! Każde pytanie dziennikarskie powinno się tak kończyć! „Panie prezydencie, postanowił pan zawetować tę ustawę. I co?”. „Panie premierze, w kampanii obiecywaliście obniżenie składki zdrowotnej. I co?”. Niestety, na to „I co?” jest pewna szczeniacka, wulgarna odzywka, ale mam nadzieję, że osoby na takich stanowiskach nie posłużyłyby się nią w publicznej wypowiedzi. Na razie przynajmniej.
Jeszcze trudniejszym od bycia dziennikarzem jest bycie ekspertem przepytywanym przez dziennikarzy. Przecież ekspert musi się na wszystkim znać, nie może powiedzieć po prostu: „Nie wiem”. A żeby nie wiem jak dużo wiedział, to może czegoś nie wiedzieć. Specjalista od mowy ciała miał ocenić przemówienie Donalda Trumpa. I ocenił tak (wypowiedź dla Onetu): „Podczas wystąpienia wypowiadał jej [Melanii Trump] imię i nazwisko, bardziej pozytywnie wypowiadał się o jej mamie niż o niej samej. Gdy mówił, że Melania aktywnie brała udział w kampanii, ruszył ramieniem, co jest sygnałem niezgadzania się i kłamstwa […]. Samo przemówienie polityka było dobrze przygotowane. Ekspert podkreśla jednak, że tembr głosu zwiastuje kłopoty”. No i masz! To naprawdę niesprawiedliwe, że specjalista od mowy ciała nie może powiedzieć: „Przepraszam, ale ciało Donalda Trumpa mnie nie interesuje”. Taka odpowiedź byłaby uznana za nieprofesjonalną. Niech eksperci od mowy ciała biorą też pod uwagę, że ich komentarze będą potem wykorzystywane prywatnie w wielu polskich domach. No niech teraz szwagier, składając żonie życzenia świąteczne, spróbuje ruszyć ramieniem!
Artur Andrus, Mistrz Mowy Polskiej, dziennikarz, poeta, autor piosenek.