Jak się zastanowić, to o każdych czasach można powiedzieć, że są ciekawe, bo różnią się od poprzednich, zmiany są przecież jedyną niezmienną rzeczą w naszym świecie.
Tytułowe powiedzenie uważa się za chińskie przysłowie, choć nie ma na to dowodów. Nikomu nie udało się go odnaleźć w klasycznych chińskich tekstach, więc mogło powstać na Zachodzie. W latach 30. XX wieku brytyjski polityk Austen Chamberlain wspominał, że usłyszał je jako chińskie przekleństwo. Potem zostało podchwycone i spopularyzowane przez publicystykę i literaturę, a teraz trudno dociec, jak było naprawdę. Tak czy owak, funkcjonuje jako ironiczna przestroga przed ryzykiem, jakie niesie życie w niespokojnym momencie historii, ponieważ „ciekawe czasy" oznaczają tu nie tyle interesujące zmiany i niespodziewane przygody, ile trudności, konflikty i chaos, są zaprzeczeniem spokojnego, przewidywalnego życia. Widzę w tym powiedzeniu nie najlepsze myślenie o ludzkim świecie, które ostatnio i mnie jakoś pasuje. Tym, którzy życzą innym, żeby żyli w ciekawych czasach, mogłabym powiedzieć: „Stało się, macie, czego chcieliście, wszyscy żyjemy teraz w ciekawych czasach". W ciągu kilku ostatnich lat doświadczyliśmy najpierw pandemii, która zamknęła nas w domach i przyśpieszyła proces przeniesienia części naszego życia do wirtualnej rzeczywistości, a potem pierwszej od dawna w naszym zakątku świata wojny.
Jak się zastanowić, to o każdych czasach można powiedzieć, że są ciekawe, bo różnią się od poprzednich, zmiany są przecież jedyną niezmienną rzeczą w naszym świecie. Jednak w ostatnich pokoleniach liczba tych zmian rośnie tak szybko, że zapiera dech, a spokój jest bezwzględnie konieczny, żebyśmy mogli prosperować. Katedrę buduje się bardzo długo, czasem kilkaset lat, a potem wystarczy jedna bomba – i po niej. Potrzeba nam spokoju, czasu, namysłu, planów na to, żeby coś się rozwijało. Zmiany, których doświadczamy, napędza najbardziej rozwój technologii, a z nią nigdy nie było mi po drodze. Pamiętam, jak w domach nie było telefonu, a teraz każdy ma własną komórkę, a w niej nie tylko telefon, ale i Internet, gdzie możemy zrobić zakupy, znaleźć informacje na każdy temat, a także media społecznościowe, które potrafią zrobić nam w głowie niezły bałagan.
Owszem, z jednej strony technologia ułatwia nam życie, coraz więcej aktywności jest zautomatyzowanych, można je załatwiać bez wychodzenia z domu, ale jednocześnie do wszystkiego potrzebny jest PIN albo nazwa użytkownika. Jesteśmy nagrywani, odsyłani przez automatyczne urządzenia pod kolejne adresy i numery. Doceniam, że mogę na przykład dostać do telefonu receptę, ale nie podoba mi się, że muszę pamiętać o tysiącu nowych spraw, a biurokracja w moim odczuciu wcale się nie zmniejszyła. Niby wystarczy kliknąć, żeby coś załatwić, ale jednocześnie musisz się pilnować tysiącem nicków i oryginalnych haseł na minimum 12 znaków. Za bardzo boję się uniformizacji, uśrednienia, żeby cieszyć się z rozwoju sztucznej inteligencji i chata GPT. To w ludzkiej indywidualności są piękno i siła! W tym, że każdy z nas jest inny, widzę istotę bycia człowiekiem. Nie przypadkiem tyle literatury i filmów science fiction dotyczy katastroficznych wizji przyszłości, tego, że wszyscy będziemy maszerować w jeden rytm. Pewnie inaczej przeżywają to młodzi ludzie, którzy rozglądają się, co by tu w życiu ze sobą zrobić, i mają w sobie więcej zaciekawienia technologią niż ja. Z jednej strony się cieszę, że przeżyłam tyle nowości i zmian, ale pamiętam prostotę egzystencji i mi jej brakuje. Kiedy „ciekawość czasów” za bardzo mi doskwiera, uciekam przed nią na wieś, do swojego ogrodu, chociaż zdaję sobie sprawę, że nie jest to rozwiązanie dla całej ludzkości.
Katarzyna Miller terapeutka. Pisze książki, wiersze, śpiewa.