1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura
  4. >
  5. „Niezwykłe rzeczy dzieją się zwykłym ludziom”. Z Robbiem Williamsem i Michaelem Graceyem rozmawiamy tuż przed premierą biograficznego filmu „Better Man. Niesamowity Robbie Williams”

„Niezwykłe rzeczy dzieją się zwykłym ludziom”. Z Robbiem Williamsem i Michaelem Graceyem rozmawiamy tuż przed premierą biograficznego filmu „Better Man. Niesamowity Robbie Williams”

Robbie Williams (Fot. Jason Hetherington)
Robbie Williams (Fot. Jason Hetherington)
Zobacz galerię 7 zdjęć
W ciągu solowej kariery Robbie Williams sprzedał 80 milionów płyt, wydał 12 albumów, dostał kilkadziesiąt najważniejszych nagród i wyróżnień muzycznych na świecie. Światła reflektorów w jego życiu rzucały też cienie – uzależnień, depresji, kompleksów. W filmie „Better Man. Niesamowity Robbie Williams” ten biograficzny ciężar przełamuje musicalowa lekkość. I genialna małpia sztuczka w obsadzie. O procesie powstawania filmu opowiadają Zwierciadłu sam Robbie Williams i reżyser Michael Gracey.

Co sprawiło, że to właśnie Robbie Williams stał się gwiazdą estrady, artystą, komikiem, piosenkarzem? Co trzeba mieć w sobie, by móc dostarczać ludziom tę mityczną, pożądaną przez tłumy rozrywkę?

Robbie Williams: Hmm. Michael?

Michael Gracey: To, co czyni z ludzi genialnych artystów, scenicznych dostawców rozrywki jest cholernie trudne do zdefiniowania. Na wyjątkową jakość, która czyni z ciebie gwiazdę składają się zarówno charyzma, pewność siebie, wrażliwość. To wszystko składa się na całość, którą z jakiegoś powodu chce lub nie chce kupić widownia. Do tego dochodzi oczywiście zdolność naśladowania postaci, o której się opowiada.

Robbie Williams: Wydaje mi się, że jeśli chcesz tworzyć rozrywkę musisz być odklejony od rzeczywistości. Uroić sobie, że jesteś kimś wyjątkowym przekonać do tego innych (śmiech).

Michael Gracey: Wow, mówiłem trzy minuty, a nie dałem rady wyjaśnić tego tak jak ty to zrobiłeś. O to właśnie chodzi, widzicie? To jest ten dar.

W filmie „Better Man. Niesamowity Robbie Williams” tę charyzmę przenosi na ekran wcielający się w nastoletniego i dorosłego Robbiego Jonno Davies. Razem złożyliście się na wykreowaną z pomocą efektów specjalnych postać o ciele i twarzy szympansa. Ty Robbie dałeś mu mimikę, niektóre gesty i ruchy – wszystko, co można było zmapować komputerowo.

Robbie Williams: Jonno jest wspaniałym człowiekiem. Uroczym i piekielnie utalentowanym. Obserwowanie tego, jak wciela się w swoją, choć przecież moją, rolę było jednocześnie interesujące, dziwne, wspaniałe.

Michael Gracey: To było piekielnie trudne zadanie - wcielić się w Robbiego i za cyfrowo zmodyfikowaną postacią małpy zagrać wszystkie te uczucia, gesty, ruchy. Jonno to diament, niesamowity talent a to jak odtworzył tę postać jest niewiarygodne.

„Better Man. Niesamowity Robbie Williams” (Fot. materiały dystrybutora) „Better Man. Niesamowity Robbie Williams” (Fot. materiały dystrybutora)

Ten zabieg, także dlatego że jest doskonale technologicznie dopracowany, pozwala od razu uwierzyć w postać, empatyzować z nią. Bo kogo nie wzruszyłby mały szympans Robbie, któremu łzy spływają po twarzy, a jego małpie oczy wyrażają ludzkie tęsknoty i nadzieje. Złapałam się na tym, że może łatwiej nam współczuć zwierzętom niż ludziom i w tym tkwi uderzająca moc tego filmowego triku.

Robbie Williams: Tak też twierdzi Michael. Kiedy przyszedł do mnie z pomysłem zrobienia ze mnie małpy, poczułem, że to ryzykowny pomysł. Dlatego spodobał mi się od razu. Wiedziałem, że to ryzyko, które trzeba w tym filmie podjąć.

Michael Gracey: Rob, opowiadając o swojej karierze, mówił takie rzeczy jak: »Tańczę z tyłu jak małpa« albo »Ciągnęli mnie na scenę, żebym wystąpił jak małpa«. To samo mówił często w wywiadach, więc wyglądało na to, że tak właśnie siebie postrzega. Pomyślałem więc, że warto to wykorzystać. Poza tym, kiedy umieścisz małpę w scenie, nie sposób oderwać od niej wzroku, nawet jeśli w danym momencie nic nie mówi. Jej figura doskonale oddaje to, co oznacza być gwiazdą. Taki efekt generują przecież gwiazdy rocka – gdziekolwiek, gdzie się pojawiają, skupiają na sobie całą uwagę. Zawsze uważałem, że Robbie dokładnie takie wrażenie wywiera na ludziach.

Robbie Williams (Fot. Jason Hetherington) Robbie Williams (Fot. Jason Hetherington)

Robbie, Twoja filmowa biografia nawet zaczyna się słowami „Poddanie się machinie show-biznesu wymaga, byś stał się robotem lub małpą”.

Robbie Williams: Tak, i ja już na początku swojej drogi wybrałem małpę. Koncept autorstwa Michaela pozwolił to zwizualizować.

Kreacja, którą stworzyliście dzięki zaawansowanym technikom komputerowo generowanego obrazu, jest majstersztykiem. By osiągnąć taki efekt skanowano Twoją twarz, ruchy ciała. Wyobrażam sobie, że ten proces podczas pracy nad filmem był dla Was jak plac zabaw. Zaskoczył Was postęp technologii, który z kina robi magię potężniejszą niż kiedykolwiek?

Michael Gracey: Mieliśmy wielkie szczęście realizować film w nowym studiu w Melbourne w Australii. Pracowaliśmy z artystami ze studia animacji Wētā FX założonego przez Petera Jacksona, którzy specjalnie zjechali się tam, by pracować nad naszym projektem. To pasjonaci, doświadczeni w pracy m.in. nad postacią Golluma z „Władcy pierścieni” czy w realizacji „Królestwa Planety Małp”. Pracowaliśmy więc z najlepszymi i nieskromnie powiem, że praca, jaką wykonali właśnie przy naszym filmie jest jeszcze lepsza niż cokolwiek, co zrobili wcześniej.

Robbie Williams: Chcesz powiedzieć, że „Władca pierścieni” to było tylko zbieranie materiału badawczego do filmu o moim życiu (śmiech).

Michael Gracey: Zgadza się, bardzo kosztowne badania zlecone samemu Peterowi Jacksonowi (śmiech).

Robbie, a Ciebie coś technologicznie zwaliło z nóg?

Robbie Williams: Hmm, raczej nie. Michael i artyści ze studia animacji Wētā FX dostarczyli efekt, jaki mi obiecali. Powstał obraz, który wstrząsnął mną nie z powodu niesamowitych nowych możliwości przemysłu filmowego, ale dlatego, że magię zobaczyłem gdzie indziej. W postaci, która ożyła i w której ujrzałem siebie i znamiona swojej historii.

„Better Man. Niesamowity Robbie Williams” (Fot. materiały dystrybutora) „Better Man. Niesamowity Robbie Williams” (Fot. materiały dystrybutora)

Zaczynałeś karierę jako nastolatek z miasteczka Stoke-on-Trent, o którym większość świata raczej nie słyszała. Szybko trafiłeś do składu Take That, machina ruszyła jak diabelski młyn. Dotknęła cię klątwa boysbandu?

Robbie Williams: Nie słyszałem nigdy o takiej klątwie, ale może faktycznie coś w tym jest. Gdy w tym wieku trafiasz w struktury boysbandu, girlsbandu, czy jakiejkolwiek wariacji wieloosobowego muzycznego zespołu, nie wiesz jeszcze, jak będzie to wykańczające. Gdy zaczyna się prawdziwa jazda, ciężka praca, ale też nieskończona impreza, to natychmiast cię drenuje, zaczynasz emocjonalnie się wypalać. Sam tego nie dostrzegasz a obok nie ma nikogo, kto powiedziałby Ci „nie”, „stop”. Nie ma też nikogo, kto uważałby, że należy ci to powiedzieć. Dziś rozumiemy więcej, jesteśmy uważniejsi, ciągle słyszymy o zdrowiu psychicznym. Ale to nie zmienia faktu, że wciąż się wypalamy. To dotyczy nas wszystkich, nie tylko artystów. Problemy mentalne są powiązane z intensywnością życia ale też z mechanizmami surrealnego świata, do którego wkraczamy.

I to nie dotyczy tylko nastolatków.

Robbie Williams: Nawet kiedy masz 20 lat, twój płat czołowy nie jest jeszcze w pełni rozwinięty. Wyobraź sobie, że właśnie wtedy wchodzisz w świat show-biznesu, dołączasz do boysbandu. Powiedzmy sobie szczerze – jesteś wtedy jeszcze pieprzonym idiotą i tacy sami idioci oczekują, że będziesz w stanie nie tylko poruszać się, ale i nawigować samego siebie po tym świecie absurdów.

Wtedy zaczynasz szukać czegoś, za czym możesz się schować. Założyłeś maskę bad boya czy nim byłeś?

Robbie Williams: Chciałem być złym chłopcem. I mówiąc szczerze, trochę nim byłem. Wskoczyłem do pociągu zwanego hedonizmem, goniąc moich idoli, którzy też byli bad boyami. Moje życie było jak popis linoskoczka bez uprzęży i zabezpieczeń. Wydaje mi się, że po prostu uciekałem od choroby psychicznej. Tak często zachowują się ludzie, którzy próbują zagłuszyć traumę z dzieciństwa. Ale żeby nie było tak poważnie – źli chłopcy, których podziwiałem, byli szczupli, nosili skórzane ramoneski, palili papierosy i wyglądali interesująco. A ja przypominałem gracza w rzutki i to takiego z nadwagą, więc coś poszło naprawdę nie tak (śmiech).

W czym jeszcze Robbie Williams szukał ucieczki?

Robbie Williams: W wielu złych rzeczach. Nie pominęliśmy ani nie wygładziliśmy ich w filmie.

Michael Gracey: Starałem się oddać uczciwie tę historię. Nie lubię mówić tego przy Robbiem, ale kocham to, w jaki sposób Rob opowiada o swoim życiu. Dlatego przez półtora roku rozmawialiśmy a narracja w filmie jest naprawdę przekonująca, bo to co zobaczycie na ekranie jest niefiltrowane, głęboko osobiste. Zależało mi na tym, żeby „Better Man. Niesamowity Robbie Williams” tętnił życiem – nie tylko tym, które Robbie wiódł, ale równie burzliwym życiem wewnętrznym, które chciałem zwizualizować. Oddać najlepiej to, co działo się w jego głowie i sercu.

Robbie Williams (Fot. materiały dystrybutora) Robbie Williams (Fot. materiały dystrybutora)

A działa się tam przede wszystkim muzyka. W „Better Man. Niesamowity Robbie Williams” to ona obok Robbiego jest pierwszoplanową bohaterką. Film ma wzruszające do szpiku kości momenty musicalowe zdradzające miłość do estradowych, klasycznych wykonań. Mała małpka Robbie i dorosły szympans Robbie śpiewają z ojcem Sinatrę. Nieważne czy w wannie, czy na wielkiej scenie – te sceny wzruszają tak samo.

Robbie Williams: Mój ojciec był zawsze częścią mojego marzenia o scenie, zawsze żył muzyką. O ukochanych artystach mówił tak, jakby byli bogami.

Michaeal Gracey: Muzyka w „Better Man. Niesamowity Robbie Williams” towarzyszy emocjonalnym momentom, w których często uczestniczy rodzina Robbiego świetnie zagrana przez obsadę: Steve'a Pembertona, Alison Steadman i Kate Mulvany. Dlatego już na początku prac nad filmem wiedziałem że nie chcę, aby znalazły się w nim wyłącznie radiowe wersje piosenek Robbiego Williamsa. Potrzebowaliśmy czegoś naznaczonego fabułą. Dlatego na potrzeby filmu nagrano na nowo nowe wersje „Angels”, „Feel”, „Better Man”, „Let Me Entertain You”, „Something Beautiful”, „Rock DJ”, „She’s the One”, „Come Undone” i wiele innych. Biorąc pod uwagę, że wszystkie te utwory były ogromnymi, przebojami, które wielu fanów zna na pamięć, należało znaleźć równowagę między filmowym zabiegiem artystycznym a ukochanym przez ludzi brzmieniem. Zapewnić, że utwory zaprezentowane na nowo będą one służyć narracji filmu, ale nigdy nie odbiegać zbyt daleko od oryginałów, stając się w ten sposób nierozpoznawalne dla tych, którzy je kochają. Nie zmieniliśmy żadnych słów, ale położyliśmy na nie nacisk, aby opowiedzieć nam więcej o tym, przez co przechodził Rob. Każda piosenka musiała pod względem tekstowym eksplorować to, co działo się narracyjnie, uzupełniać to lub podważać, albo też musiała grać w sposób, który wzbogaciłby dany moment.

I oto wyłania się sznyt musicalowy tego filmu. Robbie, nie myślałeś nigdy o roli w klasycznym musicalu?

Robbie Williams: Absolutnie nie – to zbyt ciężka praca. Musicalowi artyści robią 12 spektakli tygodniowo, podczas gdy ja ledwie daję rade dwóm. I to i tak dla mnie zbyt dużo (śmiech). Natomiast chodził za mną pomysł musicalowego podejścia do mojej biografii, pokazania swojego życia w takiej skali. To dziwne, bo jednocześnie są musicale, które kocham i takie, których nienawidzę. Do tych pierwszych należą między innymi „Grease”, „The sound of music”, „Chitty Chitty Bang Bang”, „High Society”, „South Pacific”… Mogę wymieniać długo. Musical to taka forma, która trafia do ludzi głęboko, na poziomie duszy. Same słowa nie mają takiej mocy. Nie myślę jednak o naszym filmie jak o musicalu, ale jak o pierwszym rozdziale mojej historii.

Jeśli to pierwszy rozdział, to czy kolejnym jest jeszcze większa sława? Czego oczekujesz w związku z premierą? Powiedziałeś kiedyś, że chciałbyś być bardziej popularny – na przykład w Stanach Zjednoczonych…

Robbie Williams: Tak powiedziałem? Cóż, może zostałem źle zrozumiany. Jeśli tak się stanie, to ok, jeśli nie, też dobrze. Mam dziś 50 lat, czwórkę dzieci i jestem szczęśliwy. Jeśli kiedyś byłem zagubiony, duchowo i psychicznie chory, dziś mogę powiedzieć, że jestem uzdrowiony. Cieszę się swoją twórczością, swoją pracą, kocham życie, kocham moją rodzinę. Oczywiście globalna kariera, większa sława to wciąż coś, co kusi, ale nie jest wszystkim. Jestem wdzięczny za to, co mam na „swoim talerzu”, choć oczywiście ten talerz zawsze może być większy.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze