1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. REKLAMA

Ciemne światło - Wnętrza Woody Allena

fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe
We "Wnętrzach", wyreżyserowanych przez Pawła Miśkiewicza w Teatrze Nowym w Poznaniu drzemie ogromny potencjał, choć jest on nieoczywisty i chyba na dodatek celowo przez twórcę podminowywany. Tym bardziej warto uważnie przyjrzeć się temu przedstawieniu.

Historia rozwijana w spektaklu to klasyczny dramat rodzinny: stateczny mąż i ojciec trzech dorosłych córek, Arthur (świetny Mariusz Puchalski), nagle i niespodziewanie opuszcza dom, a próbna separacja przeradza się w całkowite rozstanie za sprawą tej drugiej – Pearl (Maria Rybarczyk). Naprzykrzającej się całemu otoczeniu żonie Arthura, Eve (Daniela Popławska), wszyscy dookoła próbują pomóc, ale – może z powodu jej trudnego charakteru – nie udaje im się. Kobieta popełnia samobójstwo, a wcześniej kolejne postaci przeżywają swoje trudne chwile oraz mniejsze i większe problemy, a przede wszystkim wdają się we wzajemne konflikty.

Scenariusz spektaklu napisany przez Miśkiewicza (dla którego inspiracją były autorski film Woody’ego Allena z 1978 roku) twórcy  rozgrywają w ciekawie zaprojektowanej, oszczędnej, wysuniętej głęboko w stronę publiczności scenografii Barbary Hanickiej. Pozornie zwyczajną, a tak naprawdę dalece wystylizowaną przestrzeń podkreśla znakomicie zrealizowana oprawa świetlna przedstawienia, za którą odpowiedzialny był Marek Kozakiewicz. Tylko dzięki niej doskonale można poczuć, o jakiej porze dnia rozgrywa się konkretna scena. Podobnie świetne wrażenie robi nienachlana, lecz precyzyjnie dobrana oprawa muzyczna przedstawienia. Pod względem warsztatowym trudno "Wnętrzom" cokolwiek zarzucić. Osobną część stanowi w nich krótki, ale pojemny znaczeniowo i formalnie film, oparty z kolei na innym dziele Allena – opowiadaniu "Pan B." W obsadzie filmu znalazło się tylko dwoje aktorów, grających także na scenie – Marta Szumieł i Radosław Elis. To bowiem postać Flyn jest główną bohaterką tej części spektaklu, do czego jeszcze powrócę.

Audiowizualną atrakcyjność przedstawienia, na którą składają się także często zmieniane kostiumy i designerskie meble, zakłócają ludzie, którzy się w nich i pomiędzy nimi poruszają. Zarazem słabością i atutem "Wnętrz" Miśkiewicza jest mianowicie to, że uniemożliwiają one publiczności polubienie postaci – wszyscy bohaterowie są w nich odpychający lub też zostają skompromitowani, a ich problemy wyraźnie wykpione. Patent reżysera polega jednak na tym, że pod warstwą żenujących zachowań, zniechęcających dialogów i sytuacji kryją się resztki wzniosłych tęsknot i głębokich uczuć. O nie przecież zabiegają wszystkie postaci, ich właśnie pragną; problem tkwi w tym, że nie wiedzą, jak dotrzeć do nich skutecznie i autentycznie, nie zaś półśrodkami.

Sceniczne przerysowanie bohaterów jest dla nich bezlitosne – na wierzch wypływają przede wszystkim zagubienie, egoizm oraz słabość charakterów. Nie bez znaczenia jest tu fakt, że bodaj wszyscy w domu Arthura i Eve próbują być artystami: piszą, malują, dekorują, słowem – pragną dzieła. Nieuważni dla siebie, niepostrzeżenie stają się jednak bezduszni, pozbawieni empatii, sztuczni, a także – artystycznie wyjałowieni. Estetyczny gust i cała zewnętrzna fasada (ubiór i wygląd postaci, zrytualizowane zachowania, wystrój mieszkania) jedynie przysłaniają tytułowe, metaforyczne wnętrza, które piękne i pociągające wcale nie są. Czy jednak naprawdę artyści zawsze tworzą wokół siebie piekło?

Przeciwwagą dla nich jest w spektaklu nowa partnerka Arthura, Pearl – energiczna, żywiołowa, w gruncie rzeczy prostolinijna kobieta po przejściach. Pomimo innej maniery i odmiennego sposobu bycia Pearl okazuje się podobnie skupiona na sobie. Arthur i Pearl – świeżo zakochani ludzie z życiowym bagażem i sześćdziesiątką na karku – intrygują młodzieńczym entuzjazmem, jaki przejawiają w stosunku do własnego związku i najbliższej przyszłości. Jednak czy „nowe” życie da się oddzielić od przeszłości? Ich pomysł na to wydaje się zbyt prosty i pozbawiony dodatkowych umocowań, by wytrzymał próbę zderzenia z rzeczywistością.

Inne egzystencjalne zmagania przeżywa Flyn – filozofka szukająca natchnienia, równowagi i… Pana B., czyli Boga. W groteskowym filmie ze swoim problemem pójdzie do detektywa, który zobowiązuje się dla niej wyśledzić tajemniczą postać. Nietrudno się domyślić, że poszukiwania spełzną na niczym. Surrealistyczny klimat zarejestrowanej opowieści wcale nie zostaje jednak złagodzony – przeciwnie, towarzyszyć mu będzie przeszywający, nienaturalny, nieomal przeraźliwy śmiech oglądających film razem z publicznością aktorów. Nawiasem mówiąc, w przeważającej większości świetnych, wyrazistych i dobrze zgranych aktorów.

Punktem kulminacyjnym okazuje się śmierć Eve. Zakończenie przedstawienia pogrzebem jest pewną prowokacją względem widzów, trochę ironiczną, ale niepozbawioną ciężaru znaczeniowego. Tyleż zamyka opowieść, co otwiera kolejny jej rozdział, który można próbować dopisać. Czarne żałobne stroje nie wróżą niczego dobrego, ale może we wnętrzach członków rodziny Eve coś się naprawdę przełamie? W końcu sama zmarła nie była bez winy, w pewnym sensie urodziła wszystkich w ich spotwornieniu, forsując swój wymarzony, doskonały, lecz tylko powierzchniowy porządek.

Rozgrywka, którą Miśkiewicz prowadzi z widzem, jest grą ryzykowną – z jednej strony drażniącą i irytującą, z drugiej wciągającą i opartą na subtelnych powiązaniach między niesubtelnymi scenami. Z pozoru banalna historia operująca serialowymi środkami i ciepłymi barwami przeradza się w gorzką i ciemną wizję stosunków panujących wewnątrz pewnego mikroświata. „Żyje się raz i wystarczy raz, jeśli wiesz, jak to zrobić” – mówi jedna z bohaterek, Renata. Jeśli się żyje tak, jak bohaterowie "Wnętrz", raz na pewno nie wystarczy.

"Wnętrza", Woody Allen, reż. Paweł Miśkiewicz, Teatr Nowy w Poznaniu.

Recenzja pochodzi z portalu

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze