Katarzyna Niewiadoma-Wójtowicz od 13 lat prowadzi pracownię, a od pięciu lat wraz z mężem Arkadiuszem galerię w Kazimierzu Dolnym. Galeria jest czynna w weekendy, ale można umówić się z właścicielką indywidualnie także w piątek, pod warunkiem że nie ma zbyt wielu zamówień, bo wtedy zaszywa się w pracowni. Jak mówi, z ceramiką jest tak, że jak zaczniesz nad nią pracować, potrzeba co najmniej 10–12 godzin non stop, żeby coś naprawdę dobrego z tego wyszło. – Technicznie jest tak wiele szczegółów, że trzeba wyeliminować wszelkie rozpraszacze. Niektórzy mówią, że to przecież praca fizyczna, tak, ale wymagająca wielkiego skupienia. Nie da się pracować z doskoku. Trzeba wejść w rytm, a do tego muszę się wyciszyć, uspokoić. Ceramika jest jak mantra – wyjaśnia. Dlatego najlepiej pracuje jej się wieczorami i w nocy, kiedy telefony milkną, a spraw ubywa.
(Fot. Miś.Co)
Najpierw studiowała grafikę w Kazimierzu Dolnym. Z ceramiki robiła aneks do swojej pracy dyplomowej w Lublinie. Zafascynowała się nią dzięki swojej wykładowczyni Alicji Kupiec (w kazimierskiej galerii można kupić jej rzeźby „Trofea” i „Słonie”), która dała Kasi możliwość otwarcia się na materiał, jakim jest glina. Zaczynała od form rzeźbiarskich, które pokazywała m.in. na Międzynarodowych Biennale Ceramicznych w 2007 r. w Manises i w 2009 roku w Kapfenberg. Długo myślała, że skupi się na rzeźbach ceramicznych, ale okazało się, że ciężko je wyeksponować i jest nimi stosunkowo niewielkie zainteresowanie na rynku. Zajęła się więc ceramiką użytkową. A kiedy jej talerze zaczęły rozchodzić się jak świeże bułeczki, dostała takiego kopa, że rzeźba musiała na jakiś czas zejść na dalszy plan.
(Fot. Miś.Co)
Od zawsze fascynowała ją sztuka japońska i widać to w jej dziełach, podobnie jak elementy graficzne. Kiedy klienci mówią, że jej naczynia są zen, odbiera to jako największy komplement. Choć formy są proste, to dużo się dzieje w kolorystyce i fakturach. – Nie lubię się ograniczać – mówi z uśmiechem artystka.
Niektórzy znają jej naczynia z wielu świetnych restauracji w Polsce. Można je spotkać między innymi w Water & Wine w Drzewcach, Pod Nosem w Krakowie, restauracji Cucina 88 w Poznaniu czy w hotelu Raffles Europejski Warsaw. – Do dziś nie mogę uwierzyć, że ludzie jedzą na moich talerzach, w dodatku doskonale skomponowane i przepięknie podane dania – wyznaje. Często współpracuje z restauratorami już na etapie tworzenia menu, czasem właściciel wybiera coś z już istniejącej oferty.
(Fot. Miś.Co)
– Glina daje mnóstwo możliwości, kolorystycznych i technicznych – mówi Kasia. – Można tak szaleć, że człowiek nigdy się nie znudzi. Zwłaszcza przy talerzach. Można mieszać szkliwa, tlenki, angoby – wylicza. – Dużo nauczyłam się właśnie dzięki zamówieniom dla restauracji. Testowałam nowe techniki, eksperymentowałam z własnymi mieszankami. Przekonałam się, że na każdym etapie może się coś wydarzyć. Nie wszystkie szkliwa łączą się z każdą gliną, piec z czasem się zużywa, więc i temperatura wypalania się zmienia – i to ma wpływ na efekt końcowy. Niuansów jest mnóstwo.
(Fot. Miś.Co)
Dzięki temu jednak można być pewnym, że w jej galerii każdy talerz jest inny, każda czarka ma coś, co ją odróżnia od pozostałych. – Czasem mówię, że ceramika uzależnia. Moment, w którym otwiera się piec i po raz pierwszy widzi się efekt, za każdym razem jest niesamowity. Nigdy do końca nie wiem, co zobaczę. Albo jest „wow!”, albo rozczarowanie, bo liczyłam na coś innego. I to właśnie sprawia, że ceramika tak wciąga.
Kilka lat temu dzięki przyjaciółce Ani zainspirowała się kolorem kobaltowym. Niedawno w projektach pojawił się róż. Zaczęło się od pytania klientki. Wtedy w galerii Kasi dominowały barwy natury, raczej stonowane. Sama nie jest fanką różu, dlatego długo eksperymentowała, żeby uzyskać odpowiedni odcień dla czarek. Dziś sama raczy się z nich porannym cappuccino. – Naprawdę w zależności od tego, z czego pijesz kawę, ona zupełnie inaczej smakuje – przekonuje. – Ta z różowych czarek zdecydowanie poprawia nastrój. Zakochałam się w nich.
(Fot. Miś.Co)
Choć są prawdziwymi dziełami sztuki, wszystkie jej naczynia można myć w zmywarce – a to ważna cecha, i praktyczna. Zwłaszcza dla tych, którzy w ceramice szukają aspektów użytkowych. Wielu wystarcza funkcja czysto dekoracyjna. Ale wszyscy wracają po więcej. – Mamy stałych klientów, którzy całą swoją zastawę stołową stopniowo wymieniają na ceramikę – mówi na potwierdzenie.
Mój ulubiony projekt Kasi to talerze jak plastry miodu. Kiedy zobaczyłam je po raz pierwszy podczas festiwalu Dwa Brzegi, przez rok nie mogłam o nich zapomnieć (kolejny dowód na to, że ceramika uzależnia). Kasia opowiada historię ich powstania. Kiedy otworzyli z mężem galerię w pięknym pożydowskim domu, ich sąsiad, pszczelarz Zygmunt Janicki, na przywitanie przyniósł im wielki plaster miodu. – Tak się nim zachwyciłam, że postanowiłam od razu przenieść ten wzór i kolor na talerz – wspomina.
(Fot. Miś.Co)
Zarówno Kazimierz, jak i dom okazały się dla nich bardzo szczęśliwe. Może dlatego, że dom zachował oryginalną belkę u powały z hebrajską inskrypcją, która –w wolnym tłumaczeniu klientów z Izraela – życzy: „Aby czuć się szczęśliwym poza domem, tak jak w nim”.
Galeria Sensual Studio Ceramiki mieści się w Kazimierzu Dolnym przy ul. Lubelskiej 11 (@studio.sensual). Ceny wahają się od 40 zł za małą czarkę do 200 zł za duży talerz.