Plakaty i gadżety filmowe, najróżniejsze drobiazgi, pamiątki, zdjęcia. Rzeczy niekoniecznie funkcjonalne w funkcjonalnej, dobrze zaaranżowanej przestrzeni. Mieszkanie Kai Klimek na warszawskim Solcu – wyraziste, kolorowe – to jedno z tych wnętrz, które o lokatorach mówią wiele. Bardzo wiele.
There’s no place like home [Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej] – powtarza jak mantrę 16-letnia Judy Garland, czyli filmowa Dorotka, w finałowej scenie „Czarnoksiężnika z Oz”. To zdanie jest ponoć jednym z najbardziej znanych cytatów w historii kina. Garland w roli Dorotki wprawne oko wyłowi na plakacie wiszącym tu wśród wielu innych. Są też Daniel Olbrychski jako Kmicic, zamyślony Ryan Gosling z filmu „Drive”, zapłakana Florence Pugh – jedna z najbardziej intrygujących aktorek młodego pokolenia z nie mniej intrygującego feministycznego horroru „Midsommar”. W kącie kuchni zza pudełka proszku do prania wystaje klaps filmowy, w łazience eyelinery i tusze do rzęs odkłada się do kubka w kształcie hełmu Lorda Vadera, a w przedpokoju na dzień dobry gości wita dywanik ze Spidermanem.
Inwazja przedmiotów. Oprawiona w ramki okładka winylowej płyty „Szelmostwa lisa Witalisa” (kto dorastał w Polsce w latach 80. XX wieku, na pewno pamięta tę rewelacyjną muzyczną bajkę). Batman w najróżniejszych odsłonach. Porcelanowe figurki z podróży do Lizbony, nałogowo kupowane na tamtejszym pchlim targu Feira da Ladra (i to niekoniecznie dla ich urody, a wręcz odwrotnie: im bardziej kuriozalne okazy, tym ponoć większą wzbudzają w kupującej miłość). Grafiki, pamiątki, zdjęcia. Sporo z tego to prezenty, był taki czas, że niemal każdy, kto tu zaglądał, przynosił jakieś „ździorbło” – jak mówi gospodyni – czyli drobiazg, dziwactwo z komentarzem: „To mi się skojarzyło z tobą”.
– Ktoś może pomyśleć: „Dżizas, po co jej tyle rzeczy!”. Ja sama, kiedy mnie dłużej nie ma, po powrocie mam poczucie, że wszystkiego tutaj za dużo – przyznaje Kaja Klimek. – Ale po mniej więcej dwóch dniach już mi się wydaje, że wcale nie. Wracam do swojego życia i panujących w nim proporcji.
Niezniszczalna historyczna kanapa, z której ogląda się filmy, a nad nią ściana zaaranżowana z myślą, że ma być przede wszystkim dziewczyńsko i kobieco. Widać prace Bridget Riley i Aleksandry Szczodry oraz różowy autorski plakat „Tajemnic Showgirls”. (Fot. Robby Cyron)
Jest fragment pokaźnej kolekcji popkulturowych figurek – Lolek z kultowej bajki przywieziony z Bielska-Białej, Geri ze Spice Girls, Joker, Koralina, Prosiaczek.(Fot. Robby Cyron)
(Fot. Robby Cyron)
Za biurkiem wiszą plakaty z ukochanych filmów Kai: „Potopu” i „Midsommar”. (Fot. Robby Cyron)
Nietrudno się domyślić, że Kaja zawodowo zajmuje się kinem i popkulturą. Prowadzi prelekcje i spotkania z twórcami na festiwalach filmowych, zajęcia uniwersyteckie, cykl kinowych dyskusji z licealistami, jest gospodynią programu „Seriaale” na TVN Fabuła i „Warsztatu filmowego” w telewizji Red Carpet. Znana w sieci jako Kajutex ma wreszcie własny kanał na YouTubie. Kto ogląda jej youtube’ową serię „3 minuty o…”, poświęconą książkom i komiksom, zna też doskonale kuchnię Kai, bo to tam nagrywane są wszystkie odcinki na tle imponującej kolekcji gadżetów, ulotek i magnesów na lodówkę.
Kącik w kuchni, na tle którego nagrywany jest program „3 minuty o...”, poświęcony książkom i komiksom. (Fot. Robby Cyron)
Kaja podkreśla, że wszystko, co naokoło widać, jest tu po coś, ma jej coś przypomnieć. I chodzi nie tylko o nostalgię: – To trochę jak pamięć podręczna. Siedzę w pokoju, zastanawiając się, jak przygotować zajęcia, o czym mówić w kontekście danego filmu, i wiele z tych otaczających rzeczy otwiera mi głowę. Jestem wielką fanką historyka i teoretyka sztuki Aby’ego Warburga i jego książki „Atlas Mnemosyne”. Zamiast podziału na epoki i style Warburga interesowały ciągi skojarzeń, tworzył swoje charakterystyczne tableau: zbiory, tablice powiązanych ze sobą dzieł. Ta metoda bardzo działa mi na wyobraźnię.
W mieszkaniu jedyna wolna, biała ściana, gdzie nic nie wisi, to ta, na której wyświetlane są filmy z rzutnika. W tej kwestii nie ma dla Kai miejsca na kompromisy: – O swojej pracy krytyczki filmowej staram się myśleć, że stoi jednak za nią jakiś etos i trochę byłoby mi głupio przed samą sobą i przed twórcami, że oglądam coś na telefonie albo w łóżku na laptopie.
Przeprowadziła się tu siedem lat temu z Krakowa. W Warszawie miała coraz więcej zobowiązań, w pewnym momencie pomyślała, że dojazdy zajmują zbyt wiele czasu. Kolega odezwał się, że zwalnia właśnie lokal, będzie go można wynająć. Nie znała dobrze topografii miasta, kojarzyła tylko, że w okolicy są Łazienki, ale już kiedy zbliżała się pod wskazany adres, podobało jej się to, co naokoło: ulice, budynki. Weszła, zobaczyła wysokie sufity, starą stolarkę, pawlacze, pomalowany na niebiesko parkiet, niezniszczalną kanapę z lat 60. czy 70., i już od progu wiedziała, że zostaje.
Kawalerka z osobną kuchnią, 40 metrów kwadratowych. Z jednej strony Kaja nie kryje, że funkcjonalność ma dla niej drugorzędne znaczenie: – To chyba wiele o mnie mówi, że jak kupuję blender kuchenny, to różowy, łopatkę do przewracania omletów w kształcie serca, a mój poprzedni toster wypalał na grzankach wzorki. Użyteczność tak, ale pod warunkiem że coś ma ciekawą formę. Dla mnie przede wszystkim liczą się koncept i kolor.
Figurka z NRD kupiona od znajomej redaktorki książek. (Fot. Robby Cyron)
W całej tej przestrzeni najważniejsze są kolor i wyrazista forma. (Fot. Robby Cyron)
Kącik, na widoku, z pierścionkami, kolczykami, naszyjnikami i broszkami. Powiększająca się kolekcja żyje własnym życiem, a jednak jej właścicielka, nawet jeśli w środku nocy przypomni sobie o jakichś superkolczykach, które kupiła lata temu, zawsze potrafi je odnaleźć. (Fot. Robby Cyron)
„Pamięć podręczna”, czyli zdjęcia, prezenty, pocztówki, obrazki, grafiki – materialne dowody wspomnień, spotkań i wypraw. Są i buty: piękne, ale tak wysokie, że trudno w nich chodzić, za to na co dzień stoją na regale jako ozdoba. (Fot. Robby Cyron)
Plakat filmu „Ptaki nocy (i fantastyczna emancypacja pewnej Harley Quinn)” i fragment tęczowej patchworkowej kapy, ręcznie uszytej przez mamę Kai. (Fot. Robby Cyron)
Sowa i inne porcelanowe skarby upolowane na Feira da Ladra, targu staroci w Lizbonie. (Fot. Robby Cyron)
Z drugiej strony jej przestrzeń do życia jest jednak funkcjonalna, z podziałem na strefy: do pracy, wypoczynku, przechowywania. Z dystansu kanapy po jednej stronie pokoju idealnie ogląda się filmy rzucane na ścianę we wnęce tuż nad łóżkiem, w przedpokoju mieści się ogromna szafa, a do doświetlonego balkonowym oknem biurka jest swobodny dostęp. Tak jak do regałów z książkami, nawet jeśli na poszczególnych półkach książkowe grzbiety skutecznie obstawione są figurkami. Kaja: – Znam lustrzane mieszkanie w równoległym budynku, gdzie kuchnię przerobiono na sypialnię, a w pokoju zaaranżowano aneks kuchenny. Może kiedy masz przenocować gości, jest łatwiej, ale ja bym się na taki układ nie chciała zamienić. Osobna kuchnia to jednak bezkonkurencyjne miejsce, żeby posiedzieć i pogadać. Zresztą w tym rozkładzie jest ogromny potencjał. Już parę lat temu kręciłam tu programy, zwoziliśmy światła, odpalaliśmy nawet dymiarkę; przekonałam się, że można z jednej przestrzeni wyczarować różne plany i tła.
Rozkład idealny dla jednej osoby, choć był czas, że mieszkały tu całkiem wygodnie dwie, wnosząc, każda od siebie, trochę swojego dobytku. Teraz drugim pełnoprawnym lokatorem jest kot Kmicic. Skąd ksywka? Wystarczy na niego spojrzeć, zresztą „Potop” to ukochany polski film Kai: – Kmicic zamieszkał ze mną przed pandemią. Zjawił się w idealnym momencie, jeszcze nie wiedzieliśmy, co nas czeka.
Po tym, jak nadszedł lockdown, wysiadywali na balkonie jako patrol osiedlowy. Mieli z Kmicicem spory odzew w mediach społecznościowych: „drużyna z Fabrycznej”. A w realu znajomi przychodzili pod balkon pomachać, pogadać chwilę z dystansu. Kaja: – Dzisiaj trudno uwierzyć, że wszyscy byliśmy tak zdyscyplinowani.
Balkon to w tym mieszkaniu latem naturalne przedłużenie przestrzeni do życia, skrzydła drzwi balkonowych są otwarte, stolik ustawiony na progu, można siedzieć z gośćmi częściowo pod dachem, częściowo na dworze.
Kaja czasem się zastanawia, co by było, gdyby wdrożyła metody Marie Kondo. Krytycznie podeszła do wszystkich rzeczy, które posiada. Czy byłaby na to gotowa? Nie ma poczucia, że przedmioty ją obciążają (nawet jeśli ścieranie kurzy bywa tu piekłem), co nie znaczy, że nie bierze pod uwagę radykalnej zmiany: – Szczerze mówiąc, chyba chciałabym zobaczyć, jak by to było, gdyby tego wszystkiego nie było. Mieszkanie tu to jakiś rozdział mojego życia, jeśli nadejdzie moment, że będę miała się z tym miejscem żegnać, otworzę nowy. Części rzeczy bym się pozbyła, część wywiozłabym na strych w domu rodzinnym, gdzie są całe moje dzieciństwo i licealna młodość – uśmiecha się Kaja.
Na koniec jeszcze jedna uwaga: choć pewnie trudno w to uwierzyć, żywy i wesoły z natury kot Kmicic nigdy nie strącił i nie stłukł ani jednego ździorbła.
Kolekcja akredytacji z festiwali. (Fot. Robby Cyron)
Wzorowana na Kai (jeszcze z rudymi włosami) lalka przygotowana przez augustowską Pracownię „Ala ma Kota”, pamiątka z odwiedzin w tamtejszym DKF-ie Kinochłon przy kinie Iskra. (Fot. Robby Cyron)
Torba gadżet z wystawy Roya Lichtensteina w Tate Modern. (Fot. Robby Cyron)