Im więcej par trafia się do mnie na coaching, tym częściej odpowiadam na te właśnie pytania. Ci, którzy trwają w małżeństwach chcą wiedzieć jak żyjąc z drugim człowiekiem, dłużej niż przez sezon, nie popaść w rutynę?
Jednej odpowiedzi nie ma. Wiem na pewno, że można mieć ...
Seks lepszy z czasem
Wszyscy na to narzekają - z
czasem napięcie seksualne między partnerami przygasa i świat już nie jest taki różowy, jak był na początku. Szampan nie buzuje, a szynka nie smakuje jak kiedyś, o czym z nostalgią śpiewał Boguś Linda do słów Świetlickiego. Cóż, o ile czas dla Bogusia jest dość łaskawy o tyle namiętność seksualna bywa jego najczęstszą i najbardziej niewinną ofiarą. Ten tekst jest po to, żebyście naprawdę zrozumieli, że na dobry seks w związku trzeba zapracować. A jeśli macie seks średni już teraz, to nie wpisujcie hasła "poprawić seks" do listy na jutro. Już dzisiaj pędźcie po butelkę wina, kwiaty, gadżet erotyczny i zamknijcie się w sypialni z mężem/żoną, partnerem/partnerką, byle by naprawdę zacząć działać.
Zgłaszają się do mnie pary, które po latach bycia razem, wychowywania dzieci, spłacania kredytów czują się kompletnie przykryte kurzem codzienności. Niby wszyscy wiedzą, że brak starań i rutyna zabijają seks. Wszyscy wiedzą, ale wszyscy są zaskoczeni, że im też to się przydarza. Nie ma cudów - związek ma swoje trzy fazy, realizowane w dużej części pod rozkazami hormonów-dyktatorów.
Hormonalne wesołe miasteczko
Jak w wojsku przeżywamy płomienną namiętność, bo generał fenyloetyloamina i marszałek noradrenalina rządzą nami bez słowa sprzeciwu z naszej strony. Jak generał i marszałek nieco się zmęczą, to ustępują pola admirałowi dopaminie - ten to dopiero potrafi zarządzić. Przyjemność i chemicznie stymulowane odczucie "miłości" szaleje po naszym mózgu. Razem trójka dowódców wdrukowuje w nas
tzw. "ścieżkę nagrody" - przebywanie z ukochaną osobą staje się dla nas gratyfikacją psychiczną porównywalną do odebrania Oscara albo Nobla. Generałowie mają na swoich usługach siły specjalne - oksytocynę, której produkcja jest związana z utrwalaniem więzi i przywiązaniem. Samice gryzoni, którym zahamowano produkcje oksytocyny po urodzeniu młodych, porzucały je natychmiast. Na całe szczęście (bo byśmy od zmysłów odeszli) nasz mózg uodparnia się na działanie generała fenyloetyloaminy i dzieje się tak pomiędzy 18 miesiącem a 3 rokiem trwania związku.
Poziom noradrenaliny opada i zostajemy z dopaminą i oksytocyną. Wtedy właśnie możemy wytworzyć trwałą, głęboką więź z drugim człowiekiem płci dowolnej. Problem w tym, że zazwyczaj w tym czasie jesteśmy zajęci karierą i/lub dziećmi. Budzimy się gdzieś po 7 do 9 lat razem (czasem wcześniej) i w rozpaczy rozglądamy dookoła. Domek z ogródkiem jest, dzieci są, pies jest, wakacje pod palmą są. Tylko nie ma magii, która nas do tej pory łączyła. I wtedy zaczynamy samobójczo porównywać stan obecny do pierwszych 24 miesięcy związku. Strzał w stopę. Wydaje nam się, że wszystko teraz jest jeszcze słabsze i jeszcze mniej ponętne.
W lewo patrzę, w prawo i nic się nie dzieje
Ewolucjoniści mówią, że wczesna faza związku istnieje tylko po to, żebyśmy związali się w parę, dopasowali do siebie i, żeby kontakt z rzeczywistością - na przykład wadami partnera - nie uruchomił w nas przymusu ucieczki. Dobre wykorzystanie fazy drugiej - fazy dopaminy i oksytocyny - powoduje, że pogłębiona relacja ma szansę zamienić się w związek na głębokim poziomie emocjonalnym. Wtedy uczymy się kochać drugą osobę, uczymy się komunikacji, przełamywania negatywnych wzorców związkowych, rozwijamy się razem.
Zakochanie ma swoje zalety, ale nie da się przeżyć w nim całego czasu aktywności seksualnej. No chyba, że zmieniamy partnerów/partnerki co dwa, trzy lata. Ale ten tekst nie jest o tym. Tym bardziej, że nasz mózg głupi nie jest i wcale nie daje się tak łatwo omamić corocznymi zakochaniami. Z czasem to staje się coraz trudniejsze.
Gdy trwamy w parze, a przez ostatnie kilka lat zajmowaliśmy się czymś innym - na przykład odchowaniem potomstwa lub innymi, ważnymi, międzynarodowymi sprawami, to budzimy się z przysłowiową ręką w nocniku. Żeby nie było - sama mam progeniturę. Mają ją też moi coachowi klienci. Dla wszystkich wychowywanie dzieci oznacza ogromy wysiłek psychiczny i energetyczny. Dla wielu oznacza to, że nie starczy już sił na pielęgnowanie związku, namiętności i bycia razem. I to właśnie te osoby przecierają oczy ze zdumienia, bo widzą w łóżku obcego człowieka. Obcy człowiek ma wymagania, ciągle dba o siebie i swoje oczekiwania, cechuje go kompletne niezrozumienie dla nas i - najczęściej - obojętność seksualna. I wtedy pojawiają się te myśli o powrocie do czasów zakochania, gdy wszystko miało lepszy smak. Albo partnerzy szukają bodźców na zewnątrz albo trwają w marazmie, pewni, że niewiele może się wydarzyć.
Seks lepszy z czasem zdarza się tylko tym parom, które o to zadbały. Zdążyły się pokochać, nim zdecydowały się na dziecko. Przeszły przez kryzys i pogłębiły więzi. Pogłębiały bliskość nieustannie, mimo, że czasu było mało, a zadań dużo. Jeśli czujecie, że ten tekst was denerwuje, że jest o was albo, że boicie się, że z wami też tak będzie - to do roboty! Szukać coacha, terapeuty, własnych sposobów, w zależności od potrzeb. Bo czas ucieka.
Artykuł pochodzi z portalu