Jesienna aura zwykle nie sprzyja spacerom. W tym roku jednak mamy szczęście! Do modowych łask wróciły bowiem kalosze. Wydaje się, że to zwykłe buty z gumy, tymczasem początek ich kariery jest naprawdę intrygujący i godny chwili uwagi.
Drewniane galoches messere Arnolfiniego
Obuwie zwane „galoches”, od którego pochodzi polska nazwa kalosze, pojawiło się w Europie w okresie średniowiecza. Galoches miały płaską drewnianą podeszwę o długim wysmukłym nosku, do której gwoździami przybite były skórzane paski ze sprzączką. W XV wieku przemieniły się w patynki, które miały wyższą podeszwę. I galoches, i patynki zakładano do ochrony lekkich podeszew skórzanych lub materiałowych ciżem i innego rodzaju trzewików. Było to konieczne ponieważ ulice średniowiecznych miast tonęły w wodzie i nieczystościach. Najsłynniejsze galoches, a raczej patynki, zobaczyć można na znanym obrazie niderlandzkiego malarza Jana van Eyck z 1434 roku zatytułowanego: „Portret małżeństwa Arnolfinich”.
Gumowe kaloszki Mr. Radley`a
Na pojawienie się kaloszy robionych z gumy trzeba było czekać aż do I połowy wieku XIX, kiedy to Amerykanin Charles Goodyear i Anglik Thomas Hancock opatentowali metodę wulkanizacji kauczuku, z którego można było robić różnego rodzaju gumy. Legenda mówi, że pierwsze obuwie tego typu wynalazł angielski gentelman o nazwisku Radley, który cierpiał na reumatyzm i chciał trzymać swoje stopy w cieple. Na pomysł stworzenia wodoodpornego obuwia wpadł czytając: „O wojnie galijskiej” Juliusza Cezara, gdzie dla ochrony obuwia przed wilgocią, legioniści nakładali na nie specjalne „pokrowce” zwane „gallicac”. Postanowił wykorzystać ten pomysł i stworzył obuwie ochronne wzmocnione gumą, zakładane na wierzch zwykłych butów. Kalosze jego pomysłu sięgały tylko za kostkę i bardzo szybko znalazły szerokie rzesze nabywców najpierw wśród panów a potem wśród pań. Do dnia dzisiejszego owe gumowe botki za kostkę w Anglii nazywane są galosh, natomiast długie buty do kolan to wellington boots - w Polsce nazywane kaloszami.
Zobacz kalosze damskie wysokie
Wellingtony zwycięzcy spod Waterloo
Obuwie, które w naszym kraju znane jest jako kalosze, światło dzienne ujrzało dzięki Arthurowi Wellesley - księciu Wellington, słynnemu pogromcy Napoleona pod Waterloo. Wellington podobnie jak wielu innych wojskowych angielskich do munduru nosił czarne skórzane buty przed kolano z górną częścią cholewki wycięta na kształt litery „V”, ozdobione złotym lub srebrnym chwostem ze szpiczastym czubkiem i płaskim obcasem zwane w Anglii – heskimi. Uważał jednak, że są one bardzo niewygodne i kazał je zmodernizować słynnemu szewcowi nazwiskiem Hoby. Ten uprościł i uzgrabnił ich formę, skrócił trochę i poprawił szwy. Książę Wellington był bardzo zadowolony z tej zmiany i swoje heskie buty nosił do końca życia, a ponieważ był ważnym bohaterem Wielkiej Brytanii wszyscy zaczęli nosić takie samo obuwie, które od jego tytułu zaczęto nazywać: „wellington boots”. Po opatentowaniu wynalazku wulkanizacji kauczuku, wellingtony zaczęto robić z gumy.
Królewskie huntery
Jedną z najmodniejszych i najbardziej pożądanych marek kaloszy są Huntery. Stanowią „must have” niemal każdej niewolnicy mody. Firma została założona w Szkocji w 1856 roku przez Amerykanina Henry Lee Norris`a. Może trudno w to uwierzyć , ale swoją największą karierę zawdzięczają I wojnie światowej. Ministerstwo Obrony zgłosiło się do nich z prośbą o stworzenie specjalnych butów nadających się na front i do okopów zalewanych deszczem. Firma spełniła tę prośbę tworząc gumowe buty, które swoim wyglądem przypominały wysokie obuwie wojskowe. Po wojnie ten model stał się najpopularniejszy, m.in. ze względu na swą praktyczność. Do dnia dzisiejszego za najsłynniejszy model wellingtonów firmy Hunter uchodzą te w kolorze ciemnozielonym, zaprojektowane zimą 1955 roku. W 1976 roku Filip książę Edynburga nadał firmie Hunter zaszczytny tytuł: „Royal Warrant” –czyli dosłownie: „królewska gwarancja”, tytuł przyznawany oficjalnym dostawcom dworu królewskie, a w 1986 roku to samo zrobiła jego żona - czyli królowa Anglii Elżbieta II. Nosząc kalosze a raczej wellingtony, warto czasem pomyśleć o tym, jak długa i błotnista była ich droga do „gwiazd”.