Jak twierdzi buddyjska mniszka Pema Chödrön, w trudnych chwilach wcale nie potrzebujemy zapewnień, że wszystko będzie dobrze. Bo co to znaczy „dobrze”? Przecież wszystko jest w ciągłym ruchu, nie pozwoli się pochwycić w siatkę twoich oczekiwań. A ty jesteś tu po to, by poznawać siebie w tym doświadczeniu – własne serce i umysł.
Niemal wszyscy wkładamy wiele wysiłku w to, by uniknąć nieprzyjemnych zdarzeń. Pema Chödrön w łagodny, acz stanowczy sposób pozbawia nas złudzeń: to marzenie nigdy się nie spełni. Dopiero, kiedy to pojmiemy, wkroczymy na prawdziwą duchową ścieżkę… „Dopóki nie zaczniemy zbliżać się do zrozumienia tej rzeczywistości, trudno nam będzie otworzyć się na pełnię życia” – czytamy w jej książce „Twoje wspaniałe życie” (Wydawnictwo Zwierciadło). Jej zdaniem oświecenie, którego tak pragnie wielu poszukiwaczy czy tzw. adeptów duchowości, to nic innego jak „pełne poznanie tego, kim naprawdę jesteśmy”. Bo kiedy poznajemy siebie, poznajemy też innych – pochylamy się nad ich tęsknotami, lękami, ich bólem, pięknem, wściekłością… Poznajemy cały świat i przyjmujemy go takim, jaki jest. W tym sensie obecna sytuacja jest dla nas szansą na oświecenie.
Zanim przyszła do mnie ta książka, sporo myślałam o tym, co tak naprawdę wiemy o nas samych. Jak w słynnym wierszu Wisławy Szymborskiej:
„Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”.
Kiedy atakują nas sprawy tego świata, a my zaczynamy je interpretować; kiedy dzielimy się naszymi obserwacjami i wnioskami – można odnieść wrażenie, że jesteśmy ekspertami od wszystkiego. Tworzymy kolejne wersje zdarzeń, oceniamy, krytykujemy, udzielamy rad…
A gdyby tak wykorzystać tę sytuację, by stać się ekspertem od siebie? Od własnego systemu wierzeń, własnych emocji, możliwości i ograniczeń? Od tego, z czym chętnie wychodzimy do innych, i tego, co wolelibyśmy przed nimi ukryć? Od wszystkiego, co – mniej czy bardziej jawnie – wnosimy do świata: naszych talentów, emocji, działań?
Jacy zatem jesteśmy? Ponoć – zgodnie z naukami Buddy – dobrzy i kochający. Pema Chödrön mówi o naszej „podstawowej dobroci”. O tym, że chcemy nieść innym pomoc, dawać otuchę. Przyczynić się do złagodzenia strachu, złości, poczucia bezsensu. Tyle że często coś nas blokuje – wewnętrzny chaos, stare nawyki, lęki. Wolimy zamknąć serce, nie czuć, poszukać rozwiązań w umyśle. „Ucieczka przed cierpieniem – naszym i innych – nigdy nie działa” – twierdzi Chödrön. „Każdy chce się uwolnić od cierpienia, ale większość z nas robi to w sposób, który tylko pogarsza sytuację”. Kiedy odcinamy się od życia, od doświadczania, nasz świat się kurczy. Postrzegamy innych jako zagrożenie. „A kiedy wiele osób i całe narody przyjmują taką postawę, jej skutkiem jest globalny chaos, który przynosi mnóstwo cierpienia i konfliktów” – podsumowuje mniszka.
Czy zastanawiałeś się kiedyś, co motywuje nas do pomagania innym? Zdaniem Pemy Chödrön może to być poczucie obowiązku albo poczucie winy, idea bycia „dobrym”, jaką nam zaszczepiono, perspektywa nagrody, a nawet złość czy potrzeba kontroli. Kluczową motywacją jest podobno ucieczka przed własnym bólem. Nie musimy obwiniać się z tego powodu – to naturalny odruch. Dobrze jednak wiedzieć, że mechanizmy obronne nie pozwalają nam działać z tego najprawdziwszego, najczulszego, transformującego miejsca – z miejsca serca. Bo ostatecznie – jak mówi inna amerykańska nauczycielka, Gangaji – chodzi o otwarcie serca. W pierwszym rzędzie na siebie. Choć trudno się do tego przyznać czy nawet rozpoznać, jest w nas dużo nienawiści do samych siebie. Mamy sobie za złe nasze ludzkie słabości, egoizm. Walczymy z nim, projektując tę wojnę na zewnątrz. Tymczasem jedyna droga to „pocałować ropuchę”. Wejść w największy mrok, prześwietlić go światłem świadomości. Dla umysłu to przerażające, dla serca – naturalne. Bo serce – zapewnia Gangaji – może unieść wszystko.
A gdyby wszystkie problemy tego świata miały związek z polaryzacją? Z tym, że dzielimy ludzi, rzeczy, idee na silnie kontrastujące kategorie: „my” i „oni”, „dobry” i „zły”, „godny” i „niegodny”? Tak właśnie działają nasze umysły – tłumaczy Pema Chödrön. To uczucie opozycji (wewnątrz siebie, w stosunku do innych, do świata) sprawia, że nigdy nie jesteśmy do końca zadowoleni. Z siebie, z innych, z życia. Często odczuwamy to jako niechęć, która może przyjąć formę irytacji, gniewu, nienawiści… Możemy też uwikłać się w polaryzację, bardzo czegoś pragnąc, zabiegając o to. „Niezależnie od tego, czy jesteśmy za, czy przeciw, naszym umysłom brakuje otwartości i spokoju” – pisze mniszka. I zwraca uwagę, że polaryzacja staje się szczególnie niebezpieczna, gdy poprzez krytykę, osądy zaczynamy odczłowieczać tych, z którymi się nie zgadzamy. Kiedy zapominamy, że tak jak my są ludźmi – z ich odmiennymi, może „dziwnymi” czy „ograniczonymi”, poglądami i zachowaniami. Kiedy tworzymy bariery.
Oto praktyka – Chödrön nazywa ją „Tak jak ja”. Skupiasz się na wybranym człowieku i mówisz do siebie: „Tak jak ja, ta osoba nie chce czuć się nieswojo”, „Tak jak ja, ta osoba czasem coś traci”, „Tak jak ja, ta osoba nie chce być nielubiana”… Kiedy patrzysz na innych z tego miejsca, czujesz, że możesz pozostać z nimi w połączeniu – nawet jeśli dopuścili się okrutnych czynów i niechęć, odrzucenie wydawałyby się w pełni uzasadnione. Pema Chödrön wyznaje, że ma przyjaciela, który od 1985 roku przebywa w celi śmierci w Kalifornii. Nietrudno się domyślić, kim są jego sąsiedzi. Mimo to twierdzi: „Nigdy nie spotkałem nikogo, w kim nie zobaczyłbym podstawowej dobroci”.
Czy jesteśmy gotowi patrzeć w ten sposób? Czy raczej mamy dla każdego gotową etykietkę? Już w XIV wieku jogin Longchenpa zauważył coś bardzo znamiennego: etykietowanie rzeczy sprawia, że takie się stają. Pema Chödrön sprawdziła to na przykładzie kuchni klasztoru, którym zarządzała. Nie potrafiła pogodzić się z panującym w niej nieporządkiem. Uznała ją za brudną i tego się trzymała – zawsze znalazła coś, co było nie na miejscu. Nie pomagały nowe środki czystości ani wymiana personelu. Dopiero kiedy zmieniła swoje myślenie o kuchni, kiedy zaczęła zwracać uwagę na to, jak projektuje na świat własną wersję rzeczywistości – sytuacja się zmieniła. Kuchnia była czysta! Cud czy obniżenie standardów? „Szczerze mówiąc, nie potrafię stwierdzić z całą pewnością, na ile w kuchni zapanował większy porządek, a na ile przestał mi przeszkadzać bałagan” – przyznaje. „Ale w pewnym sensie nie ma to znaczenia”. Czy nie podobnie jest z ludźmi? Skupiamy się na wybranej cesze ich osobowości, przyklejamy im etykietkę i zaczynamy w nią wierzyć. Zapominamy, że otaczająca nas rzeczywistość jest otwarta, płynna, że podlega ciągłym modyfikacjom…
Czy zauważyłeś, że każdy z nas żyje w bańce – we własnej wersji rzeczywistości? Tę bańkę tworzy nasze ego, usiłujące zachować to, co znane. „Wszystko w naszej bańce jest dość przewidywalne i wydaje się mieć sens. Nawet jeśli przechodzimy przez trudny okres, na pewnym poziomie potrafimy utrzymać to wszystko razem” – tłumaczy Pema Chödrön. Czasem jednak jakieś nagłe zdarzenie sprawia, że bańka nie wytrzymuje ciśnienia. Pojawia się tzw. grom z jasnego nieba, skrzętnie podtrzymywana konstrukcja rozpada się, wkracza poczucie bezsensu. To ważny moment. Jak zapewnia nauczycielka, łączysz się wtedy z pewnego rodzaju mądrością, jesteś na drodze do prawdy. Odrzucasz etykiety i uprzedzenia. Zaczynasz doświadczać rzeczy takimi, jakimi są naprawdę. Uwalniasz się od iluzji.
Sęk w tym, że w sytuacji, kiedy świat, jaki znaliśmy, chwieje się posadach, zwykle próbujemy uchwycić się czegoś rozpaczliwie, odzyskać utracone status quo. Czyż nie jest to opis właśnie tego, co obecnie przeżywamy? Ego dostało prztyczka w nos i krzyczy: „Nie, nie zgadzam się!”. W końcu taka jego rola – stawiać opór. Odwołujemy się wtedy do różnych strategii, które pozwalają nam się znieczulić, odciąć od tego, co jest.
„Gdy dzieci potrzebują pocieszenia, zaczynają ssać kciuk” – mówi Chödrön. „Dorośli, kiedy sprawy stają się trudne, zazwyczaj znajdują odpowiednik ssania kciuka. Zatem pytanie, które należy sobie zadać, brzmi: co jest moim kciukiem?”. No właśnie: co? Oglądanie seriali? Objadanie się? W co uciekasz? Masz do tego prawo, ale bądź ze sobą szczery, nazwij rzeczy po imieniu – zachęca nauczycielka. Zanim sięgniesz po pilota czy do lodówki, złóż dłonie i powiedz: „Przyjmuję schronienie w Netflixie”, „Moim schronieniem jest lodówka”. Albo: „Ukrywam się w tej kanapce z masłem orzechowym, którą zjem o drugiej w nocy”.
Co możemy wybrać zamiast seriali, masła orzechowego, udostępniania nowych, objawionych prawd w sieci, kompulsywnego mówienia…? Obecność. Zatrzymanie się, bez odpowiedzi i planów. Oswajanie uczucia ambiwalencji, uznanie własnego „nie wiem”, docenienie jego tajemnicy. „Zawsze, gdy jesteśmy gdzieś pomiędzy tu i tam, gdy coś się właśnie skończyło i czekamy, aż coś się rozpocznie, gdy kusi nas, by odwrócić uwagę lub poszukać drogi ucieczki, możemy zamiast tego pozwolić sobie na otwartość, ciekawość, niepewność, bezbronność” – sugeruje Pema Chödrön. To szansa na zanurzenie się w pustce. Na prawdę. Na zmianę.
Otworzyć się na życie to otworzyć się na siebie. Jesteś w środku burzy emocjonalnej? Sprawdź, czy możesz zostać w tym, co niewygodne, pobyć z bezbronnością w sercu przez trzy sekundy – proponuje autorka „Twojego wspaniałego życia”. A następnym razem chwilę dłużej. I jeszcze trochę… Niewykluczone, że uczucie, które uznałeś za strach czy złość, przeżyte bezpośrednio, przekształci się, ukaże inne oblicze. Doświadczysz nieustannej zmienności rzeczy, rodzenia się i umierania. To może być bardzo wyzwalające. „Możemy powoli zwiększać naszą zdolność do rozszerzania, a nie ścieśniania, do puszczania, a nie kurczowego trzymania się” – podpowiada nauczycielka. I dodaje: „Istnieje ogromne, nieograniczone bogactwo i zachwyt, którego moglibyśmy doświadczyć, gdybyśmy w pełni przyzwyczaili nasz układ nerwowy do otwartej, niepewnej rzeczywistości, w jakiej żyjemy”.
Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jacy jesteśmy wielcy: mamy zdolność pomieszczenia w sobie najtrudniejszych emocji. I możliwość zwiększania własnej pojemności. Siedząc w środku niewygodnych uczuć, możesz na przykład skupić się na przestrzeni twojego ciała – od czubka głowy aż po podeszwy stóp. Możesz poczuć, że to, z czym się zmagasz, objęte jest przez przestrzeń twojego pokoju, mieszkania, a nawet przez całą ogromną przestrzeń na zewnątrz. Kiedy czujesz, że się zamykasz, spinasz, gotów przeciwstawić się losowi, światu czy jakiejś części siebie – możesz też powiedzieć po prostu: „To doświadczenie jest kompletne takie, jakie jest”. Albo: „Jestem kompletny taki, jaki jestem”.
Tak, odkrywanie w sobie pewnych emocji, skłonności bywa bolesne. Ale – przypomnijmy – na tym polega droga do przebudzenia. Jeśli wierzyć Pemie Chödrön, „ostatecznym rezultatem tej drogi jest bycie w pełni człowiekiem”. Praktyka nieodrzucania zmiękcza serce i pozwala wyjść poza polaryzację. Przyjmując w pełni siebie, możemy wreszcie całkowicie przyjąć innych. Możemy ujawnić i rozmontować ten głęboko skrywany wstyd, że coś jest z nami nie tak. „Kiedy miliony lub miliardy ludzi oczerniają samych siebie, masz miliony lub miliardy ludzi, którzy stają się nieświadomi, ponieważ nie chcą czuć tego, co czują. Łatwo zauważyć, że rezultat tego nie jest przyjemny” – pisze Chödrön. I nie waha się oznajmić, że o przyszłości świata przesądzi nasze postrzeganie siebie:
„To, czy na całym świecie rozprzestrzeniają się szaleństwo i agresja, czy też większego znaczenia nabierają spokój i harmonia, zależy od tego, co my, jako mieszkańcy świata, myślimy o sobie”.
To czyni nas wszystkich odpowiedzialnymi za Ziemię, jaką tworzymy. I przekierowuje do wnętrza. Do naszych serc.
Artykuł archiwalny