Pod uzależnieniem dzieci zawsze ukrywa się jakieś pierwotne cierpienie. Przede wszystkim z tego powodu, że dostały od dorosłych za mało miłości, uwagi, szacunku i wsparcia – mówi psychoterapeuta Wojciech Eichelberger.
Zaczyna się na ogół niewinnie: kupujemy małemu dziecku smartfon, gry, włączamy bajki. Z kolei nastolatek próbuje alkoholu, papierosów, skręta. A potem małe i duże dzieci wsiąkają w ten świat bez reszty. Kiedy możemy mówić, że dziecko jest uzależnione, gdzie jest ta granica?
Powiedzmy najpierw coś o uzależnieniach w ogóle. Możemy o nich mówić wtedy, gdy w reakcji na utratę kontaktu z tym, od czego jesteśmy uzależnieni, przeżywamy objawy odstawienia, takie jak: silny niepokój, agresję, rozpacz, bezsenność, a także poważne fizyczne dolegliwości.
Ale przecież zawsze, gdy nie możemy robić tego, co lubimy pogarsza nam się samopoczucie. Skąd wiedzieć, że nasza reakcja to objaw uzależnienia?
To nie jest „pogorszenie się samopoczucia”, to atak gwałtownych emocji i zachowań, których uzależniona osoba nie jest w stanie kontrolować. Ale dodatkowym potwierdzeniem uzależnienia jest to, że odzyskanie kontaktu z tym, od czego jesteśmy uzależnieni, niemalże w jednej chwili usuwa te dramatyczne objawy. Wtedy nie ma wątpliwości co do tego, że dziecko jest w szponach nałogu, zarówno na poziomie psychicznym, jak i fizjologicznym.
Wiadomo, że dorośli mogą uzależniać się od wielu czynników. A dzieci? Jest jakaś specyfika ich uzależnień?
Zarówno dzieci, jak i dorośli mogą uzależnić się od substancji, jak i różnego rodzaju aktywności: gier komputerowych, surfowania w sieci, jedzenia, zakupów itp. Ale repertuar możliwych uzależnień wśród dorosłych jest oczywiście większy, bo dzieci nie mają dostępu do wielu obszarów aktywności dostępnych dorosłym. Istotną, korzystną z punktu widzenia prognozy wyleczenia różnicą pomiędzy dziećmi i dorosłymi jest natomiast trwałość, głębokość i rozległość uzależnienia. Dzieci szybciej niż dorośli porzucają uzależnienie, gdy nastąpią korzystne zmiany w ich otoczeniu i łatwiej poddają się terapii. Ale podstawowy mechanizm uzależnienia jest taki sam. Zawsze zaczyna się od poszukiwania ulgi w cierpieniu: czy to fizycznym, emocjonalnym, egzystencjalnym lub duchowym. Od próby uwolnienia się od trwałego lęku, napięcia, zagrożenia, smutku, rozpaczy, wstydu czy upokorzenia. Szczególnie wtedy, gdy objawy mylą się z przyczynami. Niestety sprzyja temu to, że i współczesna ochrona zdrowia i farmacja zachęcają nas do pseudo-leczenia polegającego na usuwaniu objawów. To – z gruntu objawowe – podejście do naszego zdrowia niesie ze sobą dwa zasadnicze niebezpieczeństwa. Po pierwsze, uzależnia ludzi od aplikowanych z zewnątrz procesów i strategii. Po drugie zaś, uwalnia ich od konieczności podjęcia systemowej, fundamentalnej rewizji wartości i zasad decydujących o kierunku dalszego rozwoju naszej cywilizacji. Można powiedzieć, że cała nasza cywilizacja uzależniła się od objawowego leczenia skutków własnych błędów i zaniechań, choć gołym okiem widać, że ta strategia prowadzi na manowce. Trudno bowiem zaprzeczyć, że ludzkich problemów zdrowotnych nie dość, że nie ubywa, to w zastraszającym tempie ich liczba i skala rosną.
To samo dotyczy dzieci?
Tak. Przyznasz, że w tej sytuacji nie można się dziwić dzieciom, że aby ukoić swoje cierpienia odwołują się do objawowego samoleczenia w postaci uzależnień. Przychodzi do mnie wielu rodziców, więc widzę, jak trudno wyrwać ich z myślenia medycznego na temat cierpienia duchowego czy emocjonalnego swoich dzieci. Myślenie przyczynowe stawia ich bowiem natychmiast w trudnej sytuacji wzięcia odpowiedzialności za współudział w tworzeniu przyczyn uzależnienia ich dziecka. Bo dziecko uzależnia się tylko wtedy, kiedy cierpi i nie znajduje innego rozwiązania.
Czyli uzależnienie to forma ucieczki od problemów.
Tak. A zarazem paradoksalna i beznadziejna – bo w istocie autoagresywna – obrona siebie. Więc zanim zaczniemy walczyć z uzależnieniem naszego dziecka, trzeba je koniecznie zrozumieć i docenić jego ratunkową strategię, która pozwoliła mu jakoś przeżyć mimo deficytu troski, opieki i bezpieczeństwa. Że być może głodne prawdziwych sukcesów i związków z ludźmi szuka ich w grach.
Parafrazując Fromma to nie zawsze musi być ucieczka od złego otoczenia, tylko często do tego, co bardziej atrakcyjne: migających obrazków na ekranie, ekscytujących przeżyć w grach, itp.
Wszystkie uzależnienia podporządkowane są szukaniu ulgi w odpowiedzi na jakieś cierpienie lub deficyt. Ale może to być również cierpienie wynikające z poczucia opuszczenia, nudy, braku stymulacji i inspiracji ze strony dorosłych, którzy bezradnie odsyłają znudzone dziecko do jakiegoś ekranu. Wtedy świat gier i Internetu rzeczywiście staje się bardzo atrakcyjny. Inne z pozoru niewinne, lecz częste przyczyny uzależnień nieświadomie prowokowane przez rodziców to uzależnienia od jedzenia, od słodyczy, od zakupów. Bo rodzice, którzy z różnych powodów nie potrafią dostarczyć dziecku tego, czego ono potrzebuje, kierując się poczuciem winy i potrzebą zadośćuczynienia działają na zasadzie: Smutno ci? To zjedz czekoladkę. Albo: Nudzi ci się? Chodźmy na zakupy. Rodziców, którzy chcieliby przyjrzeć się głębiej temu, co może skłaniać ich dziecko do ucieczki w świat gier, zachęcam do edukcji na ten temat.
Badania pokazują, że 10-letnie dzieci spędzają 10 godzin dziennie przy wszelkiego typu ekranach. Więcej czasu niż z rodzicami!
Zauważmy, że zanim wymyślono tablety, smartfony, a nawet telewizję, dzieci używały podobnej procedury. Żeby się ratować przed opresją świata dorosłych uciekały w świat fantazji.
To nie to samo.
Ale mechanizm jest podobny: dziecko wycofując się z kontaktu z jego rzeczywistym światem, ucieka w świat fantazji i we własnym umyśle tworzy swoją, uszytą na miarę grę – swój alternatywny, lepszy świat.
Fantazjowanie nie jest chyba aż tak destrukcyjne, jak nałogowe granie na komputerze.
To prawda. Ale na dłuższą metę może być destrukcyjne, bo z czasem może dawać objawy podobne do uzależnienia. Zauważmy, że medium je powodujące, czyli mózg, dziecko ma zawsze przy sobie i nie można mu go odebrać. A świat fantazji, podobnie jak świat gier z punktu widzenia cierpiącego dziecka ma wiele ogromnych zalet: jest bezpieczny, pozwala się kontrolować. Gry mają jednak szerszy kontekst, są kolektywne, uspołecznione, dostarczają dodatkowo poczucie przynależności do rówieśniczej grupy, co często ratuje dziecko przed samotnością. Z tego powodu są bardziej uzależniające i trudniej jest dzieciom z nich zrezygnować.
Gry są jednak częścią świata technologii, bez którego współczesny człowiek nie może się obejść.
Zgoda. Ale ten argument dla wielu dzieci i ich rodziców bywa wystarczającym uzasadnieniem, żeby przekraczać wszelkie granice w kontaktach z technologią. A trzeba w tej sprawie zachować umiar i zdrowy rozsądek. Przede wszystkim trzeba przestrzegać maksymalnej naukowo zdefiniowanej granicy czasowej bycia w kontakcie z cyfrowymi urządzeniami, czyli nie więcej niż 4 godziny dziennie. Chodzi oczywiście o czas wolny, nie o pracę lub naukę. Druga rzecz – to trzeba popatrzeć, co się dzieje w naszym systemie rodzinnym: czy smartfony to jedyna atrakcja, czy mamy dla dzieci inne propozycje: swoją obecność, czas, inicjatywę wspólnych działań, atrakcyjne kontakty z realnym światem, które by odpowiadały na ich potrzeby stymulacji, rozwijania pasji. Rodzice mówią do dziecka: zajmij się czymś innym, wyjdź na dwór, a nie tylko gap się w ekran. Ale są w tym niewiarygodni, ponieważ sami nadal siedzą przed jakimś ekranem. To klasyczny przykład transgeneracyjnej infekcji uzależnieniem. Uzależnieni rodzice nie są w stanie wychować nieuzależnionego dziecka. Dziecko ma wtedy dwa wyjścia: albo w ogóle porzuci to, co było uzależnieniem rodziców, odetnie się od technologii, stanie się cyfrowym analfabetą i obsesyjnym wrogiem urządzeń IT albo pójdzie dokładnie w to, co robili rodzice, bądź jeszcze dalej.
Jak być czujnym rodzicem, ale nie przeczulonym?
Gdy przychodzą do mnie rodzice uzależnionego od gier dziecka, to chcę zrozumieć, jakie potrzeby ono zaspokaja dzięki grom. Bo wiem, że aby mu pomóc, nie wystarczy nakłonić go do abstynencji czy ograniczenia kontaktu z uzależniającym czynnikiem, ale muszę podpowiedzieć rodzicom, co powinni robić, aby nauczyć dziecko zaspakajania jego ważnych potrzeb w realnym świecie.
A oni przede wszystkim nasilają kontrolę, co przynosi na ogół mizerne efekty. Pewien chłopiec, dość ostro kontrolowany, czekał aż rodzice zasną, podkładał koc pod drzwi, żeby z pokoju nie dochodziło ekranowe światło i grał całe noce. Rodzice byli w szoku, kiedy to odkryli.
Leczone z uzależnienia dziecko nie może pozostać bez nadzwyczajnego oparcia w kimś dorosłym, a poza tym trzeba mu zaproponować coś atrakcyjnego zamiast gry. Dobry jest na przykład sport, bo pod wpływem wysiłku mięśniowego wydziela się dużo endorfin, neurohormonu, który daje poczucie zdrowego zmęczenia i odprężenia. Sprawdzają się też wspólne działania z dzieckiem, które dostarczają satysfakcji z osiągnięć, a tym samym podnoszą poziom hormonu przyjemności, czyli dopaminy. Ale najważniejszy jest bliski, serdeczny i szczery kontakt z dzieckiem, który buduje mocną i lojalną więź, a tym samym podnosi poziom hormonu więzi, czyli oxytocyny. Jeśli zaspokoimy te podstawowe potrzeby dziecka, to nie będzie ono miało powodów do uzależniającego grania. No bo skoro jego życie stanie się ciekawe, inspirujące i satysfakcjonujące, to po co miałoby tracić czas na granie.
Rozmawiamy o wychodzeniu z uzależnień, ale lepiej robić wszystko, żeby do nich nie dopuścić. Czy dobrym pomysłem jest jak najdłużej odwlekać dostęp dzieci do telewizora, telefonów? Na przykład włączać bajki dopiero od 3 roku życia?
Jeśli chodzi o prohibicję IT, to odradzam, bo – po pierwsze – pozbawiamy dziecko szans na szybkie nauczenie się tego, co w jego przyszłym życiu będzie mu bardzo potrzebne, a po drugie – budujemy w nim niezdrowy, nadmiarowy apetyt na to, co było długo zakazane. Gdy czas prohibicji się skończy, dziecko ma wtedy paradoksalnie większe szanse na uzależnienie się niż rówieśnicy, którzy kontakt z technologią zaczęli od kołyski, ale w sposób nadzorowany przez świadomych rodziców. Jestem oczywiście za tym, żeby spędzać z dziećmi dużo czasu na zabawach, na czytaniu książek i ich omawianiu. Ale nie odcinać ich od technologii, tak jakby była ona złem wcielonym. Traktować oglądanie bajek na ekranach podobnie jak czytanie książek, dyskutować o tym, co dzieci w nich zobaczyły. Ale zarazem cały czas pamiętać, że fascynuje ich realny świat, odbierany wszystkimi zmysłami i ciałem, dziejący się w nieodwracalnym czasie. Trzeba dbać przede wszystkim o jak najwcześniejsze i częste kontakty dzieci z takim światem.
Był taki amerykański eksperyment, w którym dzieci do 3. roku życia oglądały coś w tablecie i to samo w realu i potem badano, kiedy szybciej się uczyły. I okazało się, że szybciej uczyły się w realu.
Każdemu człowiekowi – a szczególnie małemu – doświadczenie realnego świata zapisuje się w sekwencji ruchów, w mięśniach, w trójwymiarowym widzeniu i we wszystkich pozostałych zmysłach. To doświadczenie kształtuje i integruje jego mózg i ciało. W mądrych szkołach nawet podstaw matematyki uczą poprzez ruch. Problem polega na tym, że współcześni zmęczeni, zapracowani rodzice, w dużej mierze sami uzależnieni od ekranów, nie są w stanie dostarczyć dziecku wystarczającej liczby kontaktów z realnym światem. Polecam im książkę „Płycizny”, która jest katalogiem badań neurologicznych mówiących o tym, czym dla struktury dziecięcego mózgu jest uczenie się świata, przede wszystkim za pośrednictwem ekranów.
Bywa, że dziecko, dotychczas wolne od nałogów, wkracza w wiek nastoletni i robi to, co rówieśnicy, czyli uzależnia się od narkotyków.
Bo w tym wieku dochodzi do głosu nastoletni konformizm, czyli potrzeba dostosowanie się do grupy i obowiązujących w niej zwyczajów i zachowań. Nastoletni konformizm, będzie jednak miał mniej wszechogarniający wpływ na dziecko, jeśli zostało wcześniej ukształtowane w swoich pasjach, wartościach i ma dobre relacje z rodzicami.
Są jakieś typy dziecięcych osobowości łatwiej ulegające uzależnieniom?
Powtórzmy: za psychogennym uzależnieniem stoi zawsze jakaś postać cierpienia. Można więc powiedzieć, że podatne na uzależnienia są dzieci, które nacierpiały się najbardziej, a to znaczy, że w ogóle nie dostały od dorosłych opiekunów miłości, troski i wsparcia lub dostały zdecydowanie za mało. Inną grupą dzieci zdradzających taką podatność są te nadmiernie kontrolowane, wychowywane zgodnie z założonym z góry sztywnym i wszechogarniającym rodzicielskim projektem. Dziecko-projekt ma w związku z tym słabe szanse na realizowanie swojego naturalnego potencjału, zainteresowań, pasji i potrzeb. Wtedy uzależnienie staje się skuteczną ucieczką przed rodzicielską presją. Oczywiście do uzależnienie może czasami dochodzić z przyczyn czysto biochemicznych, gdy nastolatek na jakiejś imprezie przyjął na przykład dużą dawkę heroiny, która jak wiadomo może uzależnić od pierwszego razu. Ale to są wyjątkowe sytuacje.
Podsumujmy: co rodzice mogą zrobić, żeby zapobiec uzależnieniom swoich dzieci?
Dać im miłość, uwagę, czas i troskę, a także dobre wzorce. Budować relacje oparte na zaufaniu, bliskości i szacunku. A jeśli coś przegapili i dziecko wpadło w szpony nałogu, znaleźć tego przyczynę i nie śpieszyć się z medykalizacją problemu. Pamiętajmy, że w problemach dzieci, jak w krzywym zwierciadle odbija się patologia całej naszej cywilizacji. To jednak rodzice mają w sprawach wychowania swoich dzieci najwięcej do zrobienia.
Wojciech Eichelberger psycholog, psychoterapeuta i trener, autor wielu książek, współtwórca i dyrektor warszawskiego Instytutu Psychoimmunologii (www.ipsi.pl).