To nie z chorymi dziećmi jest problem, a ze środowiskiem, które jako dorośli tym dzieciom stworzyliśmy – twierdzi lekarz rezydent psychiatrii dzieci i młodzieży Przemysław Zakowicz w rozmowie z Małgorzatą Gołotą.
Co jest dziś największym problemem młodych ludzi w Polsce? Depresja? Czy stany lękowe?
Powiedziałbym raczej, że jest to wypadkowa całego systemu, w którym funkcjonuje dziecko. Psychiatria dzieci i młodzieży to nie jest taka jednoznaczna medycyna jak np. ortopedia. Nie ujmując oczywiście niczego kolegom ortopedom, psychiatrzy w odróżnieniu od nich pracują z całym systemem – rodzinnym, szkolnym, rówieśniczym. Z całą grupą ludzi, która ma wpływ na chore dziecko będące w tym momencie pacjentem psychiatrycznym. Dziecko będące pacjentem, mające pewne objawy, zostaje objęte adekwatną do tych objawów opieką. Nie jesteśmy jednak w stanie objąć właściwą opieką całego systemu, w którym to dziecko funkcjonuje, a z całą pewnością nie jesteśmy w stanie w całości go zmienić. Mam na myśli to, jak wygląda szkoła danego dziecka, jak w niej traktuje się uczniów, oraz to, jak bardzo dzieci po doświadczeniu hospitalizacji psychiatrycznej czasami boją się wrócić do szkoły, boją się tego, jak potraktują ich nauczyciele i rówieśnicy.
Na rodzinę, tę najważniejszą w życiu dziecka sferę, też nie zawsze możemy wpłynąć. W rodzinie może dochodzić do przemocy, mogą być zaniedbywane potrzeby dziecka. Niejednokrotnie my, jako psychiatrzy, rozkładamy ręce i nie jesteśmy w stanie pomóc farmakologicznie, bo wiemy, że dane dziecko, wracając do swojego środowiska, żadnej remisji objawowej nie uzyska. W takich sytuacjach w zasadzie dochodzi do procedur zabezpieczania dzieci, czy to w placówkach opiekuńczo-wychowawczych, czy – jeśli dziecko przejawia cechy demoralizacji – w ośrodkach socjoterapii, a nawet w ośrodkach wychowawczych czy sądowo-psychiatrycznych, jeżeli mówimy o skrajnych przypadkach uwikłania się dzieci i młodzieży w środowiska przestępcze. I tutaj rola psychiatry dziecięcego w zakresie systemu, w którym funkcjonuje dziecko, jest tak naprawdę tylko trybikiem ogromnej maszyny. O wiele więcej zrobić mogą psychologowie, pracownicy socjalni, nauczyciele, pedagodzy, wychowawcy.
A jakie to ma znaczenie w skali kraju? Czy gdybyśmy się uporali z problemem przemocy rówieśniczej w polskich szkołach, zwłaszcza w szkołach podstawowych, gdzie tej przemocy jest najwięcej, odciążyli podstawę programową, zwalczyli problem rodzin dysfunkcyjnych, to wtedy faktycznie byłoby mniej problemów psychicznych dzieci i młodzieży?
Wygląda na to, że tak, choć mówimy tu oczywiście o pewnej utopii. Nigdy, w żadnym kraju, nie uda się wyeliminować wszystkich patologii społecznych. Dlatego, że taka jest natura człowieka. Na to mają wpływ i nasza genetyka, i wzorce kulturowe.
Natomiast ja bym w tym miejscu odwrócił kota ogonem i spojrzał na zjawisko rosnącej liczby młodych ludzi z depresją fenomenologicznie. Wziąłbym w nawias wszystkie czynniki ryzyka, geny, środowisko, spojrzałbym na te chore dzieci i zastanowił się, co one chcą nam powiedzieć.
Jaka byłaby to odpowiedź?
Odpowiedzi, które słyszę od dzieci będących pod moją opieką, to przede wszystkim poczucie absurdu czasów, w których te dzieci i młodzież się znalazły.
Absurd to dość ogólne określenie.
Mówiąc bardziej precyzyjnie, ten właśnie absurd to sytuacja, w której dziecko bierze udział w pewnego rodzaju wyścigu: o dobrą sylwetkę, dobre oceny, dobre wykształcenie, o bycie lubianym. I to jest wyścig, w którym chcielibyśmy, żeby każde dziecko wygrało, ale niestety kryteria zwycięstwa w tym wyścigu są bardzo rygorystyczne. Każde dziecko musi mieć media społecznościowe i pokazywać się w nich z jak najlepszej strony, musi mieć dobre ubrania, dobrze się zachowywać, tak naprawdę bardzo często rezygnując przy tym z siebie i z indywidualnych predyspozycji. I tak dochodzimy do sytuacji, gdzie niebywale inteligentne dzieci, mające szalenie ciekawe zainteresowania, rezygnują z tych zainteresowań, choć mogłyby osiągać w nich znaczne sukcesy. Rezygnują dlatego, że dla grupy rówieśniczej i dla odbioru społecznego, który dla dzieci i młodzieży jest szalenie istotny, te ciekawe, oryginalne zainteresowania wcale nie są ważne. Są wręcz niechciane, niemile widziane, wyśmiewane. Dzieci w tym wszystkim szukają swojej własnej drogi. Nierzadko podejmując próby upodabniania się do rówieśników – to wydaje się im łatwiejsze.
Kolejnym absurdem, o którym często mówią dzieci, jest wspomniany już system edukacji. Dzieciakom stawia się coraz wyżej poprzeczkę, wymaga się od nich coraz więcej, wykształcenie dziecka jest coraz bardziej kompleksowe. Pięćdziesiąt lat temu młodzi ludzie nie doświadczali tego w edukacji, dziś są tym bombardowani. Są przeciążeni informacyjnie, zmęczeni poznawczo. Ilość informacji, które muszą przyswoić w szkole, jest nieporównywalnie większa niż dwadzieścia czy nawet piętnaście lat temu. Ironią losu jest, że dzieci mamy coraz mądrzejsze, coraz bardziej świadome. I te nasze dzieci doskonale zdają sobie sprawę z faktu, że znaczna ilość informacji, które muszą przyswoić w szkole, jest im kompletnie niepotrzebna. Jako człowiek, a przede wszystkim jako lekarz, w stu procentach się zgadzam z tym, że tego wszystkiego jest po prostu za dużo. Bo to przeciążenie poznawcze skojarzone z presją i chęcią bycia we wszystkim najlepszym stanowi dla tych dzieci mieszankę wybuchową. Jest jeszcze trzecia składowa tego ogólnego absurdu. I jest to ogólnie bezsensowne zachowanie całego społeczeństwa, będącego w permanentnym biegu, w pogoni za materializmem, za pieniądzem, za karierą, w pogoni za nowym domem, samochodem. To społeczeństwo nie dostrzega problemów dzieci. I właśnie to społeczeństwo reprezentują bardzo często rodzice dzieci chorych na depresję.
A dziecku przecież nie chodzi o to, żeby miało jak najlepiej umeblowany pokój czy najświetniejsze ubrania. Dziecku chodzi przede wszystkim o to, żeby rodzic rozumiał jego problemy, nadawał na tych samych falach. Chodzi o zwykłą obecność, która w dzisiejszych czasach jest coraz bardziej zaniedbywana, bo – jako rodzice – ciągle jesteśmy czymś zajęci. Nie odrywamy oczu od telefonu, od komputera, cały czas żyjemy w pracy, mimo że wychodzimy z niej przecież o szesnastej czy siedemnastej, odbieramy dziecko z przedszkola, ze żłobka, ze szkoły. Myślami jesteśmy przez cały czas gdzie indziej, choć wtedy powinniśmy być właśnie przy tym dziecku. Ono tego naprawdę potrzebuje. Potrzebuje uśmiechu i kontaktu wzrokowego. Nie tylko pustych, miłych słów, zdawkowych pytań. My, dorośli, jesteśmy nieustannie zestresowani swoją pracą i ciężkimi warunkami życia w dzisiejszych czasach, które tak naprawdę sami sobie stworzyliśmy! Co w takim razie jesteśmy w stanie dziecku zaoferować? Dzieci to czują i czują się wtedy nierozumiane. Bo nawet jeśli rodzic odpowie dziecku „Okej, rozumiem cię, rozumiem twój problem”, to wcale tego nie czuje, nie odwzajemnia emocji dziecka – nie płacze razem z dzieckiem, nie śmieje się z nim. Bo między rodzicami i dziećmi nie ma więzi emocjonalnej. W powszechnym postrzeganiu psychiatrii dziecięcej pokutuje założenie, że to z chorymi dziećmi jest problem. A to nie do końca tak. Wszystkie dziecięce choroby psychiczne to wypadkowa środowiska, które tym dzieciom stworzyliśmy.
Fragment książki „Żyletkę noszę zawsze przy sobie”, Małgorzata Gołota, wyd. Filia
Przemysław Zakowicz, lekarz rezydent psychiatrii dzieci i młodzieży, Centrum Leczenia Dzieci i Młodzieży oraz Zakład Genetyki w Psychiatrii Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu