W książce „Twoje szczęśliwe dziecko, czyli jak być wystarczająco dobrym rodzicem” doktor Aleksandra Piotrowska i Irena Stanisławska przekonują, że bycia rodzicem można się nauczyć. To nie jest typowy poradnik. To szczere rozmowy o tym, jak tworzyć rzeczywistość wychowawczą dziecka bez przesadnej potrzeby bycia idealnym rodzicem, za to z przeświadczeniem, że warto uczyć się na błędach innych i doskonalić swoje umiejętności. Poniżej rozdział dotyczący tematu kar i nagród w procesie wychowania.
Fragment książki: „Twoje szczęśliwe dziecko, czyli jak być wystarczająco dobrym rodzicem”, dr Aleksandra Piotrowska i Irena Stanisławska, Wydawnictwo Zwierciadło
Może powinnyśmy spytać: nagroda czy kara?, bo na ten temat trwa ciągła dyskusja. Z jednej strony mamy ludzi przeświadczonych, że kara w wychowaniu w ogóle nie wchodzi w rachubę, że to element tresury zwierząt, a na człowieka powinno się oddziaływać, operując wyłącznie nagrodami. Z drugiej strony zaś mamy zagorzałych przeciwników rezygnacji z kar, którzy mówią: „Więzienia są pełne takich bezstresowo wychowywanych!”. A jaki jest mój pogląd? Nie tylko sądzę, że wolno stosować kary, ale także powiem więcej – rzeczą nierozsądną jest ich nie stosować. Musi być jednak spełnionych wiele warunków. Na przykład zawsze trzeba brać pod uwagę wiek dziecka. Bo za jakie zachowania można karać ludzika, który ma miesiąc? Przecież to absurd!
Więc kiedy po raz pierwszy możemy zastosować karę i nagrodę?
Zacznijmy od kwestii, jak rozumiemy nagradzanie i karanie. Gdyby się nad tym głębiej zastanowić, to wszystkie przyjemne doznania mogą być odbierane jako nagroda. Jeśli masz dwa miesiące, budzisz się i wydajesz z siebie jakieś dźwięki (nie wiadomo nawet czy mlaszczesz, czy płaczesz), a w odpowiedzi na nie dorośli z twojego otoczenia natychmiast biegną do ciebie i biorą na ręce, przytulają czy chociażby gromadzą się wokoło, obdarzając cię uwagą i uśmiechami, to z psychologicznego punktu widzenia twoje zachowanie
polegające na wydawaniu odgłosów zostało właśnie nagrodzone. Bo po zrealizowaniu tego zachowania wydarzyło się dla ciebie coś miłego, korzystnego. Okazuje się więc, że pierwsze nagrody pojawiają się w naszym życiu niemal na samym początku. A kary? To wszystkie następstwa naszych zachowań, które są dla nas niemiłe, niekorzystne, ale mam nadzieję, że nikt wobec tak małego ludzika nie będzie ich stosować.
Wcześniej powiedziałaś, że już kilkumiesięczne niemowlę potrafi manipulować dorosłym, więc kiedy płacze tylko po to, by je wziąć na ręce, mam je za to nagradzać?
Pytanie w jakich okolicznościach jesteśmy gotowi posługiwać się terminem manipulacja. Chyba powinniśmy ograniczyć to do sytuacji świadomego oddziaływania na drugiego człowieka. Musimy sobie wyjaśnić jedną rzecz. U wszystkich zwierząt, z człowiekiem na czele, działa opisywane przez jedną z koncepcji psychologicznych – behawioryzm – tak zwane prawo efektu. Tłumaczy ono, dlaczego niektóre za chowania w trakcie naszego życia utrwalają się i stają się dla nas typowe, a inne zdarzają nam się rzadko, aż w końcu całkowicie zanikają. Dlaczego jedno dziecko, gdy czegoś bardzo chce, przytula się do nogi matki i prosi: „Daj mi! Kup mi!”, a drugie rzuca się na podłogę, wrzeszcząc wniebogłosy, na dodatek kopiąc nóżkami lub wyginając się w piękny histeryczny łuk?
Dlaczego ukształtowały się u nich tak różne za chowania? Sprawa jest bardzo prosta: według prawa efektu utrwalają się
te zachowania, które są dla człowieka korzystne, czyli doprowadzają do efektu odczuwanego jako nagroda. Jeśli do czteromiesięcznego ludzika, który się obudził i powiedział:„mmllaaeee”, za każdym razem przylatują rodzice, będzie on z siebie wydobywać te dźwięki natychmiast po obudzeniu. Czy nazwiesz to manipulacją? Szantażem? To po prostu za działało prawo efektu. Ukształtowało się, utrwaliło zachowanie, które okazało się skuteczne, bo dawało dziecku korzystny dla niego efekt: fajnie jest, gdy ktoś się mną zajmuje, gdy mnie bierze na ręce, a nie jak tak leżę sama i wpatruję się w biały sufit (a nawet kolorowy). Można być lub nie być zwolennikiem koncepcji behawiorystycznej – przyjmować wizję człowieka sterowanego przez otoczenie albo mówić, że ta wizja jest bzdurna. Nie można jednak odrzucić prawa efektu, bo ono naprawdę się sprawdza w najrozmaitszych kontekstach w odniesieniu do wszystkich
gatunków.
Wiemy już zatem, że zachowania nagradzane utrwalają się, a te, które są nienagradzane, realizowane są coraz rzadziej, aż wreszcie zanikają. Zwróć uwagę – nie ma mowy o tym, że są „karane” –nienagradzanie bowiem może być albo brakiem nagrody, albo stosowaniem kary. I jeszcze jedną rzecz chcę uświadomić. My, dorośli, nie jesteśmy naczelnikami więzienia, którzy dostają dzieci z wyrokiem osiemnastu lat, a potem one z tego więzienia, zwanego rodziną, wychodzą. My w swoją rolę rodzicielską mamy wpisane wychowywanie. Jedną z bardzo ważnych funkcji rodziny jest funkcja socjalizacyjna – mamy wychowywać dzieci. A co to znaczy? Ano to, że mamy doprowadzić do tego, aby dziecko kierowało się pewnymi zasadami – chroniło pewne wartości, starało się postępować tak, aby je realizować, niezależnie od tego, czy jesteśmy w pobliżu, czy nie. Osobiście chcę, żeby moje dziecko było – między innymi – przyzwoitym człowiekiem, dobrym dla innych, zainteresowanym kulturą, ale także aktywnym fizycznie, żeby nie było oszustem, chamem, ale żeby było takie także wtedy, kiedy jest pięć tysięcy kilometrów ode mnie. I teraz z tego punktu widzenia warto przyglądać się karom i nagrodom w wychowaniu.
Jeśli mnie spytasz, jak najszybciej przerwać zachowanie, którego nie akceptujemy, to już ci odpowiadam – stosując trafnie dobraną karę. Kara bowiem, jeśli tylko jest dobrze dobrana, naprawdę ma wartość negatywną dla dziecka i powoduje bardzo szybkie przerwanie niepożądanego zachowania. Jeśli matka chce zniechęcić czternastolatkę do robienia ostrego makijażu i mówi jej: „Jak ty się wymalowałaś?! Wyglądasz jak własna matka!”, to dla dziewczyny słowa matki mogą być nie karą, ale bardzo silną nagrodą. Przecież wymalowała się właśnie po to, żeby wyglądać dojrzalej! Czyli wśród wielu warunków skuteczności nagród i kar bez wątpienia jeden jest wstępny – musimy trafnie dobrać oddziaływanie, tak żeby miało dla dziecka wartość zgodną z naszą intencją. Jeśli chcę dziecko ukarać, to moje postępowanie powinno mieć dla niego wartość kary. I podobnie z nagradzaniem: jeśli chcę w nagrodę wziąć dziecko ze sobą do cioci Frani na imieniny, to muszę być pewna, że ono o tym marzy (lub chociaż lubi tam ze mną chodzić).
Proces wychowania może bazować na kilku mechanizmach. O naśladownictwie, modelowaniu i identyfikacji już rozmawiałyśmy przy okazji problemów związanych z dzieleniem się. Często jednak w wychowywaniu stosujemy jeszcze inny mechanizm. Mianowicie stawiamy przed dzieckiem pewne wymagania. Muszą one być jasno wyrażone (dziecko powinno być, mniej więcej, świadome tego, czego wymagamy) oraz możliwe do spełnienia (nie możesz na przykład wymagać, by trzylatek siedział nieruchomo przez godzinę).
A potem, jeśli dziecko postępuje zgodnie z twoim wymaganiem, masz pełne moralne prawo je nagrodzić, a gdy postępuje niezgodnie – masz równie pełne moralne prawo nie nagrodzić go, a nawet zastosować karę.
Jakie kary przychodzą ci do głowy w odniesieniu do małego dziecka?
Nie będziesz oglądać telewizji. Tak zwane szlabany, kiedy zabraniamy wykonywania pewnej czynności. I w zależności od wieku dziecka, czterolatkowi nie pozwolisz oglądać telewizji, a nastolatkowi – wyjść na imprezę.
A kara w przypadku, powiedzmy... półtorarocznego dziecka?
Przede wszystkim okazywanie dezaprobaty, przez co dodatkowo informujemy dziecko o tym, które jego zachowania są uważane za dobre, a które są niepożądane. To bardzo potężne narzędzie w naszych rękach, ponieważ dla takiego malucha jesteśmy całym światem. On nie ma kolegów, własnego środowiska. W tym wieku jedynym jego życiem jest życie rodzinne. Może się na przykład zdarzyć, że dziecko w trakcie przewijania przypadkiem trafi cię piętą w nos. I jeśli z jakiegoś powodu to zachowanie mu się spodobało i widzisz, że zaczyna je w miarę intencjonalnie powtarzać, masz wtedy pełne prawo przytrzymać jego nóżkę i ostro powiedzieć: „Nie!”.
A jeśli dalej powtarza to zachowanie, poważniejesz, szybko kończysz przewijanie i odchodzisz, mówiąc: „Nie będę się z tobą bawić, gdy tak robisz!”. Oczywiście, gdy zwracasz się do dziesięciomiesięcznego dziecka, to nie miej złudzeń, że ono wszystko zrozumie, gorąco jednak namawiam, żeby już wobec tak małych dzieci posługiwać się systemem słownym, bo naprawdę rozumieją one o wiele więcej, niż same są w stanie wyartykułować. Problem w tym, że musimy umieć operować ostrzejszym tonem, a niestety wielu rodziców, a raczej wiele matek (bo częściej stwierdzam to u kobiet), nie potrafi zmieniać tonu głosu w kontaktach z dzieckiem. Jeśli powiemy słodko: „Ależ, Bartusiu, nie wolno się tak zachowywać”, to Bartuś kompletnie nie wie, o co nam chodzi. Bo to są dwa sprzeczne komunikaty – czuły, delikatny ton sygnalizuje miłość, uwielbienie i akceptację, a treścią wypowiedzi jest zakaz: „Nie wolno!”.
Mam świadomość, że wiele matek nie będzie zachwyconych tym, co powiedziałam, ale tak jak człowiekowi potrzebna jest prawa i lewa noga, żeby sprawnie mógł się poruszać, tak samo potrzebne są kary i nagrody. Bo jeśli nie stosujesz kary wobec jakiegoś zachowania, to skąd dziecko ma wiedzieć, że jest ono złe? Które zachowania są dozwolone, a które nie? Może po iluś latach się zorientuje, ale po co marnować czas, jeśli można tę wiedzę bardzo szybko przekazać. Ważne jest tylko, jakie kary i nagrody stosujemy i w jakich proporcjach.
O jednej rzeczy już powiedziałyśmy – że planując nagrodę czy karę, musimy przyjmować punkt widzenia dziecka, żeby na przykład w ramach nagrody nie ciągnąć go na imieniny do cioci Frani, skoro takich spotkań nie znosi. Po drugie – nagroda i kara powinny być adekwatne do zachowań. Karą za pewne drobne przewinienia może być tylko grymas na twarzy rodzica lub powiedzenie surowym głosem: „To mi się nie podoba!”, „Jak myślisz, dobrze zrobiłaś?!”, a za większe przewinienie – choćby uderzenie psa albo brata – odstawienie do innego pokoju i pobycie w odosobnieniu czy przerwanie wspólnej zabawy. Podobnie jest z nagrodami. Nagrodą może być tylko porozumiewawcze mrugnięcie okiem, uśmiech, przelotne pogłaskanie pogłowie, ale może nią być również zorganizowanie wyprawy w góry na trzy dni (ze spaniem w namiocie!), jeśli dziecko nasłuchało się o czymś takim i koniecznie chce to przeżyć. Miałam taki przypadek, że pięciolatek zamarzył sobie, że przejedzie się kolejką bieszczadzką, którą zobaczył w telewizji. Zwróć uwagę, jak wielka jest to nagroda w porównaniu z pogłaskaniem po głowie!
A za co tę nagrodę dostał?
Wszystkie pieniądze, jakie miał w swojej skarbonce, postanowił wpłacić na konto fundacji zbierającej na protezę dla jakiegoś dziecka.
Jak widać, rozpiętość nagród jest szeroka. Ale nie oczekuj,
że wymienię tu całą ich listę. Instrukcji obsługi dziecka na pewno nie sformułuję. Mało tego – będę tępić każdą książkę, która jest jej próbą. Każdy rodzic ma swoje cele i swój system wartości. Może być tak, że istnieje rodzina, w której dziecko jest bardzo intensywnie nagradzane za to, że udało mu się w kolejce ukraść coś komuś z kieszeni lub zwinąć batonik ze sklepu. Może ten przykład wyda ci się ekstremalny, ale chcę uświadomić, że rejestru celów wychowania w rodzinie nie formułuje państwo czy minister oświaty, ale rodzice. I teraz – jeden rodzic nagrodzi swoje dziecko za to, że będzie czułe, delikatne, wrażliwe, a drugi będzie na to reagował alergicznie, bo według niego są to przejawy słabości. Ten drugi nagrodzi swoje dziecko za zachowania czołgu skrzyżowanego z parowozem. Za przebojowość, pewność siebie. Jeden będzie nagradzać dziecko za starania i włożony wysiłek, a drugi ma to w nosie i nagradza tylko za efekty.
Rodzice są różni, ale chyba każdy ma świadomość gradacji wysiłków, celów, powinien więc mieć także świadomość gradacji nagród i kar. Stopniowanie wiąże się również z wiekiem dziecka. Jeśli masz siedem miesięcy, trafiasz ręką w środek talerza, nabierasz to, co na nim jest, i wkładasz do buzi, chwalę: „Moja genialna córeczka! Jak sobie doskonale radzi!”. Ale trudno, żebym za takie walenie łapą w talerz chwaliła czterolatka. Od niego oczekuję już sprawnego posługiwania się łyżką oraz widelcem (a niektórzy rodzice – także nożem). I to radzenie sobie z coraz trudniejszymi wymaganiami, wspomagane stosowaniem nagród i kar, jest bardzo ważnym mechanizmem rozwoju.
Do pewnego momentu swojego rozwoju moralnego dziecko działa kierowane nagrodami otrzymywanymi od innych czy ewentualnie chęcią uniknięcia kar (ten okres nazywamy heteronomicznym). Te normy i wskazówki dotyczące postępowania, tego, co wolno robić, a czego się nie powinno –płyną z zewnątrz. Dziecko traktuje to jako coś naturalnego: tak jest urządzony świat, że trzeba robić to, co dorośli każą, a nie robić tego, czego zabraniają. Ale przecież to, co będzie sukcesem wychowawczym w odniesieniu do cztero czy sześciolatka (preferowanie zachowań nagradzanych, a unikanie tych karanych), nie zadowoli nas u ośmiolatka (od niego oczekujemy już odczuwania pewnych po winności, na przykład gotowości pomagania innym bez liczenia na nagrodę), a będzie napawać rozpaczą i przerażeniem, gdyby taką postawę prezentował szesnastolatek (on powinien już mieć ukształtowany własny system wartości i norm kierujących zachowaniami, a nie być zależnym od zewnętrznych kar i nagród). Otóż w wieku starszym niż przedszkolny (ewentualnie pod koniec przedszkola) powinno się zmienić główne źródło nagradzania – z zadowolenia mamusi czy pani przedszkolanki na zadowolenie i dumę z samego siebie. Trzylatkowi mamusia może mówić: „Jestem z ciebie dumna!”, bo to jest rozwojowo uzasadnione (choć ja w takich sytuacjach mówię: „Ale musisz być teraz z siebie dumny!”), ale u siedmiolatka zdecydowanie trzeba pobudzać mechanizm wewnętrznego nagradzania i karania. Bo to jest właśnie sens i cel wychowania (o czym już mówiłam) – mamy ukształtować dziecko tak, że nawet gdy jest pięć tysięcy kilometrów od nas, to zachowuje się zgodnie z tym, co mu wpoiliśmy. Dlaczego? Ano dlatego, że te nasze wymagania, a przynajmniej część z nich, zaakceptowało, uznało za własne, wbudowało w swoją osobowość. I teraz działa zgodnie z nimi nie dlatego, że boi się naszej dezaprobaty czy kary, ale dlatego, że tak mu podpowiada sumienie. A zadowolenie z siebie, z postępowania zgodnego z własnym sumieniem, to właśnie wewnętrzna nagroda.
To jaki jest Twój stosunek do nagród materialnych?
Nie ma nic złego w stosowaniu nagród materialnych wobec małych dzieci. Jeśli malucha nagrodzisz symbolicznie (na przykład pokażesz mu kciuk uniesiony do góry), to nie zrozumie, że został nagrodzony, ponieważ jego świat ogranicza się do świata konkretów. A więc mała zabaweczka, kasztanek, książeczka – to przykładowe nagrody dla najmłodszych. Jeśli maluchowi w nagrodę przykleisz do piersi szczerze uśmiechnięte serduszko albo kwiatuszek (w przedszkolach jest to często stosowane, bo wciąż mamy konkret, a jednak trochę wchodzi my już w symbolikę i jej ćwiczenie), to jest to jak najbardziej normalne i naturalne.
A wobec starszych dzieci? No, przepraszam, czy nam nagrody materialne sprawiają jakąś straszną przykrość? To oczywiste, że można stosować je w odniesieniu do dziecka w każdym wieku (i wobec dorosłych również). Tyle tylko, że zmienia się nasza możliwość rozumienia bycia nagradzanym, i dlatego wobec malucha nagrody materialne powinnaś stosować częściej niż wobec dziecka odrośniętego, czyli plus minus pięć lat. Bo takie dziecko ma już rozumieć symbolikę: określone słowa, symbole graficzne i dźwiękowe, określone gesty.
Powiedziałam, że wraz z rozwojem dziecka stawiamy mu coraz większe wymagania i w zależności od tego, czy im sprostało, czy nie, stosujemy nagrody bądź kary. Niestety, część rodziców cechuje postawa nadmiernych wymagań. Straszne, że bywa realizowana przez naprawdę dobrych rodziców, takich, którzy zajmują się swoim dzieckiem, nie zaniedbują go, czasami podporządkowują mu całe życie rodzinne. Wszyscy sąsiedzi przepytywani o tych rodziców powiedzieliby, że to niezwykle porządna rodzina: „Jak oni się o to dziecko starają! Jak się nim zajmują!”. Więc w czym tu problem? Ano w tym, że rodzice, zanim się dziecko urodziło, już wiedzieli, jakie ono będzie, czym się będzie zajmowało w przyszłości. Już sprecyzowali swój ideał. I tym gorzej dla dziecka, kiedy do tego ideału nie pasuje. Rodzice wymyślili sobie, że będzie przedsiębiorcze i energiczne, a tu wyrasta im delikatny, wrażliwy artysta. Jak to pogodzić? W żaden sposób się nie da.
Nadmiernie wymagający rodzice formułują liczne wymagania i w specyficzny sposób starają się wymusić na dziecku ich realizację. Są mistrzami w wywoływaniu poczucia winy: „To mamusia tak się napracowała, a ty nie chcesz jeść! Tatuś tak się przejmuje twoim zachowaniem, że aż go rozbolało serduszko!”. Okazywane przez nich ciągłe rozczarowanie, niezadowolenie jest karą i stosowane w nadmiarze ma bardzo destruktywny charakter. Jednym z najbardziej niebezpiecznych w skutkach błędów rodziców jest bazowanie na karach. Niektórzy ludzie są osobowościowo skłonni do nagradzania, a drudzy do karania...
Żeby nie rozpieścić dziecka.
Na przykład. Często ci ludzie uważają, że jeśli dziecko zachowuje się tak jak trzeba, to jeszcze nie znaczy, że zasłużyło na nagrodę. Nie ma żadnego powodu, żeby ją stosować. Przecież powinno zachowywać się przyzwoicie! Ale niech tylko zrobi coś, co jest niezgodne z poglądami czy oczekiwaniami rodzica, wtedy natychmiast stosowana jest kara.
Z perspektywy dziecka wygląda to tak, że z nagrodami styka się niesamowicie rzadko, kar natomiast doświadcza dużo, dużo częściej.
Mówiłam już, że powinniśmy mieć wobec dziecka jasno sformułowane wymagania. Każdemu rodzicowi, który wścieka się o coś na dziecko, który mówi: „Za karę nie obejrzysz dzisiaj dobranocki!”, „Za karę nie pójdziesz na plac zabaw!”, „Za karę nie przeczytam ci teraz książeczki!” albo, co jest straszną karą, „Za karę nie ucałuję cię na dobranoc!”, rekomenduję, by w takiej sytuacji (chociaż od czasu do czasu), spokojnie zadał dziecku pytanie: „Czy wiesz, za co zostałeś ukarany?”. Zdziwicie się, jakie są odpowiedzi.
Pomyślałam: bodziec – reakcja. Jeśli chcemy ukarać dziecko, powinniśmy zrobić to natychmiast po przewinieniu.
Powiedziałaś niezwykle ważną rzecz, która dotyczy i nagród, i kar. Trzeba pamiętać, że im młodsze dziecko, tym mniej sekund powinno upłynąć między jego zachowaniem a naszą reakcją, o ile chcemy, by te dwie rzeczy ze sobą połączyło. To faktycznie trochę jak w tresurze psa. Szczytem paranoi jest wrzeszczenie na psa, gdy po dziewięciogodzinnej nieobecności wracamy do domu i widzimy na podłodze kałużę. A ludzie tak robią, przekonując: „Przecież on doskonale rozumie, że źle zrobił! Jak uszy kładł po sobie!”. Figę rozumie! On po prostu reaguje na ich wrzask. I tak samo reagują dzieci.
Spotykam się z takimi pomysłami rodziców, że w odniesieniu do cztero czy pięciolatka stosują system oznaczania jego zachowania (schemat wisi na lodówce przypięty magnesem) i co sobotę analizują wyniki z całego tygodnia. Może słyszeli, że gdzieś w więzieniach taki system jest stosowany? Ale przecież jest pewna różnica rozwojowa. Wobec dzieci nie wolno stosować takiego odroczenia! Owszem, próbujemy rozwijać w dzieciach przyjmowanie dłuższej perspektywy czasowej, na przykład zachęcamy, żeby pieniędzy, które dostają, nie wydawały natychmiast, proponujemy: „Jeśli coś zaoszczędzisz na zabawkę, to ja ci drugą część dołożę”, ale to zupełnie inna sprawa. Rodzice jednak często karę odraczają. Przecież nie będą krzyczeć na dziecko przy ludziach! Jeśli ich czteroletni synek nieodpowiednio się zachował podczas wizyty u cioci, wymierzają mu karę po powrocie do domu. To antysystem. Reakcja z parogodzinnym opóźnieniem nie jest w porządku nawet w stosunku do ucznia kończącego podstawówkę! Zawsze trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, co jest dla nas ważniejsze: czy żeby dziecku coś przekazać, czy to, jak ciocia Henia na mnie spojrzy. Z tego samego powodu wielu rodziców nie reaguje na fatalne zachowania w sklepie, na ulicy, tym samym przyzwalając dziecku na doświadczanie bezkarności.
To co zrobić z dzieckiem, które rzuciło się na środku sklepu, bo chce nową zabawkę?
Udawać, że to nie nasze dziecko, i iść dalej. Naprawdę, to jedyne, co można zrobić. Żadne: „Natychmiast przestań! Opanuj się!”. Kiedy dziecko wpędzi się w stan graniczący z histerią, to nie będzie słuchać żadnych argumentów. Co wtedy zrobić? Odwołać się do prawa efektu, to znaczy bardzo dokładnie kontrolować swoją reakcję, żeby przypadkiem w tej sytuacji dziecko nie doznało nawet śladu nagrody. Bo jeśli ono się rzuca na podłogę i wrzeszczy, a my, chcąc to przerwać, mówimy: „Jak wstaniesz, to kupię ci czekoladkę!” to przecież w ten sposób takie zachowanie nagradzamy, wzmacniamy.
Wiesz, że to trudne?
Wiem. Ale wykonalne. Jedną z najostrzejszych kar, jaką stosowaliśmy wraz z mężem wobec naszych dzieci, było nieczytanie książeczki wieczorem, nieprzytulenie na dobranoc. Kiedy pozbawiasz dziecko tego, do czego jest przyzwyczajone, jest to dla niego naprawdę bardzo ostra kara. I rodzic musi mieć tego świadomość. Ale żeby poskutkowała, musisz iść w zaparte: dziecko ryczy drugą godzinę, a ty – zero reakcji. Jeśli się złamiesz i pójdziesz utulić, to wtedy wszystko, co przeżywało dziecko i ty sama (no bo nie spływa to po tobie jak woda po kaczce), idzie na marne. Jeśli mamy wątpliwości, jakie kary stosować, to pozbawiajmy dziecko tego, do czego nawykło. Ale nigdy nie kombinuj z jedzeniem. Jedzenie nie może być ani nagrodą, ani karą.
Lody w nagrodę – to rozumiem, ale jedzenie jako kara?!
Nigdy nie słyszałaś o rodzicach, którzy za karę nie dają dziecku kolacji? Kieszonkowego też nie można traktować w formie nagrody i kary. Kieszonkowe jest jak pensja – należy się dziecku bez względu na to, co zrobiło.
Muszę jeszcze powiedzieć kilka zdań na temat kar fizycznych. Jestem absolutną przeciwniczką jakiegokolwiek bicia, w tym
także dawania klapsów (chociaż większość ludzi klapsów z biciem nie utożsamia). A dlaczego? Z wielu powodów. Po pierwsze: co taka kara wywołuje? Ból i strach. A strach nie uczy pożądanych zachowań, o które w procesie wychowawczym przecież nam chodzi. Oczywiście, jeśli dziecko robi coś, co mi się nie podoba, i je uderzę, to natychmiast przestaje to robić. I ten argument przytaczają dzielne mamusie i dzielni tatusiowie: „Proszę, jak skutecznie! Od razu zmądrzało!”. Otóż zmądrzało na tyle, żeby przy bijącym rodzicu tego nie robić.
Strach może doprowadzić co najwyżej do tego, że zrezygnuję z zachowania, za które poprzednio mnie uderzono, dopóki nie
zorientuję się, że ryzyka uderzenia już nie ma. Do czego doszłyśmy? Kara nie dość, że nie uczy pożądanych zachowań, to nawet nie oducza zachowań niepożądanych, ona je tylko tłumi na tak długo, jak długo istnieje ryzyko bycia ukaranym. To pozorna skuteczność karania. Nie osiągnęliśmy niczego. Kara fizyczna nie wychowuje.
Kolejny powód, dla którego bicie nie jest dobrym pomysłem, wynika z naszej wcześniejszej rozmowy. Dziecko to też człowiek, a człowiek, jak wiadomo, do wszystkiego się jakoś przyzwyczaja, a zatem dziecko często bite przyzwyczaja się do tej kary. I żeby robiła na nim takie samo wrażenie, musi być coraz bardziej dotkliwa. No, to bijemy najpierw ręką, potem, żeby efekt był taki sam, kapciem, a kiedy i to przestaje skutkować, zaczynamy bić kijkiem... Do czego zatem dojdziemy? Do metalowego drąga?! Ponadto w dorosłych, którzy zastosowali łagodne, ich zdaniem, formy kar fizycznych, czyli bicia, też następuje oswajanie tej kary. Przestaje to robić na nich wrażenie, znikają opory: „Przecież nic się dotąd nie stało! Przecież tyłek to nie szklanka!”. Rośnie zatem prawdopodobieństwo stosowania bicia, rośnie też siła uderzeń. A więc włącza się proces eskalacji.
A w ogóle sądzę, że większość przypadków bicia dzieci dość słabo wiąże się z ich wcześniejszymi zachowaniami, nie wynika z chęci korygowania ich postępowania. Bicie jest raczej odreagowaniem na dziecku rodzicielskich frustracji, złości, poczucia bycia lekceważonym. To, krótko mówiąc, wyraz rodzicielskiej bezradności, nieumiejętności poradzenia sobie z odczuwaną złością w inny, bardziej przemyślany i dojrzały sposób.
A sytuacje niebezpieczne? Dziecko wbiegło na ulicę...
Dobiegasz do dziecka, chwytasz i wrzeszczysz: „Nie!!!”. Takie szarpnięcie jest uzasadnione, w przeciwieństwie do szarpania, które jest zamiast bicia. Tego robić nie wolno. Bo to również jest przemoc.
Pomyślmy o niebezpieczeństwach związanych z nadmiernym karaniem, nie tylko z biciem. Jedną z konsekwencji jest unikanie przez dziecko kontaktu z rodzicem. Pojawia się między nimi dystans. To naturalne, że jeśli ze strony jakiejś osoby spotykają cię ciągłe kary: pretensje, wyrzuty czy wręcz kary fizyczne, musiałabyś chyba oszaleć, żeby chcieć spędzać z nią czas. Bardzo często mogą doświadczać tego surowi rodzice – dzieciak zamyka się w swoim pokoju, bo nie chce z nimi przebywać. Po co, skoro wiąże się to z samymi nieprzyjemnymi rzeczami? Na marginesie – przychodzi taki okres w rozwoju dziecka, że niezależnie od rodzaju systemu nagród i kar, będzie się ono zamykało w swoim pokoju. Ale to całkiem inna sprawa.
Może się zdarzyć, że dziecko nadmiernie karane zbuntuje się – psychicznie, emocjonalnie odrzuci to, jak rodzice wobec niego postępują; będzie pewne, że racja jest po jego stronie. Ale ile dzieci na to stać? To naprawdę zdarza się rzadko. I tylko wśród starszych dzieci. Znacznie częściej szafowanie karami doprowadzi do tego, że wychowamy agresora. Pamiętajmy o mechanizmie naśladownictwa. Jeśli bez przerwy posługujemy się karami, a już szczególnie fizycznymi, to czego uczymy nasze dziecko? Jaki wzór postępowania demonstrujemy? Ano uczymy tego, że gdy mamy kłopoty z zachowaniami drugiego człowieka, to posługujemy się agresją, że to jedyny sposób na poradzenia sobie z trudnościami. Jest jeszcze inna ewentualność – że wychowamy bierne, uległe, bojące się wszystkiego i wszystkich, a także każdego działania dziecko. Bo jeśli mamy ciągle o coś pretensje, to dziecko wyciąga wniosek, że najbezpieczniej jest nic nie robić, że najlepszy jest bezruch. Że nie wspomnę już o poczuciu własnej wartości i samoocenie tak traktowanego dziecka, bo to temat na oddzielną rozmowę.
Nie mówiłyśmy jeszcze o różnych formach kar i nagród.
W pewnych sytuacjach warto zdać się na tak zwaną karę naturalną, czyli pozwolić dziecku odczuć przykrą konsekwencję jego zachowania. Możesz mówić dzieciakowi piętnaście razy: „Nie wchodź na wersalkę, bo spadniesz!”, a możesz też pozwolić, żeby spadło i boleśnie się uderzyło. Odczuwany ból jest tutaj karą naturalną – przecież to nie ty zepchnęłaś dziecko z wersalki, ono zleciało na własne życzenie... Oczywiście, nie pozwolę wybiec dziecku na jezdnię, nie pozwolę na moich oczach włożyć drucika do kontaktu czy dotykać garnka z wrzącą wodą, ale jeśli w grę wchodzi uderzenie, zgubienie jakiegoś drobiazgu, to czemu nie? Kara naturalna bywa cudownie skuteczna.
Chociaż oprócz kar naturalnych, mamy też naturalne nagrody. Lecz o ile działanie kar naturalnych może wspomagać proces wychowawczy, o tyle bardzo często naturalne nagrody działają niezgodnie z naszymi intencjami i bywa, że to one
sprawiają, że nie dajemy rady z wyrugowaniem pewnych zachowań. Mówimy dziecku, że przed obiadem nie wolno mu jeść słodyczy, czasami z tego powodu stosujemy nawet kary, ale ten boski smak, który czuje, pałaszując pół czekolady, jest nagrodą rekompensującą wszelkie mające nadejść z tego powodu awantury. Pani w przedszkolu mówi Bartusiowi, że nie wolno tak szaleć, ale Bartuś widzi, że gdy to robi, dzieci patrzą na niego z podziwem. Ta bardzo silna nagroda naturalna jest konkurencyjna wobec stosowanych przez wychowawczynię wymówek i kar.
A jak ważna jest konsekwencja rodziców? Wspólny front? Razem nagradzamy i razem karzemy?
O konsekwencji, lub jej braku, możemy mówić w przynajmniej dwóch kontekstach. Weźmy na przykład taką sytuację: dzisiaj za niepowiedzenie „dzień dobry” sąsiadce patrzę na ciebie srogo i mówię: „Burak się tak zachowuje, a nie dziecko!”, a następnego dnia, gdy ponownie nie mówisz „dzień dobry”, nie spotyka się to z żadną reakcją z mojej strony. To jest mój brak konsekwencji. Konsekwencja w wychowaniu oznacza zatem stałość pewnych wymagań i skutków związanych z ich przestrzeganiem. Jako taka jest w wychowaniu nieodzowna. Ale konsekwencja może dotyczyć również zgodności celów i sposobów ich osiągania prezentowanych zarówno przez matkę, jak i ojca. Byłoby wspaniale, gdyby tę konsekwencję rozszerzyć i gdyby tę zgodność w procesie wychowawczym prezentowali też dziadkowie, starszy braciszek i pani w przedszkolu. Byłoby też wspaniale, gdyby chociaż w podstawowych sprawach, na przykład takich, że nie wolno nikogo krzywdzić, między ważnymi dla rozwijającego się dziecka osobami była zgoda. Iw tych podstawowych sprawach namawiam dorosłych do tego, żeby wypracowali kompromis i byli wobec dziecka jednogłośni i konsekwentni. Bo jeśli tu nie będzie jednego frontu wobec dziecka, to tak naprawdę utrudniamy mu zrozumienie tego, co powinno stanowić oś jego rozwoju moralnego: rozróżnienie dobra i zła. A drobiazgi zostawmy. Nie warto się o nie spierać.
Więcej w: