Felieton dr. hab. Sławomira Murawca na grudzień to inspirowana świąteczną presją opowieść o pułapkach, które sami na siebie zastawiamy. To m.in. stąd bierze się nasza irytacja czy nawet agresja, choć na pozór wszystko wydaje się być – jak powinno...
Kiedy uświadomiłem sobie, że felieton, do którego pisania usiadłem, ukaże się w numerze grudniowym, od razu poczułem silną presję i niemal usłyszałem reklamowe slogany: „poczuj magię świąt”, „najbardziej rodzinne święta”. W mojej głowie natychmiast sformułował się jedyny możliwy temat tego felietonu – po prostu obowiązkowy, bezwzględnie konieczny, absolutnie słuszny: jak pomóc czytelniczkom i czytelnikom porozumieć się i zbliżyć „w tym szczególnym czasie” do rodzin, znajomych, nieznajomych, a nawet wszystkich ludzi na świecie? Doszło do automatycznego zawężenia myślenia, jednoznacznych skojarzeń, że „w tym czasie” ludzie powinni spędzać wspólnie czas, próbować porozumiewać się, wybaczać sobie wzajemnie i odnawiać utracone relacje. (Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że moje skojarzenia dotyczą pewnego poziomu przeżyć, a okres świąteczny ma wiele innych wymiarów, jednak moje felietony w „Sensie” nazywają się terapeutycznymi, więc pozostanę na poziomie psychologicznym). I aby móc uporać się z tą presją, wyszedłem na spacer.
Na stronie amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego dostępne są wyniki badania agencji Greenberg Quinlan Rosner Research nazwane krótko „Stres Świąteczny”. Publikacja z 2006 roku dotyczy populacji amerykańskiej, ale odzwierciedla te same skojarzenia, które miałem ja. „Najważniejszymi aspektami świąt są możliwości nawiązania lub odnowienia kontaktu z przyjaciółmi i rodziną”... „w okresie świąt stres przybiera inny charakter niż w innych momentach roku. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety odczuwają obowiązek uczynienia świąt jak najlepszymi dla swoich rodzin”... „święta to czas, kiedy ludzie deklarują większą koncentrację na swoich przyjaciołach i rodzinie”... „ludzie uwielbiają święta i niecierpliwie oczekują spędzenia czasu z bliskimi, zwłaszcza rodziną”…
Te skojarzenia to wyraz presji, która z każdym kolejnym grudniowym dniem przynosi coraz większą nerwowość w ruchu ulicznym i w sklepach, gdzie w tłumie innych zdyszanych desperatów kupujemy prezenty na ostatnią chwilę. Presja budzi opór, nieprzyjemne emocje, czasem złość, poirytowanie czy nawet agresję, więc żeby się od tego uwolnić, niektórzy wybierają się w tym czasie w bliższe i dalsze podróże.
Warto uświadomić sobie własne skojarzenia z okresem świąt i przełomu roku, żeby nie pozostać na poziomie przymusu, automatyzmów, nieuświadomionych wspomnień z dzieciństwa (często niezbyt przyjemnych, a czasami traumatycznych) i chęci sprostania wymaganiom, które z tych wszystkich źródeł wypływają. Na poziomie nie w pełni jasnej świadomości, że tak w zasadzie nie wiadomo dlaczego, ale wszystko mnie złości, a przecież wszyscy powinni być szczęśliwi.
Kiedy zauważamy, że denerwują nas drobne rzeczy, że wkurzamy się „bez powodu”, warto zastanowić się, jaki problem nas gryzie, bo zwykle jakiś kłopot jest, tyle że nie w pełni go sobie uświadamiamy, więc tym bardziej nie umiemy nazwać. I stąd ta ogólna nerwowość.
Gdy „sam nie wiem, dlaczego staję się bardziej skłonny do irytacji, drażliwości albo agresywnych odpowiedzi” – wcale nie o te drobne wydarzenia chodzi. Chodzi raczej o poważny problem, który rozciąga się w dłuższym czasie, sytuację życiową, która mi mocno nie odpowiada, albo jakieś trudności w relacjach z innymi osobami.
Dylemat pomiędzy tym, co powinno albo nawet musi się robić, a wolnością został opisany już tak dawno, że wielu osobom może się wydać oczywisty. Erich Fromm stwierdził: „człowiek współczesny żyje w złudzeniu, iż wie, czego chce, gdy w istocie chce jedynie tego, czego się odeń wymaga. Aby zaakceptować tę prawdę, trzeba sobie uprzytomnić, że wiedzieć, czego się istotnie chce, nie jest – jak myśli większość ludzi – rzeczą łatwą, lecz jednym z najtrudniejszych zadań stojących przed każdą istotą ludzką. Jest to problem, który gorączkowo usiłujemy ominąć, przyjmując gotowe cele – za własne”.
Jeśli odrzucam to, co wydaje mi się jedynie słuszne, staję przed pustą kartką wolności. Tylko czym ją zapisać?
Poruszamy się pomiędzy tym, co obowiązkowe, narzucone, przymusowe, a tym, co możemy wybrać – co jest związane z wolnością, ale jednocześnie z niejasnością i zagrożeniem. Potrzebujemy wskazówek, jak żyć, i często wpadamy w pułapki.
Jedną z tych pułapek są gotowe recepty, które chętnie podsuwają nam różni samozwańczy doradcy. Wiele osób z chęcią zanurza się w świat oferujący gotowe rozwiązania, magiczne sposoby, wspaniałe porady. Często, i to w najbardziej pozytywnej wersji, rezultatem złapania się w taką pułapkę jest utrata pieniędzy. Gorzej, jeśli pójście za radami takiego wizjonera jeszcze bardziej pogarsza samopoczucie psychiczne, a czasami może zniszczyć zdrowie fizyczne. Jeden z moich pacjentów pojechał na rytuał z tajemniczą substancją, która miała dać mu oświecenie co do dalszej drogi życia, a wrócił po poważnej próbie samobójczej, pocięty na całym ciele i obwiązany bandażami jak mumia z nie najlepszego filmu.
Kolejną pułapką są skrajne wymagania wobec siebie: odnieść sukces, być kimś znaczącym, móc się pochwalić. Wczoraj kolejny młody pacjent, jeszcze przed trzydziestką, powiedział mi, że w swoim dawniejszym wyobrażeniu do około 20. roku życia miał być kimś bardzo wpływowym w Warszawie, a w tym wieku, w którym jest obecnie, oczekiwał od siebie bycia multimilionerem, z wpływami na całym świecie. Ponieważ rzeczywistość nie nadążyła za jego wymaganiami wobec samego siebie, ma poczucie przegranej i tego, że życie mu się nie udaje. A tak tylko przy okazji dodam, że będzie reprezentował nasz kraj na tzw. arenie międzynarodowej z powodu w pełni realnych osiągnięć w swojej dziedzinie. Ale to oczywiście za mało.
Wszechobecną dzisiaj pułapką są ekrany smartfonów, laptopów i komputerów, czyli mówiąc w skrócie: życie tam (a nie tu).
Alison Jane Martingano i współpracownicy z The National Institutes of Health w Bethesda w pracy zatytułowanej „Empatia, narcyzm, aleksytymia i używanie mediów społecznościowych” opublikowanej w 2022 roku opisują ciekawe zależności. Badania na próbie dorosłych Amerykanów wskazują, że korzystanie z mediów społecznościowych wiązało się z niższymi umiejętnościami społecznymi i emocjonalnymi. Potwierdzały to zarówno dodatnie korelacje z narcyzmem i aleksytymią (brakiem umiejętności rozpoznawania własnych stanów emocjonalnych), jak i ujemne korelacje z miarami empatii poznawczej. Tak w skrócie i uproszczeniu można by powiedzieć, że bardziej intensywna obecność w mediach społecznościowych to niższe umiejętności społeczne, większy poziom narcyzmu, zmniejszone zdolności do rozumienia innych i samych siebie. Ale subiektywna samoocena własnej empatii może być nadal bardzo wysoka, nawet wbrew stanowi faktycznemu. Ci sami autorzy podkreślają bowiem, że większość istniejących badań dotyczy tego, jak korzystanie z mediów społecznościowych wiąże się z samoopisowymi miarami empatii. Jedynie badanie Yaldy T. Uhls opublikowane w czasopiśmie naukowym „Computers in Human Behavior” w 2014 roku wykazało wzrost umiejętności rozpoznawania emocji u dzieci po tym, gdy podczas pobytu na obozie przez pięć dni nie pozwalano im wpatrywać się w ekrany smartfonów.
Może być więc tak że nawet jeśli uczestnicy badań oceniają swój poziom empatii i kontaktu z innymi jako wysoki, to wcale tak nie jest.
Nie przywołuję tego wszystkiego przez przypadek; pomyślałem, że jeśli mamy kontekst kontaktów z innymi osobami, to nawykiem staje się szybkie spojrzenie, błyskawiczna ocena, natychmiastowe ustosunkowanie się, danie lajka lub wyrazu dezaprobaty (po czym przelatujemy do następnej sytuacji) i ocena w kierunku samego siebie, czyli czy to nie narusza mojego poczucia własnej wartości. Bez angażowania świadomości, bez pogłębiania wiedzy, bez fabuły i narracji, która przecież stoi za każdą sytuacją widoczną na zdjęciu w mediach społecznościowych i osobą, którą napotykamy w realności. Takie ciągi obrazów, które widzimy i oceniamy, a nawet na nie jakoś reagujemy, ale których rzeczywisty wymiar pozostaje dla nas kompletnie niedostępny.
Opuszczając bezpieczną przestrzeń pisania o „radosnych świętach w gronie rodzinnym”, wpadłem w wiele kolejnych pułapek. Może więc – rozpięci między największymi dylematami ludzkości – zechcielibyśmy przez jakiś czas sobie odpuścić i mniej jeść (jeśli jemy za dużo) oraz pić mniej alkoholu, a więcej się poruszać. Być dla siebie mniej oceniającym – odpuścić innym i sobie. Wyjść na spacer do środowiska naturalnego. Nie patrzeć ciągle w ekran smartfona lub komputera. Pomyśleć, z kim da się porozmawiać, i w miarę możliwości zrobić to. Uśmiechnąć się. Docenić to, co mamy.
I w ten sposób presja udzielania rad na święta dopadła także i mnie. Nie udało mi się uwolnić. Taka jest widać jej natura.
Sławomir Murawiec, dr hab. n. med. specjalista psychiatra, psychoterapeuta. Główny ekspert do spraw psychiatrii Akademii Zdrowia Psychicznego Harmonii.