1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Zakochujesz się na zabój co pięć minut? To może być emofilia – nałogowe wchodzenie w miłosne relacje

Zakochujesz się na zabój co pięć minut? To może być emofilia – nałogowe wchodzenie w miłosne relacje

(Ilustracja: Getty Images)
(Ilustracja: Getty Images)
Być może zdarza się to tobie, być może twojej przyjaciółce. Godzina randki wystarczy, by miłość eksplodowała. Poczucie idealnego dopasowania przychodzi w zaledwie godzinę. Do przekonania się, że to „ten jedyny”, potrzeba jednego wieczoru. Tendencja do szybkiego i łatwego zakochiwania się, nazywana emofilią, tylko pozornie jest niegroźna. Jej konsekwencje mogą być odczuwalne silniej, niż się wydaje.

„Kochasz to, czego potrzebujesz, kochasz to, co poprawia ci samopoczucie, kochasz to, co jest wygodne. Jak możesz twierdzić, że kochasz jednego człowieka, skoro na świecie jest dziesięć tysięcy ludzi, których kochałabyś bardziej, gdybyś ich kiedyś poznała?” – pisał Charles Bukowski w książce „Kłopoty to męska specjalność”. Emofil zachowuje się trochę tak, jakby chciał się przekonać, czy to prawda. Niekończące się poszukiwania jednak sporo kosztują. Skąd się bierze emofilia, jak się objawia i czy można ją ujarzmić, zanim wyrządzi szkody?

Spis treści:

  1. W pogoni za motylami w brzuchu. Czym jest emofilia?
  2. Emofilia a lękowy styl przywiązania
  3. Jak zachowuje się i co czuje emofil?
  4. Czy nałogowe zakochiwanie się może ci szkodzić? Nieoczywiste skutki emofilii
  5. Wybuchy kontrolowane – jak trzymać emofilię w ryzach?

W pogoni za motylami w brzuchu. Czym jest emofilia?

Emofilia nie jest chorobą ani nawet zaburzeniem, raczej indywidualną cechą, predyspozycją. Tym mianem określa się tendencję do szybkiego i częstego zakochiwania się. Sama nazwa funkcjonuje od niedawna. Nad tą skłonnością, wcześniej nazywaną rozwiązłością emocjonalną, jako pierwszy uważniej pochylił się psycholog społeczny Daniel Jones, badacz mrocznych odmian osobowości, opisując ją w 2011 r. w trzecim wydaniu „Handbook of Sexuality-Related Measures”. Termin jest bardzo młody, więc i badania nad nim nie są liczne, choć przecież samo zjawisko jest stare jak świat. Kto nie ma w swoim otoczeniu choć jednej osoby, na którą fala miłości spada niczym wodospad, choćby tylko po kilku wieczorach spędzonych na tinderowym chacie…

W krajach muzułmańskich jest takie powiedzenie: „Miłość przychodzi po dziesięciu latach”. Osoba ze skłonnością do emofilii stanowczo by się pod nim nie podpisała, bo jej potrzeba na rozkwit uczucia zaledwie dziesięciu minut, najwyżej godzin. Jak to możliwe, że niektórzy zakochują się z taką łatwością? Emofilia bierze się z silnego pragnienia bycia „zakochanym” i cieszenia się wszystkimi uczuciami, które wynikają z intensywnego pociągu romantycznego i seksualnego. Daniel Jones tłumaczy, że jest to kwestia indywidualnego minimalnego progu, innego dla każdego człowieka, po przekroczeniu którego ludzie gotowi są zadeklarować uczucie. Podobnie jest z kontaktami seksualnymi. Dla niektórych ludzi seks na pierwszej randce jest zupełnie nie do przyjęcia, inni zaś mają niższy minimalny próg, który musi zostać spełniony, by byli gotowi iść do łóżka z nowo poznaną osobą. W przypadku emofilii działa to podobnie, tyle że dotyczy przede wszystkim uczuć, a nie seksu, choć oczywiście obie te rzeczy są ze sobą powiązane.

Przyczyny emofilii nie zostały dokładnie zbadane. Eksperci podejrzewają, że jest ona powiązana z zaburzeniem równowagi hormonów odpowiedzialnych za dobre samopoczucie, takich jak dopamina i serotonina. Układ hormonalny odgrywa w procesie zakochania niebagatelną rolę. Miłość aktywuje też określone regiony w systemie nagród, a efekty obejmują zmniejszenie osądu emocjonalnego i zmniejszenie strachu, a także zmniejszenie depresji i poprawę nastroju. Prowadzi to także do zmniejszenia potrzeby oceny ważności społecznej osoby, w której się zakochujemy, i uruchamia mechanizmy związane z przyjemnością i nagrodą. A w emofilii właśnie o nagrodę chodzi – nie o jedną, o wiele nagród.

Emofilia a lękowy styl przywiązania

Emofilia nieznacznie koreluje z lękowym stylem przywiązania. Są jednak bardzo istotne różnice, które uniemożliwiają postawienie znaku równości pomiędzy tymi pojęciami. Przede wszystkim psychologowie podkreślają, że emofilia to proces oparty na pragnieniach romantycznych, a nie na potrzebach, co jest charakterystyczne dla przywiązania lękowego. W tym typie przywiązania każda relacja partnerska jest ufundowana na silnym lęku przed rozłąką, byciem porzuconym i łączy się z dyskomfortem związanym ze zbyt długą samotnością. Takie osoby wydają się komunikować: „Potrzebuję cię”, „Nie mogę bez ciebie żyć”, „Jesteś moim całym światem” i lgną do danej osoby ze względu na poczucie własnej wartości – tłumaczy Daniel Jones.

Emofilia zaś to czyste pragnienie, komunikat: „Pragnę cię”, „Jestem tobą podekscytowany”, „Nie mogę przestać o tobie myśleć”, który pada po prostu o wiele szybciej niż w przeciętnej tworzącej się dopiero relacji. Tu już nie chodzi o zaspokojenie potrzeby, raczej o wspomnianą nagrodę, którą jest przypływ romantycznych emocji. To pewien rodzaj uczuciowej nadpobudliwości typu „Chcę cię”, który pozwala dokonywać wyboru obiektu zakochania mniej więcej w takim tempie, w jakim przeciętny człowiek wybiera… ciastko w cukierni.

Czytaj także: Uciekam, więc jestem – lęk przed bliskością

Jak zachowuje się i co czuje emofil?

Nasze matki i babki powiedziałyby o takiej osobie, że „skacze z kwiatka na kwiatek” albo „zmienia partnerów jak rękawiczki”. Faktycznie, badania pokazują, że emofile mają statystycznie dużo więcej relacji romantycznych na koncie niż ludzie bardziej uczuciowo powściągliwi. Ciekawe jest jednak to, że często są to relacje zakończone np. zaręczynami, a nawet pośpiesznym ślubem. Emofilom nie sposób przykleić łatki wyrachowanych. Oni nie zakochują się na zabój w kolejnych osobach celowo, bo taki mają świadomy i przemyślany plan na życie. Nie chcą też nikogo intencjonalnie skrzywdzić. Nie mówią „Kocham cię”, mając z tyłu głowy „Trochę szkoda, że to potrawa tylko dwa tygodnie”. Gonią za wciąż nowymi doświadczeniami i ciągłą romantyczną stymulacją, a kłopot wynika głównie z tego, że każdą nową relację nasycają głębszym znaczeniem emocjonalnym, niż na to zasługuje.

Emofilka, która poznaje Karola, naprawdę po dwóch godzinach wspólnego picia kawy i jednym spacerze po parku czuje się głęboko przekonana, że właśnie spotkała tego jedynego, że Karol jest wymarzonym i absolutnie idealnym kandydatem na życiowego partnera i nie widzi powodów, by mu tego natychmiast nie wyznać. Swoim szczęściem dzieli się z przyjaciółką, a gdy słyszy: „Mówiłaś tak już 3 razy w tym roku, o Patryku, Krzyśku i Mikołaju”, nie przyjmuje do wiadomości, że odbywa się tu jakiś precedens i nadal utrzymuje, że tym razem jest inaczej, bo to właśnie to – po raz pierwszy w życiu.

Niestety, emofilia nie mija samoczynnie w związku z wejściem w stałą relację. Najczęściej po upływie jakiegoś czasu, gdy ekscytacja nieco opada, emofil staje się znów podatny na pokusy z zewnątrz. Badania naukowe pokazują, że emofile mają bardzo dużą skłonność do niewierności zarówno seksualnej, jak i emocjonalnej. Pożądanie romantycznych uniesień jest zbyt silne, by łatwo okiełznać je siłą woli. Wodzeni na pokuszenie ulegają, a wtedy miłosny cykl rozpoczyna się na nowo, scenariusz się powtarza, choć znów emofil dałby uciąć sobie rękę, że czuje się z kolejną osobą wyjątkowo jak nigdy wcześniej.

Czytaj także: Co sprawia, że się zakochujemy? Rozmowa z prof. Bogdanem Wojciszke

Czy nałogowe zakochiwanie się może ci szkodzić? Nieoczywiste skutki emofilii

Daniel Jones, opisując emofilię – którą aktywnie bada, przygotowując się do publikacji książki na ten temat – używa w odniesieniu do tej skłonności terminu „przedwczesne zaufanie”. To właśnie w zaufaniu tkwi największy problem i jednocześnie zagrożenie. Większość ludzi nie uzna, że może bezgranicznie ufać komuś po trzech godzinach spędzonych w kawiarni. Emofil jest przekonany, że w takiej sytuacji ma do zaufania wystarczające podstawy, czuje, że może. Nietrudno się domyślić, że z takim podejściem łatwo paść ofiarą manipulacji, oszustwa, nadużycia, także seksualnego, czy przemocy.

Potwierdzają to badania. Emofile dużo częściej decydują się pochopnie na seks bez zabezpieczenia z nowym partnerem – są przecież przekonani, że to ten jedyny, że idealnie pasuje tu „nie opuszczę cię aż do śmierci”, że to początek stałego związku, a nie żaden one night stand. „Skoro mamy razem być (i na pewno będziemy), można iść na całość i się nie ograniczać”. Bezgraniczne zaufanie do obiektu zakochania może sprawić, że jego prawdomówność w kwestii statusu matrymonialnego czy stanu zdrowia w ogóle nie jest kwestionowana. Konsekwencje nietrudno sobie wyobrazić.

Jest i inne zagrożenie. Charakterystyczna dla stanu szybkiego i silnego zakochania ślepota sprawia, że emofil zupełnie nie dostrzega jakichkolwiek czerwonych flag, które często wręcz łopocą nad głową nowego obiektu. Nie widzi więc znaków ostrzegawczych, które dla wielu osób bardziej emocjonalnie wyważonych byłyby sygnałem do natychmiastowego odwrotu. Nie dostrzega prób manipulacji, nadużyć, słowem, wszystkiego tego, co jest charakterystyczne dla osobowości wchodzących w skład mrocznej triady, a więc psychopatii, makiawelizmu i narcyzmu. Niestety, właśnie te najgroźniejsze osobowości wręcz przyciągają emofila, który pada ich ofiarą.

Tę zależność udowodniono zresztą w szwedzkich badaniach. Badano właściwości psychometryczne Skali Rozwiązłości Emocjonalnej (czyli EPS, tj. miary emofilii) i jej związek z cechami osobowości, związkami romantycznymi i niewiernością na próbie skandynawskiej składającej się z 2607 uczestników, których rekrutowano za pośrednictwem gazet norweskich i szwedzkich. Obliczono korelacje między emofilią a cechami ciemnej triady. Emofilia wykazała tzw. zadowalającą trafność dyskryminacyjną (r < 00,40) względem tych cech, co w praktyce oznacza, że dla osób z wysokim poziomem emofilii mroczne osobowości są niczym magnes. Dlaczego? Jedną z cech charakterystycznych osób z ciemnej triady jest ogromna pewność siebie oraz zdolność do oczarowywania innych i magnetycznego wręcz przyciągania, a osoby z wysokim poziomem emofilii właśnie tego szukają – oczarowania absolutnego, w obliczu którego, napędzani motorem pożądania i fascynacji, taranują wszelkie znaki ostrzegawcze i z zawrotną prędkością pędzą tą miłosną autostradą na oślep.

Czytaj także: Love bombing, czyli manipulacja miłością. Na czym polega i jak się przed nią bronić?

Jest wreszcie i taki skutek pogoni za chronicznym miłosnym hajem, że ona nigdy się nie kończy. W pogoni za króliczkiem można stracić coś cennego. Ilość osób, w których potencjalnie można się zakochać, jest niemal nieskończona. W powierzchownych relacjach – a o takich mowa w przypadku emofili, bo dynamika zmian wyklucza tu jakąkolwiek stałość – nie sposób doświadczyć prawdziwej głębi bliskości, autentycznego obcowania i więzi z drugim człowiekiem. Niemiecka psychoterapeutka Stefanie Stahl w książce „Jak nie bać się bliskości? O budowaniu dobrych więzi” pisze: „Głębokie uczucie czułości pojawia się wtedy, gdy idzie się wspólnie przez życie, można na sobie polegać i czuje się troskę i zainteresowanie. Warunkiem pojawienia się tych uczuć nie musi być zakochanie na początku związku. Są one wynikiem rzeczywistych doświadczeń przeżytych z partnerem, które gromadzi się przez lata”. Tego rodzaju doświadczenie emofilom jest odmówione, chyba że w pewnym momencie, choćby z powodu zmęczenia i wyczerpania emocjonalnego chroniczną pogonią, zechcą się zatrzymać, popatrzeć za siebie na krajobraz jak po wybuchu wulkanu, otrzepać tumany kurzu i… coś zmienić.

Czytaj także: Związek bez motyli w brzuchu. Nie trzeba tracić zmysłów, by stworzyć dobrą relację

Wybuchy kontrolowane – jak trzymać emofilię w ryzach?

Może się okazać, że silna tendencja do wiecznego poszukiwania nowego obiektu westchnień i źródła miłosnego uniesienia jest zbyt silna, by mierzyć się z nią bez pomocy psychologa. Sesje, na których można przyjrzeć się przyczynom emofilii, rozłożyć je na czynniki pierwsze i wprowadzić zmiany, które pozwolą przerwać błędne koło miłosnych manewrów bez końca, są bezcennym wsparciem.

Psychologowie podkreślają jednak trzy strategie, które można zastosować, by ograniczyć tę pogoń, zanim okaże się destruktywna i psychicznie wyniszczająca. Jako najważniejszą wymieniają słuchanie przyjaciół. Oni przyglądają się sytuacji z boku, więc widzą ją inaczej. Mają pełniejszy obraz, bo niezniekształcony zwodniczą euforią i hormonami szczęścia. Kiedy mówią: „Znowu to robisz, to ci nie służy”, nie warto zakładać, że kieruje nimi zawiść. Ich reakcja jest dobrym papierkiem lakmusowym, który szybko się wybarwi, gdy scenariusz się powtarza. Ich zdaniu warto ufać. Jeśli przyjaciółka mówi ci, że znowu zakochałaś się na zabój, trzeci raz w tym miesiącu, zamiast z nią handlować na argumenty i z całą mocą udowadniać, że właśnie tym razem to ma sens, weź jej zdanie pod uwagę. Może dzięki temu twoja pewność à propos kolejnego obiektu westchnień, ufundowana na niczym szczególnym, straci nieco na sile i w efekcie zaoszczędzisz sobie kolejnego „ognistego romansu”, który drenuje cię z energii i finalnie wiedzie donikąd.

Dobrym pomysłem jest też prowadzenie dzienniczka emocjonalnego. Tak jak osoby uzależnione od alkoholu podczas terapii prowadzą dzienniczek głodu, w którym notują swoje objawy po odstawieniu alkoholu i emocje, jakie im towarzyszą, tak w przypadku emofilii może się sprawdzić notowanie kolejnych romantycznych przygód i uczuć. W ten sposób można nie tylko wyłapać pewne schematy działania i prawidłowości, ale także uniknąć wypierania tego, co było. W myśl zasady „Verba volant, sctipta manent” to, co zapisane, nie ulatuje tak szybko jak to, co tylko powiedziane czy emocjonalnie przeżyte. Jeśli w takim dzienniczku będzie czarno na białym napisane, że Karol, Patryk, a potem Mikołaj wydają się miłością życia, wraz ze szczegółami przebiegu tych zauroczeń, nie będzie się dało tego wyprzeć z pamięci. W ten sposób dużo łatwiej połączyć kropki nawet po upływie wielu miesięcy.

Pomocna bywa także lista twardych oczekiwań. Napisz, czego naprawdę chcesz od partnera, i spróbuj uczciwie weryfikować, czy kolejny obiekt twoich westchnień odpowiada opisowi. Pewnie, że to dziecinne uproszczenie i samo w sobie nie załatwia sprawy. Jest jednak szansa, że – o ile podejdziesz do sprawy uczciwie – oszczędzisz sobie przynajmniej części kompletnie pustych miłosnych przelotów. Trochę tak, jakbyś chodziła na zakupy zawsze z listą, jakkolwiek brutalne może się wydać to porównanie. Jeśli masz listę, jest mniejsza szansa, że wrzucisz do koszyka masę kompletnie zbędnych produktów tylko dlatego, że akurat przejeżdżałaś wózkiem sklepowym obok nich. Może trafi się jakiś nieprzemyślany batonik albo inne ciastko spoza listy, ale to zawsze mały krok do przejęcia kontroli.

Wykorzystane źródło: wywiad Timura Begaliyeva z Danielem Jonesem w audycji SciSection, https://www.humansandscience.com/post/interview-with-dr-daniel-jones [dostęp: 07.06.2024]

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze