Gdy się czegoś boimy, a najbardziej boimy się zmian, uruchamiamy mechanizmy, które wytworzyliśmy w dzieciństwie, by mniej cierpieć. Są jak kokon, który pozwala nie dopuścić do świadomości tego, co się dzieje. Problem w tym, że te sposoby obrony nie zawsze pomagają, gdy już jesteśmy dorośli. Tylko jak to zobaczyć?
„Kiedy na drugim roku omawialiśmy funkcjonowanie mechanizmów obronnych i odkrywaliśmy z podziwem potęgę tej części naszej psychiki – zaczynaliśmy rozumieć, że gdyby nie istniały racjonalizacja, sublimacja, wyparcie, te wszystkie sztuczki, którymi raczymy samych siebie, że gdyby można było spojrzeć na świat bez żadnej ochrony, uczciwie i odważnie – pękłyby nam serca” – pisze Olga Tokarczuk w książce „Bieguni”. „Dowiedzieliśmy się na tych studiach, że jesteśmy zbudowani z obron, z tarcz i zbroi, jesteśmy miastami, których architektura sprowadza się do murów, baszt, fortyfikacji – państwami bunkrów”.
Mechanizmy obronne wprowadził do języka psychoanalizy Zygmunt Freud. Każdy z nas jakieś wytworzył, każdy z nas jakieś stosuje po to, by ocalić obraz siebie lub świata. Często jednak są one odbiciem w krzywym zwierciadle, a nie obiektywną prawdą. Stosowanie ich nieadekwatnie do sytuacji może nam utrudniać funkcjonowanie zarówno w życiu osobistym, jak i w relacjach zawodowych. Choć często ratują nas przed cierpieniem, to uporczywe uruchamiane, zubożają możliwość decydowania o sobie samym. Momentem, w którym najdobitniej możemy się przekonać, czy te mechanizmy nam szkodą, czy pomagają, jest zwykle zmiana, chciana lub niechciana. Zobaczymy, jak starali się poradzić z nią nasi bohaterowie.
Wszyscy mówili Bożenie, żeby rzuciła Wojtka, bo ten zwyczajnie ją wykorzystuje. Ona uważała swój związek za bardzo szczęśliwy, zresztą ze wszystkimi swoimi byłymi partnerami ma nawet po latach świetne relacje – mogą na nią liczyć i jest przekonana, że to działa też w drugą stronę. Do nikogo nie ma pretensji, wszystkich lubi i przez wszystkich jest lubiana. Teraz jednak w jej 10-letnim związku coś zazgrzytało, widzi, że przy przeprowadzce do większego mieszkania ze wszystkim jest sama. Z podjęciem decyzji, z wyborem mieszkania, ustalaniem terminów, pakowaniem rzeczy... Darek jest mało operatywny, nie wykazuje inicjatywy, na wszystko się zgodzi, ale trzeba mu to zorganizować i podstawić pod nos. Po raz pierwszy od dawna Bożena czuje się przytłoczona ilością zadań. Zobaczyła jasno, że Darek jej nie wspiera, nie pomaga. I że tak było zawsze – wszystkie sprawy do załatwienia i domowe obowiązki brała na siebie, nie tylko w związku z Darkiem, ale też z innymi partnerami. Czuje teraz wielką niechęć do tej przeprowadzki, do zmiany. Ale może to niechęć do Darka?
Komentarz psychologa Joanna Boj - psycholog, terapeutka Akademii Zorientowanej na Proces: Wygląda na to, że dopiero przeprowadzka – przedsięwzięcie spore i wymagające – zaczyna pokazywać Bożenie, w jakiej roli siebie samą obsadza. I wyobrażam sobie, że nie jest to zbyt przyjemny obraz. O ile fajniej jest myśleć o sobie jako o kimś dobrym, poświęcającym się, a nie zauważać tego, że się jest krzywdzonym. Aby coś się zmieniło, Bożena musi zauważyć, że ma prawo być w innych rolach niż tylko wspierającej kobiety. Może mieć swoje potrzeby, może potrzebować również pomocy. Z jakiegoś powodu przez lata nie widziała tego, racjonalizowała swoje miejsce w związku, wszystko interpretowała jako właściwe i zasadne, by nie zobaczyć, że jest wykorzystywana. Pewna część psychiki Bożeny blokowała tę wiedzę. Z jakichś powodów odnalazła swoją siłę w pomaganiu innym, a własne potrzeby umniejszyła, nie uznała za ważne. Może nauczyła się w dzieciństwie, że tylko będąc potrzebną, jest kimś wartościowym, i obawia się, że gdyby z tego zrezygnowała, gdyby przestała być miłą dla wszystkich, to mogłoby się okazać, że nie jest już ważna? Musiałaby zbudować swoje poczucie wartości na czymś innym niż dotychczas – a to trudne i wymagające przedsięwzięcie. Nawet bardziej niż przeprowadzka – która jednak, na szczęście, pokazała jej, że racjonalizacja jej nie chroni.
Jowita świetnie się czuła w swojej pracy, była doceniana przez szefów, z szeregowego reportera w radiu awansowała na wydawcę programów. Wszystko się zmieniło wraz z nastaniem nowego szefa. Zatrudnił na stanowisku reportera Darię, dziewczynę, z którą – co było tajemnicą poliszynela – miał romans. Jowita zauważyła, że szef niechętnie patrzy, gdy ma ona merytoryczne uwagi do jego wybranki. Później kazał Jowicie pisać raporty, jak spędziła 8 godzin w pracy, i rozliczał ją z każdej minuty. W końcu, w ramach wprowadzanych innowacji, wymyślił, że będą się z Darią wymieniać obowiązkami co tydzień. Czyli poniekąd dokonał za jednym zamachem degradacji Jowity i awansu Darii. Dziewczyny na zmianę miały dyżur reporterski albo były wydawcą programu. To tylko kwestia tygodni, kiedy Daria zastąpi Jowitę na stałe. I tak też się stało. Koledzy przecierali oczy ze zdziwienia, widząc, jak Jowita wylewnie gratuluje Darii awansu – przecież powinna być wkurzona.
Komentarz psychologa: Znów mamy sytuację, w której osoba nie widzi tego, że jest źle traktowana. Co więcej, wydaje się, że wbrew logice, obdarowuje swoich „wrogów” pozytywnymi uczuciami. Jest taki mechanizm obronny – reakcja upozorowana. Przed czym może chronić? Uznanie, że zostało się niesprawiedliwie potraktowanym może ciągną za sobą poczucie porażki, winy (że się do tego dopuściło), słabości lub inne niezbyt przyjemne uczucia. Robienie dobrej miny do złej gry pozostawia choć odrobinę poczucia godności czy kontroli nad sytuacją. Jeśli Jowita wewnętrznie siebie samą krytykuje, to uznanie, że została źle potraktowana, może wywołać lawinę ataków ze strony jej Wewnętrznego Krytyka.
Kobieta z jakichś powodów nie potrafi stanąć za sobą, obronić się, zareagować. Nie czuje swojej siły i sprawczości. Potrzebowałaby to odblokować, żeby nie musieć już udawać, że wszystko jest w porządku. Została potraktowana nie fair, a i tak nie reaguje, mechanizm obronny nie odpuszcza. Może gdyby koledzy wyrazili jasno swoje zdziwienie i oburzenie, Jowita by wreszcie to zobaczyła? Nic się nie zmieni w jej reagowaniu, dopóki sobie nie uświadomi, że ten mechanizm jej nie chroni. Gdy to zrozumie, może następnym razem tupnie nogą i stanie we własnej obronie. Albo przynajmniej zobaczy, że powinna to dla siebie zrobić, i przyjrzy się, co temu stoi na przeszkodzie.
Bartek od dawna nie radzi sobie z natłokiem spraw, nie wiedzie mu się także w małżeństwie, bo przestał dogadywać się z żona. W zasadzie tkwi w tym związku „dla dzieci” – obiecał sobie, że nie pozbawi swoich córek dorastania w pełnej rodzinie, nie chce, by cierpiały tak jak on, gdy ojciec zostawił go samego z matką. Do tego doszły problemy z używkami – trudno powiedzieć, co było pierwsze: problemy czy alkohol i trawka. Nie upija się, ale resetuje przed snem dwoma kieliszkami koniaku lub butelką piwa. Codziennie. Żona zagroziła, że odejdzie, jeśli Bartek nie pójdzie na terapię. No to poszedł. Był na pierwszej konsultacji. Ale na kolejne jakoś nie może dotrzeć. A to mu coś wyskoczy w ostatniej chwili, a to termin wypadnie z głowy. Bardzo chce się zmienić, wie, że droga, którą kroczy, prowadzi donikąd, ciągle jednak coś stoi mu na przeszkodzie.
Komentarz psychologa: Można by powiedzieć, klasyczne wyparcie. Wygląda na to, że ta część Bartka, która może i chce jakiejś zmiany, nie jest dopuszczana do głosu. Został wysłany na terapię, a to jeden z trudniejszych rodzajów pacjentów. Nie wiemy, co w Bartku tak naprawdę siedzi. Czegoś się boi. Może myśli o sobie, że jest beznadziejny i nie potrafi poradzić sobie z problemami, w związku z tym uważa, że terapia jest bez sensu? Może pozostawanie w związku „dla dobra dzieci” to tylko mydlenie oczu sobie samemu, bo tak naprawdę chce i potrzebuje czegoś innego – ale zdecydowanie się na to wymagałoby wiele odwagi i przebicia się przez różne schematy, w tym społeczne? Może w ogóle Bartkowi czegoś w życiu brak, czegoś głębszego, ożywczego? Próbuje sobie tego dostarczyć używkami, ale one nigdy nie zastąpią prawdziwego doświadczenia i zmiany. Każda zmiana boli, wymaga od człowieka ogromnego wysiłku, pracy, zmierzenia się ze zranieniami i wzięcia odpowiedzialności za siebie. To jest trudne, dlatego często decydujemy się na półśrodki w rodzaju zaprzeczania rzeczywistości. Sytuacja, w której jest Bartek, ma potencjał, żeby coś w nim poruszyć. Mężczyzna może się otrząsnąć i choć trochę zmienić (i to niekoniecznie w sposób, w jaki chce tego żona Bartka) – ale to on musi się na to zdecydować.
Często w sytuacjach trudnych używamy nieświadomie mechanizmów obronnych – zaprzeczenia, wyparcia, racjonalizacji, intelektualizacji, projekcji, przeniesienia – ale one nie zawsze w życiu dorosłym nas bronią. Szczególnie widać to w sytuacjach, gdy reagujemy nieadekwatnie do wydarzenia, czyli za mocno, czym budzimy zdziwienie, ale i sprzeciw otoczenia. Na przykład gdy czyjąś żartobliwą uwagę interpretujemy jak atak na siebie i zamiast równie żartobliwie odpowiedzieć, strzelamy do wróbla z wielkiej armaty, albo żeby dotkliwie ukarać – nie odzywamy się przez miesiąc.
Kolejny przykład: chcemy zmienić pracę czy wyjechać do innego miasta, ale torpedujemy swoje zamiary, nie realizujemy ich, podświadomie bojkotujemy. Wyszukujemy przeszkody – a to nie jest jeszcze właściwy moment, a to oferta mało ciekawa – byle tylko nie ponieść porażki. Uświadomienie sobie najbardziej szkodliwych mechanizmów obronnych i świadoma rezygnacja z nich pozwoli nam bardziej zadbać o siebie i swoje potrzeby.
Na szczęście są też tzw. dojrzałe mechanizmy obronne, które i w życiu dorosłym dobrze nas chronią. Na przykład poczucie humoru, które pozwala na dystans do wielu osób i spraw. Z tego mechanizmu warto jak najczęściej korzystać! Bez uczucia osobistego cierpienia i bez krzywdzenia kogoś innego.