1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Emigrantka

Emigrantka

Jestem kobietą, która płacze na myśl o razowcu z twarogiem i rzodkiewką, ogórkach małosolnych i smażonej flądrze. Emigrantką z wyboru, która przeklinała polskie chodniki, podatki i NFZ, a teraz złości się na Czechów, że są tacy beztroscy. Żoną i przyszłą mamą, która nie może odnaleźć się w rozkraczonej rzeczywistości.

Takich jak ja są tysiące, może miliony. Oczywiście kobiet, bo to my częściej kupujemy bilet słuchając głosu serca i przechowujemy w sobie tęsknotę za domem. Mężczyźnie łatwiej jest żyć na dryfującej tratwie - do czasu zdziadzienia i porannych trudności w zakładaniu kapci, kiedy potrzebny mu już ulubiony fotel. Kobieta rzucona w morze będzie tymczasem wspominać mamine przepisy, zapach rodzinnej wigilii, będzie marzyć o własnym stole kuchennym i gromadce dzieci, które będą uczyć się kiedyś pacierza w języku ojczystym. To wszystko przychodzi z zaskoczenia nawet dla tych najmężniejszych z nas. Emigracja, jak rozłąka w miłości, przeciera szkła w okularach.

Pakowanie walizek

Wszystko było tak łatwe, że się nawet nie spodziewałam. Bez jednej łzy, bez chlipnięcia nosem i rozterek nad kartką papieru z tabelką „plusy i minusy”. Poznałam cudownego Czecha, chciałam być z nim, nie bałam się przygody, łaknęłam zagranicy. Nie po to przecież uczyłam się języków, studiowałam zagranicą i podróżowałam, żeby spędzić całe życie w jednym mieście, którego twarze są już znajome, w jednym kraju, który wciąż zaskakuje nonsensem. No a poza tym miłość - która z nas zawaha się rzucić dla niej wszystko?

Gdy rozmawiam z koleżankami, które też pakowały z radością walizki scenariusz okazuje się przygnębiająco monotonny. Czujemy się lepsze, że wyjeżdżamy z grajdołka, widzimy świetlaną przyszłość nieograniczonych perspektyw zagranicy, mimo egzystencji w XXI wieku wciąż jesteśmy pewne, że mąż to skarb największy. A już facet cudzoziemski to po prostu lotto.

Różnice zaczynają się przy rozpakowywaniu. Jedne od razu chlipią w poduszkę za rosołem, inne, jak ja, chodzą na początku w zachwycie, z głową obracającą się dokoła. Bo wszystko jest tu takie fajne, lepsze, normalniejsze, przyjemnie niepolskie. Czeski asfalt był fetyszem, czeskie piwo odkryciem, czeski sposób bycia niekończącą się radością. Praga biła Warszawę na głowę, ludzie narzekali dziesięć razy mniej, a wszystko smakowało azjatycką prawie egzotyką. W szale radości stwierdziłam, że nawet ziemniaki mają lepsze.

Gotowanie i odkurzanie

Czas okazuje się leczyć nie tylko rany, ale też skłonność do przesady.  Z każdym dniem nabieram trochę więcej wyważenia w swoich ocenach a zwykłe życie pisze wciąż rachunki zysków i strat. Mogę dostać się bez kolejek do każdego lekarza, z ubezpieczenia. Nie ma żałoby narodowej co dwa miesiące. Wino jest tanie i nie ma problemu z wychyleniem lampki do każdej kolacji. Ludzie zaskakują pogodą ducha, aktywnością weekendową i poziomem życia. Filmy są doskonałe, a knedle z owocami nie mają sobie równych. Odkrywam wspaniałe smaki haluszków, mięsnej sviczkowej czy zupy kapuścianej na mleku. Aha, no i jestem towarzyską atrakcją jako cudzoziemka.

Z drugiej strony zaczynają mnie irytować drobnostki. Próbuję zrobić ruskie pierogi, ale twaróg smakuje jak styropian. Na pierwszą Wigilię u teściów podaje się oprócz karpia smażone kotlety z kurczaka i sałatkę ziemniaczaną z majonezem i choć nie jestem wierząca ani przesadnie tradycyjna serce rwie się w strzępy na myśl o rodzicach siorbiących właśnie barszcz z uszkami. W całej dzielnicy jest jeden duży spożywczy, bo nikt nie rozumie uroku małych sklepików z mięsem i straganów warzywnych. W tłusty czwartek mają gdzieś kilka starych pączków, ale nikt nie zlizuje lukru z warg na ulicach.  Zegarmistrz, poczta i szewc są zamknięte od 11.30 do 13.30, bo jest przerwa na obiad. W sobotę nikt nie pracuje. Wielkanocy nie prawie wcale, poza poranną poniedziałkową chłostą panien. Po trzydziestu latach przyzwyczajenia do uroków codziennego życia dostaję nagle inny zestaw, który wcale mnie nie bawi.

Współistnienie

Myślę, że mam szczęście, że nie mieszkam wśród Chińczyków czy Eskimosów, z którymi nie miałabym szans nawet na Gwiazdkę czy chleb z serem. W końcu my, Słowianie, jesteśmy jak bracia - dusza ta sama, krew o podobnej barwie. Guzik prawda. Na każdym kroku przekonuję się, że Polak i Czech to najczęściej białe i czarne.

My marudzimy, rwiemy szaty, śpiewamy, gościmy, kochamy się, świętujemy, kombinujemy i trzymamy się razem. Oni dowcipkują, sączą piwko, trzymają dystans i jeżdżą na nartach. Nieustannie brakuje mi tu ducha, romantyki, spontaniczności. Usypiam na towarzyskich imprezach, gdzie przez osiem godzin je się kanapki z pastą czosnkową i zapija browarem z beczki. Wszystko wydaje mi się harcersko-traperskie, a czeskie kobiety dobijają pojęcie o kobiecości. Każda ma brzuch wielkości opony, buty z goreteksu i jakiś dziwny brak stylu, który zdaje się mówić, że najważniejsze żeby było praktycznie i wygodnie. Coraz rzadziej chce mi się zakładać spódniczkę, obcasy rdzewieją w szafie. Mężczyźni, poza własnym, też mnie rozczarowują. Spóźnieni kilka miesięcy z fryzjerem, ubrani zawsze jak na marszrutę po lesie, nie wywołujący ani jednej iskry.  Marzę o polskich flirtach autobusowych.

Do tego dochodzi trud bycia w rodzinie, która oczekuje, że skoro przyjechałaś i wzięłaś nazwisko, to się będziesz dostosowywać. Do tego, że przed każdym obiadem trzeba zjeść zupę i do brania udziału w nudnych urodzinach, których w roku jest kilkanaście. W Polsce mogłam swoje ciotki bojkotować, tutaj jadę grzecznie wraz z mężem. Jest problem z moim wegetarianizmem, bo kiełbasa musi być w każdej przekąsce i nikt nie chce słyszeć, że nie pójdę na coroczny wiejski jarmark z dętą orkiestrą. Walka o ślub, na łące, bez butów i czeskich zwyczajów, kończy się prawie sukcesem, choć teściowa i tak robi dla wszystkich pudełeczka z ciasteczkami, których dobitnie nie chciałam. Im więcej zadrażnień, tym bardziej jeżę się na to czeskie.

Rozmyślanie

I tak jak długo, jak jest to walka o siebie, mam wciąż nadzieję na zwycięstwo, choć nie wiem co to oznacza. Powrócić do gniazda niczym marnotrawna córa, która odkryła prawdę? Zachować w sobie polskość i pieścić ją na obczyźnie improwizując nasze święta, nasz żurek, naszą gościnność? Czy może zasymilować się i krakać jak wrony nie wypłakując oczu za Bałtykiem?

Tymczasem pojawia się ciąża i nagle muszę myśleć za dwoje. Bo może lepiej jest żyć w kraju gospodarczo bardziej rozwiniętym, bez powołań do wojska, z powszechnymi badaniami prenatalnymi i bez krwawej, męczeńskiej historii. Z drugiej strony, jako matka chciałabym, aby moje dziecko znało zapach gorącej jagodzianki, „Inwokację” i pastowało buty na Mikołajki. Nie chcę, aby za swój przysmak uważało „knedlo-veprzo-zelo”, czyli mączne kluchy z wędzonym prosiakiem i smażoną kapustą. Boli mnie, gdy uświadomię sobie, że idąc do szkoły będzie już myślało po czesku i uczyło się o Karolu IV, a nie o Chrobrym. I choć zawsze byłam pewna, że nie jestem patriotką, nie mogę znieść myśli, że moja córka nie poczuje nigdy dumy słysząc o Solidarności.

Wszystkie moje znajome emigrantki przyznają, że tęsknią za Polską, jako mamy bardziej niż kiedykolwiek. Niektóre przemycają ile mogą do małych główek, inne dają za wygraną wiedząc, że dziecku będzie łatwiej być „normalnym” Włochem czy Anglikiem. Córeczka koleżanki w Stanach modli się co wieczór: „W imię Ojca and Syna and Ducha Świętego”. Ja wciąż nie wiem, kim będziemy za kilka lat.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze