Określenia typu: misiu, żabko, kotku mogą jednym sprawiać przyjemność, a drugich przyprawiać o mdłości.
Mój ukochany od poniedziałku do piątku zakłada garnitur i jest poważnym panem. Ale gdy nadchodzi piątek, to z ochotą zamienia swój uniform na granatowe jeansy, T-shirt i tampki. Wtedy staje się moim prawdziwym facetem, do którego nie zwracam się tak zwyczajnie, po imieniu, tylko nieustanie wymyślam nowe zdrobnienia.
Z moich obserwacji wynika, że im częściej odnosimy się do partnera za pomocą rozmaitych zdrobnień, tym relacja staje się bliższa. Banał? Otóż nie! Swoje twierdzenie wytłumaczę na przykładzie:
- Jesteś w domu, obłożona tysiącami obowiązków, a Twój facet wciąż w pracy. Czas szybko mija i zapomniałaś odebrać ważnej przesyłki. W takiej sytuacji warto skorzystać z magicznych czułych słówek. Jeśli o pomoc poprosimy „misia”, to są większe szanse, że ukochany da się namówić na odebranie paczki w drodze z pracy. Sama to przetestowałam – działa!
Pieszczotliwych zdrobnień warto również używać w sypialni. Wraz z przyjaciółkami często wymieniamy się spostrzeżeniami na temat skuteczności naszych „kodów”, które mają rozluźniać atmosferę w łóżku. Spytacie, w jaki sposób? Cała zabawa rozpoczyna się od wspólnego wymyślania intrygujących określeń, które odzwierciadlają prawdziwą naturę ukochanego, a potem przechodzi w demonstrowanie, co się komu z czym kojarzy…
Szczebiotać jest fajnie, byle w granicach dobrego smaku. Należy uważać, by używać zdrobnień, które pasują do partnera i żeby on się czuł dobrze z tym przydomkiem. W przeciwnym wypadku już po kilku dniach Twój ukochany „kotek” będzie miał serdecznie dosyć swojej „myszuni”.
Zdrobnienia mogą być też kodem, którym posługujemy się w miejscach publicznych. Kiedy wypowiesz zdanie typu: „Wracajmy do domu nakarmić kotka”, to będzie znaczyło jedno - chcesz zostać z ukochanym tylko SAM NA SAM.