1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. „Musiałam wyruszyć w drogę, żeby znaleźć dziewczynę, którą kiedyś byłam” – mówi Joanna Nowak, autorka bloga „Somos Dos”

„Musiałam wyruszyć w drogę, żeby znaleźć dziewczynę, którą kiedyś byłam” – mówi Joanna Nowak, autorka bloga „Somos Dos”

„Siedzimy w drzwiach naszego pokoiku po kąpieli w morzu, zajadamy się masłem orzechowym i przyglądamy się tutejszemu światu. 20 metrów od nas szumi morze”, Wyspa Koh Tonsay, Kambodża (2022). (Fot. Joanna Nowak/Somosdos.pl)
„Siedzimy w drzwiach naszego pokoiku po kąpieli w morzu, zajadamy się masłem orzechowym i przyglądamy się tutejszemu światu. 20 metrów od nas szumi morze”, Wyspa Koh Tonsay, Kambodża (2022). (Fot. Joanna Nowak/Somosdos.pl)
Gdy w przeddzień porodu zostałam sama, załamałam się. Ledwo ogarniałam rzeczywistość. I wtedy zadałam sobie pytanie: czy chciałabym mieć taką matkę? Odpowiedź była prosta. Razem z córką Gają od dziewięciu lat podróżują po świecie.

Zawsze właśnie tak wyobrażałaś sobie macierzyństwo?
Jasne, że nie. Miało być bardzo tradycyjnie: chłopak, dziewczyna, polska rodzina. Mój życiowy plan nie przewidywał tego, że partner zostawi mnie w zaawansowanej ciąży. Pamiętam, że rozpaczliwie szukałam wtedy inspiracji, jakiegoś wzorca, kobiety, która powiedziałaby mi: „Słuchaj, jest do bani, ale uwierz mi, że za kilka lat będzie lepiej. Wiem, co mówię, bo też byłam w tym miejscu. Daj sobie czas, idź na psychoterapię, jeśli trzeba, weź leki, zapisz się na jogę, medytuj albo rusz w drogę, próbuj wszystkiego, co mogłoby ci pomóc”. Nikogo takiego jednak nie znalazłam, bo dziesięć lat temu Internet wyglądał zupełnie inaczej. Pamiętam, że wówczas nawet strona Domu Samotnej Matki w Krakowie padła i nie było dla mnie żadnego światełka. Nie wiem, skąd pojawiła się wtedy we mnie ta silna potrzeba ruszenia w świat. Jestem zupełnie przeciętną dziewczyną, z przedmieść niewielkiego miasteczka, ze zwykłej rodziny, ale byłam zdeterminowana, by zrealizować ten plan, choć psycholożka, u której podjęłam terapię, stanowczo mi to odradzała.

Dlaczego?
Twierdziła, że to ryzyko, które do niczego dobrego mnie nie doprowadzi, że tylko niepotrzebnie będę narażać siebie i dziecko. Kompletnie nie rozumiałam, o co jej chodzi. Być może przemówiły przez nią jej własne lęki? Każdy z nas wychowuje się w innych warunkach, ma odmienny bagaż życiowy, a to wszystko wytycza nasze granice bezpieczeństwa.

Mamy też różne dzieci.
To prawda. W tym całym ambarasie miałam to szczęście, że dostałam w darze urodzoną podróżniczkę. Gaja nie miała żadnych problemów zdrowotnych, więc nie zakładałam, że pojawią się jakieś komplikacje. A nawet gdyby, to świat jest pełen lekarzy i aptek, a dziesięć lat temu w Ameryce Łacińskiej można było kupić niemal wszystko bez recepty.

Początek trekkingu do Laguna de las Momias, Peru (2014) (Fot. Joanna Nowak/Somosdos.pl) Początek trekkingu do Laguna de las Momias, Peru (2014) (Fot. Joanna Nowak/Somosdos.pl)

Miałaś jakiś plan tej podróży?
Nie, bo zbyt wiele było niewiadomych. Chciałam po prostu pojechać do Peru i sprawdzić, jak nam tam będzie. Jedyne, co miałam w planach, to znalezienie środka transportu. Cały nasz dobytek zmieściłam w dwudziestopięciokilogramowym plecaku, ale oprócz niego musiałam dźwigać także nosidło z Gają, torbę z ubraniami, pieluchy i tym podobne. Objuczona tym wszystkim byłam w stanie przejść 300 metrów, nie więcej. Wymyśliłam więc, że kupię starego volkswagena ogórka, w którym mogłyśmy także mieszkać. Okazało się jednak, że samochody, na jakie było mnie stać, nie poradziłyby sobie na peruwiańskich bezdrożach. Zaczęłam więc oswajać się z myślą, że nasza podróż nie potrwa zbyt długo, bo przecież nie dam rady podróżować transportem publicznym z półtorarocznym dzieckiem. Ale później pomyślałam, że jeśli nie spróbuję, to będę żyła w poczuciu straconej szansy, z wiecznym pytaniem: co by było gdyby?

Z jednej strony los krzyżował mi plany, ale jednak nam sprzyjał, bo postawił na mojej drodze Andrzeja Piętowskiego, związanego z Peru światowej sławy kajakarza. W małej wiosce leżącej przy kanionie Colca od 11 lat prowadził szkołę języka angielskiego, słusznie wychodząc z założenia, że aby zaradzić tutejszej biedzie, trzeba dać ludziom wędkę, a nie rybę. Opowiedziała mi o tym moja peruwiańska znajoma i zasugerowała, żeby się z nim skontaktować. Okazało się, że Andrzej miał akurat problemy z kadrą, za to ja miałam zarówno praktykę w szkole, jak i uprawnienia do nauczania języka angielskiego, więc natychmiast zostałam zaakceptowana jako wolontariuszka.

Kto opiekował się małą Gają, kiedy prowadziłaś lekcje?
Najczęściej prowadziła je razem ze mną. Czasem siedziała grzecznie przy stoliku, czasem chodziła po sali, zabierała dzieciakom różne przedmioty, przenosiła je na inne ławki, dobrze się przy tym bawiła. Wzbudzała sensację tylko pierwszego dnia, później jej obecność na lekcjach nikogo nie dziwiła. Ameryka Łacińska pełna jest samotnych matek, którym non stop towarzyszą dzieci. Alimenty, które nawet u nas są fikcją, tam praktycznie nie istnieją. Kobiety często zachodzą w ciążę bardzo wcześnie, przerywają naukę, a później są skazane wyłącznie na nisko płatne zajęcia, które wykonują od świtu do nocy, dlatego dziecko jest najczęściej z nimi.

„Jedziemy autostopem wzdłuż wybrzeża Pacyfiku”, Meksyk (2022). (Fot. Joanna Nowak/Somosdos.pl) „Jedziemy autostopem wzdłuż wybrzeża Pacyfiku”, Meksyk (2022). (Fot. Joanna Nowak/Somosdos.pl)

Podróżujecie po regionach, w których sytuacja kobiet nie wygląda najlepiej. Myślisz, że to może mieć jakiś wpływ na Gaję?
Nie wiem, nie lubię gdybać, zobaczymy za kilka lat. Staram się ją chronić przed brutalną stroną tego świata, ale to nie oznacza unikania trudnych tematów w rozmowach. W budynku, w którym wynajmowałyśmy poprzednie mieszkanie, mieszkał pod nami alkoholik i przemocowiec, który bił swoją żonę. Zdarzało się, że właścicielka domu wzywała policję, jednak interwencja najczęściej kończyła się tym, że policjanci klepali oprawcę po ramieniu, prosili, żeby się uspokoił, i odjeżdżali. Obie byłyśmy świadkami tych wydarzeń. Gaja później oczywiście pytała, o co chodzi i dlaczego ta pani jest w takim potrzasku, a ja starałam się jej to wszystko wytłumaczyć, najlepiej jak umiem. Nigdy jej nie oszukiwałam. Dla mnie nawet kłamstwo w dobrej wierze byłoby naruszeniem naszej relacji. Kocham Amerykę Łacińską i żyjących tu ludzi, ale smutna prawda jest taka, że kobieta w hierarchii społecznej nic tam nie znaczy. Przemoc domowa jest dość powszechna, kobiety cierpią, pomocy dla nich brak. W Meksyku, gdzie aktualnie mieszkamy, obie widzimy różne formy patriarchatu, ale przecież ten system społeczny wszędzie na świecie wciąż ma się dobrze.

Ile krajów odwiedziłyście przez te dziewięć lat podróży?
Było ich na pewno ponad 30, ale szczerze mówiąc, nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Celem tej podróży nie były rekordy lub nagrody, wyruszyłam w nią dla siebie i dla mojego dziecka. Szybko uznałam, że i tak nie zobaczę całego świata, więc nie ma sensu przez niego pędzić. Tam, gdzie nam było dobrze, zostawałyśmy na dłużej, a z miejsc, które nam się nie podobały, po chwili ruszałyśmy w dalszą drogę. I tak, małymi, codziennymi kroczkami, w nieplanowany sposób, okrążyłyśmy świat dookoła.

Czy Gaja miała kiedyś dość tego wędrowania i chciała zostać gdzieś na dłużej?
Może nie aż tak, ale kiedy byłyśmy w jakimś fajnym miejscu, trudno się z niego wyjeżdżało, zarówno jej, jak i mnie. Wciąż ciepło wspominamy mały resort Mari Mari w Malezji i dom Firasa, uciekiniera z Syrii, który nas dwukrotnie gościł w Dubaju. Z kolei w zeszłym roku w Anglii mieszkałyśmy u polskiej rodziny z piątką dzieci. Gaja świetnie się z nimi dogadywała i wiem, że dużo by dała, żeby tam wrócić. Niestety, z wieloma osobami, które poznałyśmy podczas naszej podróży, kontakt się urwał, kiedy przez pomyłkę algorytmu Facebook zamknął nasz fan page. Straciłam wtedy namiary do większości osób i mnóstwo zapisanych tam wspomnień. To jest coś, czego nie mogę przeboleć. Czuję się tak, jakby w sekundę ktoś okradł mnie z dorobku życia, bo to był mój kapitał ludzki, moja wioska wsparcia. Próbuję teraz sukcesywnie odszukiwać te osoby i wiem, że one także przeszukują Internet, by nas odnaleźć. Niedawno odezwał się do mnie chłopak, który gościł nas w swoim domu w Kolumbii. Wzruszyłam się bardzo, bo Gaja obchodziła u niego trzecie urodziny. Z tej okazji nasz gospodarz otworzył swoją szafę pełną pluszaków i powiedział jej, że może sobie wybrać jednego z nich w prezencie. Gaja długo skanowała tę szafę i nagle wyciągnęła rękę po białego pieska. Okazało się, że to pluszak, którego ten chłopak miał od dziecka, w dzieciństwie spał z nim, chodził do szkoły, podróżował. Widać było, że toczył ze sobą walkę, ale słowo się rzekło i podarował go Gai. Ten piesek przejechał cały świat i wciąż nam towarzyszy.

Dzień urodzin Gai – na schodach uczestnicy fiesty, Gaja ściska pluszowego pieska Berta, miasto Armenia, Kolumbia (2015). (Fot. Joanna Nowak/Somosdos.pl) Dzień urodzin Gai – na schodach uczestnicy fiesty, Gaja ściska pluszowego pieska Berta, miasto Armenia, Kolumbia (2015). (Fot. Joanna Nowak/Somosdos.pl)

Macie szczęście do ludzi?
Nie wyruszyłabym w samotną podróż z dzieckiem, gdybym nie wierzyła w to, że ludzie w gruncie rzeczy są dobrzy. Nieraz myślałam o tym, co się stanie z Gają, kiedy mnie któregoś dnia na prostej drodze trafi szlag.

I masz jakiś plan awaryjny?
Nie da się myśleć o wszystkim, nie ma takiej możliwości. Człowiek nigdy nie przewidzi, co się stanie. Życie, dużo bogatsze niż nasza wyobraźnia, często zmusza mnie do improwizacji. Mam wykupione ubezpieczenie, ale to tyle. W pozostałych kwestiach ufam ludzkiej empatii i wrażliwości. Mam przekonanie graniczące z pewnością, że Gają zawsze zająłby się ktoś z miejscowych, wezwałby policję, poszukał kontaktu do ambasady, a ta do rodziny. Białe dziecko w Ameryce Łacińskiej czy Azji raczej nie zniknie bez śladu, bo nikt nie chce problemów. A więc, abstrahując od ogromnej traumy, jakiej by Gaja doświadczyła, wierzę, że wcześniej czy później trafiłaby do dziadków.

Być może ta moja wiara wynika z tego, że wielokrotnie ludzie otwierali przed nami drzwi do swych domów i serc. Większość osób, które gościły nas podczas tej podróży, poznałam dzięki platformie Couchsurfing, na której ludzie bezinteresownie zapraszają w gościnę. Niestety, od niedawna, by dostać się do strony, trzeba zapłacić. Platforma zaczęła więc podupadać. To duża strata, bo była to wspaniała ośmiornica, która swoimi mackami otaczała cały świat i szerzyła dobro. W efekcie rzadko spałyśmy w hostelu, a jak już, to ze względu na szczupłość naszych finansów szukałyśmy najtańszego, takiego dla miejscowych, nie dla turystów. Żaden z nich nie spełniał instagramowych standardów.

Ludzie, którzy obserwują Waszą drogę w social mediach, krytykują czasami ten styl życia?
Hejterzy tylko czekają na okazję. Kiedy Gaja uczyła się mówić, byłyśmy w Ameryce Łacińskiej, komunikowała się więc tym językiem, który słyszała najczęściej, czyli hiszpańskim. Ile hejtu się wtedy na mnie wylało! Jak to, dziecko Polki nie mówi po polsku? Jak mogłaś do tego dopuścić? Dzieci będą się z niej śmiać, gdy wrócicie do Polski! A przecież od szkoły dzieliło nas wtedy pięć lat, szmat czasu. Zresztą kiedy Gaja miała 3,5 roku, powoli zaczęła mówić po polsku, ale na bazie gramatyki hiszpańskiej, więc tylko ja byłam w stanie ją zrozumieć. Z kolei kiedy przeniosłyśmy się do Azji, odkryła angielski i zaczęła komunikować się także w tym języku. Myślę, że to jedna z najcenniejszych umiejętności, jakie dała jej ta podróż, bo otwiera drzwi do innych kultur i ludzi. Dzięki temu dla Gai człowiek to po prostu człowiek, bez względu na to, jak wygląda. Wszyscy przecież chcemy żyć spokojnie, godnie, w dobrym zdrowiu, śmiać się, kochać i patrzeć, jak nasze dzieci rosną. Rzeźbi nas kultura, w jakiej dorastamy, religia, ale w środku jesteśmy identyczni, mamy takie same marzenia.

A jaka kultura wyrzeźbiła Gaję?
Wyrzeźbił ją świat. Mówi się w psychologii, że trzon osobowości człowieka powstaje do trzeciego roku życia, więc chociaż Gaja nic nie pamięta z tego okresu, to wiem, że każdy człowiek, którego spotkałyśmy na drodze, każdy kamień, o który się potknęła, budował jej osobowość. Ta podróż, w sposób bardziej lub mniej uświadomiony, zostanie w niej na zawsze.

I w przyszłości będzie jej siłą?
Oczywiście, że tak. Wychodzę z założenia, że tylko szczęśliwy rodzic może spróbować wychować szczęśliwe dziecko, a ja ruszyłam w tę podróż właśnie po to, by odzyskać radość życia. Gdy zostałam sama, byłam żałosną kupką popiołu, kobietą w depresji, płaczącą, ledwo ogarniającą cokolwiek. I wtedy zadałam sobie kluczowe pytanie: czy chciałabym mieć taką matkę? Odpowiedź była prosta: nie, nie chcę mieć matki ciągle na klęczkach, żebrzącej o odrobinę miłości i parę złotych dla dziecka. Nie chcę, żeby moja matka żyła w poczuciu, że się dla mnie poświęciła. Musiałam więc zrobić wszystko, żeby znaleźć dziewczynę, którą byłam. I znalazłam, a towarzyszyła mi w tym Gaja. Nie wątpię, że życie także jej będzie wymierzać ciosy, ale wiem też, że kiedy braknie jej własnej siły, będzie mogła czerpać z mojej, z tej całej naszej historii, z tego, że ja kiedyś byłam w stanie zawalczyć o siebie i o nas. Ja też swoją siłę czerpię z mojej mamy, gdyby nie ona, byłabym zupełnie innym człowiekiem. To niesamowicie wrażliwa i delikatna kobieta, ale jak coś się dzieje, to działa. Mam to po niej. Widzę, że Gaja w kryzysowych momentach także zaczyna zachowywać się podobnie. To mnie cieszy.

Nie brakuje Wam rodziny?
Nie jest to podróż bez tęsknoty. Mam fantastycznych rodziców, szalenie wspierających. Nigdy nie krytykowali moich pomysłów, choć miałam świadomość, że bardzo nie chcą, żebym ruszała w podróż z Gają. Pewnie zrobiliby wszystko, żebym wróciła do domu jak najszybciej, ale nigdy nie próbowali nas ściągać z powrotem. Powtarzali: „Jeżeli czujesz, że chcesz jechać dalej, my będziemy na ciebie czekać”. Chociaż czeka im się bardzo ciężko. Dali mi mądrą miłość, choć kosztuje ich ona zapewne mnóstwo emocji.

Dzieci często wybierają styl życia na zasadzie kontrastu do rodziców.
Nie ma w tym nic złego. Jeśli Gaja zdecyduje, że będzie chciała na przykład pracować w korporacji, super, jeśli tylko da jej to radość i spełnienie. Bardzo bym chciała, żeby po prostu była szczęśliwa.

A jaka teraz jest Gaja, dziewczynka wychowana w podróży?
Bardzo wrażliwa, prawa, ma dużą autodyscyplinę, którą podziwiam i szanuję. Jest też ogromną minimalistką, co zapewne wynika z tego, że jestem jedyną osobą, która zapewnia nam środki do życia, więc na większość rzeczy nie mogłyśmy sobie pozwolić. Czasem to mnie wręcz bolało, na przykład kiedy wchodziłyśmy do sklepu, to mała Gaja rzucała się na zabawki, ale gdy pytałam ją, czy coś by chciała, zawsze odpowiadała, że niczego nie potrzebuje. Zastanawiałam się, czy te jej potrzeby nie są zbyt skromne jak na tak małe dziecko.

Teraz, kiedy ma dziesięć lat, cieszy ją kupowanie nowych rzeczy, ale nadal jest bardzo uważna. Wie, że aspekt praktyczny jest dla nas najważniejszy. Na przykład na gwiazdkę dostała ode mnie kask na motor, ale miałam świadomość, że zaspokajam tym moją, a nie jej potrzebę, dlatego poprosiłam, żeby pomyślała, co naprawdę by chciała, a ja postaram się wygospodarować środki i to zdobyć. Po mniej więcej miesiącu przemyśleń powiedziała, że marzy o zegarku. Była przeszczęśliwa, gdy go dostała.

Nauka medytacji w buddyjskim klasztorze, Tajlandia północna (2018) (Fot. Joanna Nowak/Somosdos.pl) Nauka medytacji w buddyjskim klasztorze, Tajlandia północna (2018) (Fot. Joanna Nowak/Somosdos.pl)

Świat też wciąż ją zachwyca?
W ostatni weekend byłyśmy na rejsie po jeziorze, gdzie występuje bioluminescencja. To tak ulotne i magiczne zjawisko, że aparat nie jest w stanie tego uchwycić. Gaja piszczała z zachwytu, brakowało jej słów, żeby wykrzyczeć to wszystko, co grało w jej duszy, bo na naszych oczach działa się magia. Staram się nie tracić uważności także na co dzień. Nawet kiedy pędzę pochłonięta obowiązkami, totalnie skoncentrowana na zadaniu, potrafię zachwycić się kolorem nieba, które tu jest naprawdę obłędne. W Polsce w tym błękicie zawsze jest domieszka szarości, i to nie wynika z polskiego patrzenia na świat, ale z kąta padania promieni słonecznych. W Ameryce Łacińskiej wszystkie kolory są bardziej nasycone i to nieustannie wywołuje we mnie fale radości, przypomina, jak cudowne jest życie.

Podróż uwrażliwa jednak nie tylko na piękno, ale także na brzydotę tego świata, która zawsze jest efektem działalności ludzi. Nigdy nie zapomnę kilometrów rajskich plaż usłanych po kolana różnymi śmieciami, które morze wyrzuciło na brzeg. Nie wiem, czy tak mocno odbierałabym to wszystko, gdybym podróżowała w towarzystwie partnera czy koleżanki, bo podtrzymywanie i kształtowanie relacji z inną dorosłą osobą wymaga mnóstwa energii. Dzieci, choć potrzebują uwagi, nie odbierają nam jasności patrzenia na świat. Podróż w ich towarzystwie to też spotkanie z samym sobą odartym ze wszystkich masek.

Są jeszcze takie miejsca, które chciałybyście odwiedzić?
Wciąż jest tyle do zobaczenia! Gaja jakiś czas temu miała okres fascynacji Egiptem i nadal marzy o tym, żeby tam pojechać. Ja chciałabym zobaczyć zorzę polarną, zabrać Gaję do Grecji i Włoch, kolebek naszej kultury europejskiej. Mam też dwa zupełnie niepodróżnicze marzenia.

Chciałabym, żeby wreszcie powstała książka opisująca naszą podróż. Zaczęłam ją już pisać, ale życie ciągle skacze mi do gardła i pochłania mnie codzienna walka o byt. W parze obowiązki zawsze się jakoś dzielą. Ktoś idzie na zakupy, ktoś inny w tym czasie gotuje obiad. A ja wszystko muszę robić równolegle. Czasem mam wrażenie, że przez każdy dzień przebiegam, ciągle ścigając się z czasem. Ludzie często myślą, że nasza podróż to totalna beztroska, a ja przecież cały czas ogarniam tu normalne życie. Dlatego chyba łatwiej będzie zrealizować moje drugie marzenie, czyli film. Mam mnóstwo nagrań z naszej podróży, jasne, że niezbyt profesjonalnych, ale wierzę, że specjalista potrafiłby je złożyć w piękną opowieść. Bardzo bym chciała, żeby ta nasza historia była rodzajem inspiracji i nadziei, bo przecież nie tylko ja zostałam sama z dzieckiem. Mimo to udało mi się spełnić marzenie, objechać świat dookoła, a przy tym znów być cholernie szczęśliwą.

Joanna Nowak, fizjoterapeutka, podróżniczka i blogerka. 7 maja 2014 roku razem z dwudziestomiesięczną Gają wyruszyła w drogę dookoła świata, która została zakończona dopiero przez pandemię. Obecnie jest w Meksyku. Przeżyte przygody i emocje spisuje na blogu „Somos Dos – migawki z podróży Małej i Dużej”, który w prestiżowym konkursie Gala Twórców Onet został uhonorowany tytułem Blog Roku w kategorii podróże. Jest także laureatką Nagrody Publiczności gdyńskich Kolosów, zdobywczynią statuetki Złotego Halika oraz kilku innych podróżniczych nagród.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze