Malarka Ewa Juszkiewicz debiutowała kilkanaście lat temu, ale jej gwiazda rozbłysła na dobre wraz z początkiem obecnej dekady. I świeci coraz jaśniej.
Ewa Juszkiewicz znalazła się najpierw pod skrzydłami Larry'ego Gagosiana, nowojorskiego galerzysty pretendującego do pozycji najpotężniejszego marszanda na świecie. Zaraz potem poziom cen prac Ewy Juszkiewicz wystrzelił w górę jak noworoczny fajerwerk – każdy sezon przynosi nowy, przyprawiający o zawrót głowy rekord aukcyjny. Rok 2023 Ewa Juszkiewicz zwieńczyła w dodatku spektakularną współpracą z ikoniczną marką dóbr luksusowych, firmą Louis Vuitton. Od czasu Wilhelma Sasnala żadna osoba malująca w Polsce obrazy nie zrobiła na świecie równie błyskotliwej kariery. Z tym zastrzeżeniem, że jeżeli miarą powodzenia są ceny prac, to Ewa Juszkiewicz zdążyła już starszego kolegę po fachu zostawić daleko w tyle. W obliczu fenomenu Ewy Juszkiewicz rodzi się pytanie: dlaczego właśnie ona? Dlaczego właśnie teraz? I co jej sukces mówi o współczesnym świecie (sztuki)?
Ewa Juszkiewicz „The Summer (after Jean Baptiste François Désoria)” (2023) (Fot: dzięki uprzejmości artystki Ewy Juszkiewicz i Gagosian)
W 2009 roku Ewa Juszkiewicz broni dyplom z malarstwa na ASP w Gdańsku i dostaje nagrodę specjalną w konkursie dla młodych twórców i twórczyń Artystyczna Podróż Hestii. Dwa lata później wraz z Pauliną Ołowską realizuje w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie projekt kuratorski „Brudna woda”; autorki koncepcji biorą w swojej wystawie udział również jako artystki.
Krajowy artworld po raz pierwszy zwraca wówczas baczniejszą uwagę na młodą malarkę. Po pierwsze, Ewa Juszkiewicz współpracuje z Pauliną Ołowską, która już ma status międzynarodowej gwiazdy dużego formatu, a jednocześnie znana jest ze zmysłu dostrzegania obiecujących, nowych talentów.
Po drugie, interesująca jest sama wystawa. Na przełomie pierwszej i drugiej dekady XXI wieku w polskiej sztuce dużo mówi się o powrocie ducha surrealizmu. Wpływowy krytyk Jakub Banasiak publikuje poświęconą temu fenomenowi książkę „Zmęczeni rzeczywistością”. Sęk w tym, że bohaterami tej publikacji są wyłącznie artyści mężczyźni. „Brudna woda” również zakażona jest bakcylem surrealizmu, ale występują w niej artystki, a cały projekt ma tyleż poetycki, co feministyczny wydźwięk. Świetna odpowiedź na fallocentryczną orientację ówczesnej sceny sztuki!
Po trzecie, po sukcesie w Sopocie, jeszcze w tym samym 2011 roku wystawa pod zmienionym tytułem, który brzmi teraz „Piękna pogoda”, zostaje przeniesiona do Fundacji Galerii Foksal w Warszawie. Mowa o najbardziej wpływowej prywatnej galerii w Polsce. Ta instytucja uchodzi za bramę do międzynarodowego świata sztuki, przy czym bywa ona otwierana tylko dla nielicznych i starannie wybranych. Zaistnieć w tym miejscu już dwa lata po dyplomie znaczy nie byle co.
Następnie w 2013 roku Ewa Juszkiewicz zdobywa Grand Prix Bielskiej Jesieni – imprezy cieszącej się pozycją najważniejszego konkursu malarskiego w Polsce. W kolejnym sezonie bierze udział w zorganizowanej przez Muzeum Sztuki Nowoczesnej wystawie „Co widać. Polska sztuka dzisiaj” – przeglądzie najciekawszych postaw artystycznych w kraju. W tym samym 2014 roku nakładem wydawnictwa Thames & Hudson ukazuje się album „One Hundred Painters of Tomorrow”. Jedną ze 100 malarek przyszłości wskazanych w tej książce jest Ewa Juszkiewicz.
Czym młoda artystka wzbudziła takie zainteresowanie? Już na Akademii jej ulubionym gatunkiem był portret. Tworzyła postaci istniejące na granicy rzeczywistości i snu, czy może raczej koszmaru – niepokojące wizerunki kobiet, a jeszcze częściej dziewczynek o groteskowych twarzach przypominających maski. Niektóre z bohaterek obrazów zdawały się uchwycone w momencie magicznej transformacji w zwierzęta albo w istoty o jeszcze bardziej nieoczywistej, hybrydalnej naturze.
W 2012 powstaje praca „Słomkowy kapelusz”. Przedstawia kobietę, malarkę – świadczy o tym paleta, którą trzyma w ręce bohaterka portretu. Dama ubrana jest w strojną suknię z drugiej połowy XVIII wieku oraz w tytułowe nakrycie głowy. Ten obraz wygląda znajomo. Czyż nie przypomina słynnego „Autoportretu w słomkowym kapeluszu” pędzla Élisabeth Vigée Le Brun, nadwornej artystki królowej Marii Antoniny? Jest jednak jedna, ale zasadnicza różnica: postać z pracy Juszkiewicz nie ma twarzy, jej oblicze jest zupełnie zarośnięte włosami.
To właśnie obrazy z cyklu, do którego należy „Słomkowy kapelusz”, przyniosły Ewie Juszkiewicz największe powodzenie. W ramach tej kontynuowanej do dziś serii artystka prowadzi specyficzny dialog z tradycją malarstwa, a mówiąc ściślej, z wizerunkami kobiet, które ta tradycja zostawiła nam w spadku. Punktem wyjścia jest zwykle historyczny obraz – portret kobiety pędzla któregoś z dawnych mistrzów. W swoich poszukiwaniach Ewa Juszkiewicz sięgała aż do późnego średniowiecza i renesansu, najczęściej jednak bierze na warsztat prace pochodzące z XVIII i XIX wieku. Po wybraniu dzieła artystka maluje jego własną wersję. Pracuje skrupulatnie, niemal jak kopistka; interesują ją nie tylko kompozycja czy detale ubioru bohaterki obrazu, lecz również sposób kładzenia farby i technika malowania autora oryginału. W pracach Juszkiewicz brak jest jednak kluczowego elementu każdego portretu, czyli twarzy przedstawionej osoby. Oblicza kobiet zmieniają się w groteskowo przerośnięte grzyby lub plątaninę zielonych roślin. Bywają, jak w dokonanej przez Juszkiewicz interpretacji autoportretu Vigée Le Brun, zarośnięte nienaturalnie bujnymi włosami czy przesłonięte zwojami tkanin.
Kim są bohaterki tych obrazów, skoro zostały pozbawione twarzy, podstawowego nośnika tożsamości? A może powinniśmy raczej zapytać, kim malowane przez artystkę kobiety nie są?
„Untitled (after Joseph Karl Stieler)” (2021) (Fot: dzięki uprzejmości artystki Ewy Juszkiewicz i Gagosian)
Zreinterpretowany przez Juszkiewicz autoportret Le Brun stanowi jeden z nielicznych wyjątków od reguły, zgodnie z którą historyczne wizerunki kobiet tworzone były przez mężczyzn roszczących sobie prawo nie tylko do rządzenia światem, lecz również do jego przedstawiania. Bohaterki obrazów, które Juszkiewicz bierze na warsztat, są ubrane w reprezentacyjne stroje, precyzyjnie i sztywno upozowane, obsadzone w wyznaczonych dla nich społecznych rolach. Juszkiewicz proponuje rewizję spojrzenia na historyczne portrety – to właśnie te pozornie realistyczne, a w istocie wyidealizowane i skonstruowane według kulturowych norm podobizny są maskami. Zakrywając twarze modelek, artystka – paradoksalnie – odkrywa coś, czego nie ukazują oficjalne wizerunki: to, co irracjonalne, nieprzewidywalne, wymykające się spod kontroli męskiego spojrzenia i z patriarchalnych kanonów piękna. Zamaskowane bohaterki portretów zmieniają się z grzecznie pozujących dam w osobliwe, hybrydalne bojowniczki, kwestionujące ustalony porządek.
Obrazów Juszkiewicz nie sposób pomylić z pracami jakiejkolwiek innej artystki. W niecałe dziesięć lat po dyplomie malarka wyrobiła sobie dzięki nim nazwisko i rozpoznawalność, przyciągnęła też zainteresowanie kolekcjonerów. Sukces? To był jedynie wstęp do prawdziwego sukcesu, który dopiero miał nadejść.
Wróćmy tymczasem na chwilę do Bielskiej Jesieni, którą artystka wygrała w 2013 roku – konkursu słynącego z celnego wskazywania wschodzących gwiazd malarstwa. W 1999 roku Grand Prix Bielskiej Jesieni zdobył Wilhelm Sasnal. Był to wstęp do spektakularnej kariery, która na początku XXI wieku stała się symbolem międzynarodowego sukcesu młodej sztuki z Polski. W Polsce ekscytowano się cenami obrazów Sasnala liczonymi w setkach tysięcy dolarów. W kontekście krajowego rynku nowej sztuki, który wówczas dopiero raczkował, były to kwoty astronomiczne. Sasnal traktowany był trochę jak gwiazda rocka, a trochę jak Adam Małysz sztuki współczesnej: „nasz chłopak”, któremu udało się na świecie.
Emocjonując się sukcesami artysty, krajowa scena czekała jednocześnie na „efekt Sasnala”, czyli kolejne błyskotliwe światowe kariery malarzy z Polski. Tymczasem mijały lata, a w artworldzie wiatry artystycznych mód zmieniają się szybko. Na początku XXI wieku Polska i, szerzej, postkomunistyczna Europa Środkowa, znalazły się na jakiś czas w orbicie zainteresowania globalnego świata sztuki. Nasz region szybko znudził się jednak marszandom i kolekcjonerom, którzy nowych odkryć poszukują dziś na Karaibach, w Afryce czy w sztuce Czarnych mieszkańców zachodniej Europy i Ameryki Północnej. Wydawało się, że międzynarodowego powodzenia artystycznej osoby z Polski na miarę Sasnala już się nie doczekamy, kiedy wydarzyła się Ewa Juszkiewicz.
W 2020 roku w oddziale galeryjnego imperium Gagosiana przy Park Avenue w Nowym Jorku została otwarta solowa wystawa Juszkiewicz pod tytułem zaczerpniętym z wiersza XVIII-wiecznej angielskiej poetki Mary Leapor „In vain her feet in sparkling laces glow” [Na próżno błyszczą jej stopy w błyszczących koronkach]. Wokół malarstwa polskiej artystki natychmiast zrobiło się gorąco. Temperatura ta znalazła wyraz w wywiadach prasowych, w poświęconych malarce tekstach w magazynach o sztuce, a nawet w „New York Timesie”, ale przede wszystkim w błyskawicznym wzroście cen jej prac. W połowie 2021 roku obraz Juszkiewicz został sprzedany w domu aukcyjnym DESA za blisko 400 tysięcy złotych, co wówczas uznano za sensację, kwota ponadtrzykrotnie przebiła przedaukcyjną estymację, czyli 100 do 150 tysięcy. Dwa lata później na aukcji w Polswiss Art w Warszawie za pracę malarki zapłacono już 2,3 miliona złotych (z opłatami aukcyjnymi 2,7 miliona). Polskie rekordy bledną jednak przy kwotach, o których mowa jest w kontekście prac Juszkiewicz na rynkach światowych. W maju 2022 roku jej obraz „Portrait of a lady (after Louis Leopold Boilly)” osiągnął na licytacji w Nowym Jorku cenę 1,5 miliona dolarów (czyli około sześciu milionów złotych). Przypomnijmy, że kiedy w 2006 roku ceny obrazów Wilhelma Sasnala zbliżyły się na aukcjach do 400 tysięcy dolarów, kwoty te były odnotowywane jako bezprecedensowy sukces polskiej sztuki. Współpraca z potężną nowojorską galerią to w karierze artystki absolutny game changer.
W 2020 roku Ewa Juszkiewicz pokazała w Nowym Jorku modyfikowane kobiece portrety, pochodzące z cyklu, który konsekwentnie rozwija od dekady. I choć Juszkiewicz ma w swoim dorobku również inne projekty, między innymi interesującą serię prac, malowanych na podstawie fotografii zaginionych dzieł sztuki, znakiem rozpoznawczym jej artystycznej praktyki pozostają jednak obrazy ze słynnej serii. Część krytyki czyni z tego artystce zarzut, jednak to, co w oczach krytyki może świadczyć o słabości artystki, z perspektywy marszandów jawi się jako jej atut. Galerzyści lubią twórców rozwijających charakterystyczny styl, który na rynku można przekuć w rozpoznawalną markę.
Dwie dekady temu wśród gwiazd sztuki nie brakowało tricksterów, twórców, którzy jak Maurizio Cattelan czy Damien Hirst wymyślali się wciąż od nowa i co chwilę zaskakiwali publiczność szokującymi, prowokującymi konceptami. Jeden z takich artystów, Piotr Uklański, współpracował z Gagosianem jako pierwszy Polak, który znalazł się w stajni tej galerii. Związki Uklańskiego z nowojorskim potentatem to już jednak przeszłość, dziś jedyną reprezentowaną przez Gagosiana twórczynią z Polski jest właśnie Juszkiewicz, co można odczytać jako swoiste signum temporis. Sukces artystki jest owocem jej ciężkiej pracy i talentu, ale takie cnoty wystarczają do osiągnięcia powodzenia tylko w bajkach. W świecie sztuki potrzeba czegoś więcej.
W poprzedniej dekadzie Ewa Juszkiewicz współpracowała z warszawską galerią Lokal_30, która promowała ją na świecie, pokazując prace malarki między innymi na nowojorskich edycjach targów sztuki Frieze. Artystka została zauważona, ale efekt tych wysiłków nie był natychmiastowy, na twórczość Juszkiewicz musiał przyjść jeszcze odpowiedni moment. Taki czas nadszedł właśnie teraz: na rynku znów niepodzielnie króluje malarstwo i jednocześnie na topie jest sztuka kobiet. Juszkiewicz idealnie wpasowuje się w obowiązujące trendy – jej twórczość niesie feministyczny przekaz, który nie przeszkadza jednak cieszyć się malarstwem i to w bardzo klasycznym wydaniu, co trafia w konserwatywny gust dzisiejszego rynku.
„Malarstwo Juszkiewicz przemawia do widza od razu, jest estetyczne i nie trzeba znać się na zawiłościach sztuki współczesnej, żeby docenić jego atrakcyjność i piękno – mówi pisarka, krytyczka i kuratorka Zofia Krawiec, która jeszcze w poprzedniej dekadzie dostrzegła talent artystki – A jednocześnie zawiera element dekonstrukcji tradycji. Odbiorcy czują, że to malarstwo, które nie stawiając im zbyt wysoko poprzeczki, pozostaje współczesne i nie obraża ich inteligencji”.
Jak mówi sama artystka, aktualnie w przygotowaniu jest jej indywidualna wystawa „Locks With Leaves And Swelling Buds”, która odbędzie się jako wydarzenie towarzyszące tegorocznemu biennale w Wenecji.
Natomiast jesienią ubiegłego roku odbyła się premiera limitowanej edycji torebki Louis Vuitton ozdobionej reprodukcją obrazu Ewy Juszkiewicz „Ginger Locks”. Zofia Krawiec już przed dziesięciu laty zwracała uwagę na związki sztuki Juszkiewicz z modą. Artystka również przyznaje się do inspiracji działalnością wielkich projektantów, takich jak Alexander McQueen, Iris van Herpen czy Rei Kawakubo i o projekcie torebki mówi tak:
„Sięgnęłam zarówno do XVIII-wiecznej estetyki, jak i do tradycji surrealizmu – świata oniryzmu, romantyzmu i nieoczywistych rozwiązań. Swoją koncepcję oparłam na obrazie »Ginger Locks« z 2021 roku, modyfikując go i dodając do projektu nowe elementy. Projektując znajdującą się wewnątrz torebki saszetkę, odwoływałam się do tradycji i estetyki XVIII-wiecznych listów miłosnych, tym samym pragnęłam przywołać nastrój zmysłowości i tajemniczości. Z kolei projektując naszyjnik, który jest upięty w swobodny, nieoczywisty sposób, sięgnęłam po popularną w XVIII wieku biżuterię – perły, które w historii sztuki miały wiele znaczeń. Były zarówno symbolem miłości, namiętności jak i niewierności”. Dodaje też: „Postrzegam ten projekt jako fuzję sztuki i mody. Jak wiemy, moda i sztuka od wieków są ze sobą ściśle powiązane. Wzajemnie się przenikają i wpływają na siebie. Zresztą malarstwo z przeszłości jest bogatym archiwum i źródłem informacji o historii mody. Poprzez historię sztuki możemy poznać i prześledzić ewolucję ubioru. We współczesnych czasach granica między modą a sztuką bardzo często się zaciera. Świat mody powszechnie inspiruje się sztuką, a sztuka czerpie inspiracje ze świata mody”.
Limitowana edycja torebki Louis Vuitton ozdobionej reprodukcją obrazu „Ginger Locks” (2023) (Fot: dzięki uprzejmości artystki Ewy Juszkiewicz i Gagosian)
W tym mariażu ze znaną modową marką można zobaczyć również coś więcej – wyraz szerszej tendencji. Torebka z reprodukcją dzieła Juszkiewicz jest częścią projektu „Artycapucines”, w ramach którego Louis Vuitton zaprasza głośnych artystów i artystki do współtworzenia swoich produktów. Każdy egzemplarz kosztuje ponad dziesięć tysięcy dolarów, ma swój unikalny numer, a także sygnaturę autorki, niczym dzieło sztuki. Jeszcze nigdy świat artystyczny nie przenikał się tak bardzo jak obecnie z branżą dóbr luksusowych adresowanych do słynnego, najbogatszego jednego procenta ludzkości, stanowiącego współczesny odpowiednik dawnej arystokracji.
Premiera torebki z reprodukcją obrazu polskiej malarki została odnotowana przez światowe i polskie media jako istotne wydarzenie artystyczne. Producenci dóbr luksusowych są dziś w świecie sztuki równie istotnymi graczami, co duże muzea. W tym kontekście Ewa Juszkiewicz, choć prowadzi dialog z historią malarstwa i odwołuje się do dawnych mistrzów, jest artystką współczesną w najgłębszym sensie tego pojęcia.