1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. „Życzliwa obserwacja jest bardziej skuteczna niż walka”. Rozmowa z Marią Kaczorowską, autorką książki „Psychopozytywność” oraz profilu Miłe Obrazki

„Życzliwa obserwacja jest bardziej skuteczna niż walka”. Rozmowa z Marią Kaczorowską, autorką książki „Psychopozytywność” oraz profilu Miłe Obrazki

Maria Kaczorowska (Fot. archiwum prywatne)
Maria Kaczorowska (Fot. archiwum prywatne)
Optymizm i pozytywne myślenie bywają atrakcyjne do momentu, kiedy zderzamy się z rzeczywistością. Wtedy przyjemnie brzmiące frazesy nie mają nam już wiele do zaoferowania. Tymczasem nawet myśl, która się wydaje trudna, może być użyteczna – przekonuje psycholożka Maria Kaczorowska, autorka książki „Psychopozytywność” oraz profilu Miłe Obrazki.

Kiedy na Instagramie wyświetlają mi się nowe posty z twojego profilu Miłe Obrazki, niemal zawsze mam wrażenie, że adresujesz je do mnie, ale pewnie taką samą myśl ma 133 tysiące innych obserwatorów. Skąd czerpiesz inspiracje?
Miłe Obrazki powstały, kiedy zostałam mamą i wypadłam z bardzo aktywnego życia zawodowo-towarzyskiego. Pierwszy rysunek opowiadał o tym, co sama chciałabym usłyszeć w wielu momentach swojego życia. Narysowałam stworka mówiącego: „W mojej głowie jest pełno słów, ale nie wiem, co się mówi w takich chwilach ani czy potrzebujesz przytulenia. Chcę ci tylko dać znać, że jestem dla ciebie”. Kolejne rysunki też były o tym, co działo się u mnie prywatnie lub zawodowo. Nadawałam formę graficzną uczuciom, emocjom i sytuacjom, które przeżywałam na bieżąco jako rodzic, kobieta, psycholożka, Polka. Te doświadczenia okazywały się na tyle uniwersalne, że coraz więcej ludzi odnajdywało się w tych treściach i właściwie nie wiadomo kiedy Miłe Obrazki stały się popularne.

Z wykształcenia jesteś również rysowniczką?
Nie, i to właśnie jest w tym wszystkim najfajniejsze! Przez lata chodziłam do szkoły muzycznej i śpiewałam w zespole wokalnym, a było to niesamowicie wyczerpujące i bardzo nastawione na perfekcjonizm. W tym świecie trzeba być zawsze idealnym, nie wolno chorować i mieć gorszych dni. Byłam zmęczona muzyką, która stała się obowiązkiem, jakiegoś rodzaju presją, którą również sama sobie narzucałam. Tymczasem rysowanie było czymś, czego nigdy się nie uczyłam i nie miałam w związku z tym ambicji, żeby być w tym bardzo dobra, postanowiłam więc wykorzystać rysunek jako odtrutkę na perfekcjonizm.

Rys. Miłe obrazki Rys. Miłe obrazki

Jest taki obrazek, który lubię szczególnie. Napisałaś na nim „Czasem uciekanie krzywdzi bardziej niż to, co nas wiąże”. Co dokładnie miałaś na myśli?
Bardzo lubię ten temat, bo przecież nas wszystkich wiąże śmiertelność, ale są ludzie, którzy z tym walczą, za wszelką cenę nie chcą umrzeć, więc na przykład nie polecą samolotem, nie wsiądą na pokład statku i nie pójdą na samotny spacer po lesie. Nie chcą umrzeć, więc postanawiają nie żyć. Nie robią rzeczy, które lubią, bo mogą być niebezpieczne. Nie wiążą się z innymi, bo jeszcze ich stracą. Takie uciekanie przed śmiercią sprawia, że sami okradamy się z życia, i leży u podnóża wielu zaburzeń depresyjnych, lękowych, a nawet zaburzeń odżywiania. A przecież wszyscy umrzemy, w dodatku nie wiadomo, w którym momencie. Może dzisiaj, może jutro, a może za 50 lat.

Czasem ludzie mówią, że wiąże ich choroba – przewlekły ból, depresja, nawet rak. Tłumaczą, że przez to nie mogą żyć, bo muszą poczekać, aż wyzdrowieją. Ale są takie choroby, które nie przejdą. I uciekając przed nimi albo kłócąc się z losem, możemy stracić jedyną rzecz, którą mamy, czyli czas, jaki nam pozostał.

„Gdybym zaakceptował rzeczywistość taką, jaka jest, to tak jakbym się poddał” – mówi bohater innego twojego obrazka.
Jako gatunek mamy taką wspaniałą zdolność, że potrafimy rozwiązywać problemy, nawet te abstrakcyjne. Ta umiejętność sprawia, że nie walimy maczugą, kiedy coś nie działa, tylko próbujemy różnych sposobów, by to naprawić. Nasz umysł szuka bez przerwy rozwiązań, traktuje problemy jako wyzwanie, dzięki czemu jeździmy samochodami, mamy Internet, antybiotyki, szczepionki i całą masę innych dobrodziejstw. Ale z tą wielką mocą idą wielka odpowiedzialność i koszty, bo zaczynamy traktować jako problemy to, co wystarczyłoby przeczekać. Było nam zimno, nauczyliśmy się rozpalać ogień, a później ten ogień zamknęliśmy w piecach. Wycięliśmy przy tym drzewa, nie patrząc na konsekwencje naszych działań. Stworzyliśmy przemysł wydobycia ropy naftowej i gazu ziemnego, a teraz szukamy odnawialnych źródeł energii... Ludzkość zawsze będzie miała jakieś wyzwania, bo nasz umysł jest na nie po prostu nastawiony.

Gdyby moi nieżyjący od wielu lat dziadkowie, urodzeni na wsi i pracujący jako robotnicy w Łodzi, usłyszeli, że ich wnuczka była na czterech kontynentach, ma smartfon i je awokado na śniadanie, to pewnie pomyśleliby, że moje życie jest przepełnione beztroską, a ja muszę być najszczęśliwsza na świecie. A jednak tak nie jest.

Opisana w twojej książce koncepcja psychopozytywności powstała na bazie Miłych Obrazków?
To suma wielu moich doświadczeń: przedwczesnej śmierci taty, problemów z akceptacją swojego ciała i bardzo radykalnych sposobów na wpisanie je w jakieś wyimaginowane standardy, doświadczenia choroby autoimmunologicznej, częstych pobytów w szpitalu, przeszczepu… Długo można by wymieniać. Wszystko to uświadomiło mi, że mamy dwa rodzaje bólu: ten, który jest częścią ludzkiego losu, i ten, który sobie dodatkowo sprawiamy, próbując uniknąć pierwszego. W momencie kiedy przestajemy walczyć, zostaje nam tylko jeden ból. Życie i tak będzie doskwierać, ale jednak trochę mniej. To było bardzo przejmujące odkrycie, zobaczyć, że większość najbardziej dotkliwego cierpienia, jakiego doświadczyłam, zadałam sobie swoim umysłem. Dlatego kiedy miałam napad lęku albo obniżenie nastroju, zaczęłam mówić sobie: „OK, teraz tak mam. Co do tego doprowadziło? Jak mogę sobie pomóc? Co jest dla mnie teraz ważne?”. Nauczyłam się patrzeć na takie niewygodne stany z życzliwością, pozwalać im być dokładnie takimi, jakie są, uznać prawo swojego ciała i umysłu do tego, żeby tak reagowały. Okazało się, że wtedy ten ból, który zostaje, ma zupełnie inny smak, jest w nim coś poruszającego, przejmująco pięknego. Podobnie jest za każdym razem, kiedy decydujesz się kogoś kochać. Otwierasz się wtedy na lęk, że to się skończy, i na smutek, że się już skończyło. Szkoda by było tracić możliwość obdarzania miłością tylko po to, żeby uniknąć bólu.

Czy psychopozytywność ma coś wspólnego z pozytywnym myśleniem? Bo takie skojarzenie jednak się nasuwa.
Słyszałam to wielokrotnie i uświadomiłam sobie, że wybierając tę nazwę, popełniłam jednak błąd strategiczny. Nie wpadłam na to, że ludzie będą tak ją odbierać, myślałam, że pierwszym skojarzeniem będzie ciałopozytywność, do której chciałam nawiązać. Uważam, że nurt body positive zrobił świetną robotę, bo pozwolił wielu ludziom przyjąć swoje ciała takimi, jakie są. Pomyślałam, że można by to prosto przełożyć na umysł. Pozytywne myślenie kładzie nacisk na treść myśli. Psychopozytywność jest bardziej o tym, co robimy ze swoimi myślami, i zakłada, że życzliwa obserwacja jest bardziej skuteczna niż walka. W którym momencie życia nauczyłam się tak myśleć? Czy ta myśl pomaga mi być takim człowiekiem, jakim chcę być?

Kiedy mam przyzwolenie tylko na myśli, które mi się podobają, mogę nie zauważyć tego, że nie mam siły, bo za dużo na siebie wzięłam. Jeżeli zakładam, że jestem supermamą, mogę nie zauważyć, że może jakieś rzeczy, które wiem o świecie albo o dziecku, już się zdezaktualizowały, znane przeze mnie strategie przestały być użyteczne. A kiedy myślę, że zawsze sobie w życiu poradzę, mogę mieć ogromny problem z zaakceptowaniem choroby albo innego nieprzewidzianego wydarzenia, które sprawi, że przestanę sobie radzić i będę musiała poprosić o pomoc, zwolnić lub zrezygnować z ważnych dla mnie rzeczy. Taki optymizm bywa bardzo atrakcyjny do momentu, kiedy zderzamy się z rzeczywistością i przyjemnie brzmiące frazesy nie mają nam już wiele do zaoferowania. Psychopozytywność zakłada natomiast, że nawet myśl, która się wydaje bardzo trudna, też może być użyteczna i czasami dobrze ją mieć.

Rys. Miłe obrazki Rys. Miłe obrazki

Jako psycholożka bardzo lubię myśli typu: „O rany, ale mało wiem!” albo „A jeśli sobie nie poradzę?”, bo one przypominają, co jest dla mnie ważne w tej pracy. Nie odbieram ich jako czegoś, co mnie może zranić, tylko jako informację, która może wpłynąć na moje działanie lub nie. Czasami pracując z pacjentem, uświadamiam sobie, że nie wiem, jak mu pomóc, brakuje mi doświadczenia lub kompetencji, a wtedy dopuszczenie do siebie takich myśli z życzliwością sprawia, że nie mam problemu z odesłaniem człowieka, który potrzebuje pomocy, do innego specjalisty. Ani z przyznaniem, że muszę coś doczytać lub pójść na szkolenie, ani z powiedzeniem, że jestem bezradna albo bardzo niepewna. Nawet najlepsza myśl, jeśli podchodzimy do niej zbyt sztywno, może nam zaszkodzić, a nawet najbardziej przerażająca, kiedy jest trzymana z lekkością, przestaje mieć wpływ na nasze życie.

Ale są takie myśli, których się wstydzimy, a czasem wręcz boimy.
Oczywiście, wiele osób ma myśli, które wkraczają nawet w jakiś kryminalny rejon, co jest dla nich źródłem cierpienia, ponieważ są przekonani, że treść myśli w jakiś sposób ich definiuje. Że to, co im przyjdzie do głowy, świadczy o tym, że są złymi ludźmi. Tak jest na przykład w przypadku zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych, gdzie próbuje się zrobić wszystko, by uwolnić się od dręczącej myśli. Im bardziej próbuje się z nią walczyć, tym większe prawdopodobieństwo, że ta myśl się utrwali i będzie wracać, przynosząc coraz więcej cierpienia. A przecież o tym, jakimi jesteśmy ludźmi, nie świadczą pojawiające się w głowie myśli, ale to, co postanawiamy z nimi zrobić. Unikanie myśli czy emocji sprawia, że próbując się chronić przed bólem, zadajemy sobie coraz więcej ran.

W książce piszesz, że psychopozytywność dotyczy też akceptacji emocji. Tylko jak wytłumaczyć osobie, która na przykład cierpi na ataki paniki, że to, co się z nią dzieje, jest dobre?

To nie jest tak, że napad paniki jest dobry. Natomiast on się nam po prostu zdarza i możemy wybrać, w jaki sposób przyjmiemy nasz układ nerwowy, który właśnie przeżywa coś trudnego. Pozwolenie sobie na poczucie lęku nie jest proste. Lubię wyobrażać sobie takie wypierane emocje jako wyjątkowo zdeterminowanego kuriera, który chce nam za wszelką cenę dostarczyć paczkę. Niczego nie zamawialiśmy i mamy przeczucie, że zawartość to nie są cukierki, ale raczej list od urzędu skarbowego. Kurier najpierw dzwoni, a potem niezrażony odmową wchodzi nam na posesję, próbuje wrzucić tę paczkę przez okno, zaczyna się skradać, wchodzić przez piwnicę, przez komin. Czasami nie zdajemy sobie sprawy, że byliśmy tak zajęci, że nie słyszeliśmy, jak kilkadziesiąt razy wcześniej dzwonił telefonem, domofonem, a następnie dzwonkiem u drzwi, budzimy się dopiero wtedy, kiedy chodzi po dachu, i jesteśmy przerażeni. W takich okolicznościach trudno zachować dystans, pomyśleć: „To jest moja emocja, ona nie może mi zrobić krzywdy”, bo emocje, nawet największe, jednorazowo występujące nie są nam w stanie nic zrobić, choć w trakcie napadu paniki wydaje się, że zaraz umrzemy.

Nabranie dystansu do tego, co myślę i czuję, wymaga praktyki, czasami trudno jest to zrobić samemu. Stosunku do naszych emocji uczymy się w relacjach, stąd jeśli chcemy go zmienić w dorosłym życiu, to przydaje się praca z terapeutą lub inną osobą wspierającą. A jeśli chcemy pracować nad tym bez pomocy specjalisty, to musimy to robić jak z dzieckiem. Kiedy kilkulatek ma napad złości, to moment tego wielkiego krzyku i totalnego pobudzenia jest fatalną chwilą, żeby przekazywać mu jakieś informacje, bo one na pewno do dziecka nie dotrą. Jeżeli więc chcemy pracować z lękiem, to napad paniki nie jest odpowiednim czasem, by rozpoczynać pracę. Lepiej zacząć wtedy, kiedy jesteśmy w oknie tolerancji i mamy jeszcze kontrolę nad swoim zachowaniem.

Dlaczego tak przywiązujemy się do różnych przekonań, myśli, emocji czy zachowań?
Jest taka koncepcja naukowa, która się nazywa teorią ram relacyjnych, i wyjaśnia sposób działania języka i naszego poznania. Jeżeli pokażę dziecku jadące auto i ono nauczy się, że to jest „brum”, to dla niego każdy inny wystarczająco podobny pojazd będzie już „brum”. Nie muszę go za każdym razem uczyć od początku. To genialny mechanizm, który nas odróżnia od wszystkich innych zwierząt i sprawia, że proces uczenia się jest niezwykle szybki. A przecież potrafimy jeszcze połączyć dźwięk słowa „auto” z literkami lub rysunkiem na klockach. Kiedy stoję na ulicy i ktoś krzyknie: „Auto!”, mogę odskoczyć, chociaż wcale tego auta nie widzę ani nie słyszę. To jest nasza superumiejętność. Minus jest taki, że jeżeli upuszczę kubek z mlekiem, a ktoś ważny dla mnie w takiej sytuacji powie mi kilka razy: „Do niczego się nie nadajesz”, to kiedy sytuacja będzie wystarczająco podobna, mój umysł przywoła te słowa jako zasadę. Kula śniegowa uczenia się ruszy i będzie przyklejać do siebie nowe myśli i sytuacje.

To rusztowanie tworzy czasem skomplikowaną sieć, która bardzo ogranicza nasze ruchy. Potrafimy sklejać się z całymi historiami na swój temat albo z jakąś tożsamością – „Jestem dobrą mamą” czy „Jestem grzeczną dziewczynką”. I wtedy stosujemy wobec siebie reguły, które w życiu nie mają sensu i przynoszą dużo cierpienia, ale są silniejsze niż przeżywana zmysłami i kształtowana rękami rzeczywistość. I dlatego do odklejania jest potrzebna uważność, czyli umiejętność zauważenia, że coś się dzieje tu i teraz, w tym momencie. Wtedy trochę osłabiamy ramy, które się wytworzyły w procesie uczenia się języka. Otwieramy się na ciekawość. Dopiero kiedy uważność łączy się z ciekawością, możemy zacząć uczyć się nowych rzeczy.

Czy psychopozytywność jest elementem terapii ACT, czyli akceptacji i zaangażowania, z której korzystasz jako psycholożka?
Nie chciałam pisać podręcznika do terapii, choć ktoś, kto pracuje z ACT, znajdzie w tej książce mnóstwo rzeczy, które wywodzą się z tej modalności, ponieważ jest to sposób myślenia o człowieku i o tym, jak działa nasz umysł. Psychopozytywność nie jest terminem zaczerpniętym z terapii ACT, wiem jednak, że terminologia akceptacji i zaangażowania na wielu ludzi działa odstraszająco, ponieważ myślą, że celem tej terapii jest to, by usiąść i powiedzieć: „OK, jest, jak jest, więc najlepiej się poddać”. Zaangażowanie też kiepsko brzmi, bo pacjenci często wcale nie chcą się angażować. Chcą, żeby ich naprawić i dać im święty spokój. To, co robimy podczas terapii, to powolna, delikatna, wyczulona na potrzeby pacjenta aktywizacja behawioralna i praca nad mechanizmami prowadzącymi do zmiany w kierunku życia, jakim chce żyć osoba cierpiąca.

W książce porównujesz zmianę nastawienia do życia i świata z moczeniem się wodą. Skoro ochlapując się co jakiś czas, nie jesteśmy w stanie się zmoczyć, bo to, co już było mokre, zdążyło wyschnąć, może zatem rozwiązaniem jest skok na głęboką wodę? Tylko czy decydując się na ten krok, powinniśmy mieć obok siebie jakiegoś ratownika, na przykład terapeutę?
Nie zawsze potrzebujemy terapeuty. Nie lubię tej narracji, że jak masz jakieś problemy, to musisz iść do specjalisty, żeby nie zawracać głowy swoim przyjaciołom, bo oni nie są do rozwiązywania problemów. W zdrowych relacjach nikt nie oczekuje, że przyjaciel będzie się dla niego cały czas poświęcał, z kolei w relacji terapeutycznej jest właśnie taka słodka, ale jednak pułapka, bo w gabinecie większość uwagi jest skierowana na pacjenta. I można się w tym rozkokosić, a potem mieć trudność, by z tego wyjść i zbudować relacje, w których sami też musimy dawać tak około połowy.

Natomiast są takie sytuacje, w których dobrze mieć przy sobie terapeutę, psychologa, coacha, który spojrzy z zewnątrz na naszą historię, bo jeżeli coś nam przynosi cierpienie i poprosimy o pomoc kogoś, kto niesie z nami tę samą opowieść, to może nie zauważyć właśnie tego, że to jest tylko historia, że poza nią są jeszcze jakieś inne fakty. Tymczasem osoba, która nie jest z nami w żaden sposób związana, może zobaczyć nas w zupełnie innym kontekście.

Maria Kaczorowska psycholożka i terapeutka opartej na akceptacji i zaangażowaniu terapii ACT. Prowadzi poradnictwo psychologiczne, terapię oraz grupy rozwojowe w Łodzi, a od 2017 roku – profil Miłe Obrazki na Instagramie. Niedawno ukazała się jej pierwsza książka „Psychopozytywność. O mądrym i czułym byciu przy sobie”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze