1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. „Jestem inną dziewczyną, niż byłam, nie tylko dlatego, że ważę 65 kilogramów mniej”. Katarzyna Kucewicz opowiada o walce z otyłością

„Jestem inną dziewczyną, niż byłam, nie tylko dlatego, że ważę 65 kilogramów mniej”. Katarzyna Kucewicz opowiada o walce z otyłością

Katarzyna Kucewicz (Fot. Mateusz Skwarczek/Agencja Wyborcza.pl)
Katarzyna Kucewicz (Fot. Mateusz Skwarczek/Agencja Wyborcza.pl)
Psychoterapeutka Katarzyna Kucewicz napisała książkę o redukcji, czyli odchudzaniu. Własnym. O tym, jak zrzuciła 65 kg, jak się do tej drogi przygotowywała i co spakowała do plecaka. – Mam poczucie, że to jest praca dla osoby dorosłej. Bywa ciężka, ale potrafi być też pięknym doświadczeniem, niemalże duchowym – mówi.

Dlaczego nie mówisz o odchudzaniu, tylko o redukcji?
Słowo „odchudzanie” jest z kręgu opresji. Jest zanurzone w kulturze diety, skłaniającej do myślenia, że otyłość, choroba otyłościowa, nadwaga – to kwestia lenistwa, niewłaściwego stylu życia i nieodpowiedniego podejścia do życia. Jednym zdaniem – budzi konotacje z body shamingiem. A to przecież nierzadko efekt choroby, problemu z funkcjonowaniem organizmu, a nie widzimisię czy lenistwa. Także w świetle ustaleń lekarzy i naukowców „redukcja” jest słowem lepiej opisującym ubytek masy ciała. Wolę słowo „redukcja” i dyskurs, który stoi jak najdalej od opresji, choć niektórzy już mi zarzucają, że skoro schudłam, to weszłam w opresyjną narrację typu: „ciało musi być w zgodzie z normą BMI”. Choć wcale nie uważam, że musi.

Ruch ciałopozytywności jest ważny i potrzebny. Ale czy jego efektem ubocznym nie jest to, że kiedy mówimy o redukcji czy odchudzaniu, narażamy się na zarzut braku akceptacji, fatfobii? Jest jeszcze przecież kwestia zdrowia.
Przyznam, że stoję w totalnym rozkroku między dwiema narracjami. Ruch body positive jest bardzo ważny. Często ludziom trudniej się redukuje, bo fatfobia destrukcyjnie wpływa na ich poczucie własnej wartości i generuje depresyjność. Depresyjność to stres i nadprodukcja kortyzolu, co prowadzi do trudności ze schudnięciem, więc koło się zamyka. Fatfobia jest problemem, dobrze, że są ruchy, które mówią: „ciało jest właściwe w każdym rozmiarze”. Ale tak się zastanawiam – czy to, że akceptujemy chorobę otyłościową, że mamy szacunek do swojego ciała plus size, wyklucza, że mamy je leczyć, że mamy iść po pomoc? Wyobraźmy sobie, że mam depresję. Czy to, że akceptuję fakt choroby, oznacza, że mam się nie leczyć? Mogę szanować to, co mi się przydarzyło, zgadzać się na to wewnętrznie, ale wyciągać rękę po pomoc. Co nie znaczy, że unieważniam to, że chorowałam na depresję, że unieważniam ludzi z depresją.

Czytaj także: Otyłość to choroba, również w dobie body positivity. Rozmowa z psycholożką i dietetyczką Agatą Ziemnicką

Dla mnie samej redukcja była kwestią ratowania życia. Ważyłam 143 kilogramy (czasem nawet trochę więcej, bo waga się wahała), czułam się całkiem dobrze, ale widziałam, że na maksa tracę sprawność, było mi ciężko przejść z pokoju do kuchni, wstawanie z łóżka sprawiało mi cierpienie, a nie miałam jeszcze 40 lat. To jak tak żyć dalej? Jak żyć długo? A ja chciałam żyć długo. Ludzie pytają, czy ważniejsza była uroda, czy zdrowie. Zdrowie. Jeśli ktoś uważa, że ładniej teraz wyglądam, to jest to miłe, przyjmuję komplementy, ale kluczowa była sprawność. Czułam, że się wykańczam.

Katarzyna Kucewicz w 2021 roku (Fot. Forum) Katarzyna Kucewicz w 2021 roku (Fot. Forum)

Gdzie się zaczyna proces redukcji? Od decyzji?
To jest trochę tak, jakbyśmy szli w góry. Można w klapkach, a można się naprawdę przygotować: wybrać plecak, dobre buty, sprawdzić trasę, zabrać kogoś, kto będzie nam towarzyszył. I tak samo trzeba podejść do redukcji, jeśli chcemy potraktować ją poważnie – jak do podróży, która jest momentami bardzo trudna, bardzo męcząca, ale na pewno satysfakcjonująca. I potrafi być pięknym doświadczeniem, doświadczeniem duchowym, bo to jest przełamywanie barier, granic, poznawanie siebie z różnych stron. Będą okresy burzy i słońca, momenty, kiedy myślisz: „Nie dam rady”, i momenty, kiedy myślisz: „O matko, weszłam w dżinsy! Pierwszy raz kupiłam sobie pasek – nie największy męski, ale damski”. To są drobiazgi, które się ze sobą przeplatają. Dobrze więc ustalić plan, zastanowić się, jak będzie ten proces wyglądał, jak będę sobie radzić z trudnościami. Co, jak będzie ciężko? A będzie, bo świat kusi wysokokalorycznym, słodkim i tłustym jedzeniem. Trzeba do tego procesu podejść dojrzale: od przygotowania mentalnego po przygotowanie techniczne.

Ale czy pierwszym punktem nie powinna być odpowiedź na pytanie o motywację?
Tak, to jest ważne, bo w tym przygotowaniu do drogi trzeba zadać sobie pytanie: jaki mam stosunek do swojego ciała? Oraz: czy jestem gotowa psychicznie wchodzić na tę górę? Czy jestem w dobrej relacji z ciałem? Bo jeśli mamy niechęć do własnego ciała, to tak, jakbyśmy szli na trudną wyprawę w góry z kompanem, którego nie cierpimy. Czy taka podróż ma sens?

Druga rzecz: trzeba zastanowić się, po co to robię i czy w ogóle chcę to robić. Często do mojego gabinetu przychodzą ludzie, którzy mówią: „Wysłała mnie żona”, „Wysłał mnie mąż, przeczytał wywiad z panią i stwierdził, że mi się przyda”. Takie „przesyłki” zazwyczaj źle się kończą, bo jeśli motywacja jest ulokowana na zewnątrz, jeśli nie wynika z wewnętrznej, prawdziwej potrzeby albo jeśli potrzeba jest niezbyt dojrzała, na przykład: „muszę się zmieścić w tę sukienkę” – to motywacja jest ulotna i szybko się wypala. Poza tym sama nie wystarcza. Ważne, żeby była, ale nie załatwi wszystkiego, bo najważniejsza w procesie redukcji jest konsekwencja. A to już coś z gatunku „dla dorosłych”. Dzieci się uczą konsekwencji, ale konsekwentne nie są. Chcą grać na gitarze i po dwóch dniach gitara ląduje w kącie. Często ludzie dorośli mają takie dziecięce myślenie o redukcji: nie, jednak nie smakuje mi ta dieta, jednak nie lubię warzyw – i już, rzucam. Redukcja wymaga konsekwencji. Jeśli się ze sobą na coś umówiłam, to się tego trzymam. Jeśli podjęłam decyzję, to przy niej stoję.

Co jeszcze powinno być w plecaku?
Plan działania na wypadek trudności. Na wypadek sytuacji, w których będziemy wystawieni na pokusy. Trzeba się zastanowić, jakie pokusy mi grożą i jak będę reagować, co będę do siebie mówić, jak postępować. Co, jak koleżanka przyniesie do pracy sernik, a ja kocham sernik? Co, jak w lodziarni pod blokiem pojawią się moje ukochane lody pistacjowe? Pomaga, jeśli przewidzimy zawczasu sytuacje podbramkowe. Dla mnie to były wyjazdy. Zawsze wtedy dużo jadłam. To, że nagle mam się nie zatrzymywać w przydrożnych fast foodach – było wyzwaniem. Ale planowałam: „OK, jadę do Kazimierza, tu się zatrzymam, kupię to i to”, obmyślałam, do jakiej restauracji pójdę i z grubsza co zamówię, żeby nie dawać się zaskoczyć. Oczywiście to było tylko w procesie redukcji. Teraz jestem w fazie remisji i już tak się nie pilnuję. Jak nie będzie innej możliwości, to zjem pizzę, świat się nie skończy. Ale wcześniej miałam poczucie, że jestem w trakcie leczenia, traktuję to serio i nie chcę mieć skuch. Jak chorujemy na anginę, bierzemy antybiotyk nie kiedy nam się przypomni, tylko regularnie. Tak samo tu. To jest jak leczenie.

W plecaku powinna być też życzliwość wobec siebie. Umiejętność reagowania w sytuacji, kiedy zawalimy. To jest bardzo trudne, większość ludzi na tym się wykłada – włącza im się krytyk wewnętrzny, hejt wobec siebie taki, że odechciewa się wszystkiego – i redukować, i w ogóle żyć. Dlatego ważne, żeby zawczasu przygotować się, że jak zdarzy się porażka, to nie będę na siebie najeżdżać, wyzywać się od niedojrzałych kretynek, tylko podejdę do siebie tak, jakbym podeszła do najlepszej przyjaciółki, która zawaliła, czyli powiem sobie: „Tak, stało się, zastanowię się, dlaczego”, otrzepuję kolana i idę dalej. A nie przez dwa tygodnie robię sobie nieustannie wyrzuty albo mówię: „No skoro tak, to już wszystko na nic, mogę teraz zjeść całe ciasto”.

Kiedy myślimy o redukcji, to myślimy o diecie. Albo skaczemy od jednej modnej diety do drugiej, albo szukamy dietetyka, który „podyktuje” nam, co wolno, a czego nie. Ale czy bez zmiany w głowie sama dieta da radę?
W mojej książce nie ma ani jednego przepisu, nie opisuję, jak wyglądał mój sposób jedzenia. Uważam, że to kwestia indywidualna, zależy od stanu zdrowia, konstrukcji psychicznej, trybu życia, upodobań. Ale rzeczywiście często jest tak, że osoba chorująca na otyłość nie wie, jak i co powinna jeść. Nie ma wyczucia sygnałów głodu i sytości. Są wyjątki, ale z zasady to jest u osób z otyłością zaburzone. Często też nie wiedzą, jak jeść, żeby chudnąć. Wtedy potrzebny jest dietetyk jako ktoś, kto edukuje, daje wskazówki, ale to nie jest tak, że wystarczy wziąć dietę albo kupić pudełka i załatwione. Tak samo wygląda to z lekami czy operacją bariatryczną – każda z metod redukcji musi być przez nas zasymilowana, przemyślana. Wymaga przygotowania mentalnego. Same zastrzyki, operacja czy leki to za mało, żeby schudnąć trwale i utrzymać wagę. Kluczowa jest psychika. Musimy się nauczyć nie tyle bycia na diecie, ile zmiany stylu życia. Całego życia i na zawsze.

Wchodząc w redukcję, wiedziałam, że to one way ticket, że nigdy nie mogę wrócić do starych nawyków, do jedzenia bez żadnych ograniczeń, jakie przez prawie 40 lat mi towarzyszyło.

Przerażało cię trochę to myślenie?
Nawet nie trochę, bo wcześniej folgowałam sobie na maksa. I kiedy sobie uświadomiłam, jakie zmiany przede mną, to się przestraszyłam. Ale w pewnym momencie zaczęłam zauważać, że ta zmiana mi się podoba, że to nie jest nic strasznego, że to nie jest tak, że dieta to jedzenie tego, czego się nie lubi, że może być pyszna, sycąca, że ciało, które się zmienia, będzie dawać tyle radości, że poczuję się młodsza, rześka, sprawna, ruchliwa – i to jest bardzo wynagradzające. Wcześniej akceptowałam siebie, wydawało mi się, że wszystko jest OK, ale kiedy schudłam, okazało się, że może być jeszcze fajniej, że może być lekko w ciele i na sercu, że nie mam problemu, żeby wstać, żeby podbiec do autobusu – drobiazgi, ale jakie ważne. Warte tego, żeby nie jeść ciastek.

Nowe nawyki już weszły ci w krew czy ciągle musisz sprawować nad sobą nadzór?
Różnie. Identyfikuję się jako osoba chorująca na otyłość, tylko w remisji. I wiem, że choroba otyłościowa lubi wracać. Może mi się zdarzyć sytuacja, że będę mieć większą potrzebę słodyczy, liczę się z tym i staram się przed tym zabezpieczyć. Kiedy przychodzi moment, że mam ochotę na chipsy i je jem, to po kilku dniach zastanawiam się, do czego to prowadzi. Ale generalnie po dwóch i pół roku to już nie jest takie trudne. Kiedyś ciężkie wydawało mi się wytrzymywanie lekkiego głodu – bo przez całe życie zaspokajałam go natychmiast, przy pierwszym sygnale jadłam. A w zdrowej redukcji jest tak, że czasem czuję lekki głód i nie reaguję. Na początku ten brak reakcji wydawał mi się nienaturalny, ale pomogły słowa, które gdzieś przeczytałam: „jak jesteś lekko śpiąca, to nie wychodzisz z zebrania i nie kładziesz się do łóżka, tylko starasz się wytrzymać, otwierasz oczy i jedziesz dalej, a senność mija”. Tu tak samo – nauczyłam się żyć z lekkim głodem, jest to element codzienności, da się nie zwracać na to uwagi.

Schudłaś, osiągnęłaś cel, doszłaś do planowanej liczby kilogramów. Co się zmieniło w twoim życiu, w myśleniu o sobie?
Na pewno jest dużo plusów. Jestem bardziej sprawna, ciało mnie nie ogranicza, czuję się bardziej pewna siebie, nie jestem ofiarą fatfobii, a zawsze byłam. Na ulicy ludzie się na mnie nie gapią, nie śmieją się, nie zerkają z niechęcią, nie są niemili. Nie słyszę w sklepie: „Nie, tu nie ma ubrań dla pani”. Albo u lekarza: „Co pani ze sobą zrobiła?”. Ludzie w komentarzach pod wywiadami nie piszą: „O Boże, jaka gruba baba”. Albo: „Ładna, a taka gruba…”. Miałam wysoką samoocenę i te teksty nie robiły mi potwornej krzywdy, ale nie było to przyjemne. To plusy. Ale to nie jest tak, że nagle wszystko się zmieniło, było strasznie – jest cudownie. Miałam problemy i nadal je mam. To samo mnie wkurza i śmieszy, krajobraz wokół mnie się nie zmienił. Wielu moich pacjentów mówi: „Jak byłem w redukcji, myślałem, że jak dojdę na szczyt, to będzie super, stanę się gwiazdą, będzie idealnie”. Ja też tak myślałam. Ale okazuje się, że jak byłaś nieśmiała, to dalej jesteś, jak byłaś pełna kompleksów, to dalej jesteś, jak masz rozbuchanego krytyka wewnętrznego, to on dalej będzie rozbuchany, powie ci: „no dobrze, schudłam, ale twarz mi się zapadła, bardziej widać zmarszczki, włosy jakieś matowe…”. Ciągle słyszę od pacjentów: nie takie dłonie, nos, uszy. Jeśli mamy zastrzeżenia do ciała, to redukcja ich wszystkich nie zlikwiduje.

Ale jest też poczucie: kurczę, dałam radę!
No właśnie, przede wszystkim redukcja daje poczucie ogromnej sprawczości, siły psychicznej. Myślę, że jestem inną dziewczyną, niż byłam nie dlatego, że ważę 65 kilogramów mniej, tylko dlatego, że jestem dużo bardziej wytrzymała, że mogę na sobie polegać, że jestem konsekwentna, mam żelazne zasady, potrafię być silna w obliczu burz, potrafię się dobrze traktować, być dla siebie życzliwa. Przeżyłam ze swoim ciałem wzloty i upadki – potrafię być dla niego dobra. Umiem być sama dla siebie kochaną przyjaciółką, dobrym rodzicem, którego nigdy nie miałam, nie takim, który wpycha na każdy smutek słodycze, ale który potrafi powiedzieć „Stop, tego nie będzie”. I życzę tego każdemu, kto się w taką podróż wybiera.

Katarzyna Kucewicz, psycholożka, psychoterapeutka. Prowadzi konsultacje psychologiczne dla par i mentoringowy projekt, wspierający w redukcji masy ciała. Autorka książki „Waga z głowy” (wyd. Rebis).

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze