1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Jak opowiadać dziecku o końcu świata? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć Tomasz Samojlik, naukowiec i autor książek przyrodniczych

Jak opowiadać dziecku o końcu świata? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć Tomasz Samojlik, naukowiec i autor książek przyrodniczych

Fot. John Fedele/Getty Images
Fot. John Fedele/Getty Images
Ludzka chciwość i głupota są czasowo ograniczone – albo same siebie zżerają, albo po prostu przestają mieć władzę. I ta myśl to paliwo mojej upartej wiary, że jeszcze wszystko możemy odkręcić – mówi Tomasz Samojlik, naukowiec, rysownik i autor książek przyrodniczych. Wiele innych ciekawych rozmów z ekspertkami i ekspertami o tym, czego się boimy, co kryje się za naszymi działaniami, jakie sfery życia zaniedbujemy i jak możemy choć trochę temu zaradzić znajdziecie w książce „Życie. Strategie przetrwania”.

Fragment książki „Życie. Strategie przetrwania” Katarzyny Kazimierowskiej, wyd. Zwierciadło

Chciałabym się od pana dowiedzieć, jak rozmawiać z dziećmi o zmianach klimatu. Bo rozmawiać o przyrodzie już chyba umiemy – przeżywamy obecnie renesans literatury przyrodni­czej, nie tylko tej dla dorosłych, ale także tej dla dzieci. Tyle że to, na co ostatnio wpadli wydawcy, pan robi od kilkunastu lat.
Zgodzę się z tym renesansem, choć kiedy sam zaczynałem two­rzyć – bo zarówno piszę, jak i ilustruję książki i komiksy dla dzieci – na rynku było całkiem sporo literatury okołoprzyrodniczej dla najmłodszych. Choć trzeba zaznaczyć, że w większości była ona tylko pozornie przyrodnicza.

Dlaczego pozornie?
Bo to były opowieści o misiach, króliczkach, borsuczkach i tak da­lej, na które się rzuciłem jako biolog, przyrodnik i ojciec małych dzie­ci, żeby przekazywać im te treści przyrodnicze. I się odbiłem. Te książki z przyrodniczego punktu widzenia były niewiele warte. Ich autorzy wykorzystywali zwierzęta wyłącznie jako maski. Zamiast borsuka czy misia równie dobrze mógł się w nich pojawić słoń czy krokodyl, nie miało to kompletnie żadnego znaczenia ani odzwier­ciedlenia w fabule i zachowaniu tych zwierząt.

I tak narodził się Pompik, słynny żubr podróżnik.
To w zasadzie był główny powód, dla którego zacząłem pisać serię o żubrze Pompiku, a później inne moje książki. Była to próba pokazania, że konkretne zwierzę ma swój własny sposób życia, swoje miej­sce, funkcję i rolę w ekosystemie, że wchodzi w interakcje z innymi gatunkami. Jednym słowem – to, o jakim zwierzęciu opowiadamy w książce dla dzieci, ma znaczenie, bo jest szansą na przekazanie czy­telnikom mnóstwa rzetelnej wiedzy.

Teraz sytuacja wygląda zupełnie inaczej, mamy wysyp książek po­pularnonaukowych dla dorosłych, co wydaje mi się po prostu efektem ogólnego wzrostu świadomości ekologicznej, znajdującego odzwier­ciedlenie w tym, czego czytelnicy szukają na półkach księgarń.

Ale to się też przekłada na literaturę dziecięcą.
Siłą rzeczy, to jest prąd umysłowy ostatnich lat – sami chcemy się czegoś dowiedzieć o funkcjonowaniu świata przyrodniczego, ale też przekazać tę wiedzę dzieciom. Bardzo mnie cieszy bogactwo pozycji popularnonaukowych, na przykład Wojtka Mikołuszki, Andrzeja Kruszewicza, wreszcie niepodrabialnego Adama Wajraka. Oraz całego szeregu autorek i autorów, którzy czerpią z doświadczeń naukowców i przekładają je na język zrozumiały dla dzieci i młodzieży.

Czy wraz ze wzrostem zainteresowania książkami przyrodni­czymi zmienił się też język, jakim mówimy o przyrodzie?
Zdecydowanie. Z mojej perspektywy zaczęło się od książki Kupa. Przyrodnicza wycieczka na stronę Nicoli Davies. Od tego momentu już nic nie było takie samo, okazało się, że opowiadając dzieciom o przyrodzie, niekoniecznie trzeba pokazywać słodkie motylki i jelon­ki, że ohydna strona przyrody z kupą, pupą i padliną jest dla nich równie ciekawa i fascynująca. Seria, którą zrobiliśmy z Adamem Waj­rakiem, czyli Umarły las, Nieumarły las i Zew padliny, wpisuje się właśnie w ten trend pokazywania, że przyroda ma różne oblicza.

Jakie?
Z jednej strony możemy się fascynować kolorem czapeczki dzię­cioła trójpalczastego i wzruszać puchatą sóweczką. Ale nie możemy zapominać o tym, że trójpalczak może przeżyć tylko tam, gdzie są zamierające świerki – te same świerki, które według wiedzy leśników są siedliskiem wszelkiego zła i plugastwa w lesie. A przesłodka só­weczka, która na zdjęciach wygląda jak pluszak z wielkimi oczami, bez skrupułów zabija każdego gryzonia, którego zobaczy. Nawet jeśli nie jest głodna, to go sobie zmagazynuje. Wewnątrz wypróchniałych pni można znaleźć całe chłodnie, w których te słodkie sóweczki trzy­mają mięsko na później. Wreszcie padlina i świadomość, że gdy zwie­rzę padnie w lesie, to jest to zupełnie naturalny i w dodatku bardzo istotny proces. Bo taka padlina, żubrza, jelenia czy jakakolwiek inna, to eldorado dla tysięcy gatunków, od najmniejszych chrząszczy po całkiem dużych padlinożerców, jak jenot, borsuk, lis czy nawet wilk. Podobnie, gdy podziwiamy szlachetne ptaki drapieżne krążące nad la­sem, nie powinniśmy zapominać, że one w pierwszej kolejności pole­cą wydziobać oko temu padłemu jeleniowi. Przyznam się, że sam bar­dzo się bałem takich drastycznych tematów, kiedy pisałem komiks Ostatni żubr.

Bo to jest pytanie o to, jak opowiadać dziecku o końcu świata.
Właśnie. Chciałem opowiedzieć dzieciom o wyginięciu żubra w Puszczy Białowieskiej. Wydawało mi się to tak strasznie smutne jako temat komiksu dla dzieci czy mniej dorosłej młodzieży, że w końcu wymyśliłem ostatniego żubra, który jednak przetrwał zagła­dę gatunku. Ale zgodnie z prawdą historyczną ostatniego żubra skłu­sowano w 1919 roku i to był koniec historii wolno żyjących żubrów w Puszczy Białowieskiej. Cały gatunek zaczęto odbudowywać na ba­zie kilkudziesięciu sztuk ocalałych w ogrodach zoologicznych i w ho­dowlach, zatem historia jest dosyć ponura. Ale już przy Umarłym lesie nie miałem skrupułów, głównie dzięki Adamowi Wajrakowi, który wytłumaczył mi, że jeśli w lesie coś cuchnie, to ma cuchnąć i w na­szym komiksie. Jeżeli kowalik oblepia kupą żubra wejście do dziupli, to ta kupa ma się pojawić w kadrze komiksu. I ma odpowiednio pach­nieć! To w prostej linii prowadzi nas do tematu zmian klimatycznych, a także do szerszego tematu wpływu człowieka na stan przyrody. Zmiany klimatyczne są efektem tego wszystkiego, cośmy z przyrodą zrobili i wciąż robimy, w dodatku uparcie usprawiedliwiając to tym, że ktoś dał nam prawo, by „czynić sobie Ziemię poddaną”.

A nie dał?
Ja inaczej interpretuję ten cytat. Czynienie Ziemi naszą poddaną to oddanie jej pod naszą opiekę i troskę. Dosłowna i – niestety – obowią­zująca interpretacja prowadzi to tego, że poddaną nam Ziemię nisz­czymy i szybciej zatańczymy na jej truchle, niż przyznamy się do błędu.

Wracając do tego, jak o przyrodzie mówimy dzieciom…
No i właśnie, okazuje się, że dzieciom można opowiadać o tych wszystkich trudnych tematach, o zanieczyszczeniu środowiska, o bzdurnych decyzjach dotyczących wycinki lasu, o greenwashingu, czyli ekościemie – próbach zaczarowania rzeczywistości przez działa­nia propagandowe mające odwrócić uwagę od faktycznej, niszczyciel­skiej działalności. Odpowiednio podane, takie informacje są dla dzieci nawet ciekawsze niż tradycyjna idylliczna wizja dzikiej, przepięknej przyrody z człowiekiem wprowadzającym porządek. Sam nie pamię­tam z dzieciństwa ani jednej książki dla dzieci, która by pokazywała, że człowiek nie jest potrzebny w świecie przyrody, że jest tam w najlepszym razie gościem, a najczęściej intruzem (i łobuzem). A właśnie taka perspektywa jest moim zdaniem ważna we współczesnej literatu­rze dla dzieci. Praktycznie we wszystkich moich książkach człowiek nie jest konieczny do tego, by przyroda funkcjonowała. Ba, niekiedy jest legendarnym zagrożeniem, jak w Ryjówce przeznaczenia. Już na okładce widać, kto jest czarnym charakterem, okiem Saurona, Tym­-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać.

To by się zgadzało z rzeczywistością.
W Tarmosi, czyli opowieści o spokojnym życiu borsuczej rodziny w używanej od pokoleń norze gdzieś w zapadłym zakątku lasu, to człowiek jest tym elementem, który wprawia wszystko w ruch, psuje i niszczy znany im świat. Nawet Pompik, żuberek z serii dla młodszych czytelników, po kolei odwiedza wszystkie parki narodowe w Polsce i ani razu nie natyka się na człowieka.

Człowiek nie jest przyrodzie potrzebny?
Właśnie to chciałbym przekazać dzieciom. To my potrzebujemy przyrody. By przetrwać, potrzebujemy jej bogactwa i siły. Dopóki sobie tego nie uświadomimy, dopóki będzie my ją – sobie podda­ną – eksploatować, regulować, wycinać, dopóty będziemy się borykać z konsekwencjami naszego zachowania – na przykład z globalnymi zmianami klimatycznymi.

I tu robi się trudno, wracamy do pierwszego pytania – jak roz­mawiać z dziećmi o katastrofie?
Wchodzimy w tematy naszej społecznej odpowiedzialności za świat, który nas otacza. Nie tylko w kontekście naszego domu, lecz także najbliższego otoczenia, osiedla, miasta, kraju. Tu nie wystar­czy nasza samotna dobra wola, pojawia się konieczność przekony­wania innych, wywierania presji na zmiany w dużej skali. I to jest już, w moim przekonaniu, dużo trudniejsza materia do przekazania dzieciom.

I tu pojawia się pana najnowsza książka Poradnik młodych ratowników Ziemi wydana przez PWN. To odpowiedź na problem?
Przynajmniej próba zmierzenia się z nim. Większość moich ksią­żek to opowieści z fabułą, pod płaszczykiem której przemycam wie­dzę naukową oraz treści związane z ochroną środowiska naturalnego i odpowiedzialnością za przyrodę. Wymyślam sobie rodzinę żubrów, którą wrzucam w przeróżne sytuacje, każę im nawet podróżować po całej Polsce, spotykać się z różnymi zwierzętami, po to, żeby czytel­nik zupełnie mimochodem łyknął sobie pigułeczkę wiedzy przyrodni­czej. Gdy piszę o rodzinie borsuczej, w tle daję cały zasób wiedzy o ekologii różnych gatunków, interakcjach między nimi oraz o tym, jak szybko możemy to wszystko spektakularnie zepsuć. Z kolei mrocz­nym nieprzyjacielem we wspomnianej sadze o ryjówce przeznaczenia okazuje się staruszek, który wywozi śmieci do lasu i robi inne głupoty ze środowiskiem w swoim najbliższym otoczeniu. A przecież to taka codzienna, banalna czynność. Założę się, że podczas naszej rozmowy ktoś właśnie wywozi śmieci do lasu.

Proszę mnie nie dobijać, wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego wywozimy śmieci do lasu.
Zwłaszcza że dla wielu zwierząt śmieci w lesie to może być auten­tyczny koniec świata, armagedon. Dlatego ważne jest pokazanie konsekwencji naszych działań w przyrodzie, nawet jeśli będzie to dla nas niezbyt miłe. Mam wrażenie, że w „starej” literaturze dla dzieci pokazywano czytelnikom raczej tę jasną, przyjemną, ba – ucywilizo­waną stronę przyrody. Wszystko, co zaburzało ten idylliczny obraz, było natychmiast karykaturalnie złe jak wilk w Czerwonym Kapturku.

Oczywiście.
Czerwony Kapturek i podobne narracje, pokazujące przyrodę jako idyllę, w której drapieżniki są tymi złymi elementami chaosu, wycho­wały pokolenia ludzi, dla których szokiem i dysonansem jest później odkrycie, że istnieje również ta ohydna, brutalna i brzydko pachnąca część przyrody. Może to leży u podłoża prób wycięcia, wybicia, ure­gulowania wszystkiego, co człowiekowi nie pasuje? Bo skąd ma on wiedzieć, że naturalnie meandrująca rzeka, choć może pachnie gorzej od wybetonowanego kanału i bywa kłopotliwa podczas niedzielnego spaceru, jest w istocie niezbędna do przetrwania różnorodności pta­ctwa wodnego, ryb, płazów czy wydr. Dlatego mam szczerą nadzieję, że dzieci wychowane na nowym typie literatury będą bardziej otwarte na to, że przyroda nie jest jednowymiarowa. I taka mała osoba jako dorosły nie będzie uważała wilka w pobliskim lesie za obcy element, którego natychmiast należy się pozbyć.

Ta nauka przyrody zaczyna się już w domu, od tego, że na bal­kon wpuszczamy pszczoły, nie utłuczemy pająka czy nie zgnieciemy kowala bezskrzydłego, na którego moje dzieci mówią tuptuś.
Z tej chęci pokazania przyrody w parku, na skwerze czy w miesz­kaniu wzięła się książka O rety! Przyroda, poświęcona polskiej natu­rze. To była próba pokazania dzieciakom: patrzcie, jakimi jesteśmy szczęściarzami! Mamy te wszystkie zróżnicowane środowiska, żyje­my w czasach, kiedy jeszcze możemy obserwować przemiany związa­ne z porami roku, niekończący się spektakl przyrody. Narysowałem tam park miejski jako część przyrody, bo przecież jest to taki malutki wycineczek czegoś, co było kiedyś większą całością, a ostało się gdzieś w centrum miasta i daje nam ochłodę w upalne dni, oferując też namiastkę kontaktu z lasem. Ale jest również rozdział o naszych domach – w nich przecież też tętni życie przyrodnicze! Oczywiście takie ukryte, trochę ohydne, trochę mimochodem. Niektórzy moi czy­telnicy odkryli dzięki temu fascynującą historię rybików cukrowych. Te niepozorne maluchy wyewoluowały na długo przed człowiekiem i funkcjonują we właściwie niezmienionej formie od 400 milionów lat! Do tego są naszymi sprzymierzeńcami, jeżeli chodzi o utrzymanie łazienki w czystości.

Sama tępiłam rybiki swego czasu, a potem przeczytałam histo­rię osobistą Łukasza Lamży Zabiłem rybika w „Tygodniku Powszechnym” i pogodziłam się z ich obecnością.
Właśnie o to chodzi. Tak jak inni autorzy uparcie rozpylam pyłek i rozsiewam ziarenka z nadzieją, że coś z tego wykiełkuje. Na przy­kład przyszły minister, który będzie miał odwagę cywilną utworzyć dwudziesty czwarty, dwudziesty piąty czy trzydziesty park narodowy w Polsce.

Mam jednak wrażenie, że gdzieś w naszym wychowaniu popeł­niono, a może wciąż popełnia się błąd, każąc nam tępić te prze­jawy przyrody, które nie pasują do wizerunku słodkiego pieska czy króliczka. Pszczoły już są cacy, ale osy, pająki, muchy trze­ba wybić. Przyrodzie, tej nieoswojonej, nie można ufać i lepiej się jej bać.
Otóż to. Ale to się zmienia, coraz więcej widzę takich postaw: nie bój się, tylko poznaj i wtedy oceń. Przecież nie ma się czego bać w przyrodzie, zwłaszcza w naszej strefie klimatycznej. Wystarczy wiedza i ostrożność. W zdecydowanej większości przypadków reagu­jemy nieuzasadnioną agresją wobec zwierzaków sześcio- i ośmionoż­nych, które nie stanową dla nas zagrożenia. A spotkania z nimi to okazje do niesamowitych odkryć – na przykład zamiast zgnieść pa­skudnie wyglądającą kolczastą gąsienicę, sprawdźmy sobie w interne­cie, co z niej wyrośnie!

W drugim tomie z cyklu O rety!, czyli O rety! Przyroda świata, opisałem i narysowałem najbardziej charakterystyczne naturalne krajobrazy na świecie, wszystkie bez wyjątku zagrożone. Niestety, część przedstawionych środowisk już uległa degradacji – widać to zwłaszcza w obrazie Wielkiej Rafy Koralowej czy Arktyki. Boję się, że za kilkadziesiąt lat to już w ogóle będzie taka ramotka, wspominka: zobaczcie, jaki świat był piękny.

Trudno mi się tego słucha, ta książka wyszła przecież dobrych klika lat temu.
To jest smutne, ale nie oznacza, że przed nami tylko jedna, smutna ścieżka. Książka, o której pani wspomniała, czyli Poradnik młodych ratowników Ziemi, miała się pierwotnie nazywać „Pewnie się zastana­wiacie, jak do tego doszło”. Jak doszło do tego, że dzieciaki zaczyna­jące odkrywać świat, fascynować się jego bogactwem, różnorodnoś­cią przyrodniczą i kulturową, dostają zewsząd komunikat: „Sorry, ale ten świat się kończy. W zasadzie nie macie czego szukać, to jest już ostatnie tchnienie. Jesteście ostatnim pokoleniem, to jest ostatnie takie lato, ostatnia taka pora roku”. Ja nazywam to w książce postawą Ka­sandry, która wieszczy jak najgorsze konsekwencje i jak najbardziej krwawy koniec. I nie jest to dobra postawa.

Dlatego pokazuje pan drugi biegun, czyli postawę Pollyanny.
Jej przedstawiciele z kolei mówią: „Zmiany klimatu były, są i będą, wycinanie lasów tylko pomaga, bo się sadzi nowe, a poza tym to wszystko bujda. Bo wśród tysięcy prac potwierdzających wpływ człowieka na globalne ocieplenie znalazła się jedna, która wszystkie­mu zaprzecza”. To postawa totalnej beztroski, negowania wszystkie­go – równie szkodliwa co wieszczenie zagłady. Wybrałbym ścieżkę pomiędzy tymi skrajnościami. Jest bardzo dużo alarmistycznych i nie­pokojących danych naukowych i faktycznie na wielu polach może być za późno, by ocalić świat taki, jaki znamy, z jakim się oswoiliśmy. Z drugiej strony – absolutnie nie wszystko jest stracone. Ta sama na­uka pokazuje, że jest mnóstwo scenariuszy wyjścia z tej sytuacji. To nie są proste ani szybkie rozwiązania, pewnie za pięć lat nie zmniej­szymy zawartości dwutlenku węgla i gazów cieplarnianych w atmo­sferze, nie oczyścimy oceanów z mikroplastiku, nie zlikwidujemy problemu pustynnienia, suszy i braku wody. Ale za pięćdziesiąt lat? Czemu nie? Prawdopodobnie pokolenie, które teraz rządzi Ziemią, nie zdecyduje się na drastyczne kroki i niezbędne zmiany. Ale wystarczy, że uświadomimy sobie konieczność ich wprowadzenia. I jestem w pełni przekonany, że pokolenie, które czyta tę książkę, pokolenie Grety Thunberg, te zmiany wprowadzi. Oni nie odpuszczą z bardzo prostego powodu.

Nie będą mieli wyjścia?
Bo tu nie chodzi o pieniądze czy dobrobyt, tylko o kwestię przeży­cia tego pokolenia i następnych generacji. Nowa literatura dla dzieci może odegrać w tym procesie ważną rolę – budowania świadomości ekologicznej, odpowiedzialności za siebie, za rówieśników, za kraj, za świat. Liczę na to, że stać nas na więcej niż tylko skupienie się na doczesności, dobrach materialnych, błahych i ulotnych jak lajki na Facebooku czy Instagramie. Bardzo ufam w to, że dobrych ludzi jest więcej. Ale tym dobrym ludziom trzeba pokazać ścieżkę. Tyle tylko mogę zrobić jako autor tych wszystkich książek – dać czytelnikom materiał do wyciągania wniosków. A najlepszy materiał do wyciąga­nia wniosków, jaki mamy, to badania naukowe. Dlatego ważnym wąt­kiem w mojej ostatniej książce jest metoda naukowa jako najpewniej­szy sposób poznawania i interpretowania świata. Nauka pomogła nam wyjść z niejednego kryzysu, pomoże nam i tym razem.

Pański Poradnik młodych ratowników Ziemi działa trochę tak jak inne tego typu historie: zacznij od siebie. Ale jak sam pan mówi, nasze mikrodziałania, jakkolwiek pozwalają nam po­czuć, że coś robimy w sprawie Ziemi, nie wystarczą. Ważne są zmiany systemowe, na które mamy jako jednostki niewielki wpływ.Zgadzam się. Jednak nie czuję się na siłach, by doradzać młodym ludziom, jak mogą walczyć z systemem, z „maszyną”. Mogę za to do­radzać, jak drobnymi zmianami w naszym życiu przeciwstawić się maszynie. Naiwnie wierzę, że nawet najdrobniejsze zmiany powtórzo­ne miliony razy, jak na przykład niekupowanie konkretnych produk­tów zidentyfikowanych jako szkodzące środowisku czy rezygnacja z mięsa nawet raz w tygodniu, będą miały wpływ na tę „maszynę”. Jasne, nie będzie to miało spektakularnego efektu wsadzenia kija w szprychy koła całego systemu, ale czasem długotrwały upór przy­nosi większe efekty od nagłego, krótkiego wybuchu. Łatwo w mło­dzieży zapalić iskrę buntu i potrzebę aktywizmu, natomiast chyba trudniej zbudować wokół tego postawę życiową, która będzie konty­nuowana nawet wtedy, kiedy ta iskra z tego czy z innego powodu się wypali. A to, że te iskry się wypalają, jest dosyć oczywiste.

Niestety.
Natomiast głębokie przekonania leżące gdzieś u podstaw osobo­wości, które zmieniają życie danej osoby, jej rodziny i społeczności, mogą przetrwać znacznie dłużej. Bardzo bym chciał, żebyśmy nie musieli walczyć na barykadach o lepszą przyszłość, tylko żebyśmy mogli to zrobić w taki organiczny, oddolny, ale też masowy, zdecydo­wany i konsekwentny sposób. I w momencie, kiedy całe nowe poko­lenie wejdzie na rynek z mocnym przekonaniem, że nie kupią wody w plastiku, że zrezygnują z detergentów, które zawierają mikroplastik, że nie zjedzą krowy ani świni, odniesiemy zwycięstwo. Siłą rzeczy producenci tych wszystkich dóbr będą musieli się zmienić – jedno­cześnie zmieniając swój wpływ na planetę. Bardzo chciałbym, żeby tak było. I naiwnie wierzę, że tak właśnie wyjdziemy z kryzysu.

Pan w swoich książkach nie straszy, nie dramatyzuje, nie pod­burza, nie namawia do rewolucji, tylko tłumaczy, wyjaśnia zjawiska, wskazuje na procesy i narzędzia.
Choć nie napisałem tego w książce, to mam wrażenie, że ludzie są beznadziejni i jednocześnie niesamowici, potrafią wszystko ze­psuć, ale potrafią też robić niewyobrażalne rzeczy. Gdybyśmy tylko tę chęć osiągania niezwykłych efektów potrafili dobrze skanalizować, gdyby tylko Jeff Bezos, zamiast lecieć prywatną rakietą w przestrzeń kosmiczną, za cel postawił sobie zmniejszenie śladu węglowego swojego imperium… To znowu jest naiwniactwo, ale głęboko wierzę, że już wkrótce w naszym zasięgu będzie również poradzenie sobie z problemami tutaj, na Ziemi, a nie tylko zdobywa­nie kosmosu. Natomiast to wszystko musi być podbudowane globalną zmianą podejścia do tego świata.

Jak się panu udało zachować tę wiarę w człowieka? Bo pan od dwudziestu lat pracuje w Białowieży, a przez ostatnią dekadę w tym miejscu działy się rzeczy, co do których nie podejrzewa­libyśmy, że się wydarzą.
Paradoksalnie praca w Instytucie Biologii Ssaków Polskiej Akade­mii Nauk i moje własne badania naukowe bardzo pomagają w zacho­waniu wiary w człowieka. A może bardziej w przyrodę? Bo zajmuję się historią przyrodniczą Puszczy Białowieskiej, czyli badam sposób, w jaki człowiek wpływał na przemiany środowiskowe w puszczy na przestrzeni setek czy nawet tysięcy lat. Puszcza ma 12 tysięcy lat, od 7 tysięcy lat przypomina to, co dziś nazywamy Puszczą Białowieską, i mniej więcej od tego czasu egzystuje tutaj człowiek. Dzięki moim badaniom widzę, że mimo wielu prób wgryzienia się w puszczę, ucy­wilizowania jej, czasem wręcz zniszczenia, ona nadal istnieje. Nie­przerwanie od 12 tysięcy lat. Czasem za porażką ludzkich dążeń stała po prostu pierwotność i przepastność lasów puszczy, innym razem przed pewną zagładą ratowali ją ludzie. Patrząc na to, ile razy w jej historii zdarzały się momenty ważne, w których wszystko mogło pójść w złą stronę, puszcza nie powinna dzisiaj istnieć. A jednak ist­nieje, co więcej – jej fragmenty możemy z pełną odpowiedzialnością nazywać naturalnymi czy nawet tak zbliżonymi do lasu pierwotnego, jak to jest w XXI wieku możliwe.

To doświadczenie naukowe uczy mnie też, że ludzka chciwość i głupota są czasowo ograniczone. Różne czynniki sprawiają, że ta głupota i chciwość albo same siebie zżerają, albo po prostu przestają mieć władzę. I ta myśl to paliwo mojej upartej wiary, że jeszcze wszyst­ko możemy odkręcić.

Fot. materiały prasowe Fot. materiały prasowe

Tomasz Samojlik naukowiec, pracownik Instytutu Biologii Ssaków Polskiej Akademii Nauk w Białowieży, zajmujący się zawodowo badaniem historii przyrodniczej Puszczy Białowieskiej. Po godzinach rysownik i autor książek przyrodniczych, między innymi serii dla małych dzieci o żubrze Pompiku. W 2021 roku wydał Tarmosię i Poradnik młodych ratowników Ziemi.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Życie. Strategie przetrwania
Autopromocja
Życie. Strategie przetrwania Katarzyna Kazimierowska Zobacz ofertę promocyjną
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze