1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Filmy
  4. >
  5. Żywi, martwi i ci przed pierwszą kawą. Oto 8 najlepszych filmów o zombie, które zapewnią ci wieczór pełen emocji

Żywi, martwi i ci przed pierwszą kawą. Oto 8 najlepszych filmów o zombie, które zapewnią ci wieczór pełen emocji

Kadr z filmu „Day of the Dead” (1985) – jednego z późniejszych dzieł George’a A. Romero, ojca gatunku, który w 1968 roku stworzył „Noc żywych trupów”. Tutaj jego zombie uczy się golić. Ta scena doskonale pokazuje, jak daleko Romero poszedł w reinterpretacji własnego mitu – od czystego horroru po czarną satyrę na ludzką naturę. (Fot. United Film Distribution Company/Getty Images)
Kadr z filmu „Day of the Dead” (1985) – jednego z późniejszych dzieł George’a A. Romero, ojca gatunku, który w 1968 roku stworzył „Noc żywych trupów”. Tutaj jego zombie uczy się golić. Ta scena doskonale pokazuje, jak daleko Romero poszedł w reinterpretacji własnego mitu – od czystego horroru po czarną satyrę na ludzką naturę. (Fot. United Film Distribution Company/Getty Images)
Kto z nas nie czuje się czasem jak trup na kofeinie, próbujący przetrwać kolejny poniedziałek? Ale zombie w filmach też nie mają lekko. Od ponad pół wieku muszą symbolizować wszystko – od kapitalizmu, przez epidemię, po kryzys egzystencjalny. Każdy znajdzie coś dla siebie. Zanim znowu powiesz: „Filmy o zombie nie są dla mnie”, daj im szansę. Nie wiesz, od czego zacząć oglądanie? Oto subiektywny przegląd najlepszych filmów o zombie – nie tylko na Halloween.

Spis treści:

  1. Najlepsze filmy o zombie – klasyka, która nie gnije
  2. „Noc żywych trupów” (1968)
  3. „World War Z” (2013)
  4. „28 dni później” (2002)
  5. „Zombie Express” (2016)
  6. „Jestem legendą” (2007)
  7. Zombie z dystansem – kiedy trup ma poczucie humoru
  8. „Jednym cięciem” (2017)
  9. „Zombieland” (2009)
  10. „Martwica mózgu” (1992)
  11. Podsumowanie

Najlepsze filmy o zombie – klasyka, która nie gnije

Niektóre filmy o zombie starzeją się szybciej niż ich bohaterowie, ale są też takie, które – mimo upływu lat – wciąż gryzą z tą samą siłą. Oto te, które moim zdaniem przetrwały próbę czasu i po których obejrzeniu raczej nie zaśniesz spokojnie (albo przynajmniej nie bez włączonego światła).

„Noc żywych trupów” (1968)

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Gdyby kino o zombie miało własną Biblię, George A. Romero byłby jej prorokiem. To właśnie on w 1968 roku stworzył „Noc żywych trupów”, czyli film, który na zawsze zmienił oblicze horroru. Zamiast taniej sensacji i tryskającej krwi Romero pokazał coś znacznie bardziej niepokojącego – ludzi, którzy w obliczu zagłady stają się bezwzględni.

„Noc żywych trupów” bezapelacyjnie uznawana jest za klasyk – nie tylko gatunku, ale i całego kina. Jeśli nigdy nie widziałeś żadnego filmu o zombie, zacznij właśnie od tego.

To czarno-biały manifest o strachu, izolacji i rozpadającym się społeczeństwie, w którym trup staje się metaforą ludzkiej bezmyślności i konsumpcji. Romero stworzył horror, który mówi o nas samych – o tym, jak łatwo przestajemy być ludźmi, zanim jeszcze umrzemy. A że zrobił to z zaskakującym wdziękiem – to już inna sprawa.

„World War Z” (2013)

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

To film, w którym zombie nie są już metaforą – są błyskawicznie zarażającą siłą natury, wirusem społecznym, który nie zna granic ani polityki. Marc Forster pokazuje świat na krawędzi, w którym były śledczy ONZ Gerry Lane (Brad Pitt) próbuje odnaleźć źródło pandemii, zanim cała ludzkość stanie się jednym wielkim trupim rojem.

„World War Z” to kino apokalipsy w wersji XXL: zamiast kilku trupów snujących się po cmentarzu dostajemy ich tysiące, pędzących jak fala żywego mięsa przez ulice Jerozolimy, Filadelfii i Seulu.

Film zadaje poważne pytanie: czy naprawdę różnimy się od tych, których się boimy?

„28 dni później” (2002)

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Pod koniec lat 90. kino o zombie przypominało jego bohaterów – brakowało mu energii i celu, jakby samo rozkładało się od środka. Gatunek, który niegdyś komentował społeczeństwo i ludzką naturę, ugrzązł w powtarzalnych schematach: krew, wrzask, sztywny krok i jeszcze bardziej sztywne dialogi.

Wtedy pojawił się Danny Boyle – reżyser, który zamiast kopać leżącego trupa, postanowił go… reanimować. Jego „28 dni później” było jak defibrylator dla całego gatunku. Zamiast klasycznych, powolnych zombie dostaliśmy ludzi zarażonych wściekłością – szybkonogich, przerażających, autentycznie nieobliczalnych.

Boyle akcję swojego filmu umieścił w opustoszałym Londynie, zamieniając apokalipsę w intymny dramat o samotności i strachu.

Zamiast horroru klasy B dostaliśmy egzystencjalny thriller o granicach człowieczeństwa. Kamera cyfrowa i surowy montaż sprawiły, że świat wyglądał jak dokument z końca cywilizacji. Boyle pokazał, że żywe trupy mogą znowu mówić coś o nas – o zarażeniu gniewem, obojętnością, lękiem. Tak narodziła się nowa era zombie – bardziej dynamiczna, mniej dosłowna, ale wciąż boleśnie aktualna.

„Zombie Express” (2016)

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Pociąg, zombie i koreańska szkoła emocji – brzmi jak absurd, a jednak „Zombie Express” to jeden z najbardziej poruszających filmów o końcu świata. Reżyser Yeon Sang-ho zamienił zwykłą podróż z Seulu do Pusanu w emocjonalny rollercoaster, gdzie każda stacja to nowy etap utraty złudzeń. W wagonach pełnych zagrożenia bohaterowie walczą nie tylko o życie, ale i o resztki człowieczeństwa. Film zachwyca nie efektami specjalnymi, lecz skalą emocji.

Po seansie nigdy nie spojrzysz tak samo na poranny pociąg do pracy. Bo w tłumie zaspanych współpasażerów trudno nie dostrzec, że niektórzy już dawno przestali być… całkiem żywi.

„Jestem legendą” (2007)

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Will Smith samotnie przemierza opustoszały Nowy Jork, a jego jedynym towarzyszem jest pies. Brzmi jak sen każdego introwertyka – dopóki nie zapadnie zmrok. „Jestem legendą” to nie klasyczny horror o zombie, ale jego nowoczesna mutacja. Zamiast powolnych trupów mamy tu ludzi zarażonych wirusem, który odbiera im człowieczeństwo i zamienia w dzikie, światłowstrętne bestie – coś pomiędzy wampirem a zombie z XX wieku.

Reżyser Francis Lawrence, adaptując kultową powieść Richarda Mathesona, stworzył wizję świata po katastrofie medycznej: nie ma już społeczeństwa, tylko echo ludzkiej cywilizacji i jeden ocalały naukowiec, który szuka lekarstwa. „Jestem legendą” wpisuje się w tradycję filmów o zombie, ale przetwarza ją na bardziej filozoficznym poziomie – pyta, kim stajemy się, gdy zostajemy ostatnim człowiekiem na Ziemi, i czy wciąż jesteśmy wtedy „żywi”.

Zombie z dystansem – kiedy trup ma poczucie humoru

Trudno ciągle się bać. W pewnym momencie nawet apokalipsa przestaje robić wrażenie i staje się codziennością – taką jak poniedziałkowe zebranie na Teamsie. Wtedy zostaje już tylko jedno: śmiać się. Kiedy więc strach się przejadł, kino o zombie odkryło nowy ton – ironiczny, absurdalny, a czasem wręcz czuły. Bo jeśli koniec świata ma się powtarzać, to przynajmniej niech będzie zabawny.

„Jednym cięciem” (2017)

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Kto powiedział, że filmy o zombie nie mogą być inteligentne, autoironiczne i przy okazji wzruszające? „Jednym cięciem” zaczyna się jak typowa produkcja klasy B – chaotyczny plan zdjęciowy, reżyser z ambicjami i ekipa, która ewidentnie wolałaby być gdzie indziej. Nagle zjawiają się… prawdziwe zombie. Aktorzy w panice uciekają, kamera nie przestaje kręcić, a my mamy wrażenie, że oglądamy najgorszy horror świata. Tyle że to dopiero połowa filmu.

W drugiej części okazuje się, że cały ten chaos był tylko częścią planu – improwizowanego projektu niskobudżetowej ekipy, która walczy z brakiem pieniędzy, sprzętu i zdrowego rozsądku, by stworzyć coś prawdziwego. Za hektolitrami sztucznej krwi kryje się więc historia o pasji, współpracy i czystej radości tworzenia. „Jednym cięciem” to hołd dla ludzi kina – tych, którzy mimo ograniczeń potrafią zamienić katastrofę w sukces.

Pełen humoru, ciepła i japońskiej precyzji pokazuje, że nawet wśród zombie można znaleźć odrobinę życia… i genialny pomysł.

„Zombieland” (2009)

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

W świecie, w którym zapanował chaos, przetrwają tylko ci, którzy znają zasady i potrafią się z nich śmiać. „Zombieland” to komedia, która z apokalipsy robi imprezę. Bohaterowie, uzbrojeni w sarkazm i broń palną, przemierzają Amerykę w poszukiwaniu bezpieczeństwa… i ostatnich paczek Twinkies.

Ruben Fleischer stworzył film, który łączy slapstick z melancholią – groteskową wizję świata, w którym humor staje się najlepszym orężem przeciwko śmierci. Przyznaję więc: wolę „Zombieland” od „The Walking Dead”. Przynajmniej nikt nie mówi tam o sensie życia z zakrwawioną siekierą w ręku.

„Martwica mózgu” (1992)

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

„Martwica mózgu” to najbardziej szalony, obrzydliwy, a jednocześnie zabawny film o zombie, jaki kiedykolwiek powstał. To czarna komedia, w której piła do trawy staje się narzędziem sprawiedliwości, a matczyna kontrola przybiera formę dosłownie śmiertelną.

Jackson bawi się konwencją do granic absurdu – rozlewa krew hektolitrami, ale robi to z taką pomysłowością, że trudno się nie śmiać.

To kino, które pokazuje, że horror i humor mogą tańczyć w jednej, krwawej kałuży. A przy okazji – że niektóre rodzinne relacje naprawdę warto zakończyć.

Podsumowanie

Od groteski po dramat, od kina klasy B po blockbuster – zombie przeszły długą drogę, stając się lustrem naszych lęków i słabości. W zależności od epoki symbolizują coś innego: konsumpcjonizm, gniew, samotność, chaos informacyjny lub zwykłą potrzebę bliskości. Jedno jednak pozostaje niezmienne – dopóki ludzie będą się bać końca świata, filmy o zombie zawsze znajdą sposób, by wstać z grobu i powiedzieć nam coś o życiu.

I może dlatego tak je lubimy? W gruncie rzeczy wszyscy trochę przypominamy zombie – kawa, telefon, praca, sen… powtórz. Więc może czasem warto obejrzeć apokalipsę na ekranie i zapytać siebie: kto tu właściwie jest żywy?

Jeśli po tym zestawieniu wciąż masz ochotę na więcej, sięgnij też po najlepsze filmy psychologiczne, które zaglądają w najciemniejsze zakamarki ludzkiego umysłu, kultowe filmy z lat 90., które ukształtowały współczesne kino, albo najlepsze filmy na faktach, przypominające, że to życie pisze najbardziej niepokojące scenariusze.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE