1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. „Zwierzęta to misjonarze na czterech łapach” – przekonuje Tom Justyniarski. I chce wprowadzić lekcje miłości do zwierząt i przyrody do szkół

„Zwierzęta to misjonarze na czterech łapach” – przekonuje Tom Justyniarski. I chce wprowadzić lekcje miłości do zwierząt i przyrody do szkół

Tom Justyniarski (Fot. archiwum prywatne)
Tom Justyniarski (Fot. archiwum prywatne)
To nie jest żadna przenośnia. Pisarz Tom Justyniarski chciałby stworzony przez siebie przedmiot o nazwie „Lekcje miłości do zwierząt i przyrody” wprowadzić do szkół. Czy to ma sens? I czego dzieciaki miałyby się na takich lekcjach uczyć?

Skąd taki pomysł? Zmiana zaczyna się od edukacji?
Zmiana zaczyna się od edukacji, a żeby się zaczęła, musi nastąpić zmiana w sposobie myślenia i podejściu społeczeństwa do nowych wyzwań i wartości. Edukacja, moim zdaniem, jest u nas ciągle z XIX wieku. Programy przeładowane, a za mało wiedzy praktycznej, którą można wykorzystać na co dzień.

Ale czy miłość to wiedza praktyczna?
Do tej pory na pewno nie było o tym mowy na lekcjach. Ale uważam, że edukacja może i powinna dotykać serc. I że szkoła ma za zadanie nie tylko uczyć, ale i inspirować. Budować fundamenty lepszego świata. A przez szacunek do każdej istoty możemy stworzyć świat pełen zrozumienia, empatii i głębokiej miłości. Uczymy więc miłości, uczymy szacunku.

Do zwierząt. Do natury. Do ludzi też?
Jak traktujesz zwierzęta, tak traktujesz ludzi. To jest lustro, w którym możemy się przeglądać. Każdy z nas i my jako społeczeństwo. Szacunek do przyrody, do zwierząt przekłada się na szacunek do ludzi i otaczającego nas świata.

„Lekcje miłości” to hasło, które pięknie brzmi, ale co się konkretnie pod tym kryje? Czy mówicie tylko o zwierzętach, czy też o przyrodzie nieożywionej? O elementach ekologii?
Zwierzęta to misjonarze na czterech łapach. Możemy nauczyć się od nich naprawdę wiele. Dobroci, szacunku. Właściwie da się wymienić cały alfabet od A do Z. Na A: akceptacji, na B: bliskości, na C: czułości, na D: dobroci.
Mówimy o zwierzętach, o świecie roślin, o ekologii – w domu i wokół domu. Zajęcia owocują tym, że dzieci stają się bardziej odpowiedzialne, uważne i świadome. A przede wszystkim mają dużo więcej szacunku i miłości do siebie nawzajem, do zwierząt oraz do innych ludzi.

No i jest nadzieja, że z tym przekazem wejdą w życie. I że kolejne pokolenie będzie trochę inne.
To nam przyświeca: żeby kolejne pokolenia były inne. Sprawdziłem na przykład, skąd się wzięły łańcuchy, na których ciągle jeszcze w wielu polskich gospodarstwach trzymane są psy. Okazuje się, że 200 lat temu, za caratu, była epidemia wścieklizny. I gubernator po wschodniej stronie Wisły wydał dekret, żeby uwiązać na łańcuchach wszystkie psiaki. I tak to trwa z pokolenia na pokolenie. Do dziś. Pomyślałem sobie, że trzeba to wreszcie przerwać.

I że najlepszą drogą jest edukacja.
Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym w dorosłym życiu trąci. W procesie wychowania trzeba rozwijać szlachetne uczucia, dać wiedzę i kształtować wrażliwość na naturę, przyrodę, to, co nas otacza. To może brzmi patetycznie, ale czasem nie ma się co bać wielkich słów. Edukacja to najważniejszy krok do ocalenia świata.

Ale nie jest pan przecież z wykształcenia biologiem?
Jestem pedagogiem. Jestem też pisarzem. Był w moim życiu moment, kiedy pewien pies uratował mi życie. Postanowiłem wtedy, że się temu pieskowi odwzajemnię. Choć nie przypuszczałem, że to się tak rozrośnie. Nie chcę tu o moim wypadku opowiadać, ale efekt był taki, że zacząłem zajmować się zwierzętami. A będąc ze zwierzętami, zobaczyłem, że zabierają stres, dając za to bezwarunkową miłość. I bliskość, i zdrowie, bo „wyprowadzają” nas na spacery. Opiekując się nimi, dostajemy wiele niewymiernych, niewidzialnych korzyści. Niewidzialnych, ale ważnych. Wtedy pomyślałem sobie, że zrealizuję moje marzenie z dzieciństwa. A brzmiało ono: zostanę pisarzem. Najpierw zacząłem opowiadać „zwierzęce” historie mojej córce. Widziałem, jak jest tym zainteresowana. Więcej: była zafascynowana. Wtedy zacząłem te historyjki spisywać. To było kilkanaście lat temu.

I został pan pisarzem.
Tak, zacząłem pisać książeczki dla dzieci. Pełne szacunku i empatii. Później stworzyłem parę akcji dla zwierząt. Na przykład „Dzieci czytają w schroniskach” czy „Stop fajerwerkom – nie strzelaj w sylwestra”. Tę ostatnią akcję wymyśliłem kilkanaście lat temu, kiedy pracowałem w warszawskim ratuszu. Jeździłem po telewizjach, prosiłem: nie strzelajcie w sylwestra, bo zwierzęta cierpią – i byłem zaskoczony, bo ludzie byli tym zadziwieni. Pytali, czy to naprawdę, czy nie przesadzam. Ale krok po kroku zaczęło do nas docierać, że kolorowe, piękne fajerwerki to dla ludzi chwila zachwytu, dla zwierząt godziny cierpienia i lęku. Teraz nie tylko Warszawa nie strzela w sylwestra, to samo dzieje się w wielu innych miastach.

W 2015 roku moja książka „Psie troski” zajęła pierwsze miejsce w konkursie Ministerstwa Edukacji Narodowej na najlepszą lekturę szkolną. Pomyślałem sobie, że skoro dzieci chętnie ją czytają, trzeba iść dalej i wprowadzić taki przedmiot. Ponieważ miałem na koncie lekturę, drzwi do szkół się przede mną otworzyły. Zapraszano mnie na spotkania autorskie. Starałem się je prowadzić z przesłaniem, tak, żeby dzieciom zostało coś i w serduszkach, i w umysłach.

I jak dzieciaki reagowały?
Zawsze bardzo im się te spotkania podobały. Ale cały czas miałem poczucie, że to mało. Że trzeba by spisać to, o czym rozmawiamy. Podczas pandemii zrobiłem to, stworzyłem rodzaj całorocznego programu. Realizowałem go pilotażowo w szkole w Bodzanowie. W pewnym momencie dyrektorka spytała: „Co pan właściwie robi, że dzieci tak czekają na pana i na zajęcia?”. Odpowiedziałem: „Bo to jest potrzebne, dzieciaki to wiedzą i czują”.

Co dalej? Jakie ma pan pomysły, żeby ten przedmiot wprowadzić na stałe do szkół? Szkoli pan nauczycieli?
Tak. Podczas pandemii napisałem dla nauczycieli podręcznik, stworzyłem „Scenariusze zajęć dla nauczycieli”, gdzie mają gotowe tematy całoroczne oraz platformę wymiany pomysłów i materiałów dodatkowych online dla nauczycieli, a także aktywizujące i rozwijające „Zeszyty ćwiczeń dla dzieci”.

W ilu szkołach odbywają się te zajęcia?
Mamy 11 szkół podstawowych w Warszawie, od nowego semestru będzie ich więcej. W czerwcu zgłaszali się nauczyciele klas 1–3, którzy chcieliby poprowadzić takie interdyscyplinarne zajęcia, mogą korzystać z tego programu na dowolnej lekcji – języka polskiego, plastyki, muzyki. Jest malowanie, są piosenki, krzyżówki. Są wiersze poświęcone każdemu z tematów. Są nietypowe zadania domowe, na przykład: adoptuj drzewo.
W każdej chwili można dołączać i zapisywać się do projektu.

A skąd szkoły mają o tym wiedzieć?
Komunikujemy się przez regularne mailingi. Prowadzimy także aktywny profil na Facebooku pod nazwą „Fundacja Serce Świata”. Widzimy rosnące zainteresowanie.

Nie myślał pan, żeby jakoś to systemowo wprowadzić do edukacji? Bo na razie to ciągle działa na zasadzie partyzantki.
Od czegoś trzeba zacząć. Jestem przekonany, że jest konieczne wprowadzenie tego przedmiotu systemowo. Zwłaszcza że działa, już to wiemy. Marzę o tym, żeby te lekcje weszły w kanon nauczania. Piszę pisma do polityków. Szukamy sojuszników do walki o edukację i lepszy los zwierząt, do współpracy i rozszerzenia tego projektu na skalę międzynarodową. Byłem parę razy w Brukseli i wiem, czego nauczają w Europie. Byłby to pierwszy całościowy, całoroczny taki przedmiot w szkołach. Mielibyśmy czym się pochwalić na arenie międzynarodowej.

Mam ośmioletnią wnuczkę w szkole w Holandii – ona rzeczywiście takiego przedmiotu nie ma, ale też na tym etapie nauczania tam nie ma w ogóle przedmiotów. Tyle że tego, czego pan chce uczyć, dzieci w szkole mojej wnuczki się uczą.
No tak, to zależy od systemu szkolnego. Dostaję informacje od nauczycieli, że dzięki wskazówkom zawartym w moim podręczniku chodzą z uczniami na zajęcia do lasów, do ogrodów, dzieci uczą się, dlaczego zwierzęta są naszymi przyjaciółmi, dlaczego ważny jest ogród. Robią wspólnie karmniki, domki dla kotów, dowiadują się, jak i czym karmić ptaki. Jeśli się w nauczaniu wychodzi poza konwenanse, dzieciaki to od razu łapią. W Holandii nie ma przedmiotów, ale uczniowie dostają wiedzę. Dążę do tego, żeby u nas było tak samo. Dzieci powinny być uczone konkretów zamiast abstrakcji, której się nie da przełożyć na rzeczywistość. Wysokie miejsca w rankingu PISA nie gwarantuje sukcesu. Szkoła ma przygotować do życia, nauczyć poruszania się w świecie, brania za niego odpowiedzialności. To zaczyna się wcześnie, choćby od ekologii w domu, od tego, jak segregować śmieci.

Ma pan informację zwrotną płynącą od dzieci?
Ta, która do mnie dociera, jest pozytywna. Dzieci są zachwycone nowym przedmiotem, wyczekują kolejnych zajęć.

A rodzice? Nie denerwują się, kiedy dzieci mówią, że coś źle robią, że trzeba inaczej?
Absolutnie nie, lekcje uczą postaw prozwierzęcych i proprzyrodniczych, a co za tym idzie – powodują poprawę zachowań dzieci. Rozpoznawanie potrzeb zwierząt pomaga zrozumieć potrzeby ludzi, wspiera rozwój emocjonalny. Dzięki temu wejdą w dorosłe życie jako odpowiedzialni i pełni empatii ludzie.

Tom Justyniarski, pisarz, pedagog, orędownik nowego podejścia do edukacji. Jest autorem książek, wierszy i piosenek; www.serceswiata.org

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze