1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. Zoe Saldaña: „Wierzę, że »Emilia Pérez« przysłuży się widoczności ludzi, którzy w przeciwnym razie pozostaliby w cieniu”

Zoe Saldaña: „Wierzę, że »Emilia Pérez« przysłuży się widoczności ludzi, którzy w przeciwnym razie pozostaliby w cieniu”

Zoe Saldaña (Fot. Jeff Kravitz/Contributor/Getty Images)
Zoe Saldaña (Fot. Jeff Kravitz/Contributor/Getty Images)
Cztery złote globy, pięć europejskich nagród filmowych, sukces na festiwalu w Cannes. Ile Oscarów? Jeszcze nie wiadomo, ale zapewne nie jeden. O porywającym widowisku „Emilia Pérez”, na punkcie którego zwariowały światowe festiwale (choć nie tylko o nim) opowiada filmowa Rita, czyli Zoe Saldaña.

Biali mężczyźni z uprzywilejowanej klasy społecznej – twoja bohaterka prawniczka Rita Mora Castro, harując jak wół, widzi, że w konkurencji z nimi jest na przegranej pozycji. Aż tu nagle dostaje od losu niezwykłą szansę… Ciekaw jestem, czy w losach Rity potrafisz odnaleźć jakiekolwiek odniesienia do historii własnej kariery.
Nigdy nie miałam poczucia, że jestem niedoceniana. Za to, tak jak Rita, uważam się za szczęściarę – dostałam od życia niesamowite możliwości, zresztą nie tylko w obszarze zawodowym. Czy wykorzystałam je dobrze – w każdym razie na tyle, żeby czuć wyłącznie dumę – to już inna sprawa. Jest sporo momentów i decyzji, do których chciałabym wrócić, wspaniale byłoby dostać od losu jeszcze jedną szansę i zrobić coś inaczej. Czasami, kiedy orientowałam się, że biorę udział w projekcie, który nie był tym, czym miał być, udawało mi się z niego w porę wycofać, ale czasami to już nie było możliwe. Dobrze, że właściwie każde wyzwanie jest w moim zawodzie szansą, by stać się w czymś lepszą.

Decyzja, żeby wziąć udział w tak niesamowitym widowisku, jak „Emilia Pérez”, jest bez wątpienia trafiona. Ten musical, melodramat i kino społeczne w jednym stał się objawieniem festiwali. Recenzenci na całym świecie nie mogą się go nachwalić, te zachwyty dotyczą także twojej roli. Pamiętasz, co pomyślałaś, kiedy po raz pierwszy przeczytałaś scenariusz?
Pamiętam, że jeszcze przed wejściem na plan chciałam sobie zrobić musicalowy maraton – obejrzeć najważniejsze klasyki tego gatunku, ale Jacques [Audiard – reżyser „Emilii Pérez” – przyp. red.] natychmiast wybił mi ten pomysł z głowy. Jego zdaniem „Emilia Pérez” nie jest musicalem. W oczach Jacques’a to bardziej kino drogi, w którym moja bohaterka podróżuje między światem rzeczywistym a rejonami mocno surrealistycznymi.

Tak czy inaczej, „Emilia Pérez” ujęła mnie nie tylko formą, ale też choćby tym, jak ewoluuje moja postać. Rita jest z początku niesamowicie nieśmiałą kobietą, która nie potrafi głośno mówić o swoich potrzebach i pragnieniach. Jej emocje i potencjał, jaki w niej drzemie, widać w zasadzie wyłącznie w scenach tańca. Jakkolwiek by to zabrzmiało w kontekście tytułowej bohaterki, uważam, że także Rita przechodzi przez swego rodzaju tranzycję. Zaczyna od gniewu, rozpaczy, zagubienia i wstydu. A potem jakby się przepoczwarzała, przechodzi przez kolejne stadia rozwoju, żeby wreszcie zamienić się w motyla. Chciałam wejść do głowy Rity, dotknąć jej emocji z tak bliska, jak to tylko możliwe. To była moja metoda, właśnie w ten sposób podchodziłam do musicalowych scen – traktowałam piosenki i taniec jako sposób Rity na wyrażanie siebie, powiedzenie tego, czego nie była w stanie wyrazić słowami.

Jestem zdecydowanie aktorką techniczną, więc przed zdjęciami miałam bardzo dużo prób. Chciałam dojść do takiej wprawy, żeby w ogóle nie zastanawiać się, czy za moment mam scenę tańca. Nie robiłam rozróżnienia na sceny dramatyczne i muzyczne, raczej skupiałam się na tym, żeby poprzez jakiś układ choreograficzny wyrazić konkretną emocję mojej bohaterki. Ten sposób ekspresji miał być naturalnym przedłużeniem postaci, co było dla mnie tym ważniejsze, że dorastając, tańczyłam, ćwicząc między innymi balet. Taniec miał na mnie wtedy niemal terapeutyczny wpływ. Rola Rity pozwoliła mi wrócić do tego rozdziału mojego życia i jestem za tę możliwość naprawdę wdzięczna.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Wasz film jest opowieścią o spektakularnej przemianie. Choćby o tej, jaką przechodzi tytułowa Emilia Pérez, która na początku historii jest Manitasem, bezwzględnym szefem kartelu narkotykowego. Motyw korekty płci i tranzycji zderzony został z innymi ważnymi społecznie tematami, m.in. porwań i zabójstw związanych z działalnością grup przestępczych w Meksyku. Nie obawiałaś się, że takie zestawienie to mieszanka wybuchowa, że wiąże się z nim wielkie ryzyko, bo ktoś może poczuć się dotknięty, zszokowany czy oburzony?
Nie miałam takich obaw. Od początku wiązałam z tym filmem duże nadzieje. Tym większe, że cała ekipa, która przy nim pracowała, podchodziła do niego z troską, miłością i szacunkiem. Zawsze istnieje ryzyko, zawsze są jakieś dwie strony medalu. Żeby pokazać jedną społeczność, przyćmiewa się inną i tak dalej. Ale właśnie na tym polegają artystyczne wybory.

Mocno wierzę w to, że „Emilia Pérez” przysłuży się widoczności ludzi, którzy w przeciwnym razie pozostaliby w cieniu. Uważam, że nasz film przynosi nadzieję i zrozumienie. Właśnie za to kocham sztukę – za moc łączenia ludzi. Jestem przekonana, że jest w nas potrzeba więzi, zrozumienia, którą próbujemy zaspokoić. A kino pozwala nam to robić „na sucho”, w bezpieczny sposób. Uwielbiam to uczucie, kiedy okazuje się, że historia, którą opowiedziałam razem z ekipą, pracując na planie, okazuje się porywająca dla innych, wpływa na czyjeś życie.

Po seansie zacząłem się zastanawiać, czy bałbym się zacząć wszystko od nowa. Czy byłbym gotowy na życiowe rewolucje jak wasze bohaterki. Tobie spektakularne zmiany przychodzą w miarę łatwo?
To zależy. Jeśli dostrzegam światło na końcu tunelu, ruszam mu na spotkanie, ale jeśli jest mi wygodnie w danym układzie i momencie, nie mam skłonności, żeby na siłę dążyć do zmiany. Na pewno bardzo ważny jest dla mnie rozwój. W dodatku z natury jestem potwornie ciekawska i uwielbiam przebywać w otoczeniu innych ciekawskich osób [śmiech].

Od razu przypomina mi się współpraca z Jamesem Cameronem. On reprezentuje taki poziom ciekawości, jaki sama chciałabym osiągnąć zarówno w życiu prywatnym, jak i do eksplorowania filmowych światów.

Skoro już wspomniałaś Camerona, nie mogę nie zapytać o twój udział w jego filmach z cyklu „Avatar”. Ten kasowy megahit przyniósł ci ogromną popularność, którą jeszcze podbił serial „Special Ops: Lioness”, no i teraz udział w „Emilii Pérez”. Tworzysz sobie jakieś hierarchie ważności tych ról i produkcji?
Któreś są dla ciebie ważniejsze lub mniej ważne? „Avatar” jest historią, którą James Cameron najpierw rozpisał sobie w głowie, a potem przez lata rozwijał technologię, żeby dostosować jej możliwości do nakręcenia swojej wizji. Ale przede wszystkim zaangażował ludzi, którzy uwierzyli w niego i w jego pomysł. Jacques Audiard podszedł podobnie do „Emilii Pérez”.

I nie ma znaczenia, że film Camerona to spektakularne kino za setki milionów dolarów, a film Jacques’a to kino niezależne, arthouse’owe. Oba te projekty wymagały mnóstwa przygotowań: rozmów, prób, zbudowania wzajemnego zaufania z ekipami. Na planach obu tych filmów musiałam się w całości zdać na swoją wyobraźnię, a dla takich projektów jestem gotowa na wiele.

Czytaj także: Avatar i inne filmy science fiction, które warto zobaczyć

Jeśli natomiast pytasz o współpracę z Taylorem [Sheridanem, reżyserem „Special Ops: Lioness” – przyp. red.], tutaj wyzwaniem okazało się to, że moja serialowa bohaterka nie jest zbyt oszczędna, jeśli chodzi o słowa, a ja, szczerze mówiąc, nigdy nie uważałam się za mistrzynię monologów i dialogów. I właśnie rola w „Special Ops” sprawiła, że musiałam to sama przed sobą przyznać – przekonałam się, że mam trudność w uczeniu się niektórych kwestii. I musiałam to zaakceptować. A kiedy już zaakceptowałam, nagle zmieniłam perspektywę. Uświadomiłam sobie, że tego rodzaju wyzwania nie muszą być przeszkodą, że moja słaba strona mnie nie wyklucza, tylko mobilizuje. Tak, potrzebuję więcej przygotowań niż inni. Na szczęście jestem osobą, która uwielbia się przygotowywać i trenować, więc czego miałabym się obawiać?

Zoe Saldaña amerykańska aktorka pochodzenia dominikańskiego. Zagrała w czterech z sześciu najbardziej dochodowych filmów wszech czasów, w tym w takich produkcjach jak „Avatar”, „Avatar: Istota wody” i „Avengers: Koniec gry”. Karierę aktorską na ekranie zaczęła w 1999 roku od gościnnej roli w dwóch odcinkach serialu „Prawo i porządek”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze