Najnowszy raport Międzyrządowego Zespołu do spraw Zmian Klimatu (IPCC) nie zostawia wiele miejsca na optymizm. Planeta się ociepla – to ostatni dzwonek na działanie. Paulina Górska, ekoedukatorka, mówi o tym, jak każdy z nas może się przyczynić do zatrzymania kryzysu.
Czy jest pani optymistką?
Tak. Staram się być optymistką w tych trudnych czasach. Zwłaszcza że mam dwie córki: półtoraroczną Gaję i pięcioletnią Apolonię. Gdybym straciła wiarę w to, że uda nam się nie dopuścić do katastrofy i zatrzymać kryzys klimatyczny, nie wyobrażam sobie, żebym mogła codziennie wstawać i zajmować się edukacją ekologiczną. Zawsze staram się patrzeć na różne problemy pod kątem praktycznym: jak możemy spróbować je rozwiązać.
Podkreśla pani wagę codziennych decyzji. Są ludzie, którzy, tak jak pani, mówią: „Każdy krok w dobrą stronę jest ważny”. Ale są i tacy, często mający wiedzę na temat kryzysu klimatycznego, którzy uważają, że ich codzienne wybory nie mają znaczenia – „Bez przesady, przez to, czy zjem kotleta, świat się nie skończy”. Często pani to widzi?
Często. Zdarza mi się poznawać ludzi wykształconych, empatycznych, którzy – jeśli chodzi o ocieplenie klimatu – są denialistami. Uważają na przykład, że do sytuacji, w której jesteśmy, nie doprowadził człowiek, że to naturalny proces. Choć naukowcy z całego świata w setkach analiz i raportów dają wystarczające dowody na negatywny wpływ człowieka na środowisko. Inni stwierdzają: „OK, jest kryzys, ale to, co ja robię na co dzień, o przyszłości świata nie zadecyduje”. Moim zdaniem jest inaczej. Nasze codzienne wybory mają znaczenie. Choćby moda na produkty wegańskie i wegetariańskie spowodowała, że rynek roślinnych zamienników mocno się powiększył. I przestał się ograniczać do kilku knajpek w stolicy, ale wszedł na półki w supermarketach. A to już ma znaczenie dla planety, ponieważ przemysłowa produkcja mięsa odpowiada za 14–22 proc. emisji gazów cieplarnianych globalnie.
Zawsze wierzyła pani w wagę tego, co robi każdy z nas?
Prawdę mówiąc, przeszłam transformację. Na początku miałam poczucie, że to, co robię jako jednostka, ma wielkie znaczenie i mocno się koncentrowałam choćby na tym, żeby ograniczać plastik, robić świadomie zakupy i tym podobne. Potem stwierdziłam, że jednak takie indywidualne działania niewiele znaczą… To był też moment uświadomienia sobie, że mamy potężny kryzys klimatyczny, który już dzisiaj dotyka milionów ludzi na świecie. Żeby w końcu dojść do przekonania, że jesteśmy naczyniami połączonymi, wszyscy na siebie wzajemnie wpływamy. To, co robią jednostki, zwiększa świadomość społeczną, poszerza horyzonty. To, że jesteśmy lepiej wyedukowani, wpływa na system, zmienia go. Biznes widzi, że jednostki czegoś się domagają, wprowadza więc inne strategie. To, że świadomie kupujemy, czytamy składy, chcemy produktów ekologicznych, że jemy coraz więcej warzyw i owoców, a mniej mięsa – wymusza zmianę polityki firm.
Nawet jeśli to tylko moda, to pozytywna.
Tak. A jeśli mowa o decyzjach jednostek, to chodzi nie tylko o to, by eliminować czy ograniczać plastik, lecz także… by chodzić na wybory. Świadomie głosować na tych polityków, którzy widzą konieczność działań na rzecz klimatu. Bo to potem oni w naszym imieniu podejmują decyzje. To wszystko się łączy: codzienność, polityka i biznes. No i jako jednostki musimy pracować nad tym, żeby szerzyć edukację na temat zrównoważonego rozwoju, ekologii.
Sceptyk po edukację klimatyczną nie sięgnie. Jak przekonywać?
Pani profesor Magdalena Budziszewska, psycholożka, która zajmuje się między innymi lękiem klimatycznym, powiedziała coś bardzo mądrego – że Internet to nie jest dobre miejsce do takich działań. Czy wdawać się w dyskusję z każdym, kto zmarzł na spacerze i w związku z tym uważa, że klimat się nie ociepla? Nic na siłę. Bo tylko sami stracimy energię. Ważniejsze jest to, co robimy na co dzień. Przykład, który dajemy swoim zachowaniem. Inni na nas patrzą: znajomi, bliższa, dalsza rodzina. U mnie tak było. Moi rodzice jedli dużo mięsa. Kiedy do nich przyjeżdżałam, przygotowywałam roślinne posiłki dla wszystkich. Nie namawiałam, nie przekonywałam, nie robiłam prezentacji, tylko gotowałam inaczej. I oni sami się przekonali, że roślinnie znaczy też smacznie, lekko, zdrowo. I z korzyścią dla planety. Nauka przez doświadczanie jest chyba najlepsza.
To, co robię na co dzień – dużo piszę, popularyzuję naukę, edukuję – daje mi poczucie sensu. Ludzie piszą do mnie, że wiedzą dzięki temu więcej. Ale nie zajmuję się przekonywaniem na siłę, wywoływaniem poczucia winy i straszeniem. Nie uważam, żeby to działało.
Kluczowa byłaby edukacja w szkole.
Powiedziałabym nawet, że powinna się zacząć już w przedszkolu. Jeśli dzieciaki wyrobią sobie pozytywne nawyki, to potem dbanie o przyrodę stanie się oczywiste. Niektórzy uważają, że w szkołach powinny się odbywać specjalne lekcje poświęcone klimatowi. Jest to jakaś droga, choć moim zdaniem trzeba zmienić cały system edukacji, żeby wątki dotyczące ekologii i środowiska pojawiały się przy okazji nauki różnych przedmiotów: od biologii i geografii przez historię po fizykę. Zdarza mi się tworzyć treści na TikToka, tam większość użytkowników to młodzi ludzie. Kiedy mówię o klimacie, widzę ogromny brak wiedzy.
Ale z drugiej strony jest ruch zapoczątkowany przez Gretę Thunberg, który przekształcił się w Młodzieżowy Strajk Klimatyczny – to właśnie nastolatkowie przywołują nas do porządku, to oni domagają się działań.
To też jest prawda. Nasza rola jako rodziców jest ogromna. Wzorce, jakie im przekazujemy, są ważne. Z moimi córkami chodzę na strajki klimatyczne – to ważne, aby pokazać swój sprzeciw wobec obecnej polityki klimatycznej.
A z codziennych rzeczy – co powinniśmy robić?
Od dawna o tym mówię, powtórzę, bo to najprostsza rzecz: rezygnacja z wody w plastikowych butelkach na rzecz kranówki. Dalej: niemarnowanie żywności. A marnujemy ponad 200 kilogramów rocznie na Polaka. Lepiej planujmy zakupy, idźmy na nie z listą i się tej listy trzymajmy. Ja w lodówce mam półkę z rzeczami, których termin ważności zaraz się kończy, i przygotowując posiłki, bierzemy w pierwszej kolejności z tej półki. Prosta sprawa. W ogóle kupujmy mniej. I bardziej świadomie, z drugiej ręki.
Działać bardziej ekologicznie możemy też poza domem: starać się, żeby miejsce pracy było bardziej „zrównoważone”, wprowadzić segregację śmieci, mniej drukować. Możemy działać na rzecz wspólnoty lokalnej: utworzyć łąkę miejską, postawić domki dla zapylaczy, założyć ogródek wspólnotowy. No i powtórzę: trzeba chodzić na wybory, bo to wybrani przez nas politycy decydują, kiedy będziemy odchodzić od węgla, jak wspierana będzie czysta energia i tak dalej.
Jesteśmy też wkręcani w ekopułapki. Pod hasłami bio i organic czasem kryją się rozwiązania dalekie od ekologii.
Tak, to greenwashing. Firmy chcą nas przekonać, że ich produkty są eko, malują więc trawę na zielono. Świadomie oszukują. Choćby na temat opakowań, które mają być biodegradowalne, a nie są, bo kompostowanie w warunkach domowych nie jest możliwe. Albo sielska zielona łąka z chodzącymi po niej kurkami na opakowaniu jajek trójek, które z wolnym wybiegiem nic wspólnego nie mają.
Dobrze, jeśli opakowania są z recyklingu, ale byłoby idealnie kupować rzeczy… bez opakowań. Szampony w kostce, mydło tylko w kartoniku. Jest coraz więcej polskich firm, które oferują takie produkty.
Warto ich szukać?
Warto, choć barierą bywają cena i trudna dostępność. W mniejszych miejscowościach nie ma sklepów zero waste. Na to, żeby zrobić odpowiedzialne zakupy, trzeba poświęcić czas, czasem dojechać – to koszt. I niekorzystny wpływ na środowisko. Trzeba wysiłku, żeby nie produkować opakowań – mieć wielorazowe woreczki, kupować w miejscach, gdzie sprzedaje się towary na wagę, w supermarkecie to się nie uda. Znaleźć w domu miejsce na pięć koszy na śmieci – u mnie są na tarasie, bo w kuchni się nie mieszczą. Konieczne są wiedza, czas i uważność. Z drugiej strony staram się promować nieradykalne podejście. Piszą do mnie ludzie, że na przykład zapomnieli bidonu, kupili wodę w plastikowej butelce, a potem wyrzuty sumienia nie pozwalają im spać. Staram się tłumaczyć: masz być wystarczający. Nie na twoich barkach spoczywa cała odpowiedzialność za kryzys klimatyczny.
Nie musimy być idealni?
Co to znaczy być idealnym? Czy w ekologii to wyprodukowanie jednego słoika śmieci rocznie? Zdarzają się osoby, które to potrafią. Ale wtedy całe życie i niemal każdą myśl trzeba temu podporządkować. Róbmy, co możemy, ale nie zadręczajmy się, jeśli coś pójdzie nie tak.
Wyjdziemy z tego kryzysu czy wpadniemy w przepaść?
Według ostatniego raportu IPCC w każdej wersji scenariusza planeta się ociepli. Ale jak bardzo – to zależy od tego, jak szybko będziemy ścinać emisję gazów cieplarnianych. To dziesięciolecie jest kluczowe. Mocno wierzę w naukę. Myślę, że nawet jeśli politycy będą nas zawodzić, naukowcy wymyślą sposoby, które pomogą radzić sobie z nadwyżką gazów cieplarnianych. Ale czy technologia uratuje świat? Nie jest mi bliska myśl, żebyśmy rozwijali loty w kosmos i szykowali sobie drugi dom na Marsie. Bo mamy do uratowania Ziemię. I chcę myśleć, że ją uratujemy.
Przyznam, że po tym raporcie miałam spadek nastroju. Na pewno nie tylko ja. Mam dzieci, swoje działania podejmuję również z myślą o ich życiu za 20–30 lat. Kiedy starsza córka pojawiła się na świecie, zrezygnowałam z pracy w korporacji mediowej i zajęłam się zrównoważonym rozwojem. Dzieci dają mi optymizm i siłę do walki, dzięki nim przeszłam też wewnętrzną przemianę – chcę, żeby żyły szczęśliwe na planecie Ziemia.
Paulina Górska: ekoaktywistka i ekoinfluencerka. W mediach społecznościowych prowadzi popularny profil @eko.paulinagorska i blog paulinagorska.com. Propaguje i promuje świadomą, odpowiedzialną konsumpcję, ograniczanie śmieci i życie less waste. Mama dwóch córek.