1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Sonia Kisza
  4. >
  5. Ale pycha! Sonia Kisza, autorka profilu @histeria.sztuki, szuka smaków na obrazach wybitnych malarzy

Ale pycha! Sonia Kisza, autorka profilu @histeria.sztuki, szuka smaków na obrazach wybitnych malarzy

Sonia Kisza autorka książki „Histeria sztuki”, wyd. Znak (Fot. Małgorzata Zadroga)
Sonia Kisza autorka książki „Histeria sztuki”, wyd. Znak (Fot. Małgorzata Zadroga)
Historia sztuki daje uwalniającą świadomość, że jako ludzie od dawien dawna staramy się podnosić swój status społeczny poprzez posiadanie ładnych rzeczy i pokazywanie pyszności, które jemy. Nie jest to bynajmniej oznaka tylko naszych czasów i social mediów.

Zawsze było tak, że skumulowane bogactwo należało jakoś konsumować. I tu idealnie odgrywa i odgrywała tę rolę sztuka. Obrazy i rzeźby były kosztowne, stanowiły idealny dodatek do majątku, ich program ikonograficzny mógł utwierdzać wszystkich patrzących w przekonaniu o zacności naszego rodu i zasadności posiadanych fortun. Jeśli tych bogactw nie było lub były nieznaczne, należało przyjąć strategię FAKE IT TILL YOU MAKE IT. Do tej strategii zamawianie dzieł sztuki też pasowało perfekcyjnie.

Obraz jako medium mniej więcej od czasów nowożytnych przestał być więc obiektem związanym z sacrum, a stał się towarem. Zredukowano go do statusu przedmiotu.

Jeśli sam obraz jest przedmiotem, to czym są przedmioty na nim ukazane? Martwe natury, bo tak nazywamy dzieła sztuki przedstawiające rzeczy, jeszcze w średniowieczu i renesansie rzadko istniały niezależnie, stanowiły tylko elementy na obrazach. W sztuce barokowej zyskały własne płótna, a szczególną popularnością cieszyły się w Holandii i Flandrii między innymi dzięki wzbogaceniu się mieszczaństwa. Dla artystek ta moda też była raczej łaskawym zrządzeniem losu – mogły malować świetne kompozycje bez znajomości ludzkiej anatomii, do której nauki miały, delikatnie mówiąc, utrudniony dostęp.

Jedną z najlepszych malarek martwych natur była Clara Peeters, której obraz o chwytliwym tytule „Martwa natura z kwiatami, posrebrzanym kielichem, suszonymi owocami, bakaliami, paluszkami chlebowymi, winem i cynowym dzbanem” (uff) można zobaczyć w Muzeum Prado w Madrycie.

Clara Peeters \ Clara Peeters "Martwa natura" (Fot. Fine Art Images/Bridgeman Images/Photopower)



Peeters na jednym płótnie zmieściła wszystko, co pokazuje jej mistrzowskie umiejętności. Mamy precyzyjnie namalowane kwiaty – piwonie, róże, narcyzy, żonkile, jest też drogocenny tulipan. Obok stoją złocony kielich, cynowy dzbanek i szklany kieliszek. Wszystko to ekskluzywne przedmioty. Misa z owocami też nie jest przypadkowa. To włoski import, zawartość również cenna, bo egzotyczna: suszone figi, hiszpańskie rodzynki i migdały. Na talerzu leży nadgryziony precel; on wraz z kieliszkiem napełnionym winem dodają całej kompozycji autentyczności i mają pogłębić iluzję – to nie jest wyreżyserowana scenka, to stół z przekąskami, od którego ktoś przed chwilą odszedł.

Zwykle historycy sztuki łączą martwe natury z vanitas. Miały przedstawiać przemijanie czasu – zgodnie z Księgą Koheleta i maksymą „Marność nad marnościami i wszystko marność”. Każdy dobry chrześcijanin miał pamiętać, że umrze.
Wyjątkowymi elementami, o których trzeba wspomnieć, są miniautoportrety – odbicia twarzy Peeters, które umieściła na lśniących naczyniach. Z jednej strony jest to czytelna sygnatura malarki – kobiety, swoisty manifest, dowód ciężkiej pracy i walki, jaką musiała odbyć, żeby osiągnąć wirtuozerię w swoim fachu, przebijając szklany sufit. Z drugiej – kolejne pogłębienie iluzji: to widz czy widzka stają się artystką. Bardzo to horacjańskie („nie wszystek umrę”). Ktoś mógłby oskarżyć Peeters o pychę, ale moim zdaniem to raczej roztropność – umieszczając swój portret, chciała mieć pewność, że jej obraz nie zostanie przypisany jakiemuś panu! A ten proceder miał miejsce dość często. Lustro było atrybutem personifikacji Roztropności – to by się więc zgadzało.

Martwe natury, czy te malowane przez kobiety czy przez mężczyzn, miały oprócz szlachetnego, wanitatywnego przekazu tę wspaniałą cechę, że można było dzięki ich posiadaniu (jak teraz mówi młodzież) pofleksować się, czyli poprzechwalać. To, co przedstawiono na obrazie, stawało się własnością jego posiadacza. Po to była ta iluzja – by dać wrażenie, że można wziąć do ręki piękne przedmioty i pyszne słodkości – że to wszystko jest nasze. Przedmioty zaklęte w przedmiocie.
Patrząc na ten obraz, jestem wdzięczna naszej ludzkiej pysze. Bez niej takie cuda by nie powstały, a my nie wiedzielibyśmy, że taka roztropna, zdolna Peeters w ogóle istniała. 

Sonia Kisza jest historyczką sztuki, autorką książki „Histeria sztuki. Niemy krzyk obrazów” oraz twórczynią satyrycznego profilu
na Instagramie @histeria.sztuki.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze