1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Filmy familijne poleca szefowa działu kultury „Zwierciadła”

„Moje córki krowy” (Fot. materiały prasowe Kino Świat)
„Moje córki krowy” (Fot. materiały prasowe Kino Świat)
Zobacz galerię 8 zdjęć
Filmy dla całej rodziny? Pewnie. Ale może takie, które są nie tylko dobrą rozrywką, ale przy okazji inspiracją, a nawet ratunkiem? Poleca szefowa działu kultury „Zwierciadła” Zofia Fabjanowska. 

Jesteśmy wreszcie razem. Brzmi pięknie, ale w obecnej sytuacji w praktyce nierzadko znaczy to tyle, że codziennie, całymi dniami siedzimy sobie na głowie. W takich warunkach łatwiej o to, żeby temperatura także tych mniej szlachetnych uczuć wzrosła. Bywa też odwrotnie: nie możemy być fizycznie razem i widujemy się jedynie na ekranie komputera. No ale musimy to przetrwać, jesteśmy przecież rodziną. Tylko co to znaczy? W czym tkwi nasz potencjał? Co różni rodzinne więzi od więzów? Polecam 7 wciągających filmowych opowieści, które mądrze, choć nierzadko z przymrużeniem oka, odpowiadają na powyższe pytania. I które są cennym źródłem inspiracji, jak ze sobą dobrze żyć, mądrze się kochać i rozwiązywać domowe konflikty i problemy.

„Proxima”

Wbrew pozorom nie jest to typowa opowieść o locie w kosmos. Filmowa Sara (Eva Green) dzięki swojej pracowitości i determinacji skutecznie rywalizuje z kolegami astronautami, udowadniając im, że nie jest od nich gorsza. Ale to tylko tło, bo w „Proximie” najważniejszy jest inny wątek. Sara wychowuje 7-letnią Stellę. I kiedy dowiaduje się, że została wybrana na członkinię załogi promu kosmicznego, ma przed sobą perspektywę rozłąki z ukochanym dzieckiem i to naprawdę na długo. Nie zamierza się poddawać. O bliską relację z dzieckiem walczy równie dzielnie, jak dzielna jest na morderczych szkoleniach. I niech ktoś powie, że niektórych rzeczy nie da się pogodzić! To historia obmyślona tak, że mogłaby być równie dobrze opowieścią o każdej ciężko pracującej mamie, która godzi pracę zawodową z wychowaniem dziecka. Warto ją oglądać nie tylko dla wielu autentycznie wzruszających momentów, ale i dla Evy Green (wreszcie obsadzonej w roli kobiety z krwi i kości!) i partnerującej jej rewelacyjnej siedmiolatki Zélie Boulant.

„Proxima” (Fot. materiały prasowe Best Film) „Proxima” (Fot. materiały prasowe Best Film)

„Mirai”

Familijny film przygodowy dla całej rodziny. A przede wszystkim film-koło ratunkowe, który niejedną rodzinę ocali w sytuacji kryzysowej, kiedy to starsze z rodzeństwa (dotąd jedynaczka/jedynak) nie może pogodzić się z narodzinami młodszego. Głównym bohaterem jest tu mały Kun. Właśnie urodziła mu się siostrzyczka Mirai, a on z zazdrości dostaje ataków histerii i agresji. I kiedy wydaje się, że gorzej być nie może, wydarza się cud. A właściwie cała seria cudów, bo za każdym razem, kiedy chłopiec wpada w rozpacz, w magiczny sposób przenosi się w czasie. Dzięki czemu spotyka m.in. nastoletnią Mirai (mamy tu do czynienia z grą słów, w języku japońskim imię to oznacza „przyszłość”), młodego pradziadka czy mamę z czasów, kiedy była dzieckiem. Każda taka podróż coś w małym Kunie zmienia. Ta urzekająca wizualnie animowana baśń jest jednocześnie wiarygodna psychologicznie, pełna niuansów i kulturowych smaczków. „Mirai” stworzono z myślą o najmłodszych, ale zrealizowano tak inteligentnie, z błyskotliwym poczuciem humoru, że filmem zachwycą się też dorośli.

„Mirai” (Fot. materiały prasowe Nowe Horyzonty) „Mirai” (Fot. materiały prasowe Nowe Horyzonty)

„Powrót Bena”

Jak można się nie cieszyć z powrotu do domu pierworodnego syna? Zwłaszcza że czas jest wyjątkowy, tuż przed Bożym Narodzeniem. Holly (rewelacyjna Julia Roberts) jest więc szczęśliwa, a jednocześnie przerażona. Bo jej nastoletni Ben (Lucas Hedges, jedna z najbardziej obiecujących hollywoodzkich gwiazd młodego pokolenia) zupełnie nieoczekiwanie wyszedł z ośrodka odwykowego. Widzowie, dokładnie tak jak filmowa Holly, nie są w stanie ocenić, czy to co mówi chłopak jest prawdą. Czy faktycznie wyszedł na przepustkę czy może uciekł? Czy stęsknił się i chce spędzić święta z mamą, młodszym rodzeństwem i ojczymem, czy raczej chodzi o łatwy dostęp do narkotyków? Holly jeszcze nie wie, że najbliższe 24 godziny okażą się kluczowe, zadecydują o życiu i śmierci, zresztą nie tylko jej syna. Z jednej strony „Powrót Bena” idealnie oddaje codzienność rodziny borykającej się z uzależnieniem dziecka. Z drugiej: to bardzo wyraźny głos za tym, żeby nastolatka w okresie burzy i naporu wspierać, nawet jeśli nie możemy mu ufać. Poruszający obraz rodzicielskiej lojalności, a przy okazji idealna propozycja na wspólny filmowy seans rodziców z nastolatkiem. Nie ma mowy o nudzie, bo „Powrót Bena” to także rasowe kino gatunkowe, thriller trzymający do ostatniej sceny tempo, z licznymi zwrotami akcji.

„Powrót Bena” (Fot. materiały prasowe Best Film) „Powrót Bena” (Fot. materiały prasowe Best Film)

„Jak ojciec i syn”

I znowu propozycja z Japonii, dzieło jednego z najbardziej znanych współczesnych japońskich reżyserów Hirokazu Koreedy. Autora najnowszej „Prawdy” z Juliette Binoche, o którym to filmie słynna aktorka opowiada w kwietniowym numerze magazynu Zwierciadło. Koreeda jest specem od historii rodzinnych. Pogodnych, ciepłych, poruszających ważne kwestie. W tym przypadku właściwie tę najważniejszą: co w ogóle sprawia, że jesteśmy rodziną? Czy to bardziej kwestia decyzji, genów czy na rodzinne więzy trzeba sobie zapracować? Bohaterowie „Jak ojciec i syn” nie mają wyjścia, muszą skonfrontować się z powyższymi kwestiami, bo też los postawił ich w niezwykłej sytuacji. Dwóch chłopców zostało przy narodzinach podmienionych w szpitalu. Pomyłka wychodzi na jaw sześć lat później, odbywa się sprawa sądowa, zgodnie z orzeczeniem chłopcy mają „wrócić” do biologicznych rodziców. Film opowiedziany jest z perspektywy jednego z ojców, wielkomiejskiego, zamożnego młodego architekta Ryoty. Jego biologiczne dziecko wychowywało się dotąd w skromnym domu sklepikarzy, sympatycznych, nie dbających o konwenanse, spontanicznych w okazywaniu uczuć. Słowem: skrajnie różnych od Ryoty. Film wiele mówi o japońskim społeczeństwie, warunkach życia, mentalności, a jednak w kontekście emocji jest tak uniwersalny jak to tylko możliwe. Niczego nie upraszcza, ale też stawia optymistyczną diagnozę. Jaką? Tego nie zdradzę.

„Jak ojciec i syn” (Fot. materiały prasowe Gutek Film) „Jak ojciec i syn” (Fot. materiały prasowe Gutek Film)

„Kluseczka”

Familijna komedia, o której w Stanach pisano wiele w kontekście ruchu body positive, ciałopozytywności. Grająca tytułową rolę młodziutka aktorka Danielle Macdonald w wywiadach mówi wprost, że po pierwsze w ogóle nie jest łatwo żyć, kiedy tak odstajesz od standardów urody, a jeśli chodzi od branżę filmową, dla osób „w jej rozmiarze” jest po prostu mniej propozycji. Za to na ekranie Macdonald bierze odwet za wszystkie przykrości, jakich doznała ze względu na wspomniany rozmiar. Co z tego, że jej filmowa mama (Jennifer Anniston) bez przerwy nazywa ją pieszczotliwie „Kluseczką”, a rówieśnicy ze szkoły, już mniej pieszczotliwie, wołają za nią „grubaska”. W odpowiedzi charyzmatyczna Willowdean – w wolnych chwilach nałogowo słuchająca przebojów Dolly Parton – postanawia im wszystkim coś udowodnić i zgłasza się do konkursu na miss nastolatek. Konkursu, dodajmy, organizowanego przez jej własną matkę, byłą Miss Teksasu z obsesją na punkcie idealnej figury. „Kluseczka” to komedia lekka i przyjemna, co nie znaczy, że niemądra. Film świetnie pokazuje dynamikę relacji: matka perfekcjonistka – dorastająca córka. Ale też dobrze oddaje mechanizm wykluczenia i związanych z nim kompleksów. Nie wystarczy wykrzyczeć innym w twarz, że masz gdzieś, co o tobie myślą i że zasługujesz na to, co najlepsze. Musisz w to jeszcze sama naprawdę uwierzyć. Będziecie się przy „Kluseczce” dobrze bawić, a przy obowiązkowym happy endzie niejedna widzka czy widz uroni łzę.

„Kluseczka” (Fot. materiały prasowe Netflix) „Kluseczka” (Fot. materiały prasowe Netflix)

„Moje córki krowy”

Kinowy przebój w reżyserii Kingi Dębskiej. Rzecz o relacjach z rodzicami, kiedy jest się już dorosłym. I o układzie między dorosłymi siostrami. To one są tu głównymi bohaterkami. Grane przez Agatę Kuleszę i Gabrielę Muskałę, tworzą na ekranie jeden z najbardziej wyrazistych filmowych duetów polskiego kina. „Nikt cię tak nie wkurzy jak twoja własna rodzona siostra” – mówi bohaterka grana przez Agatę Kuleszę. Do siostry dodaj jeszcze jej nieogarniętego męża i chowane od dzieciństwa najróżniejsze urazy, a wyjdzie nam prawdziwa mieszanka wybuchowa. A jednak przy całym tym natężeniu emocji i awantur da się wyczuć, że obie skoczyłyby za sobą w ogień. Są zreszta zmuszone, żeby działać razem, bo oto najpierw do szpitala trafia ich matka, a niedługo po tym także ojciec. To ten moment, kiedy role się nieoczekiwanie odwracają: rodzice zaczynają potrzebować opieki i nierzadko sami zachowują się jak dzieci. Dębska nie ukrywa, że oparła scenariusz na własnych doświadczeniach. Jest to więc film niezwykle prawdziwy, który widza dotyka, pokazuje mu coś bardzo znajomego, tkliwego, a jednocześnie zmusza do śmiechu przez łzy, udowadniając ogromny komediowy potencjał reżyserki i jej aktorów. „Moje córki krowy” to zatem tragikomedia. Jak samo życie.

„Moje córki krowy” (Fot. materiał prasowe Kino Świat) „Moje córki krowy” (Fot. materiał prasowe Kino Świat)

„Poznajmy się jeszcze raz”

A może by tak cofnąć się w czasie? Nie tak, jak w pamiętnym „Powrocie do przyszłości”, a wykupując specjalną usługę. Za niemałą sumkę pewna agencja wybuduje nam dekoracje, uszyje kostiumy i wynajmie aktorów, żebyśmy poczuli się tak, jakbyśmy przenieśli się o kilka dekad wstecz. Na taki właśnie krok decyduje się Victor (Daniel Auteuil), wróg komórek, mediów społecznościowych i GPS-u, tęskniący za analogowymi czasami. Cofa się do roku 1974, kiedy to poznał swoją przyszłą żonę (Fanny Ardant). Żonę, która w czasie rzeczywistym, właśnie wyrzuciła Victora z domu za to, że jest „takim strasznym, staromodnym nudziarzem” i zamierza zamieszkać z kochankiem. I już gotowi bylibyśmy przyznać jej rację (Victor rzeczywiście bez przerwy zrzędzi i wydaje się mocno nieżyciowy), gdyby nie wspomniana podróż w czasie. I tak, odkrywamy nagle w Victorze wrażliwca i romantyka, który chce rozpalić w sobie dawne uczucia, a profesjonalnie zorganizowany powrót do przeszłości traktuje trochę jak terapię małżeńską. Sęk w tym, że obiektem tych na nowo rozpalonych uczuć nie jest przecież żona, a aktorka, która gra jej młodszą wersję. Wątki się komplikują, wynika z tego sporo zabawnych wpadek. Czy mimo to małżeństwo naszego bohatera wyjdzie na prostą? Sprawdźcie, ja podpowiem, że „Poznajmy się jeszcze raz” najlepiej ogląda się w parze. A jeśli jest to para z długim stażem, całkiem możliwe, że po seansie spojrzycie na siebie trochę jednak inaczej.

„Poznajmy się jeszcze raz” (Fot. materiały prasowe Gutek Film) „Poznajmy się jeszcze raz” (Fot. materiały prasowe Gutek Film)

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze