Jesteśmy częścią natury, a nie jej właścicielami – powtarzała Simona Kossak, bohaterka dokumentu „Simona” Natalii Korynckiej-Gruz. O tym, jak bardzo ten przekaz jest dziś aktualny, rozmawiają psycholożka Martyna Harland i filmolożka Grażyna Torbicka.
Martyna Harland: Kiedy zobaczyłam film „Simona”, od razu pomyślałam, że to jest coś dla Ciebie – żyjesz blisko z naturą, podobnie jak główna bohaterka Simona Kossak. Dlatego ciekawa jestem, co o niej myślisz.
Grażyna Torbicka: Przyznam, że wcześniej niewiele wiedziałam o tej niesamowitej kobiecie, która była biolożką i profesorką nauk leśnych. Jednak im bardziej ją poznawałam, dostrzegałam, jak jest mi bliska. Nie tylko dlatego, że postanowiła żyć w zgodzie z naturą, ale przede wszystkim dlatego, że żyła w zgodzie ze sobą. Dlatego też zamieszkała w spartańskich warunkach, w leśniczówce w Białowieży, choć na pewno wiele ją to kosztowało, emocjonalnie i fizycznie.
Poza tym jedno z moich marzeń, gdy byłam młodsza, dotyczyło tego, by obserwować i filmować naturę, siedząc gdzieś w ukryciu, w krzakach, jak Richard Attenborough.
Mam wrażenie, że życie w lesie było dla Simony pewnego rodzaju ucieczką. Od rodziny, ale i w pewnym sensie od społeczeństwa. Pamiętasz, jak podczas Filmoterapii z „Sensem” na Dwóch Brzegach rozmawiałyśmy o dokumencie „Descent”, w którym bohaterka po przeżytej traumie odkrywa w sobie pasję do freedivingu? Ja widziałam to jako sposób poradzenia sobie z trudnym doświadczeniem a dla innych widzów to była ucieczka. Jak było w przypadku Simony?
Nawet jeśli to była w jej przypadku ucieczka, to absolutnie świadoma. Nie wydaje mi się, żeby ta kobieta robiła cokolwiek wbrew sobie. I właśnie za to ją cenię. W filmie o głównej bohaterce opowiada Joanna, siostrzenica Simony. Też bardzo ciekawa postać. Barwnie opowiada i o swoim życiu, które, podobnie jak życie Simony, naznaczone było toksyczną relacją z matką.
Mnie ten film ciekawi dlatego, że bardzo lubię takie niestandardowe i nieoczywiste bohaterki – rozmawiałyśmy o nich przy okazji filmów: „Bo we mnie jest seks” Katarzyny Klimkiewicz, „Fugi” Agnieszki Smoczyńskiej czy „Córki” Maggie Gyllenhaal. Simona również nie żyła jak większość kobiet. Kierowała się zasadą: „nie krzywdzić nikogo”.
Podczas seansu przeszło mi przez myśl, że ta zasada mogła się wziąć stąd, że Simona doznała wielu krzywd. Jej matka, Elżbieta
Dzięciołowska-Śmiałowska, nie chciała mieć córek, pragnęła dać swojemu mężowi – Jerzemu Kossakowi – syna. Dlatego traktowała swoje dziewczynki – Simonę i Glorię – jak zło konieczne; skoro się urodziły, no trudno, trzeba je wykarmić. Simona dorastała więc bez miłości i w odrzuceniu przez matkę.
Z drugiej strony ta zasada była niejako wpisana w jej DNA. Simona była niezwykle otwarta i ufna wobec innych – doznawała z tego powodu wielu przykrości. Nawet później, gdy już całkowicie poświęciła swoje życie zwierzętom, zło od człowieka stale do niej przychodziło. Dlatego bardzo przeżyłam jej historię.
W filmie mowa jest o tym, że życie próbowało ją zabić trzy razy. Pierwszy raz winna była relacja z matką, potem rozpacz z powodu śmierci ukochanego rysia, no i wreszcie choroba – rak.
Dorzuciłabym jeszcze pierwszy zawód, jaki spotkał ją ze strony mężczyzny, któremu zaufała całkowicie, a okazało się, że on zainteresował się nią i zaciągnął ją do łóżka, bo założył się „o skrzynkę piwa, wina czy nie wiem czego tam jeszcze do picia”. Simona nie miała dzieci, swoje zwierzęta, a szczególnie wspomnianego rysia, traktowała jak dzieci. Potem miała jeszcze dwa piękne łosie, którymi opiekowała się w Parku Białowieskim, jednak i one zostały zgładzone przez ludzi z rezerwatu. Ten film raz jeszcze potwierdza, że największym i najokrutniejszy drapieżnikiem jest człowiek.
Mnie uderzyły najbardziej rodzinne relacje Simony: z jej babcią, matką, a potem siostrzenicą. Film pokazuje również to, w jaki sposób robimy w swoim życiu „podaj dalej”, jeśli chodzi o różne traumy pokoleniowe.
Matka Simony w ostatniej chwili wydziedziczyła ją z powodu kłamliwych i oczerniających wnuczkę informacji. Niestety bliskie kobiety w życiu Simony były dla niej wilkiem, a raczej wypadałoby powiedzieć nieczłowiekiem, bo wilki są bardzo mądre…
Dużo mówimy dzisiaj o siostrzeństwie i kobiecym wsparciu. Ja zobaczyłam to w relacji Simony z Idą Matysek, cioteczną wnuczką. Dla mnie, jak młodej kobiety, takie relacje z doświadczonymi życiowo kobietami są w życiu najcenniejsze!
Faktycznie Ida to jedyna osoba, która nie zawiodła Simony, inni nie byli godni jej zaufania. Simona była całkowicie otwarta i bezpośrednia, nie zakładała żadnych masek. A to czasem niebezpieczne.
Pochodziła bardziej ze świata zwierząt niż świata ludzi. Nie była drapieżnikiem.
Mówi, że w pewnym momencie zrozumiała, że przeszła już na drugą stronę – stała się częścią natury.
Co najbardziej fascynuje Cię w świecie przyrody?
Harmonia, czyli zachowanie pewnych zasad i reguł. W naturze musi być równowaga, bo jeśli ją zaburzamy, to dochodzi do różnych katastrof naturalnych, czego obecnie doświadczamy…
Chodzi Ci też o pewną przewidywalność? Przyroda kieruje się stałym rytmem, kwiaty kwitną, a pory roku się zmieniają niezależnie od tego, co dzieje się gdzieś tam na świecie…
Świat przyrody jest dla mnie światem ciągłych odkryć, fascynacji, zadziwienia nad mądrością natury, źródłem zachwytu. Nie gustuję w wysokoadrenalinowych rozrywkach typu rollercoastery. Mogłyby dla mnie nie istnieć. Najwięcej energii dostarcza mi bycie na łonie natury, zwykłe położenie się na trawie i wtopienie się w otaczający krajobraz, stanie się jego częścią. Tak jak robił to bohater „Memorii”, o której rozmawiałyśmy ostatnio.
Po tym filmie zdałam sobie sprawę z tego, jak niewiele wiem o świecie zwierząt. Powiedzenie „człowiek człowiekowi wilkiem” to absurd, tak jak mówiłaś, wilki są bardzo mądre. Papuga potrafi podobno mówić o swoich uczuciach. A gęś może przeżywać dwa lata żałobę po stracie partnera.
Dlatego właśnie Simona chciała dzielić się swoją wiedzą ze światem. Była bardzo nowoczesna w sposobie myślenia o kontakcie z naturą. Kochała zwierzęta, całowała je, przytulała, odstępowała im własne łóżko, ale jednocześnie wiedziała, że to jest dla niej okazja do naukowych obserwacji. Zdobyła tytuł profesorski, zostawiła po sobie książki, które przybliżają nas do tego świata. Powtarzała: „jesteśmy częścią natury, a nie jej właścicielami”. Czy wreszcie moglibyśmy to zrozumieć?
Dla kogo twoim zdaniem ten film mógłby być terapeutyczny? Uważam, że to może być dobry regulator emocji, gdy czujemy się źle. Po prostu przyglądamy się zwierzętom i czujemy radość. Wątek traumy rodzinnej pozostaje moim zdaniem raczej w tle, nie przebija się na pierwszy plan. Wiem natomiast, że Ty odebrałaś ten dokument inaczej…
Moim zdaniem zobaczymy tu piękne i smutne życie Simony Kossak. Ale też smutny obraz homo sapiens. Po to, żebyśmy po raz kolejny spojrzeli na ludzi jako tych najbardziej agresywnych wszystkożerców. Czy tak musi być? Czy naprawdę nie możemy tego zmienić?