W marcu „Strefa interesów” zdobyła Oscara za najlepszy film międzynarodowy i przyciągnęła do kin tłumy widzów. Teraz można ją obejrzeć w serwisie Max. Czy ten film to arcydzieło? Bez dwóch zdań. Produkcja Jonathana Glazera to obraz, który na stałe zapisał się w historii kina.
Można powiedzieć, że to kolejna próba dotknięcia tematu Holokaustu, zbrodni nazistowskich i banalności zła. Opowiada w końcu o codziennym życiu komendanta Rudolfa Hössa, jego żony Hedwig i piątki ich dzieci mieszkających tuż przy murze obozu w Auschwitz. Z pewnością będzie zestawiany obok takich dzieł, jak „Życie jest piękne”, „Lektor” czy „Lista Schindlera” z jednej strony, a „Shoah” czy „Syn Szawła” z drugiej (swoją drogą, treściowo i w warstwie emocji jest wręcz rewersem tego ostatniego). Najnowszy film Glazera jest jednak na tyle osobny, oryginalny i intrygujący, że na tej półce będzie musiał stać w osobnej przegródce, a może nawet specjalnej gablotce.
„Strefa interesów” (Fot. materiały prasowe Gutek Film)
Zacznijmy od tego, że jest świetnie udokumentowany. Piotr Cywiński, dyrektor Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu, opowiadał niedawno „Gazecie Wyborczej”, że był pod ogromnym wrażeniem tego, jak drobiazgowe były badania i konsultacje ekipy Glazera, która w ich archiwum spędziła tygodnie. Dzięki zdjęciom z albumu rodzinnego jednego z wnuków Hössa, który przekazał je muzeum, udało się odtworzyć choćby scenę letniej zabawy w ogrodowym basenie. Całość była filmowana wprawdzie w wilii sąsiadującej z tą zajmowaną przez rodzinę Hössów, ale już jej wnętrze zrekonstruowano w najdrobniejszych szczegółach. No i jak była filmowana! Operator Łukasz Żal poukrywał przed aktorami kamery, tak że mamy wrażenie, jakbyśmy naprawdę podglądali czyjeś życie przez dziurkę od klucza. Dużo jest tu scen, w których ktoś po prostu przechodzi przez korytarz, kolejno zamykając i otwierając przed sobą drzwi.
„Strefa interesów” (Fot. materiały prasowe Gutek Film)
W innych służba Hössów przygotowuje obiad, czyści buty czy przeszywa ubrania, sam Rudolf czyta dzieciom bajkę na dobranoc, a pies – prywatnie suczka należąca do grającej Hedwig Sandry Hüller – przeszkadza wszystkim domownikom, domagając się smaczków. Jedni powiedzą – sielanka, inni – nuda. A jednak oglądamy te migawki z codzienności w napięciu i oczekiwaniu na to, co się za chwilę pojawi. Przecież – na Boga – kilka metrów dalej dzieje się największa zbrodnia w historii ludzkości!
„Strefa interesów” (Fot. materiały prasowe Gutek Film)
I tu objawia się geniusz Glazera, który cały horror wojny, a właściwie ludobójstwa na masową skalę, postanowił zawrzeć jedynie w warstwie dźwiękowej. Owszem, widzimy (i to nie tylko my) łunę światła unoszącą się nad pracującymi całą noc piecami krematoryjnymi czy też pojawiających się w domu Hössów oficerów, zauważamy wspomniany mur obozu, ale ani razu nie pojawia się obraz, który dobrze znamy z dotychczasowych filmów „obozowych”. Za to słyszymy wystrzały i krzyki – zarówno esesmanów, jak i więźniów. Czasem wśród dobiegających z daleka dźwięków rozróżnimy płacz dziecka, zawodzenie kobiety czy jakiś mechaniczny odgłos, najpewniej zasuwy otwierającej wagon pociągu. W końcu dobrze umiemy w wyobraźni dopasować do nich warstwę wizualną. Bo wiemy, co się działo w Auschwitz.
„Strefa interesów” (Fot. materiały prasowe Gutek Film)
Całości dopełniają niepokojące, przeszywające dźwięki, będące dziełem kompozytorki Miki Levi i montażysty dźwięku Jonniego Bruna. To one otwierają i zamykają cały film, one też wypełniają sekwencje przecinające główną narrację, w których widzimy w negatywie dziewczynkę, prawdopodobnie jedną z ocalałych. Nie da się tych dźwięków zapomnieć. Podobnie jak nigdy nie zapomnimy zdjęć i materiałów filmowych dokumentujących grozę Holokaustu, a przynajmniej mam nadzieję, że nie zapomnimy. Jak zatem możliwe, że nie słyszą ich domownicy willi? Tak jakby niczym w dziecięcej grze w piekło-niebo jednym ruchem ręki zmieniali perspektywę na tę im pasującą. Według nazistowskiej propagandy Żydzi nie byli przecież ludźmi, zatem kto tu mówi o zbrodni na ludzkości? I o tym też opowiada „Strefa interesów” – tak łatwo przebiega proces dehumanizacji, podziału na „swoich” i „tamtych”, „ludzi” i „podludzi”.
„Strefa interesów” (Fot. materiały prasowe Gutek Film)
Można powiedzieć, że „Strefa interesów”, oparta luźno na książce Martina Amisa o tym samym tytule, ukazuje ludzką twarz tych, którzy zostali zapamiętani jako najwięksi zbrodniarze wojenni. Amis opowiadał o romansie oficera SS z żoną komendanta obozu, Glazer skupia się na życiu rodzinnym. Rudolfa Hössa (Christian Friedel) widzimy tu prywatnie, „po pracy”. Całuje żonę w policzek, wędkuje i pływa wspólnie z dziećmi w Sole, jeździ konno, obserwuje ptaki. Podobno był bardzo związany z naturą, nad wejściem do stajni na terenie obozu kazał zawiesić tabliczkę z napisem: „Na grzbiecie koni spoczywa raj ziemi”. No właśnie, raj. To słowo pojawia się w filmie bardzo często. Najczęściej pada z ust Hedwig, która stworzyła tu nie tylko bogaty w roślinność ogród, ale też strefę – jakkolwiek by to makabrycznie nie brzmiało – relaksu i spokoju dla swojej rodziny. Są tu: basen z fontanną, szklarnia, altana. W realnym życiu pani Höss podobno zwykła mawiać „Tu żyć i tu umierać”, nic dziwnego, że kiedy jej męża przenoszą do centrali w Oranienburgu, ona upiera się, że zostanie z dziećmi. „Będą musieli mnie wyciągać stąd siłą” – mówi w filmie. Nie mam słów, by wyrazić, jak fantastycznie zagrała ją Sandra Hüller, która w niedawnym wywiadzie dla „Zwierciadła” wyznała, że po raz pierwszy nie starała się zrozumieć swojej bohaterki ani też dawać okazji widzom do tego, by ją zrozumieli. W efekcie stworzyła postać o wiele bardziej antypatyczną niż jej mąż. Sceny, w których przymierza futro z Kanady, magazynu, gdzie w Auschwitz składano mienie pożydowskie, ale też w których z dumą pokazuje odwiedzającej ich po raz pierwszy matce, co gdzie posadziła, a potem w złości za jej wyjazd obsztorcowuje służącą, czy też ta, w której prosi męża, by zabrał ją do uzdrowiska – ukazują nie tylko płytkość jej charakteru, ale też pazerność i głupotę. Bo my na ekranie nie widzimy wcale psychopatycznych morderców, sadystycznych zbrodniarzy, potworów czy bestii. To zupełnie – chciałoby się powiedzieć – normalni, przeciętni ludzie, którym wojna dała szansę na pięcie się po drabinie sukcesu i poszerzanie – dosłownie – swojego Lebensraum. Bo pamiętajmy, że wojny to także, a może przede wszystkim, walki o strefy interesów.
„Strefa interesów” (Fot. materiały prasowe Gutek Film)
Film „Strefa interesów” od 18 października jest dostępny w serwisie Max.