1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura
  4. >
  5. Warhol i Basquiat – gest zwycięstwa

Warhol i Basquiat – gest zwycięstwa

Jean-Michel Basquiat „Dos Cabezas” (1982); „Warhol x Basquiat: malarstwo na cztery ręce” (Fot. (Fot. Robert Mckeever, Estate of Jean-Michel Basquiat licenced by Artestar)
Jean-Michel Basquiat „Dos Cabezas” (1982); „Warhol x Basquiat: malarstwo na cztery ręce” (Fot. (Fot. Robert Mckeever, Estate of Jean-Michel Basquiat licenced by Artestar)
Jedna z najważniejszych wystaw tego sezonu „Warhol x Basquiat: malarstwo na cztery ręce” opowiada o owocach kolaboracji papieża pop-artu z punkowym Kopciuszkiem nowojorskiej sceny artystycznej. I pomyśleć, że ich znajomość zaczęła się od intrygi pewnego pomysłowego marszanda.

Wystawę „Warhol x Basquiat: malarstwo na cztery ręce” reklamuje plakat z fotograficznym portretem tych dwóch artystów w strojach bokserów. Stojąc ramię w ramię, składają ręce na piersiach tak, że ich oblicza wyglądają jak trupie czaszki nad skrzyżowanymi piszczelami. To zdjęcie pochodzi ze słynnej sesji, którą w 1985 roku zrobił artystom topowy reklamowy i modowy fotograf Michael Halsband. Oglądamy na niej Warhola i Basquiata jako pięściarzy, którzy zadają sobie nawzajem ciosy, unoszą okryte rękawicami dłonie w bokserskiej gardzie, kiedy indziej wyciągają je w górę w geście zwycięstwa. Kiedy Halsband robił te zdjęcia, szykowali się właśnie do swojej pierwszej – i za ich życia jedynej – wystawy wspólnie stworzonych prac.

„Warhol x Basquiat: malarstwo na cztery ręce” (Fot. materiały prasowe) „Warhol x Basquiat: malarstwo na cztery ręce” (Fot. materiały prasowe)

Biznesplan

Po raz pierwszy spotkali się pod koniec 1982 roku. Mówiąc ściślej, wówczas poznali się oficjalnie. Kto tak jak Jean-Michel Basquiat obracał się w tym czasie w artystycznych kręgach Nowego Jorku, ten po prostu nie mógł nie znać Andy Warhola, który w środowisku bohemy miał status żywej legendy. Ale i Warholowi postać Basquiata nie była zupełnie obca. Guru pop-artu pamiętał go jako chłopca, który zaczepiał przechodniów, próbując im sprzedawać na ulicy ręcznie malowane pocztówki i T-shirty (Warhol przypomniał sobie, że kilka koszulek nawet od niego kupił). Potem widywał młodego malarza w uczęszczanych przez artystów klubach, a wreszcie również w galeriach. O Basquiacie zaczynało się już robić głośno w świecie sztuki. Poza tym od niedawna mieli wspólnego marszanda, Brunona Bischofbergera, który reprezentował ich obu na rynku. To właśnie on zorganizował spotkanie. Krył się za tym prosty, ale obiecujący biznesplan – marszand kalkulował, że jeżeli uda się namówić artystów do współpracy, to niepodważalna pozycja Warhola połączona ze świeżością Basquiata, nie mówiąc o sumie charyzmy ich obu, muszą zaowocować komercyjnym sukcesem.

Bischofberger wierzył w artystyczny, ale i marketingowy potencjał łączenia skrajności. I rzeczywiście, trudno o bardziej skontrastowaną parę niż Warhol i Basquiat z tamtych czasów. W chwili spotkania ten pierwszy miał 54 lata. Wyglądał na więcej, w 1968 roku cudem przeżył zamach na swoje życie, którego dokonała radykalna feministka Valerie Solanas. Odniósł wówczas ciężkie obrażenia i nigdy nie powrócił do pełni zdrowia. Jednocześnie był kimś więcej niż najsłynniejszym przedstawicielem pop-artu i żywym klasykiem współczesnej sztuki amerykańskiej. Miał status człowieka instytucji, jednoosobowej marki, która zatrudniała sztab asystentów, przyciągała innych artystów, a także osoby aspirujące do bycia artystami. Pod tą marką robiono sztukę, ale kręcono też filmy, wydawano pisma. W orbicie Warhola krążyli ludzie mody i muzycy, tacy jak The Velvet Underground czy David Bowie. Nieprzypadkowo legendarna pracownia artysty nazywała się Factory – Fabryka.

Świeża krew

W 1982 roku Basquiat miał zaledwie 22 lata. Wychowany na Brooklynie syn Portorykanki i Haitańczyka, jako nastolatek rzucił szkołę i rodzinny dom. Bywał bezdomny, utrzymywał się z dorywczych fuch, a okazjonalnie nawet z handlu narkotykami, ale też z ulicznej sprzedaży swoich prac. Od wczesnego dzieciństwa fascynował się sztuką i wraz z matką przesiadywał w nowojorskich muzeach. Pod koniec lat 70. został dostrzeżony jako grafficiarz, wraz z przyjacielem Alem Diazem tworzył streetartowy duet SAMO. Ich prace, zwykle oparte na tekście, dzikie, a zarazem nieoczywiste, wyróżniały się wśród powodzi graffiti, która zalewała nowojorskie mury i stacje metra. Basquiat mógł sypiać na ławkach w parkach, ale jeszcze przed dwudziestką stał się postacią rozpoznawalną, bywał w miejscach, w których bawiła się cyganeria, włącznie z kultowym Club 57, do którego uczęszczał także Warhol. To podczas tych imprez Basquiat nawiązał znajomości z takimi postaciami, jak: Jim Jarmusch, David Bowie czy Madonna, która parę lat później na krótki czas została partnerką życiową malarza.

W 1980 roku 20-letni chłopak z ulicy wziął udział w pierwszej zbiorowej wystawie. Rok później wpływowy krytyk Rene Ricard opublikował o nim w magazynie „Artforum” artykuł pod tytułem „The radiant child” [Promienne dziecko]. W roku 1982 malarz wystawiał już na Documenta w Kassel, zostając najmłodszym w historii twórcą zaproszonym na tę wystawę, uchodzącą za najważniejsze cykliczne wydarzenie artystyczne w Europie. Kariera Basquiata wystrzeliła jak rakieta. Świat sztuki odnalazł w nim ucieleśnienie tego, za czym tęsknił już od jakiegoś czasu. Sztuka lat 70. zdominowana była przez minimalizm i konceptualizm. Narastało zmęczenie zimną abstrakcją oraz przeintelektualizowanymi projektami pełnymi odniesień do teorii języka i cybernetyki. Nadchodził czas powrotu malarstwa, ludzkiej figury, zmysłowości i spontaniczności. Któż mógł dać lepszą odpowiedź na to zapotrzebowanie niż artysta samouk malujący ogromne obrazy, które wizualnie „brzmiały” jak punkowa muzyka i w których tętnił rytm ulicy? W wyrazie tych prac było coś pierwotnego i jednocześnie absolutnie współczesnego. Rynek sztuki potrzebował świeżej krwi, młodości, energii i autentyzmu. Krótko mówiąc, potrzebował Basquiata – więc otworzył przed nim drzwi na oścież.

Fakt, że nowy ulubieniec nowojorskiej sceny był czarny, paradoksalnie również zadziałał na jego korzyść. Paradoksalnie, ponieważ na przełomie lat 70. i 80. świat sztuki pozostawał miejscem niemal wyłącznie dla białych. Tymczasem w wypadku Basquiata nie chodziło tylko o kolor skóry. Jego twórczość nasycona jest odniesieniami do afroamerykańskiej, a także haitańskiej kultury, która stanowiła część tożsamości malarza. Tym wyraźniej jego twórczość wyróżniała się na tle amerykańskiego establishmentu artystycznego – jeżeli na scenie miał wybrzmieć nowy głos, to musiał pochodzić z miejsca, które w sztuce było dotąd niesłyszalne i niewidzialne: z afroamerykańskiego getta.

Zanim wyschnie farba

Na początku lat 80. transfuzji świeżej krwi potrzebował nie tylko rynek sztuki, lecz także Andy Warhol, niekwestionowany, ale zmęczony król pop-artu. Jego sposób pracy mógł się wydawać antytezą metody Basquiata. Młody malarz był mistrzem ekspresyjnego, gwałtownego gestu; Warhol lubił powtarzalność, zwielokrotnianie motywów, nieprzypadkowo do jego ulubionych technik należał sitodruk, który pozwalał reprodukować ten sam obraz dziesiątki razy. A jednak obaj artyści dogadali się błyskawicznie. W czasie pierwszego spotkania Warhol zrobił sobie i Basquiatowi polaroidowy portret podwójny. Młody artysta zabrał zdjęcie, pobiegł do swojej pracowni i wrócił po dwóch godzinach, niosąc namalowany na podstawie fotografii mokry jeszcze obraz. Nazwał go „Dos Cabezas” (Dwie głowy).

Kiedy właściciele dwóch głów z obrazu Basquiata doszli do porozumienia, zaczęła się praca na cztery ręce. Między 1983 a 1985 rokiem stworzyli wspólnie około 160 prac. Na najnowszej wystawie znalazła się ponad połowa z nich. Pracę zaczynał zwykle Warhol, wprowadzając do gry jakiś motyw, często odbijany na płótnie z sitodruku: mogło to być korporacyjne logo, wizerunek prezydenta Ronalda Reagana, owoc, postać z kreskówki, ale też cytat z malarstwa starych mistrzów albo fragment reklamy. Potem do akcji wchodził Basquiat ze swoim żywiołem malowanych na płótnie tekstów, groteskowych przerysowywanych postaci, streetartowych motywów, tajemniczych symboli i nawiązań do popkultury. Z płócien artyści przerzucali się na inne, mniej konwencjonalne podobrazia, jedną z serii prac namalowali na workach bokserskich.

Jean-Michel Basquiat i Andy Warhol „Collaboration” (1984–1985); „Warhol x Basquiat: malarstwo na cztery ręce” (Fot. The Andy Warhol Foundation dla Visual Arts, Inc./Lincensed by ADAGP, Paris) Jean-Michel Basquiat i Andy Warhol „Collaboration” (1984–1985); „Warhol x Basquiat: malarstwo na cztery ręce” (Fot. The Andy Warhol Foundation dla Visual Arts, Inc./Lincensed by ADAGP, Paris)



Efekty dialogu artystów przekraczały to, co obaj tworzyli indywidualnie. Zaprzyjaźniony z nimi malarz Keith Haring, który znał Basquiata jeszcze z nowojorskiej sceny graffiti, przyglądając się ich pracy, zauważył, że podczas tych malarskich sesji dwa umysły zdają się łączyć w trzecią, zupełnie osobną, wyjątkową świadomość.

Co dalej

Pod koniec 1985 roku wystawili wreszcie publicznie wspólne prace w galerii Tony’ego Shafraziego. Pokaz nie przyniósł im wielkiego sukcesu, recenzje były w przeważającej części negatywne. Krytyczka Vivien Raynor na łamach „New York Timesa” wytykała malowanym na cztery ręce pracom, że są chaotyczne, agresywne, pełne hermetycznych żartów zrozumiałych tylko dla autorów. Pojawiły się też zarzuty wobec Warhola, że manipuluje i wykorzystuje młodszego kolegę, karmi się jego energią niczym wampir.

Te oskarżenia nie znajdują potwierdzenia w wypowiedziach Basquiata, który podkreślał zawsze, że z Warholem połączyła go prawdziwa przyjaźń. Ocena ich wspólnych dzieł również z biegiem czasu uległa rewizji, dziś postrzegane są jako owoc fascynującego epizodu historii sztuki lat 80. Warhol zresztą nigdy nie pracował sam, zawsze otaczał się innymi artystami, czerpał z ich kreatywności, ale jednocześnie budował twórczą atmosferę, w której talenty współpracowników rozkwitały. Pod warunkiem oczywiście, że je mieli, a Basquiatowi talentu nie brakowało.

Ledwie półtora roku po wspólnej wystawie Warhol niespodziewanie zmarł w wyniku komplikacji po operacji, która miała być rutynowym zabiegiem pozbawionym większego ryzyka. Basquiat znajdował się wówczas u szczytu sławy i jednocześnie na krawędzi upadku. Moda na ekspresjonistyczne malarstwo, którego stał się niekoronowanym królem, wpisała się w klimat epoki prezydentury Ronalda Reagana, z jej ostentacyjną konsumpcją, pochwałą dzikiego kapitalizmu i chciwości. Rynek sztuki był „przegrzany”, prace Basquiata stawały się przedmiotem spekulacji, a on sam z coraz większym trudem znosił presję ze strony pośredników, galerzystów i kolekcjonerów. Przygniatał go ciężar własnego sukcesu, a także obawy, że z artysty, który przemawia autentycznym głosem, zmieni się w maskotkę białej bogatej elity. Stres koił używkami, był uzależniony od kokainy i heroiny. Przeżył Warhola ledwie o rok, zmarł na skutek przedawkowania narkotyków, nie skończywszy 28 lat.

Odejście obydwu artystów oznaczało koniec pewnej epoki, było ostatecznym kresem pop-artu, ale zwiastowało też początek końca szalonego boomu na ekspresjonistyczne malarstwo w latach 80. Wielu malarzy z pokolenia Basquiata, którzy podobnie jak on zrobili w tamtej dekadzie zawrotne kariery, szybko popadło w zapomnienie. Sztuka „promiennego dziecka” z Brooklynu nie tylko oparła się próbie czasu, ale jest wciąż odkrywana i odczytywana na nowo. W latach 80. Basquiat był sensacją sezonu, ekscytującą nowością, teraz jawi się jako artysta uniwersalny, bez którego nie da się opowiedzieć historii malarstwa końca XX wieku. Podobnie ponadczasowy charakter ma dorobek Warhola. Kiedy obaj artyści spotkali się w 1982 roku, dzieliły ich styl, różnica pokoleniowa, kolor skóry i bagaż zupełnie odmiennych biograficznych doświadczeń, ale od razu zrozumieli się i rozpoznali jako twórcy, którzy mają do powiedzenia coś ważnego i prawdziwego – światu i sobie nawzajem.

Wystawa „Warhol x Basquiat: malarstwo na cztery ręce” w Fondation Louis Vuitton w Paryżu potrwa do 28 sierpnia.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze