„Nie przypominam sobie polskiego filmu, który opowiadałby o dwóch kobietach w średnim wieku, które przechodzą menopauzę” – mówi Maciej Migas, reżyser filmu „Miłość jak miód”. Ja również nie, dlatego skorzystałam z możliwości obejrzenia go jeszcze przed premierą, aby wam o nim napisać.
Menopauza szturmuje dziś media. Oswajamy objawy, szerzymy wiedzę na jej temat, poruszamy problemy z nią związane… Mówimy o niej już nie szeptem, a pełnym głosem. Nadeszła pora, aby menopauzę obsadzić w roli głównej również w filmie. Na ekrany wchodzi właśnie polska komedia romantyczna „Miłość jak miód”, urocza bajka, którą z przyjemnością ogląda się z przymrużeniem oka. Z dużym przymrużeniem oka. I dobrze, bo nie zawsze trzeba wszystko traktować tak serio.
Pamiętacie hasło „macierzyństwo bez lukru”? Chodziło o to, aby zacząć mówić nie tylko o blaskach, ale również o cieniach, których nie brakuje, gdy jest się matką. W tym przypadku, w filmie „Miłość jak miód”, mamy sytuację odwrotną: menopauzę, która – w powszechnym mniemaniu – jest pasmem udręki zlewnych potów, uderzeń gorąca i bezsennych nocy, pokazano na różowo. Z lukrem i bitą śmietaną. Jeśli kupimy tę konwencję, a do kina weźmiemy różowe okulary i przyjaciółkę, spędzimy wyjątkowo miły wieczór.
Żeby nie odbierać wam przyjemności oglądania filmu „Miłość jak miód”, historię streszczę króciutko: Majkę i Agatę równie dużo łączy, co dzieli. Obie są po pięćdziesiątce, przechodzą menopauzę (pocą się, czerwienią, łykają – w zależności od swojej filozofii życiowej – hormony albo pluskwicę groniastą) i nie wierzą, że w ich życiu cokolwiek zmieni się na lepsze. Jedna mieszka nad Bałtykiem, druga w Tatrach. Jedna prowadzi cukiernię, druga jest architektką wnętrz. Jedna jest wdową, drugą partner właśnie zostawił dla młodszej. Jedna poświęca się dzieciom i wnukom, zapominając o sobie, druga jest bezdzietna i zajmuje się głównie sobą. Pewnego dnia przyjaciółki spotykają się na pogrzebie koleżanki z liceum. Agata namawia Majkę do spontanicznego wyjazdu w góry, sama zaś zajmuje jej miejsce. Nieoczekiwana zamiana ról przynosi szereg komplikacji, zabawnych zwrotów akcji i wyzwań, którym kobiety muszą stawić czoła.
Kadr z filmu „Miłość jak miód” (Fot. materiały prasowe)
Scenarzyści filmu „Miłość jak miód”, nie owijając za bardzo w bawełnę, stawiają przed nami pytania: czy bohaterkom uda się przezwyciężyć przyzwyczajenia, uprzedzenia i lęki? Czy zdobędą się na odwagę, żeby otworzyć się na miłość i rozpocząć nowy rozdział w życiu? Czy naprawdę nigdy na nic nie jest za późno?
Niekwestionowanym atutem filmu „Miłość jak miód” są aktorki wcielające się w postaci Majki i Agaty. Moje serce przebojem zdobyła Agnieszka Suchora w roli Majki, właścicielki oldschoolowej cukierenki w małej miejscowości nad Bałtykiem. Jest cudownie zwariowana, zabawna, ale przy tym niezwykle prawdziwa. Agnieszka Suchora oddała jej postać znakomicie. Edyta Olszówka (filmowa Agata) też wypada dobrze, choć jej rola chwilami bywa przerysowana.
Kadr z filmu „Miłość jak miód” (Fot. materiały prasowe)
Panowie w filmie „Miłość jak miód” to naprawdę osobna historia. Gbur, który w mgnieniu oka przemienia się w czarującego uwodziciela (w tej roli Michał Czernecki, grający goprowca, o którym w skrytości serca marzy chyba każda kobieta), playboy z jachtem powracający po latach do rodzinnego miasteczka (Bartosz Opania) i wieczny Piotruś Pan, nieporadny i wymagający opieki, który zdradza żonę z dwudziestolatką (Rafał Królikowski). I tu znów uproszczenia i przerysowania charakterów wymagają przymrużenia oka, a nawet obu oczu.
Kadr z filmu „Miłość jak miód” (Fot. materiały prasowe)
Słodyczy filmowi „Miłość jak miód” dodają również widoki jak z obrazka: mamy więc i skąpane w słońcu Tatry z Giewontem na pierwszym planie, i nadbałtycką plażę w wersji de luxe – pustą i kuszącą szumem fal. Domek Agaty to góralska chatka w najlepszym wydaniu, a cukierenka Majki „Perełka” to miejsce jak ze starego żurnala, którego nazwa najlepiej oddaje jej charakter.
Kadr z filmu „Miłość jak miód” (Fot. materiały prasowe)
Nie muszę wam chyba mówić, że film „Miłość jak miód” kończy się happy endem, prawda?
Wszyscy potrzebujemy dobrych historii, pięknych widoków i soczystego lata. Ostatnio jakby nawet bardziej. Dlatego śmiało wybierzcie się na film „Miłość jak miód” do kina w gronie kobiet w podobnym wieku, a potem pójdzie razem na kawę, herbatę – i co tam jeszcze wam przyjdzie do głowy – i pośmiejcie się razem, powspominajcie dawne czasy, miłości sprzed lat, puśćcie wodze fantazji o tym, „co by było, gdyby się tylko zdarzyło…”. A że happy end, który oglądamy w „Miłość jak miód”, zdarza się w życiu dość rzadko, to już zupełnie inna sprawa…