Saga rodziny Winnych z Brwinowa, opublikowana przez Wydawnictwo Zwierciadło, zajmuje coraz wyższe pozycji w rankingach księgarskich. Fascynująca powieść wpleciona jest w dramatyczne wydarzenia XX wieku; rozpoczyna się z chwilą wybuchu I wojny światowej, a skończy po stu latach – w czasach współczesnych. We wrześniu 2014 ukazał się tom 1 sagi, kolejny - trafił do księgarń 28 stycznia 2015.
Blogerzy książkowi z entuzjazmem piszą o każdym z tomów. Wielu z nich podsumowując rok miniony umieściło wydany wówczas tom pierwszy w swoim „TOP 10”; niektórzy – na najwyższej pozycji.
Autorka nie ukrywa, że inspiracją dla powstania tej książki było znakomite dzieło - "Sto lat samotności" Márqueza. Czy podwarszawski Brwinów może być odpowiednikiem Macondo? Stworzone na potrzeby powieści miasteczko, w którym dzieją się rzeczy niezwykłe. Mimo jego niezwykłości życie toczy się naturalnym rytmem życia człowiek: narodziny, zaślubiny, śmierć. To wszystko uzupełnione – przestępstwami, ludzkimi dramatami i szczęśliwymi przypadkami. Jako czytelnicy nie tylko obserwujemy, lecz wręcz bierzemy udział w życiu rodziny Winnych. Od dramatycznych wydarzeń osobistych począwszy, przez wydarzenia zmieniające losy świata.
Ci, którzy walczyli
Tom II sagi
1 września 1939 roku. Mania i Ania Winne, pierwsze w rodzinie z podwarszawskiego Brwinowa bliźniaczki są już dorosłe. W tym wyjątkowo burzliwym dla losów Polski dniu Mania rodzi kolejne bliźniaczki - Kasię i Basię. Tego feralnego dnia niemieckie kule dosięgły również nestora rodu - Antoniego. Ciężar odpowiedzialności za rodzinę musi wziąć na siebie Ania - bliźniaczka Mani
Jak Winni poradzą sobie w nowej, wojennej rzeczywistości?
1942 rok
Wojna przemawia do ludzi wieloma językami, ale zawsze jest to głos bestii. Któregoś dnia bestia wsączyła w ucho Zuzanny Birgenhoff kilka kropli jadu i ta, zaraz po obudzeniu, zgłosiła się do siedziby Gestapo przy alei Szucha w Warszawie, gdzie powiedziała, że w sąsiedniej kamienicy, przy ulicy Marszałkowskiej sześćdziesiąt mają miejsce konspiracyjne spotkania. Wiedzę swoją oparła na obserwacjach ludzi wchodzących do budynku, a następnie z niego wychodzących, zawsze pojedynczo, w odstępach kilkuminutowych. Ponadto stwierdziła, że co najmniej jeden z tych regularnie spotykających się w mieszkaniu na drugim piętrze chłopców, niósł ze sobą futerał na gitarę, w którym, jak Zuzanna przypuszczała, przenoszono broń. Dyżurny oficer SS z wielką przyjemnością zaprowadził informatorkę do wyżej sklasyfikowanego urzędnika, któremu łamaną niemczyzną powtórzyła swoją historię. Tamten zapisał wszystko jak trzeba, podziękował Zuzannie, która z czystym sumieniem poszła do domu, gdzie oddała się dalszej obserwacji sąsiadów swojej kamienicy oraz budynków do niej przylegających. Serce Zuzanny przed wojną było wyłącznie polskie, ale w czasie okupacji zniemczało z niejasnych powodów, z którymi pradziadek Niemiec niewiele miał wspólnego. Po jej wyjściu oficer wykonał kilka telefonów i następnego dnia o umówionej godzinie pod wskazaną kamienicę podjechała duża czarna ciężarówka, z której wysypało się kilkunastu żołnierzy. Mieszkańcy domu zostali wywleczeni przez bramę, a następnie ustawieni pod murem. Rozstrzelano dziesięć osób, w tym trzy kobiety i siedmiu mężczyzn, a dziesięciu młodych chłopców aresztowano. Jeden z nich, ten, który miał futerał na gitarę, próbował uciekać, ale seria z karabinu maszynowego powaliła go na środek Marszałkowskiej. W futerale nie było broni, tylko gitara, którą jeden z Niemców rozbił o mur kamienicy, trudno powiedzieć, dlaczego. Samochód z chłopcami odjechał z piskiem opon, przerażeni lokatorzy kamienicy wrócili do swoich mieszkań, a ci, których bliscy leżeli pod ścianą, rozpaczali.
Aresztowani byli torturowani i męczeni w podziemiach Szucha jeszcze kilka dni, przy czym dwóch z nich po pierwszym przesłuchaniu przyznało się do działalności konspiracyjnej polegającej na małym sabotażu, pozostali upierali się, że spotykają się na wieczorkach tanecznych. Odpowiednia perswazja wystarczyła, aby podali kontakty do swoich przełożonych, bądź innych osób, z którymi się porozumiewali. Nastąpiło jeszcze kilkanaście aresztowań, przesłuchań i wiele egzekucji osób związanych i niezwiązanych z działalnością konspiracyjną przy Marszałkowskiej numer sześćdziesiąt. W sumie dwadzieścia kilka matek straciło swoich synów i córki, kilka żon mężów, a braci sióstr. Ile dzieci zostało sierotami, pośrednio czy bezpośrednio w wyniku słów Zuzanny, nikt nie zliczy.
Sama Zuzanna była z siebie bardzo zadowolona, uważając, że spełniła obywatelski obowiązek wobec Niemiec, które nazywała teraz „prawdziwą ojczyzną”. Jej samopoczucie uległo pogorszeniu dopiero jakiś czas później, kiedy do masywnych drzwi zastukało dwoje młodych ludzi i po odczytaniu jej wyroku skazującego w imieniu Polski Podziemnej, dostała dwie kule prosto w białą pierś. Do tego czasu zdążyła jeszcze złożyć kilka doniesień bezpośrednio do uszu oberleutnanta Hansa Kochmanna, któremu donosiła przed, po i w trakcie, a najbardziej lubiła w trakcie, kiedy zamiast krzyczeć: „ach” czy „och” wykrzykiwała nazwiska znajomych i sąsiadów. Oberleutnant przyjmował to za dobrą monetę, czasami kogoś aresztował, a czasami ograniczał się tylko i wyłącznie do kwiecistych opisów, jak to w wyniku pomocy Zuzanny państwo niemieckie odnosi swoje wielkie zwycięstwo.
Tamtą egzekucję obserwowała z przerażeniem Ania Winna-Tarasiewicz, która razem ze swoim mężem Kazimierzem mieszkała trzy kondygnacje nad Zuzanną, na siódmym, ostatnim piętrze sąsiedniej kamienicy, czyli przy Marszałkowskiej sześćdziesiąt dwa. Podobne widoki w okupowanej Warszawie, łapanki z egzekucjami i masowe wywózki do obozów zagłady były wtedy na porządku dziennym. Ludzie przyzwyczaili się do wszechobecnego terroru i myśli, że wychodząc rano z domu, nie mają żadnej gwarancji, że wieczorem powrócą. Mimo to żyli z dnia na dzień, jedli, pili, pracowali, kochali, witali przychodzące na świat dzieci i grzebali zmarłych. To ostatnie, niestety, coraz częściej.