Ucieczka przed tym, co dyskomfortowe, to powszechna strategia radzenia sobie w trudnych sytuacjach. O tym, co się za nią kryje i jak ją zmienić, by działała na naszą korzyść, mówi Magdalena Daniłoś, coachka, autorka książki „Ucieczkizm”.
Wywiad pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 12/2025.
Alina Gutek: Ucieczkizm to – sprawdziłam – pojęcie nowe, stworzone przez ciebie. Samo przez się wiele mówi o tym, co znaczy, ale jak ty go definiujesz?
Magdalena Daniłoś: Słowo „ucieczkizm” przyszło do mnie kilka lat temu, kiedy zaczęłam obserwować różne zachowania, swoje i innych, które łączą ludzi. Zauważyłam mechanizm, a w zasadzie system operacyjny, który pomaga nam poradzić sobie w trudnych sytuacjach. Z jednej strony ten mechanizm chroni nas przed dyskomfortem czy sytuacją, która może okazać się dla nas trudna, a z drugiej – ma też swoją ciemną stronę. Bo jeśli nieświadomie uprawiamy ucieczkizm, to możemy złapać się na myśli – ja też się na tym złapałam wielokrotnie – że życie ucieka, że tak naprawdę nie stajemy twarzą w twarz z różnymi trudnościami, tylko ich unikamy, a one wracają. Ten termin jakoś tak sam pojawił się w moim otoczeniu, zaczęliśmy, ja i moi najbliżsi, po prostu go używać: „O, właśnie uprawiasz ucieczkizm”. A potem okazało się, że jest w nim jakaś uniwersalna prawda o życiu.
Dlaczego uprawiałaś ucieczkizm, dlaczego ludzie to robią? Już poznałaś tego przyczyny, bo o tym jest twoja książka.
Zacznę od siebie, swoich doświadczeń. Myślę, że mogę śmiało nazwać się osobą, która od zawsze była nastawiona do życia lękowo, mam takie osobnicze cechy, które powodowały, że od dziecka bardzo się bałam, myślę, że bardziej niż przeciętni ludzie. W związku z tym od dziecka uprawiałam ucieczkizm, nawet nie wiedząc, że to robię. Czyli unikałam sytuacji, które były dla mnie na tyle trudne, że nie znajdowałam innego sposobu radzenia sobie z dyskomfortem niż ucieczka. W dorosłości mechanizm uciekania od sytuacji dyskomfortowych nabrał rozpędu. W wieku 26 lat zostałam przyciśnięta do życiowej ściany. To znaczy: w niespodziewanych okolicznościach, parę dni przed moim pierwszym porodem, zachorowałam na wirusową infekcję, która spowodowała utratę dziecka. To był szok, ból, dramat, czyli niewyobrażalnie trudne emocje. Nie umiałam im sprostać, co pokazało mi, że mam dużą trudność z akceptacją własnych emocji, w ogóle z byciem świadomą tego, co się dzieje w moim wewnętrznym świecie. I to jeszcze mocniej podkręciło moje mechanizmy ucieczkowe, one eskalowały. A ponieważ nie byłam nauczona stawania w dyskomforcie, nazywania emocji towarzyszących tym stanom, to kiedy pojawiło się ich w tym czasie więcej, niż mogłabym sobie wyobrazić, to doświadczyłam wtedy, wręcz namacalnie, ucieczkizmu. Kilka lat później zaczęły pojawiać się napady ataków lękowych. Teraz wiem, że to efekty uboczne ucieczkizmu. W końcu dotarło do mnie, że nie tylko uciekam, ale i nie mam tak naprawdę kontaktu z trudnościami, przez które przechodzę. To był moment, kiedy pojawiła się gotowość do stanięcia z nimi twarzą w twarz, poszłam wtedy na psychoterapię. Ale kluczowe było to, że zaczęłam dostrzegać trudności, potem je nazywać.
Czytaj także: Jak radzić sobie z lękiem? Sprawdzone strategie
Z tego, co mówisz, wynika, że za ucieczką przed trudnościami stoi lęk. Czy tylko? A może też lenistwo? Jest jeszcze coś takiego jak prokrastynacja, którą uprawia ochoczo większość z nas. Za nią też skrywa się lęk?
Lęk stoi za większością sytuacji ucieczkowych. Prokrastynacja jest niczym innym jak odkładaniem tego, co powinniśmy zrobić dziś, na nieokreślone jutro. Często za nią też skrywa się lęk przed tym, że nie potrafię, że nie mam zasobów. Jeśli przyjrzymy się prokrastynacji jako mechanizmowi psychologicznemu, to w pierwszym momencie wiąże się on nawet z odczuciem przyjemności, ulgi, że nie muszę czegoś robić w tym momencie. Ale za chwilę wraca myśl, że to odłożyłam, a z nią lęk przed konsekwencjami tego niedziałania. Często pojawia się wtedy wstyd przed tym, co powiedzą ludzie, przed odrzuceniem. Lęk nie jest więc jedyną emocją stojącą za tym, że uciekamy. Natomiast ucieczkizm sam w sobie jest po prostu mechanizmem zabierającym nas – chwilowo – od dyskomfortu.
Jeśli nie byliśmy uczeni, jak być w trudnościach, to pierwsza automatyczna myśl, pierwsze uczucie, które się pojawia, jest takie: nie wiem, czy jestem gotowa, żeby coś zrobić, może się wtedy ośmieszę, a to sprawi, że zostanę odrzucona. W związku z tym ucieczkizm wydaje mi się jedynym możliwym wyjściem.
Czytaj także: Odwlekamy, żeby poczuć ulgę – a potem cierpimy podwójnie. Jak przestać prokrastynować? Rozmowa z neurobiologiem
A może ucieczkizm w pewnych sytuacjach nas ratuje? Gdy na przykład ewakuujemy się z toksycznych związków. Myślę jednak, że to nie ucieczkizm, tylko zdrowy krok w dobrym kierunku.
Ucieczkizm spełnia swoją definicję tylko wtedy, kiedy, po pierwsze, jest nieświadomy – to w definicji kluczowa przesłanka, albo kiedy zabiera nas ze ścieżki podejmowania świadomej decyzji. Natomiast jeśli świadomie decydujemy, żeby czegoś nie robić, ponieważ w tym momencie nie mamy do tego zasobów, nie jesteśmy na to gotowi, coś jest dla nas za duże – to ta decyzja świadczy o świadomym działaniu, a nie o ucieczce.
Nawet zaryzykowałabym twierdzenie, że świadczy ona o odwadze. Często powtarzam, że radzenie sobie z ucieczkizmem nie polega na tym, żebyśmy nagle robili coś na siłę, bo może to nas zatrzymać, zamrozić, zretraumatyzować. Radzenie sobie w takich sytuacjach polega na dostrzeganiu trudności, nazywaniu ich i na budowaniu małymi krokami nowych sposobów relacji z lękiem, dyskomfortem, z niewygodą.
W pracy coachingowej proponujesz narzędzie, które nazwałaś: „Bój się i rób!”. We mnie budzi ono opór. Bo nie będę skakała na główkę, jeśli nie wiem, czy są odpowiednie do tego warunki.
Takie obawy pojawiają się u wielu ludzi. Myślę, że jeśli zrodzi się taka myśl, jak u ciebie, to dobrze, bo to myśl chroniąca. We mnie też zakiełkowała, kiedy usłyszałam to zdanie. Nawet w pierwszym odruchu oburzyłam się na nie. Pomyślałam, że jest nielogiczne, bo niby dlaczego ktoś miałby chcieć, żebym się bała.
Zatrzymajmy się na chwilę na tym haśle. Zawiera ono dwa elementy składowe i coś pomiędzy. Co w tym pomiędzy się kryje? Decyzja, jej brak?
Nigdy wcześniej nie przeprowadziłam tak dużej analizy semantycznej i logicznej jakiegoś zdania, jak tego. Myślę, że mądrość tego hasła polega nie na tym, że zaprasza nas do robienia tylko i wyłącznie tego, co poszerza naszą strefę komfortu. Raczej zaprasza do spotkania się z drugą częścią bycia człowiekiem, której nie byliśmy uczeni spotykać. Bo wszyscy trenowani jesteśmy w tym, jak być szczęśliwymi, spełnionymi, jak budować dobrostan, a nie uczy się nas tego, jak przechodzić przez trudności, wyzwania, cierpienie, ból. Wpaja nam się od dziecka, że trudne przeżycia czy emocje trzeba szybko wyeliminować. Do czego to prowadzi? Do tego, że boimy się bać, natychmiast się wtedy usztywniamy, szukamy szybkich rozwiązań. A to powoduje, co potwierdzają badania, że już samo pojawienie się dyskomfortu wywołuje w nas dyskomfort, że poczucie lęku wywołuje lęk. Ale nie chodzi o to, żeby przy lęku wysokości od razu skakać ze spadochronem. To hasło proponuje, żeby zobaczyć lęk, powiedzieć sobie: bardzo boję się wysokości, ale jestem już gotowa na to, żeby nie tracić doświadczania życia w pełni, tylko małymi krokami ten lęk oswajać.
W jaki sposób?
Na przykład zacząć od wyjścia na balkon na 9. piętrze, chwilę tam postać, najlepiej z kimś, z kim czuję się bezpiecznie. Jeśli nie mam odwagi wyjść na balkon, to mogę wyobrazić sobie, że tam wychodzę. Czyli krok po kroku uczę się traktować lęk jako taki sam element doświadczenia, jak bycie szczęśliwym czy spełnionym.
Pierwszy człon tego hasła – bój się – jest o akceptacji lęku, drugi – rób – o działaniu pomimo tego lęku. Czasem jest tak, że czekamy na gotowość do zrobienia czegoś: może jeszcze nie teraz, ale za miesiąc, dwa będę w stanie. Odkładamy ważne dla nas zmiany, licząc na to, że w naszym świecie wewnętrznym coś się zmieni. A prawda jest taka, że, owszem, zmieni się, ale im dłużej coś odkładamy, tym bardziej się tego boimy. I to jest kwintesencja tej koncepcji.
Często, gdy nie potrafimy zmierzyć się z czymś trudnym, sądzimy, że to z powodu braku odwagi. Czy to prawda, czy wymówka?
Myślę, że powiedzieć sobie, że nie jestem odważna, to również forma ucieczki. Ja też ją stosowałam wiele lat, nie mając zupełnie świadomości, czym jest odwaga. Teraz, gdy ktoś mówi: „Nie jestem odważny”, pytam: „Kto według ciebie jest tym odważnym człowiekiem?”. I wtedy słyszę, że to ktoś, kto się nie boi, tylko robi. Zauważam wtedy, że jeśli się nie boi, to znaczy, że nie jest odważny, bo cóż to za akt odwagi, jeśli się nie boimy? Taka logika przemawia do ludzi. Pytam więc ich, jak teraz zdefiniowaliby odwagę. Dochodzą do wniosku, słusznego zresztą, że odwaga to działanie mimo lęku. Czy zatem musimy mieć specjalne cechy osobowościowe, żeby podjąć wyzwanie? No nie. I tutaj dochodzimy do definicji, czym jest odwaga. To kompetencja, czyli umiejętność – którą absolutnie każdy z nas może wytrenować – stawania w dyskomforcie, bo jeśli pojawia się lęk, to jest też dyskomfort. I wtedy mogę zrobić dwie rzeczy. Powiedzieć, że to za trudne, jeszcze nie teraz, muszę nad tym popracować. Albo: to nie dla mnie. I tę drugą postawę nazywam ucieczkizmem.
Rozmawiam z wieloma ludźmi i wszyscy jak jeden mąż przyznają, że się czegoś boją. Ale to nie znaczy, że rezygnują z tego, co jest dla nich ważne, choć bywa trudne.
Czytaj także: Jak pokonać lęk? 4 kroki słynnej terapii ekspozycyjnej opisuje znany psychiatra Rafael Santandreu
Podkreślasz w książce, że aby przejść od „bój się” do „rób”, trzeba sobie zaufać. Jak to zaufanie osiągnąć? Jak zbudować w sobie przekonanie, że dam radę, że stać mnie na to, na czym mi zależy?
Czym jest zaufanie? Większości osób, które o to pytam, kojarzy się z bezpieczeństwem. Jeśli komuś ufam, to znaczy, że czuję się z nim bezpiecznie. Zadaję też pytanie, co jest przeciwieństwem odwagi. Ludzie na ogół odpowiadają, że lęk. A przecież jeśli odwaga to działanie pomimo lęku, to tak naprawdę lęk jest towarzyszem odwagi, a nie jego przeciwieństwem. Lęk informuje nas, że jest niebezpiecznie. Tak więc po drugiej stronie krainy lęku jest poczucie bezpieczeństwa i zaufanie. W psychologii jest coś takiego jak paradoks kontroli, który polega na tym, że im bardziej próbujemy coś kontrolować, tym bardziej tę kontrolę tracimy. Zatem remedium na brak zaufania do siebie jest działanie pod ramię z lękiem, powiedzenie sobie: nie mam bladego pojęcia, jak sobie z tym poradzę, ale robię małe kroki w kierunku jego oswajania. Wtedy rośnie poczucie sprawczości i zaufania do siebie. Dokładnie tak, jak rosłoby zaufanie między nami, gdybyśmy się na coś umówiły i to dowiozły.
Czytaj także: „Zaczynam wszystko od nowa!”. Kiedy chęć zmiany jest tylko ucieczką...
Jesteś znana z tego, że organizujesz tak zwane wyzwania dla szerokiego kręgu osób. O co w tych akcjach chodzi?
Ten pomysł narodził się we mnie spontanicznie w 2023 roku. Traktuję go jako swoją misję, otwartą dla wszystkich, którzy chcą się rozwijać, bezpłatną. Odbyło się już 13 wyzwań, w których wzięło udział 16 tysięcy osób, więc to tak, jakby uczestniczyło w nich małe miasteczko. Wyzwanie jest proste i nieproste. Polega na tym, że każdy uczestnik robi listę 21 rzeczy, które go jakoś blokują, przed którymi czuje opór. Od takiej „posprzątam szafę, do której nie zaglądałam od lat” po „zacznę prowadzić samochód, czego nie robiłam od momentu uzyskania prawa jazdy”. Przez siedem dni, codziennie, spośród tych celów wybieramy jeden, w zależności od tego, jakie mamy możliwości, zasoby i gotowość, i nad nim pracujemy w grupach kilkudziesięcioosobowych. Siła grupy jest nieprawdopodobna! Łączy nas to, że wszyscy tak samo tkwimy w lęku, w obawach i niepokoju, co powoduje niesamowitą aktywację i wzajemne wsparcie. Są osoby, które podejmowały wyzwania we wszystkich edycjach. Mówią, że dzięki nim i temu, że robili to ramię w ramię z innymi, dokonali ogromnego progresu w swoim życiu. Ja też robię z nimi swój program „bój się i rób” i potwierdzam, że ma to ogromny sens. W psychologii jest coś takiego jak efekt ekspozycji, który polega na tym, że im częściej jesteśmy wystawieni na pewne bodźce, tym bardziej je oswajamy. Tak więc przybliżanie się do trudnych dla nas celów małymi krokami może być niesamowicie transformującym doświadczeniem.
Co wtedy, gdy po podjętym wysiłku w danych kierunku, dochodzimy do wniosku, że to jednak nie dla nas? Według mnie taka wiedza też ma wartość.
Oczywiście. Ja w ogóle patrzę na życie jak na monetę, która ma awers i rewers. Uważam, że każda absolutnie rzecz, niezależnie jak na nią spojrzymy, może być wspierająca albo nie. I czasem potrzebujemy wykonać jakiś ruch – wejść w związek z kimś, zacząć jakąś pracę – żeby sprawdzić, co nie jest dla nas, co nie sprawia nam przyjemności, w czym się nie odnajdujemy. I to w ogóle nie jest porażką. Ostatnio chodzi za mną takie zdanie: „Czasem mi się udaje, a czasem się uczę czegoś o sobie”. Nie traktujmy naszych prób jako zero-jedynkowych: sukces – porażka. To szalenie ważne doświadczenie, wzbogacające nas, poszerzające nasze pole widzenia jako człowieka. Nie marnujmy energii na zastanawianie się, co mogłoby się wydarzyć.
Agentów służb specjalnych w USA uczy się, że w sytuacjach kryzysowych najbardziej niebezpiecznie jest pozostać w miejscu, nie ruszać się. Lepiej zrobić choćby krok w prawo, w lewo, żeby zobaczyć coś z innej perspektywy. „Bój się i rób” jest o tym. Zmień coś, skalibruj sytuację na tyle, żeby wiedzieć, w którą stronę pójść.
Czasem wchodzimy w to „rób” nie dlatego, że to dla nas dobre, tylko dlatego, że tak robią inni.
„Bój się i rób” to zaproszenie do spotkania ze sobą, do sprawdzenia, kim jestem, jeśli akceptuję trudne rzeczy i działam pomimo lęku. To jedyny – z mojej perspektywy – sposób, żeby wyjść z pętli ruminacji, nieustającego myślenia o tym, co nie jest naszym wyborem, bo często myślimy tak, jak nas nauczono. Trzeba zmienić paradygmat bycia w ruminacji, w ciągłym zapętleniu, analizowaniu – na działanie. I zobaczyć, co się dzieje, gdy zaczynam robić coś trochę inaczej niż do tej pory. Czy moje myślenie i uczucia się zmieniają? Często zdecydowanie tak. Coraz więcej nurtów psychologicznych zaczyna mocno opierać się na paradygmacie działania. Zatem „bój się i rób” to nie tylko ładne hasło rozwojowe, ale stoją za nim naukowe argumenty.