Potknęła się, odbierając Oscara, w wywiadach bezpardonowo żartowała z gadżetów erotycznych, a każdy, kto spotkał się z nią na planie, twierdził, że jej dowcip jest pozbawiony filtra tak, jak jej talent jest organiczny i surowy. Tyle że im więcej grała, tym bardziej go trwoniła w trzeciorzędnych filmach. Gdy zwolniła, przyszła do niej rola życia. Jennifer Lawrence nigdy wcześniej nie była tak świetna jak w filmie „Zgiń, kochanie” Lynn Ramsey.
To logiczne, że po otrzymaniu najważniejszej statuetki w branży, wszyscy chcieli obsadzać młodziutką aktorkę, która szturmem zdobyła sympatię publiczności i szacunek krytyki filmowej. To także logiczne, że wysoki popyt może szybko spowodować jeszcze większy przesyt. W marcu 2012 roku do amerykańskich kin weszła pierwsza część „Igrzysk śmierci”, filmowej sagi, która przyniosła Lawrence gigantyczną rozpoznawalność. Osiem miesięcy później miał premierę „Poradnik pozytywnego myślenia” – to właśnie za rolę młodej wdowy w rozsypce dostała Oscara, ale także Złotym Glob i kilka pomniejszych wyróżnień. Miała 23 lata i wszystko wskazywało, że będzie jedną z nielicznych aktorek, którym z sukcesami udaje się godzić wymagające fabuły z produkcjami obliczonymi – to nie zarzut – na rozrywkę i wyniki w box office…
Tymczasem Jennifer Lawrence na zaskakująco długo utknęła gdzieś po środku, a filmy z jej udziałem nie niosły ani szczególnych intelektualnych wyzwań, ani nawet mniej skomplikowanych przyjemności. „Joy”, opowieść o samotnej matce, która wymyśla mopa i na wynalazku zbudowała biznesowe imperium, zwyczajnie nużyła. A romans w kosmosie, „Pasażerowie”, był co najwyżej estetycznie zrealizowany. Powiedziała w jednym z pierwszych wywiadów, że gdyby miała poświęcić dla roli spokój ducha, przyjmowałaby wyłącznie zlecenia na komedie. A potem wystąpiła w „Mother!”, nieoczywistej hybrydzie psychodramy i horroru w reżyserii Darrena Aronofsky’ego. Podobno w jednej ze scen oddychała tak zapalczywie, że hiperwentylacja spowodowała przemieszczenie żebra. „I wtedy postanowiłam, że absolutnie nigdy więcej” – wyznała w niedawnej rozmowie z redakcją magazynu „New Yorker”. Na pewno? „Zgiń, kochanie”, wyprodukowany przez Lawrence, też jest filmem wymagającym, a każdy kadr rozsądzają emocje. Poświęcenie, z którym gra, niesie produkcję, nadaje jej kierunek, definiuje ją. Jennifer Lawrence spłaca z nawiązką kredyt zaufania, które widownia obdarzyła ją po premierze „Pamiętnika pozytywnego myślenia”, a z którym później obchodziła się różnie, przyjmując pracę w nie zawsze dobrych produkcjach.
Oddając sprawiedliwość – aktorka tej klasy gra solidnie nawet w słabym filmie, więc Lawrence nigdy nie zeszła poniżej pewnego poziomu. Zresztą może w ogóle nie chodziło o to, że gra za dużo, a o to, że gra również wtedy, kiedy grać nie powinna? Wiosną 2021 roku amerykański magazyn „Rolling Stone” zaprosił Jennifer Lawrence na okładkę. Gdy spotkała się z dziennikarzem, który robił z nią wywiad, zapytała go, czy jest głodny, bo ona „ślini się na samą myśl o burgerze, frytkach i butelce budweisera”. „Rolling Stone” ogłosił Lawrence „najfajniejszą dziewczyną w Hollywood”. I za taką bardzo długo uchodziła. Prostolinijna, pocieszna gaduła, która nie chowa się za asekuranckimi okrągłymi zdaniami.
To zdjęcie przeszło już historii - Jennifer Lawrence w drodze po Oscara dla najlepszej aktorki upada na schodach Dolby Theatre. (Fot. Kevin Winter/Getty Images)
Czasem wymsknie się jej żart z erotycznych zabawek do stymulacji analnej. Czasem wyzna w wywiadzie z luksusowym magazynem mody, że nie mogła pójść na oficjalną galę w sukience zbyt opinającej ciało, bo akurat miała okres. Zwykła dziewczyna, tyle że ma Oscara. Lawrence zjednała sobie sympatię widowni, bo gubiła się w dekorum bankietów dla znanych i lubianych, onieśmielały ją spotkania ze sławniejszymi od niej i w kółko potykała się o designerskie falbany, w które ją stroili. Na festiwalu wystudiowanych min i gestów na pokaz wydawała się ożywczo autentyczna, szczera. Aż tu i ówdzie zaczęły pojawiać się złośliwe nagłówki, że ta celebrowana normalność Jennifer Lawrence jest tylko wyrachowaną strategią. Że ona tylko udaje, że niczego nie udaje. „To byłam naprawdę ja, ale i mechanizm obronny, którego używałam. Rozumiem jednak, dlaczego wszechobecność tego typu osoby mogła działać na nerwy” – opowiadała w tym samym wywiadzie dla „New Yorkera”. „Niemniej zostałam odrzucona, a powodem odrzucenia nie były ani filmy, w których grałam czy poglądy polityczne, a moja osobowość”.
„Jeśli na scenie znajdą się razem aktor i kot, to kto zwróci uwagę widowni? Publiczność będzie patrzeć na kota, bo ten zareaguje spontanicznie na wszystko, co się wydarzy, podczas gdy aktor będzie grał. Jen jest kotem” – tak dziennikarzowi „New Yorkera” opowiadała o Lawrence inna świetna aktorka Emma Stone, prywatnie przyjaciółka, jeszcze razem nie grały, ale za to niedawno podjęły się produkcji filmu o Miss Piggy. Jennifer Lawrence nie kończyła szkół aktorskich, na planie prowadzi ją instynkt, a osoby, które miały okazję z nią pracować, podkreślają, że to u niej wrodzone. Że Lawrence to diament, który nie wymaga szlifu.
Jennifer Lawrence w filmie "Zgiń, kochanie" (Fot. materiały prasowe)
„Pracowałem z genialnymi aktorkami i aktorami, ale nigdy wcześniej nie spotkałem się z tak naturalnym talentem” – opowiadał Gary Ross, reżyser pierwszej części „Igrzysk śmierci”, na łamach „Rolling Stone”. „Jest wielka moc emocji w tej dziewczynie, to aż oszałamiające. Czasem pytałem ją: Skąd ty się wzięłaś?, a ona rzucała tylko: Pojęcia nie mam”. Jodie Foster z kolei zatrudniła Lawrence do swojego filmu „Podwójne życie”. „Jest w niej rzadko spotykany bezruch, ale i jednocześnie życie wewnętrzne, może nawet nie być świadoma”. Ogrom talentu widać w filmie „Zgiń, kochanie” – być może tylko Lawrence mogła ponieść tak niejednoznaczną opowieść o młodej kobiecie, której świat rozpada się, gdy zostaje żoną i matką. Dochodzi do brutalnego zderzenia tożsamości – ta, którą się czuje, kłóci się z tą, za którą chce przebrać ją otoczenie, a dysonans między osobistym pragnieniem a cudzym oczekiwaniem rozpędza chorobę psychiczną. Niełatwe to kino, ale bardzo potrzebne. Tak jak Jennifer Lawrence i jej bezpruderyjne żarty.