Jak to jest, gdy los nam sprzyja, gdy stawia na drodze dobrych ludzi, podpowiada właściwe kierunki? – pyta Joanna Olekszyk. Odpowiada Agnieszka Maciąg, kobieta spełniona, ale nadal w podróży.
Gdy w 2007 roku pojawiła się pani na okładce SENS-u, na rynku była już książka „Smak życia” oraz tomik „Zielone pantofle”. Teraz jest pani po sukcesie najnowszej książki „Smak szczęścia”, po ślubie, narodzinach córeczki. Dużo się wydarzyło w ciągu tych pięciu lat…
To był dla mnie wyjątkowy i bardzo intensywny czas, pod każdym względem. Czas dużych zmian. Zaczął się od „trzęsienia ziemi” w moim życiu. Gdy pięć lat temu udzielałam wywiadu do SENS-u, byłam już po okresie ważnego przewartościowania. Dwa lata wcześniej przeżyłam trudny czas. Postanowiłam wtedy zrobić gruntowny remont samej siebie – odważny i głęboki, zaczynając od podstaw. Wtedy właśnie powstał tomik poezji „Zielone pantofle”. To było jak podsumowanie, oczyszczenie i zamknięcie pewnego etapu mojego życia. Książka „Smak życia” powstała później, jako początek nowej drogi, na fali świeżego i świadomego zachwytu życiem. Jak się później okazało, był to dopiero początek ważnych zmian. Gdy wychodzimy ze smugi cienia, przeżywamy zwykle moment euforii i wydaje się nam, że proces rozwoju jest już zakończony, że stoimy na szczycie jakiejś góry i zostaniemy tam na zawsze. Potem okazuje się, że przed nami jeszcze długa droga, wiele rzeczy do pokonania, odkrycia i nauczenia się. I tak będzie chyba do końca życia (śmiech). Zawsze znajdujemy kolejne pokłady tego, co wymaga przemiany.
Byłam tuż po bardzo ważnej przygodzie z psychologią Gestalt, potem zaczęłam odkrywać zupełnie nowe przestrzenie, w inny sposób odczuwać świat. Szerszy i piękniejszy. Czułam się tak, jakbym nagle obudziła się z głębokiego snu i zaczęła odbierać to, co jest wokół mnie, wszystkimi zmysłami. Książka była tego kwintesencją. Przekonałam się, że poczucie szczęścia i harmonii mogę odnaleźć nie na bankietach, ale… w lesie. W prostych, zwyczajnych czynnościach. W obieraniu jabłek na szarlotkę. W zadowoleniu, że mam ją dla kogo upiec. Doceniłam te z pozoru banalne czynności, uznałam je za największy skarb. To był mój klucz do odnalezienia poczucia szczęścia i spełnienia. Zachwyciła mnie natura i jej mądrość. Zaczęłam świadomie i zdrowo się odżywiać, a dzięki temu odczułam, jak bardzo zmieniło to mój sposób myślenia i funkcjonowania w świecie.
Zaangażowała się pani w promocję zdrowego stylu życia.
Tak, zostałam ambasadorką marki tzw. żywności funkcjonalnej (czyli takiej, której przypisuje się także psychologiczny i fizjologiczny wpływ na ludzki organizm – przyp. red.). W książce „Smak życia” napisałam, że wielką zmianę naszego życia możemy rozpocząć od prostej zmiany tego, co znajduje się… na naszym talerzu. Brzmi to może banalnie, ale właśnie wtedy, gdy zmieniłam sposób odżywiania się, wzięłam całkowitą odpowiedzialność za swoje zdrowie, swój wygląd i swoje samopoczucie. Wcześniej nie miałam pojęcia, jak silny jest związek tego, co jemy, ze stanem naszych emocji. Wiedziały o tym wszystkie prastare tradycje, teraz wiedzę tę udokumentowano naukowo.
Te doświadczenia bardzo mnie odmieniły. Chciałam podzielić się nimi z innymi kobietami, dlatego zaczęłam pisać. Okazało się, że było warto, bo moje książki zostały bardzo ciepło przyjęte. Zaczęłam świadome życie, biorąc całkowitą odpowiedzialność za jego jakość. Przestałam oczekiwać uznania i miłości od innych. Najważniejsza stała się moja relacja z samą sobą. Najpierw sama siebie musiałam otoczyć akceptacją i czułą troską. Takie podejście działa cuda, bo dzięki niemu uzdrowieniu ulegają wszystkie inne relacje w naszym życiu. Wcześniej dużo czasu poświęcałam na rozpamiętywanie tego, co było i na rozważaniu tego, co będzie. Wszystko analizowałam umysłem, zupełnie odcięta od swojej intuicji. Rozwój świadomości połączył mnie z „tu i teraz”. Zaczęłam doświadczać życia, które JEST. To bardzo piękny moment. Uczy akceptacji i zrozumienia tego, co się dzieje w naszym życiu, nawet wtedy, gdy pojawiają się trudności i wyzwania.
Podobno pomogła pani w tym joga.
To był kolejny przełom, ponieważ nauczyłam się głęboko doświadczać nie tylko świata, który jest wokół mnie, ale przede wszystkim tego, który jest we mnie. Dzięki jodze i medytacji zaczęłam nie tylko wierzyć i przeczuwać, ale naprawdę wiedzieć i czuć, że jestem nie tylko ciałem. Jednak takie doświadczenie to nadal nie jest koniec podróży.
Nasz rozwój nigdy się nie kończy, składa się z mnóstwa etapów i kiedy już człowiek myśli, że osiągnął ostatni, otwiera się przed nim kolejny. Ale właśnie to jest fantastyczne! To jak obieranie
karczocha, dokopywanie się do tej miękkiej i słodkiej części. Zrzucanie kolejnych twardych, ograniczających warstw. Kiedyś myślałam, że poczucie wewnętrznej harmonii to stan, który osiąga się raz na zawsze. To nieprawda. Jesteśmy w stałym ruchu, dynamicznie się zmieniamy, podlegamy tysiącom przeróżnych wpływów, które to poczucie harmonii zaburzają. Trzeba stale nad sobą pracować, każdego dnia. Ale warto. Gdy raz poznamy słodki smak tego błogiego spokoju, pragniemy do niego nieustannie powracać. Robić wszystko, by go nie utracić. To nas uczy pokory, tolerancji, akceptacji i bezwarunkowej miłości. Bez tych czynników poczucie wewnętrznej harmonii jest niemożliwe.
Moja przemiana spowodowała, że zaczęli się rozwijać i zmieniać także mój partner i syn. Dlatego z doświadczenia wiem, że wystarczy, by jedna osoba w rodzinie zaczęła nad sobą pracować, a pozytywna przemiana dotyka pozostałych jej członków. Wpływ kobiety na całą rodzinę jest naprawdę nieoceniony, tworzy nie tylko atmosferę i piękno domu, ale też energię rodziny. Potrafimy inspirować i wspierać do rozwoju mężczyzn. Pełnimy w ich życiu niezwykle ważną rolę. Zamiast to docenić, zbyt często chcemy rywalizować z mężczyznami, zamieniać się z nimi miejscami. Niepotrzebnie. Wiele na tym tracimy, przede wszystkim naszą tożsamość i wielką, magiczną siłę.
W pani bliskim otoczeniu jest wielu ważnych mężczyzn.Pani mąż, syn, dwóch starszych braci…
Hm, nigdy o tym w ten sposób nie myślałam, ale rzeczywiście pierwiastek męski stale mi towarzyszy. Wychowywałam się z dwoma starszymi braćmi, którzy byli i są niezwykle utalentowani. Kiedyś bardzo mnie to onieśmielało. Ale to dobrze – dzięki temu musiałam zrozumieć, jakie są moje mocne strony. Musiałam je w sobie odnaleźć. Z drugiej jednak strony nie miałam poczucia, że dorastam w męskim świecie. Moja mama jest bardzo wyrazistą, silną kobietą. Rodzice byli partnerami. Dwie bardzo silne osobowości. Poznali się w biurze projektów, wykonywali podobną pracę i zajmowali podobne stanowiska. Nigdy nie odniosłam wrażenia, że w jakikolwiek sposób kobiety są gorsze lub słabsze od mężczyzn. Po prostu inne, ale niezwykle cenne i wartościowe.
Kiedy później spotykałam kobiety mówiące o patriarchalnym modelu rodziny i walce z mężczyznami, zupełnie nie potrafiłam zrozumieć, o co im chodzi. Chyba miałam szczęście… Choć pamiętam uczucie zupełnego zdziwienia, gdy jako mała dziewczynka dowiedziałam się, że nie mogę zostać księdzem, co było wtedy moim marzeniem. Nie potrafiłam zrozumieć powodów, dla których kobieta nie może odprawiać mszy. Szczerze mówiąc, do dzisiaj nie potrafię tego pojąć. Równe prawa dla kobiet i mężczyzn to dla mnie oczywistość. Nie pojmuję mentalności ludzi, którzy myślą inaczej.
Czy wychowana w otoczeniu głównie mężczyzn inaczej buduje pani relacje z kobietami?
Uwielbiam kobiety i cieszę się swoją kobiecością. Wiem też, że jesteśmy zagubione w obecnym modelu świata. Wymaga on przemiany i uzdrowienia, na wielu płaszczyznach. Ale najważniejszą przemianę musimy zacząć od nas samych: naszych głów, a potem serc. Moje książki piszę do kobiet i dla kobiet. Należymy do tego samego plemienia. Nikt nie zrozumie kobiety tak dobrze, jak druga kobieta. Tę bliskość odkryłam dzięki jodze. Podczas ćwiczeń w grupie zamykamy oczy, nie patrzymy na siebie, nie rywalizujemy i nie oceniamy. Nie istnieje status społeczny czy materialny, nie liczy się wiek ani wygląd zewnętrzny. Znikają różnice i pojawia się przestrzeń na doświadczenie wyjątkowej, kobiecej wspólnoty. Okazuje się, że więcej nas łączy niż dzieli. Dla mnie to bardzo ważne, że jestem akceptowana nie jako osoba publiczna, ale zwykły człowiek.
Wiele osób marzy o sukcesach i sławie, ale na piedestale jest zimno i bardzo samotnie. Wydaje mi się, że dzięki akceptacji, jakiej doświadczyłam za sprawą jogi, poznanych tam dziewczyn oraz mojej nauczycielki Iwony Kozak, otworzyłam się i miałam odwagę napisać „Smak szczęścia”. Dałam sobie prawo do dzielenia się własnym doświadczeniem, mimo że daleko mi do stanu oświecenia. Nie jestem guru, ale zwykłą kobietą w podróży życia. Jednak czasem nie potrzebujemy właśnie mentora czy wzoru do naśladowania, ale towarzysza, przyjaciela, który czuje to samo co my i ma podobne wyzwania. Pragnę wzmacniać inne kobiety, dzieląc się swoim doświadczeniem. Na szczęście mi się to udaje.
W pani życiu pojawiła się córeczka. Może los podpowiada kurs na zgłębianie kobiecości?
Może… Odkąd rozpoczęłam moją drogę samopoznania, postanowiłam nauczyć się żyć w zgodzie z sobą i ze światem, czuję, że los stale podsuwa mi odpowiednie zdarzenia, ludzi, daje drogowskazy, prowadzi. I teraz w moim życiu pojawia się ta cudowna, mała istotka, której mogę tak wiele z siebie dać.
Wyobraża sobie pani, jak to będzie wyglądało?
Nie mam oczekiwań. Nie raz przekonałam się, że życie daje nam rzeczy o wiele piękniejsze i bardziej niesamowite, niż to sobie wyobrażamy. Przyjmuję moje dzieci z bezwarunkową miłością i otwartością – na tym polega sens macierzyństwa. Kochanie bez oczekiwań. Takie podejście daje im możliwość rozwoju, a ja mogę zobaczyć, kim naprawdę są. Macierzyństwo wymaga wielkiej siły, wrażliwości, ale także wyczucia, by nie zagłuszyć naturalnego potencjału dzieci, ale wzmacniać go i wspierać. Michała urodziłam w wieku 23 lat. Byłam wtedy bardzo młoda, wyposażona w miłość i intuicję, której nie do końca ufałam. Teraz też jestem wyposażona w miłość, w intuicję, ale dziś bardzo jej ufam. Ponadto mam świadomość tego, kim jestem. Cieszę się, że mam szansę drugi raz przeżyć macierzyństwo, zupełnie od nowa, bardziej świadomie. To wielki dar i przywilej. Jestem za to wdzięczna.
Córeczka ma starszego brata, tak jak pani…
Michał myślał, że będzie jedynakiem i całkiem dobrze się z tym czuł. Nowe doświadczenie zmieniło go i bardzo rozwinęło. Widzę, że dzięki temu jest szczęśliwszy i pełniejszy jako człowiek. W ogóle mam poczucie, że wszystko w moim życiu dzieje się tak, jak dziać się powinno, w odpowiednim miejscu i czasie. Oczywiście pojawiają się trudności i wyzwania, jednak nie podchodzę do nich jak do złośliwości czy okrucieństwa losu, ale wręcz przeciwnie, widzę w nich szansę na rozwój, naukę, zrozumienie czegoś na jeszcze głębszym poziomie.
Na tym właśnie polega sens życia, powód naszego istnienia. Życie jest jak rzeka, trzeba się nauczyć płynąć z jej nurtem. Kiedy stawiamy tamy oczekiwań i pretensji do świata, tworzy niepotrzebne blokady. Kiedy pozwolimy się nieść z pełnym zaufaniem, doświadczamy swobody, poczucia celu i sensu. A czasem nawet cudów.
Mnie to zaufanie do losu kojarzy się z lotem pomiędzy drzewami i chwytaniem kolejnych pnączy. Kiedy puszczasz jedno, chwilę suniesz w powietrzu, aż pojawi się drugie, którego się złapiesz.
Bardzo mi się podoba ta metafora. To poczucie, że życie stawia przed nami kolejne sytuacje i ludzi, którzy dalej nas prowadzą. Cudownie jest tego doświadczyć. Pojawia się wtedy wdzięczność, ale też spokój i poczucie opieki, zaufanie, że wszystko, co się dzieje, służy naszemu wzrostowi i dobru, w odpowiednim czasie i miejscu. Wtedy każda sytuacja, nawet najtrudniejsza, ma powód i sens. Życie nie jest przeciwko nam, ale z nami, daje nam dokładnie to, czego w danym momencie potrzebujemy. Byśmy mogli zrobić kolejny krok na naszej drodze. To my kształtujemy nasze myśli, dlatego moim zdaniem szczęście i poczucie nieszczęścia to nasz wybór. Jestem teraz wielką fanką poranków, chociaż kiedyś myślałam, że nigdy się tak nie stanie (śmiech).
Sposób, w jaki powitamy świt, ma ogromny wpływ na to, jak przebiegnie cały dzień. A kolejne dni tworzą całe życie. Gdy budzimy się niezadowoleni, pełni narzekania i pretensji do świata, nie możemy oczekiwać, że przytrafi nam się coś pozytywnego. Wystarczy jednak zmienić tę energię, wzbudzając w sobie poczucie wdzięczności, choćby tylko za to, że w ogóle mamy bezpieczne łóżko, w którym mogliśmy spać… Miliony ludzi na świecie nie są w tak dobrej sytuacji… Wdzięczność w niezwykły sposób podnosi naszą energię. Na cały dzień. Staram się znaleźć rano chociaż 10 minut, by pomodlić się, pomedytować, ale przede wszystkim, by właśnie poczuć w sobie wdzięczność, za TEN moment.
Ślub zmienił pani spojrzenie na świat?
Byłam przekonana, że nie chcę legalizacji związku, ponieważ jestem wolna, niezależna i nowoczesna. „Po co mi ten świstek?” – mówiłam tak jak wielu z nas. Gdy zajrzałam w siebie głębiej, okazało się, że wcale nie chodzi o przywiązanie do wolności, ale że blokuje mnie strach. A to jest zupełnie inny poziom dokonywania życiowych decyzji. Na strachu nigdy nie zbudujemy czegoś pozytywnego. Trudno jednak się dziwić, miałam przecież za sobą negatywne doświadczenia. Musiałam przepracować mój lęk, uwolnić się od niego, by móc pełniej żyć. To był ważny krok, który mnie oczyścił oraz dał poczucie pełni i bliskości w moim związku. Nie marzyłam o tym ślubie, a okazał się ważną częścią mojego rozwoju.
Zazdroszczę spokoju, który ma pani w sobie. Czy coś jest jeszcze w stanie go zburzyć?
Jestem zwyczajnym człowiekiem, który ulega emocjom, ale już umiem się im przyjrzeć, zrozumieć je. Wiem, jak działają, jak je uspokoić i przekształcić. Nie jestem nimi bezwolnie miotana. Dokonuję wyborów. Na wielu osobach robię wrażenie spokojnej i łagodnej, ale jest we mnie dużo ognia. Kontroluję go jednak, by nie spalał, ale dawał życie i ogrzewał (śmiech). Mam też dużo pokory. Ciągle jestem uczennicą w szkole życia. Staram się, by to, czego się uczę od moich mistrzów, stało się moją praktyką. A to jest najtrudniejsze. Może kiedyś i ja stanę się mistrzynią życia. Zobaczymy… Może za jakieś sto lat! (śmiech). Ale spokojnie, na wszystko jest odpowiedni czas!
Agnieszka Maciąg, ur. w 1969 roku w Białymstoku. Modelka, prowadziła wiele programów telewizyjnych, m.in. „7 pokus” w RTL7, „Metamorfozy Fashion Cafe” na antenie Polsat Cafe, „Supermodelki” w TVP1, współprowadziła także program „Mała czarna” w TV4. Na swoim koncie ma także płytę „Marakesz 5:30”. Jest autorką tomiku „Zielone pantofle” oraz dwóch bestsellerowych książek o zdrowym stylu życia: „Smak życia” i „Smak szczęścia”. Brała udział w kampanii społecznej miesięcznika „Zwierciadło” – Wolni od stresu. Prywatnie jest żoną fotografa Roberta Wolańskiego, mamą 20-letniego Michała i Helenki, która przyszła na świat 20 kwietnia tego roku.