Baw się! I to nie tylko w karnawale. Taniec, jak miłość i medytacja, zbliża do tego, co najcenniejsze – uważa psychoterapeuta Wojciech Eichelberger.
Medytujesz, to wiedzą nasze czytelniczki, ale czy umiesz tańczyć?
Czy umiem? W liceum, w studenckich klubach i na hipisowskich imprezach byłem królem parkietu! A jak jestem w dobrej formie, to jeszcze nim bywam i kiedy się tylko nadarzy okazja, tańczę. Choć moja taneczna kariera zaczęła się od zawstydzającego krakowiaka w przedszkolu muzycznym na Wiejskiej. Dobrze to pamiętam: mam cztery lata lub pięć, a na sobie pracowicie wykonany po nocach przez moją mamę strój krakowiaka. Tańczę w grupie kilku par z najśliczniejszą dziewczynką w przedszkolu. Staram się więc bardzo, tak bardzo, że przy jakimś obrocie nadaję jej taką szybkość odśrodkową, że spada ze sceny. To żałosny koniec naszego występu. Oboje toniemy we łzach żalu i rozczarowania.
Mimo to tańczysz dalej?! Ja po upadku na szkolnej imprezie długo unikałam tańca.
Ja wtedy odrobiłem minilekcję z tego, że katastrofa nie przekreśla niczego na przyszłość, ale otwiera na nowe ujęcie tego, co pozornie zakończyło się całkowitą klapą. Wystarczy dostrzec, co w naszej postawie wymaga zmiany. I ja dzięki wsparciu mamy z czasem zacząłem znów tańczyć, bo zmieniła się moja postawa wobec tańca, stał się dla mnie radosnym sportem. Zainteresowało mnie w nim to, co trudne, akrobatyczne i efektowne. No i kilka lat później występowałem nawet z moją taneczną partnerką z liceum – śliczną dziewczyną o imieniu Ewa – w telewizyjnym programie dla młodzieży. Podczas studiów szalałem w klubach Hybrydy i Stodoła, bawiąc się nowymi formami ruchu i rytmami. Najbardziej lubiłem rock and rolla, bo to wymagający taniec w parze, z trudnymi figurami i w szybkim tempie. Jak udało się znaleźć dobrą partnerkę, to była z tego ogromna frajda estetyczno-sportowa.
A dziś jako psychoterapeuta cenisz taniec?
Boleję nad tym, że na spotkaniach towarzyskich małych i dużych coraz mniej się tańczy. Wszyscy tylko chodzą, jedzą, piją i gadają. Każde spotkanie z ludźmi wykorzystywane jest do tego, żeby się lansować, dobrze sprzedać. No więc gdzie i kiedy mamy się bawić? Dać swobodę swojemu wewnętrznemu dziecku? Taniec, jak każda zabawa, to regeneracja dla naszej psychiki, oderwanie od tego, co konieczne, poważne, codzienne. Od udawania także. Bawiąc się, jesteśmy sobą, a tego dziś wszyscy potrzebujemy, to też warunek zdrowia psychicznego. Wiem to, więc na ogół nie mogę wytrzymać i staram się jakoś rozkręcić imprezę. Często się udaje i ludzie idą za mną, bo odkrywają, że też chcą się poruszać i pobawić.
Praca nad sobą, samorozwój? Tak! Ale namawianie do tańca?
Obalmy ten stereotyp, że samorozwój to ponura udręka. Taniec to wspaniała zabawa, a także dobra okazja do poznawania siebie i przekraczania swoich ograniczeń. Szczególnie ten klasyczny, który wymaga uwzględniania partnera, dyscypliny kroków, rytmu ruchu i oddechu. Trudno go też wprząc w to, czego dziś tak wiele i co jest naszą udręką, czyli w rywalizację i szpanowanie. Przy okazji taniec rozwija mózg, bo gdy opanowujemy nowe rytmiczne ruchy, mózg tworzy połączenia neuronalne w korze. Zwiększamy w ten sposób pojemność naszego hardware’u. Nowe połączenia mogą być potem wykorzystywane nie tylko na parkiecie, ale także do rozwiązywania problemów intelektualnych, przyswajania wiedzy itd.
Philip Zimbardo uważa, że współcześni mężczyźni powinni nauczyć się tańca.
Grek Zorba powiedział: „Zanim dasz chłopcu do ręki broń, naucz go tańczyć”. Bo taniec to cały zestaw dobrych uczuć, a przede wszystkim radość istnienia. Nie dziwi mnie to, co powiedział Zimbardo. Szczególnie w kontekście jego druzgocącej diagnozy stanu umysłu współczesnego mężczyzny, który ucieka od życia i od kobiet w wirtualny świat wideogier i porno, a potem próbuje bezskutecznie poprzez agresję i pogardę dla innych odzyskać poczucie godności. Taniec jest więc dla mężczyzn ratunkiem i terapią, bo pozwala im poczuć własne ciało. A z tym mają kłopot, bo przecież ćwiczy się ich w odporności na ból. Mają też nie odczuwać wzruszeń, nie wolno im płakać. Tracą więc kontakt ze swoim ciałem i z samym sobą. Taniec ten kontakt ożywia, urealnia, pozwala czuć siebie w naturalny i bezpieczny sposób.
Taniec w parze może ustrzec mężczyzn przed ucieczką w wirtual?
Zdecydowanie, bo daje bezpieczne doświadczanie bliskości i współpracy z drugim człowiekiem – z kobietą – w rozmaitych rytmach i klimatach. Może to być klimat wygłupu, uniesienia, radości, obciachu, zmysłowości, erotyzmu, sportowego wyczynu, a także transu i medytacji. Zestrajanie ruchu dwóch ciał to ćwiczenie niewerbalnej komunikacji, empatii i odpowiedzialności za dobre samopoczucie i bezpieczeństwo drugiej strony. Przy okazji w tańcu można też zaskakująco dużo się dowiedzieć o tym drugim człowieku…
Zatańcz ze mną, a powiem ci, kim jesteś?
W rzeczy samej. Jeśli jesteśmy uważnymi i wrażliwymi obserwatorami, możemy wiele zobaczyć, poznać cechy charakteru i motywy partnerki czy partnera. Na przykład czy ktoś lubi swoje ciało, czy nie i jaki ma stosunek do bliskości i seksu. W tańcu można poczuć, czy ten ktoś proponuje relację partnerskiej harmonii, czy będzie dążył do podporządkowania sobie drugiej strony, czyli czy zdradza tendencję do dominacji i kontroli. O nieuważność, niechlujstwo, bylejakość można podejrzewać tego, kto depcze nam po palcach i szarpie na boki. Agresywność i niecierpliwość mogą być wadami tego, kto złości się na twoje błędy i potknięcia. Z kolei narcyzem lub perfekcjonistą może być ten, kto tak się wstydzi błędów w tańcu, że rezygnuje, zanim zacznie. Brak autonomii, niezależności zapewne cechuje tego, kto zawisa na tobie i każe się nieść przez muzykę i przestrzeń.
Taniec jako prognostyczny test powodzenia w związkach?
Powodzenie pary w tańcu zależy w największym stopniu od współdziałania, pomocy we wspólnym utrzymywaniu równowagi oraz wspieraniu się w popisach solowych. Zależy też od odrobiny szaleństwa w zabawie, zaryzykowania pełnej swobody ruchu czy intymnej bliskości w wykorzystywaniu wszystkich punktów wzajemnego oparcia. Odnalezienie w tańcu z drugim człowiekiem harmonijnej wspólnoty rytmu, ruchu, oddechu to wspaniałe, radosne, czasami niemal mistyczne doznanie. Wyrwać się ze swojej egotycznej twierdzy i stać się zjednoczoną dwójnią, nową jakością życia. Przeżyć prawdę tego, że razem możemy osiągnąć nieporównanie więcej niż samotnie, że zjednoczenie przekracza sumę indywidualnych możliwości. Dlatego taniec, gdy osiąga odpowiednio wysoką jakość, bywa lepszy od seksu. No więc powodzenie pary w innych wymiarach życia zależy w ogromnym stopniu od tych „tanecznych” zdolności i gotowości do ich rozwijania.
Taniec w parze jako przygotowanie do życia razem?
Tak właśnie. Taniec dobrze definiuje relacje i wskazuje na deficyty. Szanse na dobry związek wzrastają, gdy w tańcu mężczyzna potrafi ze swojego ciała i ramion stworzyć mocne i bezpieczne oparcie dla partnerki, czyli tzw. ramę. Tylko wtedy kobieta będzie mogła pozwolić sobie na swobodną ekspresję swoich wspaniałych możliwości. Czyż nie jest to trafna metafora dobrego związku? Ponadto taniec w parze w przeciwieństwie do Facebooka czy portali randkowych wymaga koordynacji ruchu dwóch ciał, daje okazję do poznania zapachu drugiej osoby, wymiany spojrzeń i słów, może więc pomóc w wyborze właściwego partnera czy partnerki.
Karnawał jest nam dziś potrzebny po to, żebyśmy mogli znaleźć swoją drugą połowę?
Nie tylko. Wszyscy powinniśmy wiedzieć, że zabawa jest w życiu tak samo ważna jak praca. Jest też koniecznym dodatkiem do każdej praktyki duchowej. Doświadczając niepohamowanej radości tańca, zbliżamy się do prawdy o sobie i świecie. Bo gdy radośnie „zapominamy siebie” w tańcu, nasz myślący umysł wraz z jego systemem przekonań się zawiesza – to otwiera przed nami drogę do duchowego wymiaru istnienia, a ono przepełnione jest radością. Wszyscy, którzy tej prawdy doświadczyli, mówią zgodnie, że duchowy rozwój daje radość.
Karnawał jako czas obowiązkowej zabawy staje się więc dobrym pretekstem do rozpoczęcia praktykowania radości poprzez taniec?
Tak – to czas praktykowania radosnej transcendencji. Karnawał jest włączony w powtarzalny cykl czasu świętego, co powinno być wystarczającą zachętą, by go wytrwale i z zapałem celebrować i dzięki temu nabierać zdrowego dystansu do zdarzeń drugorzędnych i błahych. Zmieniają się systemy, rządy, mody, sojusze i papieże, a karnawał – zawsze ten sam – niezawodnie nadchodzi, cieszy i zawraca nam w głowie.