1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Tam, gdzie rosną altówki

Koncerty o świcie są ozdobą letniego festiwalu Dźwięki Dolomitów. Temu na szczycie Col Margherita oprawę zapewniają skalne turnie Pale di Sam Martino.(Fot. Julia Zabrodzka)
Koncerty o świcie są ozdobą letniego festiwalu Dźwięki Dolomitów. Temu na szczycie Col Margherita oprawę zapewniają skalne turnie Pale di Sam Martino.(Fot. Julia Zabrodzka)
Kwartet smyczkowy na szczycie, saksofonowe solo nad stawem, opera wystawiona na hali – nie ma festiwalu, który łączyłby muzykę i górskie pejzaże równie mocno, co „Dźwięki Dolomitów”. Ale nie ma też gór, które miałyby muzykę tak głęboko wpisaną w swoje DNA. W jednym z tutejszych lasów wykiełkowały skrzypce Antonia Stradivariego.

Mario Brunello kładzie futerał na scenie. W górskiej ciszy słychać trzask otwieranych zapięć. Muzyk wyjmuje wiolonczelę z czułością, ale pewnie, i przeciąga smyczkiem po strunach. Choć dopiero stroi instrument, brzmi on niesamowicie. Może dlatego, że Brunello jest jednym z najlepszych wiolonczelistów na świecie? Może to za sprawą wysokości i rozrzedzonego powietrza, które inaczej przenosi wibracje, albo otaczających nas szczytów? A może wiolonczela brzmi wyjątkowo, bo czuje się tu jak u siebie? Powstała co prawda w Brescii, nieco ponad 100 kilometrów stąd. Wykonał ją około 1600 roku wybitny lutnik Giovanni Paolo Maggini. Ale świerk, z którego ją wyrzeźbił, wyrósł w dolinie po południowej stronie masywu Margherity, na którym czekamy na koncert. W lesie Paneveggio.

Widok ze szlaku, którym schodzimy po koncercie na Passo San Pellegrino.(Fot. Julia Zabrodzka) Widok ze szlaku, którym schodzimy po koncercie na Passo San Pellegrino.(Fot. Julia Zabrodzka)

Wibrujące świerki

Gdzie tylko spojrzeć, świerki: masywne albo smuklejsze, pojedyncze albo w grupkach. Rosną w rytmie rozpisanym przez naturę – i są jej arcydziełem. – Spójrzcie, jakie równiutkie – leśnik Giuliano Zugliani wskazuje słoje na pniaku po jednym ze ściętych drzew: gęsty, koncentryczny wzór z coraz większych okręgów. Idealny i zapewniający doskonałe brzmienie instrumentom. To właśnie z tego drewna przeszło tysiąc par skrzypiec, altówek i wiolonczeli wykonał Stradivari.

Nawet wśród świerków z Paneveggio na instrumenty nadaje się najwyżej jeden na sto.(Fot. Julia Zabrodzka) Nawet wśród świerków z Paneveggio na instrumenty nadaje się najwyżej jeden na sto.(Fot. Julia Zabrodzka)



Las Paneveggio zawdzięcza swoją wyjątkowość leśnikom, którzy dbają o niego – a raczej pozwalają mu rozwijać się po swojemu – od kilkuset lat, a także mikroklimatowi. Świerki rosną w górnych partiach Val di Fiemme, na wysokości 1500–1700 metrów nad poziomem morza. Przez większość czasu drzemią – okres wegetacji jest tu krótki, drzewa rozwijają się przez trzy, cztery miesiące w roku. Ich przyrosty są bardzo małe i regularne, a to sprawia, że drewno wspaniale wibruje.
Przekonujemy się o tym w ksylotece, gdzie na regałach leżą setki świerkowych klinów. – Te pnie miały przynajmniej pół metra średnicy, czyli 150–200 lat – wyjaśnia Giuliano. Opiekuje się Pane­veggio od 30 – z perspektywy lasu to niewiele, ale on zdążył poznać go świetnie. Opukuje kolejne kliny: jedne mają wysoki, ostry dźwięk, inne – niższy i przytłumiony. W ksylotece świerki odsłaniają swoje tajemnice. Powbijane w nie kolorowe pinezki oznaczają roczniki, litera „T” – od strumienia Travignola – drewno lavato, moczone kilka miesięcy w wodzie, by odtworzyć właściwości kłód spławianych w czasach Stradivariego. Symbol „L” jest zaś skrótem od luna. Drewno księżycowe to surowiec rodem z pracowni alchemika: ścina się je w grudniu, w nów przypadający najbliżej przesilenia. Tego dnia wpływ Księżyca na drzewa jest najsłabszy. – To trochę loteria – mówi Giuliano. – Nigdy nie wiesz, czy wybrałeś właściwy świerk. A kolejną szansę masz za rok.

Giuliano Zugliani opukuje świerkowe kliny. Z każdego takiego kawałka powstaną dwie połowy płyty górnej instrumentu.(Fot. Julia Zabrodzka) Giuliano Zugliani opukuje świerkowe kliny. Z każdego takiego kawałka powstaną dwie połowy płyty górnej instrumentu.(Fot. Julia Zabrodzka)

Wszystko zostaje w skrzypcach

– Drewno zawsze jest idealne – mówi Cecilia Piazzi, lutniczka z Molina di Fiemme. – Mnie zdarza się pomylić, ale w nim skazy nie ma – dodaje. Myli się jednak rzadko. Przede wszystkim dlatego, że fachu uczyła się w Cremonie, mieście Stradivariego i lutniczej stolicy świata. A także dlatego, że się nie spieszy. W ciągu roku wykonuje kilka par skrzypiec, nad każdą spędza miesiąc, nad wiolonczelą – nawet kwartał. Właśnie nad jedną pracuje. Wycięła już ze świerkowego klina dwie identyczne połowy, skleiła je, a teraz dłutami zdejmuje wiór po wiórze, aż wierzch instrumentu osiągnie grubość kilku milimetrów.

Cecilia Piazzi wyjaśnia, że barokowe skrzypce z czasów Stradivariego mają krótszą szyjkę i brzmią nieco ciszej. (Fot. Julia Zabrodzka) Cecilia Piazzi wyjaśnia, że barokowe skrzypce z czasów Stradivariego mają krótszą szyjkę i brzmią nieco ciszej. (Fot. Julia Zabrodzka)

– Trzeba co chwilę sprawdzać i mierzyć – wyjaśnia. – Ale najważniejsze jest czucie drewna: tego, jak reaguje na dłuto, na moje ruchy. Każdy fragment jest inny.
Pod ścianą czekają boki instrumentu – wcale nie ze świerku. – To lekkie, elastyczne drewno. Nie wytrzymałoby napięcia strun. Na boki, spód i szyjkę najlepiej nadaje się klon jawor – wyjaśnia Cecilia. To też nie zmieniło się od czasów Stradivariego. Mistrz cenił ponoć zwłaszcza pnie z bośniackich gór. – Ornament wzdłuż krawędzi wykonuję z gruszy, a kończący szyjkę ślimak – z hebanu. Dawniej rzeźbiono go z buka – opowiada Cecilia. Ale w tej drzewnej menażerii pierwsze skrzypce gra świerk. To jego wibracja decyduje o brzmieniu.

Nim drewno trafi do pracowni lutniczej, jest sezonowane kilka lat pod gołym niebem. (Fot. Julia Zabrodzka) Nim drewno trafi do pracowni lutniczej, jest sezonowane kilka lat pod gołym niebem. (Fot. Julia Zabrodzka)



A co z księżycem? I z drzewami ścinanymi w jeden jedyny dzień w roku? – Nie pracowałam dotąd z legno lunare – Cecilia uśmiecha się przepraszająco. – Ale księżyc wpływa na każdy z moich instrumentów. Decyduje o moim samopoczuciu, o nastrojach. To wszystko zostaje w skrzypcach.

(Fot. Julia Zabrodzka) (Fot. Julia Zabrodzka)

Muzyka bez granic

Dziś jest kilka dni po pełni, ale blask księżyca rozprasza się bezradnie w ogromie przestrzeni. W mroku widać sznur światełek, słychać chrzęst kamyków pod górskimi butami. Wędrowcy w czołówkach schodzą ostrożnie ze stacji kolei linowej na szczycie. Czasu mają jeszcze sporo, ale miejsca w skalnym amfiteatrze nie są numerowane, a każdy chce zająć jak najlepsze. Niektórzy wspięli się na mierzący 2500 metrów nad poziomem morza Col Margherita wczoraj i spędzili noc w śpiworach, pod gwiazdami. Jedni jeszcze drzemią, inni rozgrzewają się herbatą z termosów. Dochodzi wpół do piątej. Za półtorej godziny rozpocznie się jeden z koncertów I Suoni delle Dolomiti – Dźwięków Dolomitów.

Gotowe instrumenty pokrywa się lakierem na bazie żywicy oraz oleju lub spirytusu. (Fot. Julia Zabrodzka) Gotowe instrumenty pokrywa się lakierem na bazie żywicy oraz oleju lub spirytusu. (Fot. Julia Zabrodzka)



Doroczny festiwal jako pierwsza impreza na świecie zaprowadził muzykę tak wysoko. Od 26 lat koncerty organizowane są na przełęczach i szczytach, na halach i w borach, w tym w Paneveggio. Lista lokalizacji nie jest stała. Dyrektor artystyczny Mario Brunello, występujący w najbardziej prestiżowych filharmoniach, lubi wynajdywać nowe miejsca. Muzycy zwykle sami wnoszą instrumenty – nawet ci najsłynniejsi. Ze stradivariusami przez Dolomity wędrowali Isabelle Faust, znana ze świetnych nagrań Beethovena, czy Giuliano Carmignola, arcymistrz skrzypiec barokowych; Avi Avital wziął na wycieczkę mandolinę, Rolf Lislevand, inny wirtuoz muzyki dawnej, na trekking wybrał się z lutnią. Nie to jest jednak głównym wyzwaniem. „Akustyka typowej sali gwarantuje muzykom znajome brzmienie. Tu nie mogą liczyć na takie wsparcie. Przestrzeń, w której występują, nie ma żadnych granic, a oni muszą mimo wszystko wypełnić ją wyjątkowymi dźwiękami” – mówił w jednym z wywiadów Brunello.

Muzycy stroją instrumenty, czekając na świt na Col Margherita. (Fot. Julia Zabrodzka) Muzycy stroją instrumenty, czekając na świt na Col Margherita. (Fot. Julia Zabrodzka)



Dziś scenę ustawiono pośród głazów. Robi się jaśniej, widać już sylwetki muzyków: wyjmują z futerałów saksofon i klarnet, stroją kontrabas, skrzypek naciera smyczek kalafonią. Fiołkowe światło budzącego się dnia wydobywa z mroku turnie Dolomitów. Widać masyw Civetty i odległą Marmoladę, skalne zęby Pale di San Martino rozczesują kłębiące się chmury na różowawe pasma. Z każdą minutą świat poszerza się o kolejne plany, jednolite dotąd plamy górskich ścian zyskują skalną fakturę. Słońce wisi tuż pod widnokręgiem, schowane za granią. Cisza. Tysiąc osób czeka w milczeniu, jakby w obawie, że jednym nieostrożnym słowem mogłyby spłoszyć świt. I wreszcie, tuż przed szóstą, zza horyzontu błyska pierwszy promień, a ze sceny płynie pierwszy dźwięk. Mario Brunello przeciąga smyczkiem po strunach wiolonczeli – wykonanej ze świerku, który wykiełkował na zboczach Val di Fiemme w średniowieczu. A w tej krótkiej chwili, kilkaset lat później, powraca do domu jako ulotne drżenie chłodnego powietrza. 

W tym roku festiwal Dźwięki Dolomitów potrwa od 23 sierpnia do 24 września. Więcej informacji: www.visittrentino.info/en/sounds-of-the-dolomites

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze