1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia
  4. >
  5. Polscy silversi. Są różni, ale łączy ich jedno: nie lubią słowa „senior”

Polscy silversi. Są różni, ale łączy ich jedno: nie lubią słowa „senior”

Ilustracje Marta Róża Żak
Ilustracje Marta Róża Żak
Osób powyżej 55. roku życia przybywa. Niektórzy cieszą się emeryturą, inni chcą pracować, szukają nawet nowych zawodowych wyzwań. oddają się pasjom, zakładają konta w mediach społecznościowych, uprawiają sport. Jacy są polscy silversi? Różni. Łączy ich jedno: nie lubią słowa „senior”.

Dzwonię do Basi Tukendorf – lat 72 – żeby się umówić na rozmowę. Ale okazuje się, że to nie takie proste. Bo we wtorek trening, środa i czwartek nagrania do serialu, w piątek Baśka wydaje pakiety na półmaraton warszawski jako ambasadorka kampanii Twarze Depresji, w sobotę trzeba pójść pokibicować znajomym na biegu. A jeszcze w międzyczasie próba kabareciku w klubokawiarni Pora na Seniora.

– Pewnie, lata lecą, czasem to czuję. Ale zazwyczaj jak siedzę w domu – wtedy tu mnie boli, tam mnie strzyka. A jak wyjdę i działam, to nic nie boli, nie pamiętam o tym w ogóle. Nie boję się włożyć krótkiej sukienki, obcasów, nie boję się wygłupiać, mam dystans do siebie. Zdjęcia pokazuję na Facebooku, na Instagramie, niektórzy mówią: „Baśka, z lodówki mi wyskakujesz!”. A ja się nie wstydzę, robię to dla innych, niech wszyscy zobaczą, że siedemdziesiątka też potrafi się śmiać, bawić, wygłupiać. Nikogo nie udaję, nie retuszuję zdjęć. Jestem dumna z tego, że wchodzę na 53. piętro na zawodach, że morsuję, biegam, gram w kabareciku. Napisałam sobie stand-up i zrobiłam swoje 70. urodziny w Teatrze Sceny Współczesnej, aktorzy dali świetne przedstawienie. Cieszę się życiem. I uważam, że im człowiek starszy, tym bardziej powinien się cieszyć z każdego dnia. Czasem mnie pytają: „A po co ty mówisz, ile masz lat?”. Bo się cieszę, że dożyłam, że mogę latać, grać, uśmiechać się. I pokazywać światu, że siedemdziesiątka nie musi oznaczać zamknięcia w domu.

Osób, które wyznają podobną do Baśkowej filozofię, spotykam sporo. Coraz więcej. Pokolenie silver, nazywane też Silver Tsunami, to ludzie po 50.–55. roku życia. W Polsce według danych GUS jest ich w tej chwili około dziewięciu milionów i ta liczba będzie rosła. Taki jest trend – nie tylko u nas, ale i w innych krajach europejskich seniorzy stanowią coraz większy odsetek społeczeństwa.

Słowa są ważne

Jacy są silversi? Jedyna możliwa odpowiedź brzmi: różni. Jak w każdej innej grupie społecznej. Ale z całą pewnością dzisiejsi 50- czy 60-latkowie są inni niż ich rodzice. Te różnice widać w różnych obszarach. Inne są ich oczekiwania, podejście do życia, do pracy.

Ale też inaczej wyglądają, inaczej się zachowują. Są „młodsi” niż poprzednie pokolenie, bo młodsze mają głowy. I coraz częściej mają poczucie, że dużo jeszcze przed nimi.

Oczywiście trudno robić uogólnienia, bo te z definicji nie są prawdziwe, trudno też porównywać polskich silversów i ich rówieśników z Zachodu Europy. Choćby ze względu na inny status finansowy. Nie każdego, powiedzmy to delikatnie, polskiego emeryta stać na podróżowanie i cieszenie się życiem, wielu z nich przygniatają problemy dnia codziennego, na przykład dostęp do lekarzy czy po prostu niskie emerytury. Gdybyśmy wiedzę o pokoleniu silver czerpali z telewizyjnych czy radiowych reklam, dostalibyśmy obraz ludzi poruszających się w kręgu działka – kuchnia, zajmujących się bolącymi stawami, znękanych nietrzymaniem moczu ewentualnie bawiących się z wnukami. Jednak obraz ten nie odzwierciedla rzeczywistości. – Faktycznie w reklamach ciągle tak to wygląda, tu jeszcze rewolucja nie nastąpiła – mówi Konstancja Zyzik, ekspertka do spraw rekrutacji i rozwoju talentów w Pracuj.pl. – Jednak kiedy patrzę na media społecznościowe, widzę masę dojrzałych kobiet, które pokazują, że są szczęśliwe, aktywne zawodowo, mają pasje, rozwijają biznesy, uprawiają sport, są tak samo aktywnymi uczestniczkami życia społecznego jak 20-latki. Ich konta są fascynujące. Niektóre mają wielu obserwujących, inne mniej, opowiadają przeróżne historie. Mamy wspaniałą modelkę Helenę Norowicz, mamy DJ Wikę, mamy Irenę Wielochę, czyli Kobietę Zawsze Młodą – one pokazują, że emerytura to nie wyłączenie ze społeczeństwa, że wszyscy jesteśmy tak samo wartościowi i pełni życia. Jestem przekonana, że i reklamodawcy za chwilę to zauważą, to będzie kolejny etap zmian.

Są różni, ale łączy ich jedno: nie lubią słowa „senior”. Źle się kojarzy. Z osobą bezradną, niesamodzielną, taką, która wszystko ma za sobą, a przed sobą – niewiele.

Także słowo „starszy” jest problematyczne. – Dla mnie człowiek starszy to 80 plus. 50 czy 60 to osoba w średnim wieku. Może jeszcze zmienić zawód, założyć firmę, wyjechać do innego kraju, mieć doświadczenie ze sportem, odkryć nowe pasje, bo akurat wtedy jest na to gotowa – uważa Konstancja Zyzik. – Musimy sami zacząć mówić językiem, który będzie pokazywać, że to wiek, w którym możemy wszystko.

Czytaj także: Menopauza - jak ją przeżyć a nie przetrwać: tu znajdziesz artykuły na temat dojrzałości

Elżbieta Gnatowska, 60-letnia prawniczka, jest w wolnym czasie instruktorką nordic walkingu, prowadzi zajęcia nordic walking senior, dla osób 50 plus. – Są w mojej grupie panie, które bardzo lubią zajęcia, ale niechętnie stają do zdjęcia pod szyldem z nazwą. Nie postrzegają siebie jako seniorek i nie chcą, żeby tak widział je świat. Można to zrozumieć. To słowo wciąż nie najlepiej się kojarzy. Ja kiedy skończyłam 50 lat, zaczęłam biegać i uznałam, że właśnie zaczyna się najfajniejszy okres życia, teraz „podbiję świat”. Lubię określenie „silver”, buduje więź. I chętnie podkreślam swoją przynależność do tej grupy.

Oczywiście poczucie przynależności jest ważne, zastanawiam się tylko, czy koniecznie muszą to być kategorie wiekowe, czemu silversi, a nie, powiedzmy, miłośnicy opery czy hodowcy świnek morskich. – Świat i tak nas przecież kategoryzuje, widzi nasz wiek – odpowiada Ela Gnatowska. – Wobec tego warto pokazać, jacy jesteśmy. Ageizm jest faktem, to, co możemy zrobić, to zmienić sposób postrzegania silversów. Żeby nie dominowała narracja: „nasi kochani seniorzy”, „nasze drogie starsze pokolenie”. W podtekście: fajnie, że są, ale wiadomo, nic już do naszego świata nie wniosą. A ja jestem pewna, że możemy wnieść, i to sporo. Określenie „silver” wydaje mi się przełamaniem pewnego stereotypu. Moja znajoma pyta: „Czemu mówisz wciąż o wieku, czemu to podkreślasz?”. Właśnie po to, by pokazać, że się nie wstydzę. I że niczym się od siebie nie różnimy, mam inny bagaż doświadczeń, czegoś nie umiem, coś umiem lepiej, nie stanowi dla mnie problemu, żeby o tym opowiadać. Ale wiem, że dla wielu osób mówienie o wieku jest problematyczne. Boją się, że ktoś pomyśli, że są za stare, że powinny się usunąć, zrobić miejsce młodym.

Doświadczenie i lojalność

Czy powinny się usuwać? Nie blokować miejsc pracy? Konstancja Zyzik lubi pracować z silversami. – Im więcej pokoleń, im większa różnorodność, tym lepiej i ciekawiej.

Kiedyś panowała opinia, że na rynku pracy panuje kult młodości, że w okolicach pięćdziesiątki stajemy się niezatrudnialni. Czy dalej tak jest? – Zależy, kogo zapytać – mówi Konstancja. – Osoby z pokolenia silver ciągle widzą utrudnienia, ciągle nie mają do wyboru wielu ciekawych ofert. Ale to się zmienia, podejście do osób bardziej doświadczonych jest coraz lepsze, coraz więcej pracodawców dostrzega ich atuty.

Jest tych atutów sporo. Na pierwszym miejscu właśnie doświadczenie. – Osoby w wieku 55–65 lat same wskazują – widać to w badaniach Pracuj.pl – że ich doświadczenie to atut, 72 procent osób w tym przedziale wiekowym myśli, że to duży benefit nie tylko dla pracodawców, ale też dla koleżanek i kolegów w grupie, zespole – opowiada Konstancja Zyzik. – Także ich nastawienie do pracy jest pozytywne, a lojalność bardzo wysoka – uznaje to za swój atut 53 procent osób z tej grupy. Kolejna rzecz to doskonała znajomość branży. Silversi chętnie dzielą się wiedzą, są pomocni przy wdrażaniu nowych osób. I mają – to kolejny plus – tak zwane umiejętności miękkie, interpersonalne. Z doświadczenia wypływa następna zaleta: dużo lepsza reakcja na stres w miejscu pracy, ci, którzy wiele razy zderzali się z trudnymi sytuacjami, potrafią na nie właściwie reagować, mogą więc być przykładem dla młodszych. Mamy też badania, które mówią, jak pokolenie Z patrzy na pokolenie silver – 62 procent osób z pokolenia Z bardzo docenia wiedzę, umiejętności, kompetencje i lojalność starszych kolegów i koleżanek. Mają też poczucie, że mogą na nich liczyć, że dostaną pomoc, kiedy będą jej potrzebować. Widzą też i podziwiają ich opanowanie emocjonalne.

Czytaj także: Nikt nie ma prawa określać terminu ważności naszej kobiecości! Rozmowa z dr Alicją Długołęcka, edukatorką seksualną i psychoterapeutką

Osoby, które wchodziły na rynek pracy w latach 90. ubiegłego wieku, dzieciństwo przeżywały w innym ustroju, po przemianie o pracę było trudno, jeśli się ją miało, bardzo się ją ceniło. – Ludziom z takimi wartościami i z takim doświadczeniem trudno pojąć, że można – jak ich wnuki z pokolenia Z – zrezygnować z etatu na rzecz podróżowania kamperem po Europie – tłumaczy Konstancja Zyzik. – Młodzi ludzie patrzą na pracę jako na jeden z elementów życia, nawet nie najważniejszy, ich wartości ustawione są inaczej. Wspaniałe jest to, że możemy się uczyć od siebie nawzajem – silversi od zetek ciekawości świata, a zetki od silversów – lojalności i wyważenia emocjonalnego. Nasze badania pokazują zresztą, jak dobrze działa łączenie sił – tworzenie różnorodnych grup projektowych wpływa na powstawanie bardziej jakościowych produktów, bardziej jakościowych usług, plusów jest zdecydowanie więcej niż minusów.

– Czasem mam wrażenie, że z zetkami dogaduję się lepiej niż z moimi rówieśnikami, na planie pracuję z młodymi i uwielbiam to – wyznaje Basia Tukendorf. – Może dlatego, że w środku ciągle siedzi we mnie dziecko. Kiedyś w nawale obowiązków o nim zapomniałam, teraz daję mu dojść do głosu.

Zdaniem Konstancji Zyzik stereotyp mówiący o tym, że pokolenie silver jest niedoceniane, kruszy się na naszych oczach i będzie kruszyć się coraz mocniej, determinuje to demografia – jako społeczeństwo się starzejemy i na rynku pracy będzie coraz więcej osób dojrzałych, ci będą się spotykali z młodymi, więc współpraca międzypokoleniowa siłą rzeczy już wchodzi na zupełnie inny poziom.

Elżbieta Gnatowska przez lata zajmowała wysokie menedżerskie stanowiska w sektorze publicznym, ale w pewnym momencie, w okolicach pięćdziesiątki, zmuszona była szukać pracy. Znalazła, choć, jak mówi, nie było to dla niej łatwe. – Do pewnego momentu wydawało mi się, że kobiety nie mają szklanego sufitu, aż rozbiłam sobie o niego głowę. Uważałam, że nie ma problemu z postrzeganiem silversów przez świat, teraz zaczynam widzieć, że chyba jednak jest.

Dziś Ela nauczyła się cieszyć z tego, że nie zarządza zespołem, ale samą sobą, jednak początkowo musiała mierzyć się z frustracją, z rozżaleniem, że jej naprawdę dużego doświadczenia nikt nie chce wykorzystać, że proponowano jej niekorzystne umowy, miała też bolesne poczucie braku sprawczości. Teraz ceni sobie wolność. – Wchodzę w wiek emerytalny, ale nie planuję przejścia na emeryturę, myślę raczej o zbudowaniu alternatyw, które pozwolą mi prowadzić życie wolnej osoby. Odzyskałam życie prywatne.

Czytaj także: „Coś się kończy, coś się zaczyna”. Emerytura może być początkiem nowego życia

Magdalena Jakubiec-Cichańska, 63-latka, z wykształcenia jest historyczką sztuki. Przez lata prowadziła z koleżanką agencję eventową. Kiedy była w okolicach czterdziestki, parę rzeczy się w jej życiu załamało. Najpierw rozwód, Magdalena została sama z dwiema córeczkami, potem konieczność zamknięcia firmy, jej „trzeciego dziecka”. – Szukałam pracy najpierw z wielkim entuzjazmem, potem z coraz mniejszym, bo okazywało się, że na moje umiejętności i wykształcenie nie ma zapotrzebowania.

Przez kilkanaście lat wykonywała, często dorywczo, rozmaite prace. Próbowała sił jako agentka nieruchomości, była kierowcą, rozwoziła towary medyczne. Szukała swojego miejsca, czasem z powodzeniem, czasem bez. Były epizody depresyjne, było poczucie „niewidzialności”.

– Wysyłałam CV, nie dostawałam odpowiedzi, łapałam się za co się tylko dało, ale to nie były zajęcia na etat. Fajnie być kierowcą, ale to prace zlecone i poniżej moich umiejętności. Z tej bezradności jakoś tak między pięćdziesiątką a sześćdziesiątką wymyśliłam hasło „Niech nas zobaczą”, organizowałam marsze kolorowych kobiet w wieku dojrzałym, wędrowałyśmy ulicami Warszawy, pokazywałyśmy, że istniejemy.

– 59 procent respondentów w tej kategorii wiekowej uważa, że są gorzej traktowani na rynku pracy – mówi Konstancja Zyzik. – Co ciekawe, kobiety, które brały udział w badaniach, podkreślają, że silversi męscy są postrzegani lepiej. Być może dlatego, że kobiety oczekują od siebie perfekcjonizmu, że potrzeba wartości, spełnienia, docenienia jest u nich wyższa. Ciekawe, jak to się będzie zmieniało, będę to uważnie obserwowała. Na pewno my, kobiety, mamy sporo do przepracowania, przede wszystkim to, żeby bardziej siebie doceniać, patrzeć na siebie łagodniej, bardziej przyjaznym okiem, bo ekosystem też odpowiada na to, jak same o sobie myślimy.

Emerytura kiedyś jednoznacznie określała koniec życia zawodowego. Teraz to się zmienia. Silversi czasem przedłużają pracę, a czasem szukają dla siebie nowych ścieżek. – cztery na 10 osób badanych zakłada, że po uzyskaniu wieku emerytalnego będzie dalej pracować – mówi Konstancja – a 39 procent deklaruje, że chce pozostać na rynku pracy, choć niekoniecznie w pełnym wymiarze. Ścieżki zawodowe mogą być różne, rynek jest otwarty, będziemy doświadczać przebranżawiania osób w późniejszym wieku, to, jak sądzę, stanie się ogólną tendencją. Jeśli osoby z pokolenia silver zechcą pozostać na rynku, będą musiały coś zmienić.

I zmieniają.

Rozwinąć skrzydła

Magdalena Jakubiec-Cichańska złapała się na tym, że w pewnym momencie zaczęła marzyć o emeryturze. Nawet jeśli będzie bardzo niska, to jednak da pewny dochód. Była zmęczona i zniechęcona. – Aż ktoś mi powiedział: „Zamknij oczy i przypomnij sobie, jaka byłaś w najlepszym okresie swojego życia”. Uświadomiłam sobie, że byłam towarzyska, lubiłam ludzi, uwielbiałam ocierać się o sztukę. Pomyślałam: kurczę, trzeba zarabiać, to jedno, ale też robić coś, co będzie fajne, rozwijające. Zaczęłam grzebać w sieci i wpadłam na zdjęcia nowojorskich kolorowych dojrzałych kobiet. Zainspirowało mnie to. Pomyślałam: spróbuję.

Tak powstały „Perły w wielkim mieście”, dziś instagramowy profil pokazujący polskie kolorowe silverki. – Pamiętam, jak się zaczęło. Siedziałam z przyjaciółką w kawiarni, gadałyśmy i nagle zobaczyłam przez okno fantastycznie ubraną starszą panią. Mówię: „Zobacz, jak ona jest świetna”. Koleżanka: „To leć, rób jej zdjęcie”. „No nie, co ty, wstydzę się, może następnym razem…” „Nie masz w sobie dość determinacji” – usłyszałam. Oj, poczekaj, pomyślałam, ja ci jeszcze pokażę. Następnego dnia poszłam w to samo miejsce o tej samej porze i zobaczyłam tę samą panią. Spięłam się, wyskoczyłam z kawiarni, zaczepiłam ją. Odpowiedziała pięknym uśmiechem, zgodziła się na zdjęcie. Zaczęłyśmy gadać, opowiedziała mi o sobie. Pani Renata była moją pierwszą Perłą. Potem tych spotkań było coraz więcej, ja stawałam się odważniejsza, zadawałam więcej pytań, poszłam w tę stronę. Powstał blog. Im bardziej w to wchodziłam, tym wyraźniej widziałam, że blog jest dla mnie zbyt powolny, za ciasny. Instagram okazał się miejscem idealnym, szybko wrzucam zdjęcia z iPhone’a, daję krótki komentarz i leci. Ta energia i to tempo bardziej mi odpowiadają. Czasem wrzucam kilka w ciągu dnia, potem tygodniami niewiele, różnie bywa. A sam projekt daje mi niesamowicie dużo. Najważniejsze, że przełamuję swój wstyd, opory, nieśmiałość, że mam kontakt z fajnymi, energetycznymi ludźmi.

Czytaj także: Dieta w menopauzie – nie chodzi tylko o kilogramy

To bardziej hobby czy praca? – Trochę tak, trochę tak. Na początku traktowałam to jako hobby i terapię dla siebie. Jestem od trzech lat na emeryturze, nie za wysokiej, w jakimś momencie Instagram się do mnie odezwał, czy może byłabym zainteresowana współpracą z tą czy tamtą marką. Zdumiało mnie to, ale fajnie, jakiś pieniądz z tego wpada, to działania typu polecanie produktu. Ale jestem wybredna, nie akceptuję wszystkiego, cenię sobie swój wizerunek, nie chcę reklamować czegoś, co jest niezgodne ze mną.

– „Perły” pomogły mi też wyjść z szarości – uzupełnia Magdalena. – W duszy zawsze byłam kolorowa, ale na zewnątrz szaro-czarna… Tak się ubierałam, taki był mój wizerunek. Ktoś mi powiedział: „Pokazujesz kolorowe kobiety, a sama taka nie jesteś, coś się tu nie zgadza, musisz być wiarygodna”. OK, skoro tak, zaczęłam nieśmiało robić małe kroki. Wywaliłam z szafy dżinsy i czarne swetry w ilościach hurtowych, dorzucałam kolor. Także kolor włosów. Z natury mam ciemne, przeszłam na prawie białe. Mój młody kolega, projektant, designer i fryzjer miał czarną czuprynę i szafirowy czub. Coś mnie w tym zachwyciło, a on: „Jaki problem, zaraz zrobimy”. Machnął mi niebieską plamę, mam ją już z 10 lat, stała się fragmentem mnie samej, na pewno z niej nie zrezygnuję.

Elżbieta w trudnym zawodowo momencie przypomniała sobie o sporcie, który zawsze był w jej życiu istotny, ale jakoś w trakcie intensywnej pracy zawodowej się zagubił. Zaczęła biegać, stworzyła na Facebooku profil „Śmigam po pięćdziesiątce”. Co prawda ktoś przejął jej konto, ale w planach jest odbudowa. Zrobiła uprawnienia, jest instruktorką slow joggingu i nordic walkingu, prowadzi grupy. – To mi daje satysfakcję i traktuję to jako drugą nogę, która w przyszłości da mi stabilizację finansową, jak rynek pracy mnie wypluje albo ja sama zrezygnuję. Marzenia? Tak, mam jedno. Chcę inspirować silversów, promować ruch, aktywność fizyczną. Jeśli mam „parcie na szkło”, to właśnie w takim celu.

Basia Tukendorf dopiero na emeryturze rozwinęła skrzydła. – Przy pierwszym serialu, „Słoiki”, okropnie się denerwowałam, cała się trzęsłam, tremę miałam jak diabli. A potem zaczęłam się dobrze bawić. To się samo nakręca, na początku propozycje dostawałam przez agencję, potem roznosiło się już pocztą pantoflową. Był epizod w „Przyjaciółkach”, potem „Sekrety rodziny”, „Na sygnale”, teledysk Maty, w którym wystąpiłam, oglądało ponad 76 milionów ludzi. Jestem dumna, że miałam w tym choć maleńki udział. No i Waksy, youtubowy kanał dla młodych, często w nim gram, dzieciaki rozpoznają mnie na ulicy, robimy sobie zdjęcia, a ja jestem szczęśliwa.

Nie zarabia w ten sposób wielkich pieniędzy, ale zawsze coś – starcza na przykład na wykupienie pakietów startowych na biegi, kolejny ważny punkt życia Basi. Bo niektórzy silversi biegają za wnukami, niektórzy biegają maratony, a jeszcze inni i jedno, i drugie. 81-letnia Brytyjka Hilary Wharam biegać zaczęła w wieku 55 lat. I właśnie zaliczyła 175. maraton. Planuje ukończyć ich 300. Ten 175. uważa za szczególnie udany. Co prawda czas nie był imponujący, ale to dlatego, że na trasie spotkała o kilkadziesiąt lat młodszą zawodniczkę, która chciała się poddać. Hilary jej na to nie pozwoliła, dała wsparcie i razem dotarły do mety.

Czytaj także: Uderzenia gorąca, wahania nastroju, problemy trawienne – sprawdź, jak łagodzić te objawy menopauzy dietą i ziołami

Przygodę ze sportem po sześćdziesiątce zaczęła też Irena Wielocha, jej profil @kobieta.zawsze.mloda ma 125 tysięcy obserwujących. Irena przekonuje, że młodość to stan umysłu, a aktywność sportową można rozpocząć w każdym wieku.

Zmieniają się silversi, bo zmienia się świat. 30 lat temu osoba starsza informacje czerpała z radia i telewizji, ze spotkań z rodziną i znajomymi. Teraz dzięki Internetowi i mediom społecznościowym widzimy i wiemy więcej. Silversi z tego korzystają. 44 procent osób 65 plus ma konto w mediach społecznościowych, 20 procent społeczności Facebooka w Polsce to osoby 50 plus.

Od lat jako główną aktywność dla seniorów propaguje się Uniwersytety Trzeciego Wieku. – OK, na pewno dla wielu osób to fajna propozycja, ale ja sama miałam z tym zawsze problem – mówi Magdalena. – Bo jak to rozumieć? Kończymy życie zawodowe, idziemy na wykłady, na których siedzimy z innymi „staruszkami”, tam ma być nasze miejsce. Nasz świat ma nie przenikać się ze światem młodych, ma być zamknięty. Bronię się przed wpasowaniem w środowisko wyłącznie senioralne. Myślę, że dopóki żyję wśród osób w różnym wieku, dopóty też zachowuję kondycję psychofizyczną osoby aktywnej, która ma coś do zaproponowania światu i czerpie z tego, co świat ma jej do zaproponowania. Nie schodzę na boczny tor.

Jak nas widzą

Magdalena, podobnie jak Elżbieta, zgłosiła się do agencji Silver Models. Czasem biorą udział w castingach, czasem w zdjęciach. Cieszą się, kiedy się uda, jednak nie wydarza się to bardzo często. Problemem jest to, że… nie przypominają seniorek. – Najczęściej jest zapotrzebowanie na panie 60 plus, najlepiej z naturalnymi siwymi włosami, idealnie, jak są długie, żeby można było zrobić koczek, buty w kolorze torebki. Ja się w to nie wpasowuję – mówi Magdalena. Elżbieta potwierdza: – Kiedyś po castingu dowiedziałam się, że reżyserka reklamy wybrała osobę, która lepiej wpisuje się w klasyczny wizerunek babci.

Magdalena miała zabawne doświadczenie. Fotograf zaproponował jej sesję. – Byliśmy umówieni, odbyliśmy wiele rozmów dotyczących czasu, miejsca, ubrań. Na koniec usłyszałam: „OK, tylko jeszcze prośba, żebyś tej niebieskiej plamy na włosach nie miała”. Zamarłam. I odmówiłam. Nie jestem profesjonalną modelką, mój wizerunek jest odbiciem mojej osobowości, jak ona komuś odpowiada i chce ją wykorzystać reklamowo, to ja z radością, ale jeśli chcecie mnie zmienić w siwowłosą babcię w kwiecistej spódnicy, to nie ma na to mojej zgody. Wobec tego propozycji nie ma dużo, bo ciągle rynek nie dorasta, nie załapał, że osoby silver są aktywne, pracujące, mające pasje, że to kolejny etap w życiu. Wyobrażenie, że kiedy kończymy pracę na etacie, to zasiadamy na kanapie, nie chodzimy do fryzjera, nie robimy makijażu, moda nas średnio interesuje, właściwie nie wiem, co miałoby nas interesować poza lekami na bolące stawy – to wyobrażenie nie jest już aktualne.

Pora na kabarecik

W warszawskiej klubokawiarni Pora na Seniora od lat działa kabarecik. Reżyserią i opieką artystyczną zajmuje się Beata Harasimowicz, nazywana czasem „królową polskiego kabaretu”. Odpowiadała za reżyserię projektów takich jak kabaretony na Krajowym Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu, a także „Mazurska Noc Kabaretowa”, „Kabaretowa Liga Dwójki” czy „Dzięki Bogu już weekend”. Zapaliła się do pomysłu i powiedziała, że ten kabarecik poprowadzi za darmo, z serca.

Przychodzę na próbę. Pytam, dla kogo grają. – Dla tych, którzy chcą nas oglądać – odpowiadają chórem panie (one stanowią 80 procent kabaretowych artystów, panowie są w zdecydowanej mniejszości). – I dla siebie też, tylko głupio nam się do tego przyznać. Na początku myślałyśmy, że będziemy kierować się do osób takich jak my, wydawało się nam, że nasza oferta będzie mało atrakcyjna dla młodszych, ale okazało się, że wcale tak nie jest. Podobamy się ludziom w różnym wieku, kto przychodzi, bawi się razem z nami. Bo my się bawimy, i to świetnie!

Kabaretowych artystów jest około 18. Część testów piszą sami, są kolorowi, pełni energii. – Wiele osób tu właśnie, teraz, kiedy mają więcej czasu, realizuje swoje niespełnione kiedyś marzenia – mówi Małgosia, wyglądająca zupełnie jak Maryla Rodowicz („Tak, nawet mówią o mnie Maryla”).

– Chcemy inspirować innych – dodaje Danuta, która ciągle jeszcze pracuje na pół etatu, jest pielęgniarką. Działa też od lat w Stowarzyszeniu Amazonek Feniks, jeździ z paniami na wycieczki, mają w niej oparcie.

Nina trochę tonuje emocje: – Nie za kolorowy ten obraz próbujemy malować? Kiedy robiłyśmy dodatkowy nabór do kabareciku, nie było zalewu chętnych. Są tacy, który za żadne pieniądze nie wyszliby na scenę „wygłupiać się”. Wydaje mi się, że my jesteśmy w jakimś sensie elitą…

– Młodzi też są różni. Znam takich, którzy nie wstają z kanapy – mówi Magdalena Jakubiec-Cichańska. – A jeśli ktoś spełnia się w byciu pełnoetatową babcią, to fantastycznie. Ale czy to znaczy, że ja też muszę tak żyć? Nie muszę. I nie chcę.

Nie wypada? Odpada!

– Społeczeństwo się zmienia, młodzi i ci w średnim wieku są inni niż kiedyś – mówi Ewa Gapon, artystka kabareciku i jego druga reżyserka. – Kiedy przypominam sobie, jak wyglądała moja babcia i porównuję z moimi koleżankami, odpicowanymi, umalowanymi, różnica jest gigantyczna. Babci „nie wypadało” tysiąc rzeczy, a my się zachowujemy, jak chcemy. Moja córka uważa, że jesteśmy bardziej zwariowane niż ona i jej rówieśniczki.

– Jak ktoś mi radzi, jak mam się ubierać, jak czesać, jak się zachowywać, kiedy instruują, co wypada, co nie, to mnie to wkurza. Chcę żyć, jak chcę, a nie jak ktoś sobie moje życie wyobraża – dodaje Basia Tukendorf.

Magdalena: – Czasem czytam w Internecie: „Fryzury, z których musisz zrezygnować, jeśli masz więcej niż 50 lat”. Albo: „Po sześćdziesiątce nigdy tego nie zakładaj”. Albo: „10 ubrań idealnych dla seniorek”. Kiedy to widzę, dostaję alergii, słabo mi się robi. Co komu do tego, jak się ubieram i jak zachowuję? Ja po 55. roku życia zaczęłam malować, wreszcie się na to odważyłam, nawet miałam kilka wystaw. A pięć lat temu wyszłam za mąż po 20 latach samotności. Jest super. Mąż jakoś toleruje moje szaleństwa. Udało mi się nawet i jego „ubarwić”, zaczął nosić kolorowe szaliki, to mój ostatni sukces. Czasem tylko ktoś na widok mojej niebieskiej plamy na włosach mówi: „Siwa głowa, a głupia”. Na to już nic nie mogę poradzić. Ale tak naprawdę: czy to jest o mnie, czy może raczej o tym, kto takie mądrości wygłasza?

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze