Z wewnętrznej potrzeby, z ciekawości, z chęci dotknięcia życia gdzie indziej, z szukania własnej drogi, z głodu doświadczenia i zobaczenia na własne oczy, z pragnienia, by wyzwolić się z życiowego schematu, by nieść pomoc i zmieniać odrobinę świat wokół. Pewnego dnia zostały wolontariuszkami.
Ten portret można by zatytułować „Trzy kobiety w różnym wieku”, ale też z różnym bagażem doświadczeń i oczekiwań. Agata, Alina, Marysia – rozmaite życiowe ścieżki i doświadczenia zaprowadziły je do tego samego punktu, w którym pojawiła się decyzja: pojechać w świat i zaoferować komuś swoje umiejętności, czas wolny, zaangażowanie. Można to nazwać punktem zwrotnym, spontaniczną decyzją, przypadkiem albo ukoronowaniem wieloletniej determinacji. Opowiadają o tym, co pchnęło je w stronę wolontariatu i co to nowego przyniosło oraz zmieniło w ich życiu.
Maria Geremek (28 lat)
Warszawa – lekarka weterynarii i założycielka fundacji „Make a change”
– Na afrykański wolontariat po raz pierwszy wyjechałam na studiach i to mnie ukształtowało – opowiada Marysia. – Marzyłam o tym wyjeździe od 15. roku życia, od kiedy zobaczyłam na Animal Planet film o ratowaniu lwów w Afryce i przywracaniu ich do życia na wolności. Poczułam, że muszę tam jechać. Kiedy powiedziałam o tym mamie, popukała się w głowę, ale kilka lat później udało mi się dostać grant Międzynarodowego Stowarzyszenia Studentów Weterynarii (IVSA) na wakacyjny staż.
Pojechała na sześciotygodniowy wolontariat do ośrodka Fundacji „Harnas” w Gobabis w Namibii. Tam poznała człowieka, który zaprosił ją na projekt ekowolontariacki ochrony wielorybów w Meksyku. A kiedy wróciła do Polski i dokończyła studia, wiedziała, że to dopiero początek.
– Znów pojechałam do Namibii, gdzie pomagałam podczas Veterinary Health Check Week – dwutygodniowego programu badania dzikich kotów w fundacji Africat (Okonjima) – mówi. – Łapaliśmy zwierzęta, pobieraliśmy od nich próbki krwi, moczu, robiliśmy USG i badanie jamy ustnej, żeby sprawdzić, czy wypuszczone na wolność dobrze sobie poradzą, czy nie mają jakichś chorób. Tam dowiedziałam się o programie edukacyjnym dla młodzieży i postanowiłam sama podobny wyjazd zorganizować dla uczestników z Polski.
W zeszłym roku odbyła się pierwsza taka podróż, a w tym roku powstała fundacja Marysi Make a Change – właśnie pojechali po raz drugi.
Dotknięcie Afryki
Na pierwszym wolontariacie uczyła się, jak obchodzić się z dzikimi zwierzętami, przygotowywała im posiłki, sprzątała wybiegi. W Gobabis są lwy, lamparty, gepardy i wiele innych zwierząt. Trafiają tam jedynie te osierocone, potrącone przez samochód czy odebrane z hodowli, bo w Namibii jest zakaz rozmnażania dzikich kotów w niewoli.
– Rezerwat, w którym pracowałam, ma 20 tys. km kw. i jest otoczony płotem ze względu na ochronę zwierząt przed kłusownikami. W centrum rezerwatu znajduje się dodatkowo ogrodzony obszar, gdzie przebywają zwierzęta przygotowywane do wypuszczenia na teren rezerwatu. Mają duże wybiegi, a jeśli dobrze sobie radzą, są przenoszone do jeszcze większych wybiegów w rezerwacie, gdzie spędzają tydzień, dwa, miesiąc. Potem otwiera się bramkę i zwierzę decyduje, czy wyjdzie, a potem wróci, czy już nie wróci.
Niezwykła jest historia gepardzicy Pride, którą kochają tam wszyscy. – Została wypuszczona na wolność – opowiada Maria. – Sama poluje, żyje w buszu, rozmnaża się z dzikimi gepardami, ale jak tylko zobaczy człowieka, przybiega i każe się głaskać. Mruczy niczym domowy dachowiec! Najgorzej, kiedy się ociera, chce się przytulić, a na pysku ma jeszcze resztki antylopy, którą jadła, i one strasznie śmierdzą! Ale przecież nie odrzucisz takiej miłości! To jedyny tego rodzaju przypadek, jaki znam, inne gepardy po wypuszczeniu stronią od ludzi i takie zachowanie jest bardziej pożądane. Ośrodki rehabilitacji starają się ograniczać bezpośredni kontakt ze zwierzętami, by łatwiej było je „oddać” do buszu.
Dać szansę
Chociaż Afryka pada często łupem rabunkowej gospodarki, to Namibia za swój skarb uważa dziką naturę i troszczy się o nią jak o nic innego. Marysia: – To kraj, który prowadzi najlepszy na całym świecie recykling wody! Zresztą recyklingują tam wszystko, co tylko mogą. Podczas kolacji pożegnalnej na stołach stały świeczki zrobione z plastikowych butelek i surowców wtórnych. Wielu przyjezdnych to zaskakuje, że tu standardy ekologiczne są wyższe niż w Europie.
O tym też dowiadują się uczestnicy wyjazdów, które Marysia organizuje w ramach swojej Fundacji „Make a Change”.
– To działalność non profit, zawodowo cały czas zajmuję się weterynarią i z tego żyję, przynajmniej na razie – Marysia śmieje się, że pracuje na dwóch etatach, w tym jednym niepłatnym. – Działania fundacji są skierowane do młodzieży w wieku 15–19 lat, pochodzącej z różnych środowisk. Chodzi o to, aby umożliwić ten wyjazd zarówno uczestnikom mogącym samodzielnie opłacić swój pobyt, jak i osobom znajdującym się w trudniejszej sytuacji. Rekrutacja odbywa się przez organizacje pracujące z młodzieżą. W zeszłym roku przez Stowarzyszenie Siemacha z Krakowa, teraz SOS Wioski Dziecięce. I to oni wybierają podopiecznych na wyjazd. Można również zgłosić się bezpośrednio przez stronę MakeaChange.pl. Idea jest taka, żeby młodym ludziom dać zastrzyk pozytywnej energii, że się da, że warto spróbować, uwierzyć w siebie. Tak jak Ola, która była z nami w zeszłym roku. Zawsze marzyła, żeby zajmować się astronomią, ale poziom tych studiów nie wydawał się jej satysfakcjonujący w Polsce, więc odpuściła. Kiedy wyjechała z nami, zdała sobie nagle sprawę, że przecież może pójść na studia do innego kraju, ośmieliła się zaryzykować. Dokładnie o to mi chodziło, bo wiedziałam, co mnie samej dał ten pierwszy wyjazd. Kiedy jedziesz w świat, nagle klapki się otwierają, pojawia się myślenie out of the box.
Alina Czyżewska (38 lat)
Gliwice – aktorka teatru miejskiego w Gliwicach, wolontariuszka w obozie uchodźców na Lesbos
– Artystycznie wychowałam się na legendzie teatru alternatywnego ubiegłego wieku, teatru, który kontestował rzeczywistość i chciał ją zmieniać, który dawał siłę publiczności. Chciałam uczestniczyć w teatrze próbującym choć trochę zmieniać świat – wyjaśnia swoje intencje Alina. – Pracowałam w wielu teatrach, także za granicą, ze wspaniałymi ludźmi, w ważnych dla mnie artystycznie przedsięwzięciach, a jednak wciąż brakowało mi tego namacalnego zmieniania świata. Moim drugim torem życiowym stała się więc działalność społeczna – prowadziłam warsztaty z osobami niepełnosprawnymi czy z dzieciakami z Caritasu.
Alina działa także w Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska, która patrzy instytucjom i władzy na ręce, oraz jest członkinią ruchu miejskiego Ludzie dla Miasta w swoim rodzinnym Gorzowie Wielkopolskim.
– Dokładnie rok temu zaczęły się rozmowy ze znajomymi o wakacyjnych planach – opowiada. – Wtedy rżnięto drzewa w puszczy i zaczynały się zamachy na sąd, czułam, że nie jestem w stanie leżeć na plaży, bo i tak wisiałabym na telefonie. Jednocześnie śledziłam dyskusje w Internecie na temat uchodźców i byłam przerażona tym, co się dzieje w mediach, co mówią politycy i też, niestety, moi znajomi, którzy powtarzają gotowce myślowe. Te wszystkie bzdury, że „oni” przenoszą pasożyty, chcą zniszczyć nasz świat, gwałcić polskie kobiety. Wkurzona powiedziałam: „Wiecie co, jeśli oni są tacy straszni, to ja tam pojadę i się przekonam na własnej skórze”. Niewiele wiedziałam o sytuacji, która doprowadza ludzi do ucieczki z kraju – bo uchodźcy są nie tylko z Syrii, ale i z Konga, z Bangladeszu, Maroka, Palestyny. Wiedziałam tylko, że na wyspie Lesbos jest najgorzej.
Ktoś powiedział jej o grupie na Facebooku: Information Point for Lesvos Volunteers. Napisała: „W tym czasie będę na Lesbos, czy ktoś potrzebuje wolontariuszki?”. Od razu zareagowała jedna z organizacji. A że to nie „wakacje z wolontariatem”, tylko kryzys, sama musiała zapłacić za lot, mieszkanie i pobyt.
Wolność za murem
Na Lesbos była prawie miesiąc. Dziesięć kilometrów od turystycznej Mityleny znajduje się obóz Moria, byłe więzienie wojskowe na 1800 osób. – Za czasów mojego pobytu przebywało w nim 2500 osób, obecnie jest ok. 6500 ludzi – mówi. – Warunki sanitarne koszmarne, brud, choroby, brak wody, brak przestrzeni. Nie ma już kontenerów do zamieszkania, więc ludzi lokuje się w namiocikach turystycznych. Zeszłej zimy zamarzło tam dziewięć osób!
Pracowała przez krótki czas w mniejszym obozie Kara Tepe, w którym mieszkały głównie rodziny. – Miałam od uchodźców odbierać pranie, włączać, wyłączać pralki (zakupiła je „moja” organizacja), odhaczać na liście. Ale dlaczego mamy to robić my, obcy ludzie, skoro są mieszkańcy, którzy mogliby mieć dyżury i obsługiwać ten system sami? I tym samym mieć poczucie minimalnej odpowiedzialności, przydatności, wpływu na rzeczywistość. Dobra pomoc moim zdaniem to taka, która angażuje samych mieszkańców w tworzenie struktur i we współpracę w obozie, a nie wyręcza. Oni nie mieli po co wstawać rano, bo przed nimi był kolejny beznadziejny dzień bezczynności.
Poznała wtedy prywatnie wielu mieszkańców obozów i organizacje angażujące uchodźców jako wolontariuszy. – Z inną Polką, Agatą Wilczek, którą tam poznałam, postanowiłyśmy zacząć bezpośrednią pomoc na własną rękę. Zorganizowałyśmy zbiórkę na portalu społecznościowym na wynajęcie samochodu. Super, że mimo antyuchodźczej atmosfery w Polsce ludzie tak żywo zareagowali, wpłacały nawet całkiem obce nam osoby. Bardzo wszystkim dziękuję! Miałyśmy pełne ręce roboty, spałyśmy po pięć godzin.
Jezus był uchodźcą
Rodzinę z Iraku uczyły angielskiego, jeździły z uchodźcami do prawników, do lekarzy, do magazynów z ubraniami, kosmetykami, by realizować zamówienia tych w potrzebie. Alina: – Ktoś musiał jechać do szpitala 20 km od obozu na prześwietlenie płuc? Wiozłyśmy go, asystowałyśmy w szpitalu. Ci ludzie często są w głębokiej depresji. Do traumy po torturach, śmierci bliskich, utracie wszystkiego dochodzi trauma związana z życiem w obozie Moria. Oni byli przekonani, że Europa to lepszy świat, w którym szanuje się prawa człowieka, gdzie panuje wolność. Po ucieczce z horroru, ryzykowaniu życia trafiają do obozu, gdzie odbiera się im godność i nadzieję, gdzie łamie się prawa człowieka. Ale nawet ci, którzy wiedzą, jak to tu wygląda, chcą uciekać ze swoich krajów. Mój kolega przypłynął w zeszłym roku sam, teraz sprowadził żonę i czwórkę małych dzieci. Bo i tak Moria jest lepsza niż to, co czekało ich w Syrii.
– Przy okazji pytałam ludzi wokół, czy boją się uchodźców – to pytanie wywoływało zawsze zdziwienie, więc wyjaśniałam, że w Polsce politycy straszą imigrantami. Lekarz odpowiedział: „Nie boję się uchodźców, boję się o uchodźców, bo nie wiem, co ich spotkało, nie znam historii ich choroby”. Miejscowy ksiądz: „Przecież Jezus był uchodźcą”. Kasjerka: „A dlaczego miałabym się bać? To tacy sami ludzie jak my, tylko potrzebują pomocy”.
Na wyspie Alina pisała do polityków „Listy z wakacji do Jarka i Beaty”, które publikowała „Gazeta Wyborcza”. Zderzyła się wtedy z falą internetowego hejtu, a nawet gróźb. – To paradoks, ale będąc na Lesbos, zaczęłam się bać Polaków, a nie uchodźców. Stwierdziłam wtedy, że trzeba iść tam, gdzie ludzie są jeszcze niesformatowani przez propagandę, czyli do szkół – mówi Alina. – Rozmawiam z uczniami i opowiadam, co widziałam, kogo spotkałam na Lesbos. Także o prawach człowieka, o polskiej historii uchodźczej. Robię to jako osoba prywatna. Szkoła pokrywa koszty dojazdu, pobytu, a ja jadę, jeśli tylko praca w teatrze mi na to pozwala.
Agata Ners (33 lata)
Warszawa – menadżerka ds. komunikacji i relacji publicznych, wolontariuszka w Nepalu
Pracowała w publicznej instytucji kultury, potem w międzynarodowej firmie technologicznej, po czym zdecydowała się zrobić sobie przerwę. Chciała wykorzystać ten czas tak, żeby przyniósł dodatkową wartość.
– Zawsze interesowały mnie Indie i Nepal, studiowałam kulturoznawstwo i dużo podróżowałam – opowiada. – Z kolei pracując z europejskimi organizacjami pozarządowymi, zajmowałam się takimi tematami, jak dostęp do sztuki i digitalizacja dziedzictwa kultury, bezpieczeństwo dzieci w sieci, prawa autorskie, wpływ technologii na sprawy społeczne.
Jak mówi Agata, jest kilka rodzajów wolontariatu. Taki, kiedy pokrywasz wszelkie koszty związane z wyjazdem i pracą. Taki, gdy zapotrzebowanie na pracowników ogłaszane jest bezpośrednio przez NGOs (z ang. non-governmental organizations, czyli organizacje pozarządowe), a część kosztów transportu i mieszkanie są wolontariuszom opłacane. Jest też taki, gdy płacisz dodatkowo organizacji za możliwość udziału w krótszym wolontariacie.
Praca z sensem
Wolontariat Agaty zaczął się w ten sposób, że znajoma znajomej z Polski, która w Katmandu mieszka i pracuje od lat, po obejrzeniu jej CV zaproponowała, żeby wspólnie stworzyć projekt narzędzi bezpiecznego korzystania z Internetu i mediów społecznościowych w ramach warsztatów z młodzieżą. – Trafiłam więc do Nepalu, gdzie robiłam wywiady i badania dla organizacji pozarządowych oraz prowadziłam grupy dyskusyjne i rozmowy z młodzieżą w miejscach oddalonych od miasta i tych najbardziej dotkniętych trzęsieniem ziemi w 2015 roku. Na Zachodzie najczęściej pracuje się z rodzicami i nauczycielami w celu ochrony i tworzenia możliwości w edukacji dla najmłodszych użytkowników sieci. W Nepalu należy przede wszystkim kontaktować się bezpośrednio z nastolatkami, ponieważ w szkołach brakuje edukacji cyfrowej, a rodzice często są analfabetami i nie wiedzą nawet, na czym mogą polegać problemy z Internetem czy nowymi mediami. – Tam chodzi o zagrożenia związane z przemocą, handlem ludźmi, małżeństwami dzieci, molestowaniem seksualnym, które powiązane są z brakiem wiedzy czy zawieraniem znajomości z nieznanymi ludźmi w sieci. W trakcie wyjazdu pierwszy raz miałam do czynienia bezpośrednio z młodymi ludźmi – w wieku 12–17 lat. W firmie pracowałam raczej z ekspertami od organizacji, a tu wejście do klasy i warsztaty z dzieciakami!
Współpracowała z dwoma NGOs: miejscową organizacją non profit Hamro Palo (Nasza Kolej), która jest lokalnym partnerem czeskiej organizacji humanitarnej People in Need, i szkołą lokalnych trenerów. Robili m.in. warsztaty z umiejętności liderskich, praw kobiet, zdrowia i bezpieczeństwa.
– W Nepalu jest na przykład duży problem z tzw. tabu menstruacyjnym – opowiada Agata. – Chodzi o izolowanie przez niektóre społeczności miesiączkujących kobiet i dziewczyn – nie chodzą do szkoły, bo są uważane za nieczyste. Dzięki warsztatom nastolatki przynajmniej rozmawiają o tym z rodzicami, same też uświadamiają sobie, czym jest miesiączka, bo nie ma edukacji seksualnej.
Agata wciąż przedłużała swój pobyt i w pewnym momencie zrozumiała, że chce w przyszłości pracować w organizacjach humanitarnych. – Zamiast wracać do Europy i szukać wygodnej pracy w Paryżu, jak planowałam, zgłosiłam się do specjalnego programu Unii Europejskiej, ażeby wrócić do Nepalu na kolejny wolontariat, już z myślą o kolejnej pracy zarobkowej. Teraz będę się tam zajmować komunikacją na rzecz programów w zakresie Disaster Risk Reduction, czyli kataklizmów. Te szkolenia służą np. temu, żeby ludzie wiedzieli, jak stawiać nowe domy, unikając tras, przez które mogą przejść lawiny błotne i powodzie.
Epilog – życie po wolontariacie
Co zostaje po „przygodzie” z pomaganiem? Czy coś zmienia się w człowieku na trwałe? – Będąc wolontariuszką, po prostu spotykasz innych ludzi, nie ma znaczenia, czy to jest uchodźca, czy nie – mówi Alina. – Zyskujesz z pierwszej ręki trudną wiedzę o świecie i mechanizmach, które działają w polityce, globalnej ekonomii, oraz uświadamiasz sobie, jak bardzo jesteśmy powiązani z krajami, z których uciekają ludzie. Wiem, że nie zmienię świata, ale mogę zmieniać siebie. W sklepie sprawdzam, gdzie została wyprodukowana ta koszulka. W Bangladeszu? Nie kupuję. Stamtąd uciekł 20-letni Joy – dobrobyt Europy buduje się na wyzysku innych ludzi. Jak widzę, co się dzieje np. w Palestynie, bardziej to przeżywam, bo znam ludzi, którzy stamtąd pochodzą. Dziś jesteśmy wolnym, sytym, bogatym i źle rządzonym krajem. Nie wiemy, nie pamiętamy, brak nam empatii, solidarności. Dlatego jeśli mam wolne, jadę pomagać. Na pewno chcę znowu jechać na wolontariat w wakacje, odwiedzić na Lesbos znajomych, poznać ich rodziny, które przypłynęły. Tęsknię za tymi ludźmi.
Agata mówi, że dzięki wyjazdowi zmieniła swoje życie zawodowe, zwolniła tempo: – Pobyt w Nepalu pozwolił mi wykonać krok do tyłu, dał poczucie, że mogę spróbować kolejnej ścieżki zawodowej i życiowej. Wcześniej pracowałam w domenie polityk publicznych i relacji międzynarodowych, których efekty przychodzą z czasem i są trudno mierzalne. Można dyskutować, czy jeden wolontariusz zmieni świat, ale jednak pomagając, widzisz jakieś efekty dosyć szybko. Choćby w reakcji ludzi na miejscu – albo są na to otwarci, albo nie
Przy okazji Agata uczula wszystkich, którzy o wolontariacie myślą: kluczowe jest zrozumienie idei odpowiedzialnego wolontariatu i zaangażowania w pracę przy organizacjach, które działają etycznie. Warto zastanowić się, jak naprawdę pomóc, a nie robić tak, żeby poczuć się lepiej.
A co daje wolontariat młodym ludziom? Takim, którzy jeszcze po omacku szukają miejsca w życiu?
– Otwiera głowę – odpowiada Agata. – Wydaje mi się, że dla młodych ludzi w Polsce wolontariat połączony z odpowiednim przygotowaniem przed zgłoszeniem się do organizacji może być rodzajem wymiany międzynarodowej podobnym do stypendium naukowego takiego jak Socrates – Erasmus, w trakcie którego nawiązuje się przyjaźnie na całe życie, poznaje inne kultury. Jeśli więc masz trochę oszczędności, wsparcie organizacji lub możesz znaleźć na miejscu dorywczą pracę – warto spróbować wolontariatu. W ten sposób uczysz się nowego języka, umiejętności i to jest dane na zawsze. To inwestycja i w życie zawodowe, i osobiste. Uważam też, że zwłaszcza dla dziewczyn to jest empowerment, czyli budowanie poczucia, że mogę coś zmienić, mam wpływ na świat, mogę uczyć się nowych rzeczy i zdobywać unikalne doświadczenie.
Marysia potwierdza: – W wieku dwudziestu paru lat spełniłam swoje marzenie. Zorganizowałam to sobie sama i spędziłam miesiąc, robiąc coś, co jest bardziej wartościowe niż wyjazd do kurortu w Egipcie. Po czymś takim nie masz już nigdy ochoty jechać na wakacje all-inclusive. Myślisz sobie: „Te pieniądze mogę wydać na bilet i zrobić coś dobrego dla innych”. Każdy z nas ma jakiś wpływ na swoją rzeczywistość – staram się to powiedzieć tym dzieciakom.
O tym mówi też film, który powstał na zeszłorocznym wyjeździe fundacji Marysi. Ma tytuł „Follow the Dreams and Make a Change” [Idąc za swoimi marzeniami, spełniając je, naprawdę zmieniasz świat]. – I nie musisz od razu wynaleźć leku na raka – dodaje Maria. – Wystarczy, że robiąc dobre rzeczy, zmieniasz mały kawałek rzeczywistości wokół siebie. A dobro się rozchodzi jak kręgi na wodzie.
Z NIMI MOŻESZ ZMIENIAĆ ŚWIAT:
- www.eurodesk.pl/eurowolontariat – dla młodzieży i organizacji młodzieżowych, program wspierany przez Komisję Europejską, MEN i MNiSW w ramach programu Erasmus+
- www.v4r.info – wolontariat dla uchodźców w Grecji
- www.volunteermatch.org – platforma kojarząca organizacje i kandydatów na wolontariuszy
- www.aiesec.pl/wolontariat – wolontariat dla studentów
- www.kilroy.pl/rekreacja/wolontariat – wolontariat w systemie Travel & Work
Zdjęcia: Aleksandra Loska, Bartek Siedlik, archiwum prywatne
- Polecane
- Popularne
- Najnowsze