To nasze słynne ogarnianie, myślenie o kilku rzeczach jednocześnie, pamiętanie o drobiazgach, szukanie rozwiązań, ale też nasza opiekuńczość, pomaganie innym w sytuacji, gdy nie możemy pomóc sobie – właśnie to trzyma świat w jednym kawałku. O różnych przejawach kobiecej mocy mówi psychoterapeutka Katarzyna Miller.
Podczas letnich festiwali widziałam dwa filmy, które do dziś siedzą mi w głowie. Pierwszy to „Na pełny etat” Erica Gravela. Pokazuje kilka dni z życia samotnej czy też samodzielnej matki, która ogarnia dosłownie wszystko. Dom, dzieci, ich przyjęcia urodzinowe, codzienne dojazdy do pracy z dalekich przedmieść czy zepsuty bojler – i jeszcze szuka nowej, lepszej pracy. Widzimy, jak życie rzuca jej kłody pod nogi i ledwo jej się udaje, ale się udaje. Drugi film to „Simona” Natalii Korynckiej-Gruz. Opowiada o Simonie Kossak, prawdziwej postaci, która uciekła z dusznego i toksycznego salonu Kossaków do Puszczy Białowieskiej, gdzie nie tylko znalazła swój dom, ale jeszcze dała dom wielu dzikim zwierzętom. Podczas seansu cały czas myślałam: skąd one brały na to siłę? Skąd miliony kobiet podobnych do nich biorą na to siłę?
Kiedyś tę siłę nazywano instynktem samozachowawczym, odwagą, silną wolą, bohaterstwem, cnotą. I przypisywano – zresztą niesłusznie – przede wszystkim mężczyznom. To wprawdzie głównie oni szli do powstań, na wojny czy na barykady, ale trzeba też pamiętać o tym, że domy, dwory czy małe chałupiny w tym czasie utrzymywały ich żony, matki i córki. Chciały czy nie chciały, musiały to robić. Bo kiedy głód czy wróg zagląda w oczy, możesz albo siebie przekreślić, czyli zwariować, zachorować czy usunąć się z planu, albo stawić temu czoło.
Od jakiegoś czasu historia zaczyna nam pokazywać, że bohaterstwo niejedno ma imię i niejedną płeć. Kobiety zostały po części zmuszone przez rozmaite wojny, a po części same na tyle się wyemancypowały, by silniej stanąć na własnych nogach i wziąć się do rzeczy, które do tej pory były dla nich niedostępne.
O kobietach mówi się, że są bohaterkami dnia codziennego, czyli że zawiadują tysiącem mikrodziałań dotyczących rzeczy drobnych, wydawałoby się niezauważalnych. Nie patrzymy na to, że ktoś codziennie naoliwia maszynę, dopóki ona się nie zatnie, bo pracy tego kogoś zabraknie.
Wielkie rzeczy są rzadkie i wcale nie tak istotne, jakby się nam wydawało, natomiast te małe i codzienne są potrzebne bez ustanku, bo jeżeli się ich nie wykona, to coś się zawala. Siła kobiet, ich tak zwana życiowa cwaność, spryt, zapobiegliwość i orientacja, gdzie, co i jak – to jest to, co nam wszystkim daje niesamowite oparcie. Jak mówiła moja kuzynka: „wojny się nie boję, bo umiem zrobić 60 różnych potraw z ziemniaka”. Z jednej strony mówiła to z uśmiechem, a z drugiej – bardzo poważnie. Bo ziemniaki będą zawsze, prędzej czy później na jakimś polu się znajdą, a wtedy ona będzie wiedziała, co z nimi zrobić. Myślę, że mój Edek – tak jak i każdy przeciętny mężczyzna – umiałby je może ugotować i podsmażyć, a prawie każda kobieta wymyśliłaby co najmniej kilkanaście ich zastosowań.
Kobiety przez tę swoją codzienną krzątaninę – tu trzeba wyprać, a tu wysuszyć, tu schować, tu wyjąć, a tam zostawić na wierzchu – cały czas zawiadują światem. Trzymają kierunek, dbają o porządek, cel, i w dodatku robią to sensownie. Czyli tak, że to działa i toczy się swoim rytmem. Czy to nie jest moc?
To jest – powiedziałabym nawet – magia.
Oczywiście czasem coś nie wychodzi. Ktoś czegoś nie dowiezie, o czymś zapomni, coś się wyleje, zepsuje, a kobieta się zdenerwuje, ale ponieważ jest w ogarnianiu dobra, wie, co zrobić, i wcale nie umniejsza to jej siły. Trzeba będzie zadzwonić, naprawić, powycierać, i to wszystko często w tym samym czasie. Mój mąż, że znów go przywołam, kiedy coś mówi, a ja się odezwę, to wścieka się, że mu przeszkadzam i przerywam. Nie może się nadziwić, że gdy umawiam się z koleżankami, to wszystkie naraz coś mówimy. Bo my wszystkie też naraz słyszymy. I wiemy, o czym mówimy.
Kobiety są mozaikowe, a faceci jednośladowi i linearni, w dodatku mają w głowie „pudełka”. Jak on jest teraz w takim pudełku, że opowiada anegdotę, to ty nie możesz go poprosić, by podał ci sól, bo to jest zupełnie inne pudełko. Musisz poczekać, aż skończy mówić, i dopiero wtedy wskoczyć ze swoim „podaj mi, proszę”. Tymczasem kobiety nie mają żadnych pudełek. Wszystko się u nas ze sobą przenika.
Do tego dochodzi też większa relacyjność ze światem. Wiemy, gdzie co załatwić, skąd coś wziąć i kto nam w tym pomoże – bo podczas tej codziennej krzątaniny nawiązujemy mnóstwo relacji. A to ktoś przytrzyma nam drzwi, a to zagada, stojąc w kolejce na poczcie…
To wszystko się dzieje samo, a w dodatku jednocześnie.
Nie od dziś też wiadomo, że kobiety są świetnymi liderkami na kryzys. Jeśli coś się wali i pali, szybko wzywa się kobietę, żeby to ogarnęła, co zresztą świetnie i dzielnie robi. Niestety potem, na gotowe, zwykle przychodzą mężczyźni, i to oni zbierają laury. Pan dyrektor przejmie teraz wszystko za panią Krysię…
W dodatku kobiety się na to godzą. Ciągle oddajemy innym własne zasługi. Czemu to robimy? Z przyzwyczajenia, ale też z zaszłości, czyli z takiego silnego wdrukowania, że jak jest gdzieś podpisane „pan dyrektor”, to jest to ważniejsze niż podpisane „pani Krysia” i że w ogóle pani Krysia jest mniej ważna niż pan dyrektor, choć to ona pisze wszystkie jego przemówienia. Zauważ te słynne asystentki i sekretarki – gdyby ich nie było, to co by ci wszyscy prezesi i dyrektorzy zrobili z urodzinami swoich dzieci, prezentami dla żony, o umówionych spotkaniach już nie wspomnę. W wielu instytucjach, mniejszych czy większych, funkcjonuje mityczna pani Basia. Jeśli chcesz, żeby coś było załatwione, w dodatku coś, co jest niemożliwe do załatwienia, musisz pójść do niej. W kryminałach Donny Leon występuje signorina Elettra, asystentka komendanta głównego, do której zwraca się o pomoc cała komenda w Wenecji, łącznie ze śledczymi.
Chcę powiedzieć o jeszcze jednej rzeczy, która jest naszą siłą. Powiedzmy, że jedziesz z facetem na spontaniczny weekend, trafiacie do hotelu, ale coś ci się w nim nie podoba. „Poszukajmy innego” – mówisz. „Ale po co? Przecież ten jest dobry” – słyszysz. „Ale kolejny może być lepszy” – odpowiadasz spokojnie. „Ale po co nam lepszy? Po co jeszcze szukać?”, „Dlatego, że warto” – mówisz. I po godzinie trafiacie na hotel marzenie, którego byście nie znaleźli, gdybyście się z tamtego średniawego nie ruszyli.
Albo mówisz mu: „A nie chcesz zadzwonić i spytać, czy nie da się tego załatwić?”, „Nie będę nigdzie dzwonił, powiedzieli, że się nie da, to się nie da”, „Ale dlaczego nie spróbujesz?”, „A dlaczego tobie nie wystarcza, jak jest?”. Bo my wiemy, że może być lepiej. Co więcej, wiemy, że wszystko jest ze sobą połączone, ma warstwy, poziomy, tajne przejścia i korytarze. Dlatego kobiety próbują, szukają, łączą jedną rzecz z drugą.
To nie jest ulepszanie, tylko…
…szukanie dobrych rozwiązań. Mówią: „babskie marudzenie”, „zachciało jej się nie wiadomo czego”. Nie, ona po prostu szuka. I znajdzie to, co najlepsze. Bo zobaczy, dowie się, porówna, spróbuje, pogada z kimś innym…
I właśnie o tym – w dużym skrócie – mówi film, od którego zaczęłam. Przejdźmy do drugiego – o Simonie Kossak, kobiecie, która ratując dzikie zwierzęta, uratowała tak naprawdę siebie.
Taka właśnie była moja niania. Miała bardzo trudne dzieciństwo i życie, a mimo to – a może właśnie dlatego – zajmowała się wszystkimi skrzywdzonymi zwierzętami, które znajdowała na swojej drodze. Bo kiedy komuś pomagasz, to sama się mniej boisz. I jesteś mocniejsza. Dajesz coś innym, a jednocześnie dajesz coś sobie. Kobiety potrafią to znakomicie.
Można powiedzieć, że kobiety czerpią siłę z relacji?
Może kiedyś nauka się nad tym pochyli, neurologia na przykład. Na dzień dzisiejszy wiemy tyle, że pewne ścieżki neuronalne tworzą się w naszym mózgu dlatego, że coś częściej wybieramy. Mówiłaś niedawno o ostatnich słowach z filmu „Stracone złudzenia”: „Stracił wszelką nadzieję i dopiero zaczął żyć”. Bohater, o którym mowa, musiał przeżyć wiele wstrząsów i bardzo oberwać, by to zrozumieć, a kobieta to już wie. Ona już z daleka widzi ścianę, do której dochodzi, ona rozumie, że musi teraz od niej się odbić i zrobić coś inaczej. Mówi sobie: „Dobra, straciłam to i tamto, ale zbieram się w sobie”.
A czy przejawem siły jest też to słynne kobiece wytrzymywanie? Zaciskanie zębów i trwanie – w trudnych związkach, wykańczających pracach, niefajnych sytuacjach towarzyskich.
Jest to z pewnością przejaw siły, ale marnowanej na coś, na co nie warto jej używać. Kobieta, która jest przyzwyczajona do tego, by żyć z przemocowcem, najpierw wykazała tę siłę w przemocowym domu, z którego wyszła. Teraz wykazuje ją dalej w związku. Oczywiście chcielibyśmy, by ona nie chciała być z tym facetem, ale ona właśnie to potrafi. To jest siła, a jednocześnie to wielka krzywda i postawienie jej w sytuacji prawie braku wyboru – bo skoro od zawsze ją tak traktowano i nie nauczono niczego innego, jak ma to przezwyciężyć? Za to już przeogromną siłę wykazuje kobieta, która tę postawę przekracza i właśnie przezwycięża.
Niektórzy mówią, że kobiety są biologicznie stworzone i przygotowane do wytrzymywania. Weźmy choćby miesiączki czy poród – rzeczy naturalne, ale bardzo bolesne.
Wytrzymywanie tego z jednej strony kobiety nadżera, a z drugiej jakby ćwiczy…
Stąd też popularne żarty o mężczyznach z gorączką, którzy każą się wieźć na OIOM, podczas gdy ich partnerki, mimo przeziębienia, chodzą do pracy czy po zakupy.
To bierze się też z tego, że wokół chłopców zwykle się skacze i się na nich chucha, a na dziewczynki już niekoniecznie. Pomieszanie wpływów chemicznych, biologicznych, historycznych i kulturowych jest tu niesłychanie gęste i wzajemnie się przenikające.
A co jest Twoją siłą? Twoją jako kobiety i po prostu Kasi Miller.
Mam poczucie, że jest wiele rzeczy, na których się w sobie opieram. Na pewno nauczyłam się cierpliwości, samoakceptacji i zgody na życie oraz potrafię już rozróżniać to, na co mam wpływ, od tego, na co nie mam. To wszystko były procesy. Nauczyłam się też tego, że to, co mam, mi wystarczy – nie tylko w sensie rzeczy materialnych, ale też cech wewnętrznych. W tym wszystkim szalenie ważna jest dla mnie odpowiedzialność za siebie.
Lubię być za siebie odpowiedzialna. Bardzo wcześnie to odkryłam, już jako 10-latka. Pamiętam jak dziś. Wracałam wtedy ze spowiedzi, bo byłam wychowana w tradycji katolickiej. Było mi lekko na duszy, wtem dopadło mnie takie spostrzeżenie, że ludzie to robią po to, by sobie odpuszczać i dalej grzeszyć, a ja tego nie chcę. Postanowiłam, że nie będę się już spowiadała, tylko robiła to, co uważam za słuszne. Być może zdarzy mi się też robić rzeczy niesłuszne, ale niesłuszne według kogo i czego? Moje będą błędy i konsekwencje. Wiem, że niektóre rzeczy mogłabym zrobić lepiej, ale sobie to odpuszczam. Uczę się być dla siebie dobra – i to też jest moja siła. No i jeszcze ogromnie istotne – mam poczucie humoru.
Katarzyna Miller, psycholożka, psychoterapeutka, pisarka, filozofka, poetka. Autorka wielu książek i poradników psychologicznych, m.in. „Instrukcja obsługi toksycznych ludzi” czy „Daj się pokochać, dziewczyno” (wydane przez Wydawnictwo Zwierciadło).