1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. „Rana jest miejscem, przez które wnika w ciebie światło”. Te słowa Rumiego dają nadzieję dla wszystkich żyjących z traumą

„Rana jest miejscem, przez które wnika w ciebie światło”. Te słowa Rumiego dają nadzieję dla wszystkich żyjących z traumą

Fot. Jacqueline Foss/Flickr/Getty Images
Fot. Jacqueline Foss/Flickr/Getty Images
„Kieruję tę książkę do tych, którzy doświadczyli ostrej lub przewlekłej traumy i są przekonani, że nigdy nie uda się im z niej wyrwać, bądź się tego obawiają” pisze autorka książki „Zaskakujący dar traumy” dr Edith Shiro. Przestawia w niej nie tylko sposób na przezwyciężenie uporczywego, wyniszczającego stresu pourazowego, lecz także jasno wytyczoną ścieżkę do znaczącej przemiany.

Fragment książki „Zaskakujący dar traumy. Droga do rozwoju potraumatycznego”, dr Edith Shiro, wyd. Czarna Owca

Koncepcja wychodzenia z traumy, że nie wspomnę o rozwoju na jej gruncie, w uszach wielu osób brzmi w najlepszym razie naiwnie, a nawet trochę absurdalnie. Dlatego uważam, że zanim przejdę do omawiania możliwości, jakie daje ten etap potraumatycznego rozwoju, należy podkreślić, że zjawisko to było badane przez naukowców z różnych dyscyplin. Od 2012 roku znacznie wzrosła liczba badań na ten temat w obszarze neurobiologii, psychologii klinicznej, epigenetyki, socjologii i epidemiologii zaburzeń psychiatrycznych.
Zgodnie z konsensusem przyjętym przez badaczy rozwój potraumatyczny nie jest jedynie teorią, lecz rzeczywistym procesem, który odmienił życie wielu ludzi cierpiących wskutek następstw traumy.

Do rozwoju potraumatycznego wiedzie wiele różnych dróg. Niektórzy osiągają ten etap dzięki współpracy z psychologiem klinicznym, który specjalizuje się w traumie i wierzy, że rozwój potraumatyczny jest możliwy. Inni otrzymują pomoc od rodziny lub przyjaciół, mentora bądź grupy osób, które idą podobną drogą (np. Anonimowych Alkoholików), czyli ludzi nazywanych przez Richarda Tedeschiego expert companions (fachowi towarzysze). Jeszcze inni odnoszą korzyści dzięki bardziej niekonwencjonalnym metodom, takim jak praca pod kierunkiem szamanów lub zażywanie psychodelików, przy czym w ciągu kilku ostatnich lat metody te zostały okrzyknięte przez badaczy „nowym modelem przechodzenia od traumy do rozwoju”.

Niektórzy specjaliści zajmujący się dziedzinami związanymi z traumą uważają, że rozwój potraumatyczny może następować w sposób naturalny lub samorzutny. Warto podkreślić, że dotyczy to niewielkiej liczby przypadków, a etap mądrości i rozwoju, który tu opisuję, jest czymś więcej niż chwilą eureki czy spontanicznym przebudzeniem. Proces ten wymaga zaangażowania i koordynatora, który nim pokieruje.

Miałam szczęście być świadkiem wielu olśnieni i przełomów u moich pacjentów. W takich chwilach można odnieść wrażenie, że z mroku rozpaczy wyłania się światło objawienia, niczym przypomnienie słów Rumiego: „Rana jest miejscem, przez które wnika w ciebie światło”. Takie olśnienia dają ludziom nadzieję na uzdrowienie i rozwój i pozwalają kroczyć przed siebie. (…)
Z mojej pracy klinicznej z pacjentami, z badań i osobistych doświadczeń wynika, że nieoczekiwane dary przemiany i rozwoju oraz charakterystyczne dla nich cechy pojawiają się u osób, które docierają do etapu mądrości i rozwoju. Opierając się na domenach Tedeschiego, podzieliłam te dary i cechy na pięć filarów: afirmacja życia, siła osobista, znaczące relacje, głębsza duchowość oraz cel i sens.

5 filarów rozwoju potraumatycznego

1. Afirmacja życia

Po wszystkim, przez co przeszedłeś, czujesz, że zyskałeś świeże spojrzenie na życie. Nie chcesz przegapić ani jednej rzeczy, zmarnować ani jednej chwili. Udało ci się przetrwać i bardziej doceniasz dar życia. Rozbudziłeś zmysły i jesteś świadomy otoczenia w sposób, jakiego przypuszczalnie nie doświadczyłeś od dłuższego czasu. Cieszysz się każdą chwilą i delektujesz się nią uwolniony od dawnych dekoncentrujących bodźców, wysyłanych przez ogarnięty chaosem umysł.

Pewien pacjent z Florydy powiedział mi, że stojąc na balkonie swojego mieszkania, ku własnemu zaskoczeniu po raz pierwszy wsłuchał się w szum oceanu, choć mieszkał tam od dziesięciu lat. Jedna pacjentka z kolei wyznała, że spacery po lesie zaczęły sprawiać jej ogromną radość, odkąd nauczyła się naprawdę doceniać to, co ją otacza. Mój serdeczny kolega Tal Ben-Shahar jest założycielem Akademii Studiów nad Szczęściem, a jego program nauczania psychologii pozytywnej stanowi najpopularniejszy kurs w historii Uniwersytetu Harvarda. Jak twierdzi, cokolwiek doceniasz – urasta. Rośnie, bo samo słowo „docenić” oznacza wzrost wartości. Kiedy inwestujemy w jakieś aktywa, cieszymy się, gdy procentują. To samo dotyczy inwestowania w otoczenie – staje się bardziej wartościowe. Zostało docenione.

Czujesz się spokojniejszy i wdzięczny. Wdzięczny za wszystko, nawet za problemy, które musiałeś pokonać, aby dotrzeć do tego etapu; nawet za to, co straciłeś (co może obejmować utratę kochanych osób, przegapione szanse, niekorzystne już i odrzucone przekonania oraz zakończone relacje). Paradoksalnie możesz wciąż opłakiwać te straty, nawet jeśli cieszysz się z tego, co przyniosły.
To rzekłszy, czasami odnoszę wrażenie, że posługujemy się terminem „wdzięczność” trochę zbyt nonszalancko. Jest taki jego odcień znaczeniowy, który może być sposobem na umniejszenie wartości naszych przejść, unikanie ich lub wyrzucenie ich z głowy. Przyjaciele lub koledzy często w dobrej wierze mówią nam, abyśmy patrzyli na jasną stronę życia, byli wdzięczni i pamiętali, że nic nie dzieje się bez przyczyny. To nie jest prawdziwa wdzięczność, tylko toksyczna pozytywność, która może pogorszyć, a nie poprawić nasze samopoczucie i odbiór sytuacji.

Mówiąc o mądrości i rozwoju, mam na myśli optymizm tragiczny, który pozwala nam odnaleźć sens w bólu, zanim będziemy w stanie okazać wdzięczność za to, czego doświadczyliśmy. Optymizm tragiczny nie pojawia się w reakcji na traumę, tylko wynika z całej pracy włożonej w zdrowienie i rozwój na podstawie dawnych doświadczeń. Wyłaniająca się wdzięczność wykracza zaś poza radość ze stanu posiadania i obejmuje głębszy szacunek oraz więź z całym życiem, w tym nawet – a niekiedy wręcz w szczególności – z jego bolesnymi aspektami.



Rozwój potraumatyczny jest pełen paradoksów. Jednym z większych jest oswojenie śmierci w celu docenienia życia, bo widmo straty daje początek rozwojowi. Beth, jedna z moich podopiecznych, ma nowotwór piersi IV stopnia. Przyznała, że dzięki świadomości rychłej śmierci na nowo nabrała szacunku do życia. Perspektywa odejścia sprawiła, że zapragnęła zaczerpnąć z niego jak najwięcej i, o ironio, dała jej więcej radości. Stara się w pełni wykorzystać czas, jaki jej pozostał – spędza go z rodziną i serdecznymi przyjaciółmi, częściej śmieje się i płacze. Pragnie, by jej życie miało sens, a wykonywana przez nią praca dawała otuchę innym ludziom, i tak też się dzieje, gdyż Beth tworzy grupy wsparcia onkologicznego dla kobiet z nowotworem IV stopnia. Jest niewiarygodnie wręcz wdzięczna za całe piękno, jakiego zaznała w życiu. Uosabia słowa poety Rainera Marii Rilkego: „Śmierć jest przyjacielem właśnie dlatego, że pozwala nam w sposób absolutny i żarliwy obcować ze wszystkim, co istnieje, co jest naturalne, co jest miłością”. Docenianie życia w połączeniu z gotowością do zaakceptowania nieuchronności śmierci często rodzi zadowolenie. Dobra materialne stają się nieistotne. Zmieniają się priorytety; odczuwasz mniejszą potrzebę odnoszenia sukcesów, kupowania kolejnych rzeczy, zarabiania większej ilości pieniędzy. Znikają tęsknoty w rodzaju: „Byłbym szczęśliwszy, gdybym…”. Masz rzecz jasna pełną świadomość tego, co straciłeś, ale także i tego, co wciąż jest do twojej dyspozycji. Możesz dojść do wniosku, że bardziej doceniasz możliwość przebywania z rodziną i przyjaciółmi albo to, że wciąż oddychasz, ruszasz się, wychodzisz na zewnątrz, bawisz się z dziećmi czy wnukami. Wdzięczność niesie ze sobą świadomość, że masz wszystko, czego potrzebujesz, aby być szczęśliwym i kompletnym i żyć pełną piersią.

2. Siła osobista

Niemal wszyscy, którzy przeszli budzące grozę doświadczenia i dotarli do etapu mądrości i rozwoju, twierdzą, że czują się dzięki temu silniejsi i zaradniejsi. Wielu jest zaskoczonych własnymi umiejętnościami, które pozwoliły im dokonać tego, czego dokonali.
Czasami nie zdajemy sobie sprawy z własnej siły, dopóki bycie silnym nie stanie się jedynym możliwym wyjściem.

Gloria jest uosobieniem tej konstatacji. W swojej przemianie odnalazła niesamowitą siłę, o której istnieniu jako osoba maltretowana fizycznie i psychicznie nie miała pojęcia. Jej moc zrodziła się nie tylko z pragnienia przetrwania, lecz także z chęci nadania swojemu cierpieniu sensu, wzniesienia się ponad ból i zapoczątkowania czegoś nowego. Postanowiwszy walczyć z niesprawiedliwością, dołączyła do organizacji działającej na rzecz zamknięcia więzienia Rikers Island i zaczęła pomagać kobietom, które trafiły do Stanów Zjednoczonych, w radzeniu sobie z zawiłościami i wyzwaniami wiążącymi się z ich decyzją o imigracji.

W książce „Transformed by Trauma (Przemiana poprzez traumę) Tedeschi wyjaśnia: - Ludzie, którzy doświadczają potraumatycznego rozwoju, uświadamiają sobie, że coś, co zostało z nich wyrwane albo ukryte przed ich wzrokiem, można ponownie zobaczyć. Można obudzić śpiącego wewnątrz siebie olbrzyma i odkryć nowe perspektywy oraz podejście do życia. Niezwykła siła i determinacja, które się wówczas ujawniają, pozwalają obrać w życiu nowy kurs.”

Siła osobista na tym etapie rozwoju jest przykładem kolejnego paradoksu, jej źródłem jest bowiem uznanie i zaakceptowanie własnej kruchości. Wspomnianym przez Tedeschiego śpiącym olbrzymem, który przebudził się wewnątrz, dla niektórych osób może się stać nowo odkryta pewność siebie lub odwaga. Dla innych asertywność w obronie swojego stanowiska, dla jeszcze innych większa samodzielność. Mamy teraz pewność siebie pozwalającą prosić o to, czego potrzebujemy, siłę, by stawić czoło wszystkiemu, co stanie nam na drodze, oraz mądrość, by myśleć, zanim zaczniemy działać.
Paradoksalnie nie boimy się – i jesteśmy dostatecznie silni – by okazywać wrażliwość, nazywać swoje słabości i przyznawać się do ograniczeń. Możemy prosić o pomoc, uznawszy, że zadanie nas przerasta i nie damy sobie rady sami. Paradoks ten znakomicie ilustruje poniższy przypadek mężczyzny, którego niezwykła siła prawie uniemożliwiła mu wyjście z traumy i rozwój. O Stelli, młodej dziewczynie, której matka zmarła na guz mózgu, pisałam już w rozdziale 9. Oto historia jej ojca, Diega. Kiedy u jego żony stwierdzono nowotwór, Diego zrobił wszystko, co w jego mocy, aby znaleźć terapię, która pozwoli ją uratować. Pomimo jego wysiłków kobieta zmarła w ciągu zaledwie jednego roku. On i Stella byli zdruzgotani. Pogrążona w żalu rodzina żony obwiniała go o jej śmierć i próbowała odebrać mu Stellę. Walczył ile sił o zatrzymanie dziewczynki przy sobie i wygrał. Choć był w głębokiej żałobie, całą swoją siłę i uwagę skupił na Stelli, dbając o jej dobrostan. Wspólnie rozpoczęli terapię i stworzyli rytuały, które dawały im wzajemne pokrzepienie. Zbudowali ołtarzyk dla zmarłej i ozdobili go jej ulubionymi rzeczami – kilkoma zdjęciami jej samej i rodzinnymi fotkami, pluszakami Stelli i specjalnymi kryształami. Wygospodarowali w domu specjalny kącik, w którym wspólnie siadywali, aby opowiadać sobie historie z życia przed tragedią, śmiać się z zapamiętanych sytuacji i wyznawać, jak bardzo tęsknią. Wspólnie przelali wiele łez. Nasze pierwsze sesje były rozdzierająco bolesne.

Z czasem Diego doszedł do wniosku, że powinni przeprowadzić się na inne, większe osiedle, gdzie Stella będzie miała więcej przyjaciół i gdzie razem nie będą się czuli tak samotni. Nowa społeczność przyjęła ich z otwartymi ramionami, a Stella łatwo odnalazła się w nowej szkole. Diego był bardzo dumny z postępów córki i z tego, jak dobrze radzi sobie ze smutkiem i traumą. Wydawało się, że on także dobrze się trzyma. Nawet się ponownie ożenił. Ale niedługo po przeprowadzce do nowego rodzinnego domu Diego się załamał. Był do tego stopnia skoncentrowany na innych, że nie pozwolił sobie na przepracowanie własnego żalu. Wiele razy mógł wyrazić smutek, lecz odsuwał uczucia na bok, by dalej brać się z życiem za bary. Musiał być silny dla córki, swoich rodziców i reszty rodziny. Miał teraz nowe życie, wspaniałe grono znajomych i kochających bliskich. Od lat nie widział Stelli tak szczęśliwej, a jednak… Jak sam powiedział, był „dobity w sposób, z którego nie zdawał sobie sprawy aż do teraz”. W końcu pogodził się z faktem, że potrzebuje pomocy. W czasie, który wspólnie spędziliśmy, pracował nad zaakceptowaniem swojej wrażliwości, umiejętnością proszenia o zaspokojenie swoich potrzeb oraz nad cierpliwością i łagodnością względem samego siebie. Przyznając się do własnej kruchości, znalazł w sobie źródło osobistej siły. Postanowił wykorzystać tę nową supermoc do pomagania innym rodzinom zmagającym się z chorobami przewlekłymi w poruszaniu się po często skomplikowanym systemie opieki zdrowotnej, a zatem w czymś, do czego jest świetnie przygotowany z racji osobistych przeżyć i doświadczenia zawodowego.

3. Znaczące relacje

Na tym etapie relacje stają się bardziej wartościowe i troskliwe. Pogłębiamy je, ponieważ w kontaktach z innymi ludźmi jesteśmy w nich bardziej obecni duchem i ciałem, życzliwsi i współczujący. Najwyżej cenimy sobie znaczące znajomości oraz intymne emocjonalnie rozmowy. Zamiast skupiać się na różnicach albo na tym, co nas dzieli, dostrzegamy synergie, czyli sprawy nam wspólne. Szanujemy relacje oparte na tworzeniu i miłości, splecione nicią wzajemnego zaufania i dobrego samopoczucia. Podejście to często pozwala nam kochać innych ludzi, nie oczekując wiele w zamian. Jak się okazuje, relacje rzeczywiście stanowią klucz do rozwoju i szczęścia.

Jak mówi moja przyjaciółka Esther Perel, psychoterapeutka i autorka książki „Inteligencja erotyczna”: „Jakość relacji określa jakość naszego życia”. Nie liczy się to, ile książek masz w bibliotece, ile nagród zdobywasz za swoją pracę, gdzie mieszkasz i jak bardzo jesteś inteligentny. Chodzi o uwagę, jaką poświęcasz posiadanym relacjom. Badania sugerują, że chodzi nie tylko o najbliższą rodzinę, ale i wieloletnie serdeczne przyjaźni, które pielęgnujesz. Ludzie mający autentyczne, pełne miłości więzi częściej żyją dłużej i są szczęśliwsi. Spostrzeżenia te potwierdza badanie podłużne przeprowadzone na Uniwersytecie Harvarda. Począwszy od 1938 roku naukowcy zgromadzili dziesiątki tysięcy stron informacji na temat ponad siedmiuset mężczyzn, którym przyglądali się w ramach tego eksperymentu.”

Jak mówi Robert Waldinger, profesor psychiatrii w Harvard Medical School i naukowiec prowadzący omawiane doświadczenie, jego wyniki są dowodem na to, że „dzięki dobrym relacjom jesteśmy szczęśliwsi i zdrowsi”. Waldinger podkreśla, że liczy się nie samo posiadanie znajomości, ale ich jakość i bliskość. Twierdzi on, że „ludzie mający bliższe kontakty z rodziną, przyjaciółmi i społecznością są szczęśliwsi, zdrowsi i żyją dłużej niż osoby mające mniej tego rodzaju relacji”.

Na tym etapie zerwałeś już znajomości, które ci nie służyły. Mogły przestać działać, bo jesteś teraz innym człowiekiem, w którym trudno rozpoznać dawnego ciebie. Jak powiedziała pisarka Joan Didion: „Straciłam już kontakt z kilkoma osobami, którymi byłam”.
Znajomości te mogą już nie spełniać swojej funkcji, bo ich potencjał się wyczerpał i nie ma w nich nic więcej do powiedzenia. Mogłeś też pozwolić odejść niektórym osobom, bo przypominają ci o przeszłości w sposób, który nie szanuje twojego rozwoju i przemiany. Bez względu na powód wiesz, że życie jest za krótkie i zbyt cenne, aby marnować czas na płytkie kontakty z ludźmi, którzy nie cenią sobie więzi. Dostrzegasz różnicę między dawnymi znajomościami, które wyrządzały ci krzywdę i przestawiały twój układ nerwowy na obronne tryby (walki, ucieczki, zamrożenia lub przymilania się), a obecnymi przyjaźniami, mającymi kojący wpływ na całe ciało. Zamiast walczyć, jesteś serdeczniejszy i cierpliwszy. Zamiast uciekać, zostajesz, słuchasz i odpowiadasz. Zamiast wpadać w odrętwienie, komunikujesz się otwarcie i szczerze. Zamiast się przymilać, wchodzisz w relacje bez potrzeby schlebiania i przypodobania się drugiej osobie oraz wyznaczasz zdrowe granice.

Na tym etapie zależy nam jedynie na takich relacjach, które zapewniają poczucie przynależności – do rodziny, grupy lub plemienia – i sprawiają, że czujemy się słyszani, wspomagani i otaczani opieką. Może to oznaczać nawiązywanie kontaktów z ludźmi mającymi podobne do naszych doświadczenia, o których oni chcą opowiadać, a my w zamian chcemy wspierać ich swoją obecnością i zrozumieniem. Znając role odgrywane w naszym życiu przez poszczególne osoby i grupę jako całość, możemy spotykać się na wspólnej płaszczyźnie, jak równi z równymi, bez uciekania się do niekorzystnych, reaktywnych wzorców. Nie boimy się już zatracić w tych relacjach ani nie jesteśmy skłonni, by to zrobić. Wiemy, kim jesteśmy, doceniamy siebie i możemy się komunikować, pozostając wiernymi sobie. Zauważyłam, że pacjenci na tym etapie potrafią być bardziej autentycznie sobą bez poczucia winy i skuteczniej ustalają swoje granice, pozostawiając zarazem margines błędu na elastyczność. (…)

Budujemy silniejsze oraz intymniejsze relacje między innymi dlatego, że wiemy, jak to jest być zagubionym i samotnym. Pragniemy komunikacji; nie czujemy już, że mamy coś do ukrycia. Nawiązujemy kontakty z osobami, przy których możemy być sobą bez obawy przed osądzeniem lub odtrąceniem, i w ten sam sposób podchodzimy do innych. Chcemy szczerych rozmów z ludźmi, którzy są zainteresowani mówieniem prawdy i słuchaniem o niej z życzliwością i współczuciem. A gdy do nich dochodzi, wiemy, że możemy wykazać się większą empatią, bo rozmówcy nie muszą już przepuszczać kierowanych do nas słów przez filtr naszej traumy. Oczyszczamy umysł, odkładamy na bok myśli, uczucia i reakcje i całą swoją uwagę skupiamy na drugim człowieku. (…)

4. Głębsza duchowa więź

Przyjęliśmy dar więzi, przechodząc przez kolejne etapy rozwoju potraumatycznego. Przebudziliśmy się i zdaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy spleceni siecią życia. Wiesz, że się liczysz i nie jesteś sam. Stanowisz część wszystkiego, a wszystko jest częścią ciebie. Doświadczyłeś potęgi bezwarunkowej miłości, oferując ją i przyjmując z wdziękiem. Czujesz powołanie do dzielenia się z innymi mądrością, którą odnalazłeś w swoim cierpieniu. Gwoli jasności, wszystko to nie ma nic wspólnego z religiami instytucjonalnymi; tak naprawdę duchowość i religia to bardzo różne pojęcia. Duchowość nie jest zbiorem gotowych przekonań pochodzącym z zewnętrznego źródła, lecz wszechogarniającym poczuciem jedności z całym istnieniem, przeświadczeniem, że stanowimy część czegoś znacznie większego od nas. Akceptując wielość wzajemnych więzi, sami zaczynamy działać w sposób, który łączy, a nie dzieli.

Uwielbiam słowa mnicha buddyjskiego i cenionego nauczyciela duchowego, Thích Nhất Hạnha: „Umiejąc dostrzec naturę współistnienia między tobą a drugim człowiekiem, dojrzysz własne cierpienie w jego cierpieniu i własne szczęście w jego szczęściu. Dzięki temu sposobowi patrzenia mówisz i zachowujesz się inaczej. Samo w sobie może to złagodzić wiele cierpień”.


Lisa Miller, psycholożka kliniczna i autorka książki „The Awakened Brain (Mózg przebudzony), przeprowadziła obszerne badania nad genetycznymi zależnościami między mózgiem a duchowością. Jej sposób pojmowania komunikacji duchowej jest pokrewny mojemu. Definiuje ona duchowość jako „chwilę głębokiej więzi z inną istotą albo z naturą. Nabożną cześć lub transcendencję. Doświadczenie zdumiewającej harmonii. Poczucie przynależności do czegoś większego od siebie lub czerpania zeń inspiracji”. Duchowe przebudzenie oznacza przejście do stanu istnienia, w którym jesteśmy w głęboko świadomy sposób połączeni ze sobą, z innymi ludźmi i całym światem. Połączenie to nas otacza; czujemy je w sobie i wokół nas. Wyższą świadomość możemy pojmować jako ducha, świadomość uniwersalną, naturę lub wszechobecne pole siłowe. Jeśli uznamy głębszy sens i cel naszego istnienia i zobowiążemy się podnosić na duchu innych ludzi naszą obecnością, działaniami i miłością, możemy odczuwać tę więź każdego dnia. Możemy wyczuwać ją także w relacjach międzypokoleniowych, w których z jednej strony czerpiemy z mądrości przodków i przekazujemy ich dary następnym generacjom, z drugiej zaś staramy się wyjść ponad ich zmagania. Obecność tych więzi jest naszą przyszłością, ponieważ mądrość zdobytą na podstawie własnych doświadczeń przekazujemy potomkom i wszystkim tym, którzy przyjdą po nas, starając się zarazem powstrzymać błędne koło międzypokoleniowej traumy. Istniejemy w sieci więzi, bo łączą nas wszak kochające relacje z rodziną, przyjaciółmi i społecznością; tymi, którzy się o nas troszczą, i tymi, którzy rzucają nam wyzwania. (…)”

5. Cel i znaczenie

Ten filar potraumatycznego rozwoju jest kulminacją wszystkich wcześniejszych zmagań, całej wykonanej pracy i otrzymanej mądrości. Wszystko, czego doświadczyliśmy, doprowadziło do tego momentu prawdziwego połączenia ze sobą, z innymi i z całym światem. Widzimy życie klarowniej, cieszymy się znaczącymi relacjami i wiemy, że mamy kontakt z siłą wyższą. Czujemy się bardziej pogodzeni z tym, kim jesteśmy. Mamy większą świadomość naszej roli w świecie i własnej odpowiedzialności za nawiązywanie wartościowych relacji, wykorzystywanie naszych darów w służbie innym i czynienie świata bardziej współczującym, inkluzywnym miejscem. Nie możemy już pozostać bierni. Mamy wyższy cel: nasza misja w świecie rysuje się coraz wyraźniej.

Paliwem dla owego celu jest dawne cierpienie, czyli dokładnie to, co uleczyliśmy. Jak często powtarzam pacjentom, staje się ono naszą supermocą. Na przykład ktoś, kogo prześladowano w dzieciństwie, bo był wątłym i łatwym celem, może przyjąć za swoją misję dopilnowanie, by nikt nigdy nie był prześladowany. Może być rzecznikiem bezbronnych; może nawet tworzyć związane z tym usługi lub stwarzać prześladowcom szanse na uzyskanie pomocy w uporaniu się z własnymi traumami. Innymi słowy, otrzymujemy zaproszenie do zadania sobie następującego pytania: „Jak zmagania z traumą inspirują mnie do dokonywania korzystnych zmian w świecie?” (…)

Nie jest niczym niezwykłym, że ci moi pacjenci, którzy doświadczyli wielkiego cierpienia, mówią o wdzięczności za to, przez co przeszli. Co więcej, często powtarzają, że niczego by nie zmienili i nie byliby osobami, jakimi są dzisiaj, gdyby nie traumatyczne doświadczenia, w których wcześniej upatrywali jedynie nieuchronnej zguby. Nawet opłakując swoje straty, mają świadomość, że ich ból pozwolił im narodzić się na nowo. Nadał im cel i sens, którego szukali.

materiały prasowe wyd. Czarna Owca materiały prasowe wyd. Czarna Owca

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze