1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Uzależnienie od adrenaliny może stać się trampoliną do kolejnych uzależnień. Rozmowa z terapeutą Robertem Rutkowskim

Uzależnienie od adrenaliny może stać się trampoliną do kolejnych uzależnień. Rozmowa z terapeutą Robertem Rutkowskim

Endorfiny to tak naprawdę opiaty, nasze własne, prywatne, a adrenalina jest potrzebna, by ruszyła ich produkcja. To tak działa, żeby chciało nam się trudzić, walczyć. (Fot. VisualCommunications/Getty Images)
Endorfiny to tak naprawdę opiaty, nasze własne, prywatne, a adrenalina jest potrzebna, by ruszyła ich produkcja. To tak działa, żeby chciało nam się trudzić, walczyć. (Fot. VisualCommunications/Getty Images)
Chodzi nie tyle o sam wyrzut adrenaliny, ile o endorfiny, które potem organizm produkuje, by móc się zregenerować. To one dają nam poczucie przyjemności, a wręcz rozkoszy. To prosty sposób na poprawę nastroju, do którego łatwo się przyzwyczaić. I jak zauważa terapeuta Robert Rutkowski – trampolina do kolejnych uzależnień.

Są osoby podejmujące ryzykowne zachowania z powodu, jak to się mówi, uzależnienia od adrenaliny. Czym jest takie uzależnienie? Skąd ono się bierze?
Nazywamy to uzależnieniem, ale ja bym wolał to zdefiniować jako zależność, dlatego że adrenalina jest związana z istotną kwestią – mianowicie z instynktem samozachowawczym, czyli z przetrwaniem. Po co jest nam potrzebna adrenalina? Intensywnie wydziela się, kiedy znajdziemy się w sytuacji zagrożenia, czyli konieczności dokonania wyboru: walczyć lub uciekać.

Kiedyś, gdy tylko wyszliśmy z jaskini, każdy szmer, każdy odgłos niepasujący do matrycy bezpieczeństwa w naszej głowie wzmacniał naszą czujność. Wyostrzał zmysły zapachu, smaku, słuchu, czucia, po to, żeby wyłapać zagrożenie. Jest to wyczerpujący dla mózgu proces, bo wiąże się z ciągłym, znanym także współcześnie, stanem czuwania.

Adrenalina decyduje o przetrwaniu?
Tak, ale my już w tej chwili niedźwiedzi na ulicach nie spotykamy, nie żyjemy już w takim bezpośrednim zagrożeniu, jakiego doświadczali nasi przodkowie. Natomiast została nam ta zdolność, aby niektóre bodźce klasyfikować jako sygnały zagrożenia. Współcześnie te pierwotne instynkty wzbudza w nas na przykład SMS czy e-mail – albo telefon z urzędu skarbowego lub od szefa – wywołując wyrzut adrenaliny. I choć te sytuacje nie zagrażają bezpośrednio naszemu życiu, system nerwowy traktuje je właśnie w taki sposób.

Ale gdzie tu jest ta przyjemność, która powoduje, że się uzależniamy od zagrożenia?
Skoro mówimy o instynkcie samozachowawczym, o okolicznościach, w których w grę wchodzi zagrożenie życia, to także o sytuacji, kiedy organizm musi wykonać wysiłek, żeby przetrwać, a więc później jest zmęczony. Nawet gdy to nie było realne niebezpieczeństwo, sama czujność jest wyczerpująca, bo zużywa siły witalne. Dlatego potem następuje regeneracja, która jest kluczowa, bo bez niej umrzemy z wycieńczenia. Odpoczynek jest zagwarantowany przez neurobiologię, wpisany w działanie systemu nerwowego. Zawsze więc po adrenalinie mózg właśnie dla regeneracji produkuje kolejny neurohormon, czyli endorfiny.

Endorfiny brzmią już sympatycznie.
Bo to są tak naprawdę opiaty, nasze własne, prywatne. Adrenalina jest więc potrzebna, by ruszyła produkcja endorfin. To tak działa, żeby nam się chciało trudzić, walczyć. Endorfiny są naszą motywacją, bo są rozkoszą dla organizmu. Skandynawski pisarz Jo Nesbø, autor serii kryminałów, stworzył postać Harry’ego – policjanta z problemami, między którymi jest też alkoholizm. I Harry w jednej z książek mówi: „Nienawidzę biegać, ale biegam, bo uwielbiam się zatrzymywać”. To jest dokładnie odzwierciedlenie tego, o czym rozmawiamy. Ja też biegam, choć jako były koszykarz bieganie traktuję jako rozgrzewkę. Jednak biegam, bo również dla mnie ekscytującą czynnością jest zatrzymanie się – wtedy pojawiają się endorfiny, neurohormony przyjemności. Są sytuacje, kiedy są nam podawane na tacy, należy do nich również seks. I oto jest odpowiedź, dlaczego pragniemy adrenaliny.

Ale nie każdy się od niej uzależnia?
Warto dokonać pewnego podziału. Każdy człowiek ma ten mechanizm – lubi przyjemność po wysiłku fizycznym. Ale są też ludzie, którzy mają różnego rodzaju traumy, blizny, nieprawidłowości, które powodują, że za każdym razem, kiedy skupią się na sobie, jest to dla nich bolesne. Każda dotycząca ich uwaga, nawet ta adekwatna do rzeczywistości, jest dla nich nie do zniesienia. No a jaki jest najlepszy sposób, żeby odwrócić swoją uwagę od siebie, od tego, co boli?

Adrenalinowy haj?
Jest całe spektrum doświadczeń, które możemy zagonić do roboty, aby nie czuć i nie myśleć o sobie. Na pewno jednym z nich są właśnie ekstremalne zachowania. Sport, który z gruntu wydaje się czymś fajnym, z powodzeniem może być taką ucieczką od samego siebie, od czucia – wystarczy zacząć przesadzać. Kosztem rodziny, kosztem dzieci, kosztem pracy uczestniczyć nieustannie na przykład w maratonach czy triatlonach.

Po czym rozpoznamy, że to już uzależnienie?
Właśnie po stratach i po tym, że w tle jest chęć odcięcia się od samego siebie, od tych bolesnych bodźców, jakie płyną z wewnątrz.

Kosztem jest też utrata bliskich relacji?
Jak każde uzależnienie, jak każda obsesja – adrenalinowy haj też prowadzi do powolnej erozji więzi z najbliższymi, choćby z racji coraz mniejszej ilości czasu spędzanego z nimi. Bo przecież przy uzależnieniu od adrenaliny większość życia zajmuje szukanie ciągle nowych bodźców.

Uzależnienie od ryzykownych zachowań to także element innych nałogów, m.in. hazardu, alkoholizmu czy seksoholizmu. Jeden z moich pacjentów sam powiedział, że jemu nawet mniej chodzi o seks, a bardziej o to napięcie, o „polowanie na nowe obiekty seksualne”. Poznawanie nowej osoby przynosi niepewność – czy mu uda się ją zdobyć, czy nie? Są emocje, jest adrenalina...

Ten pacjent jest więc nie tylko sekso-, lecz także adrenalinoholikiem?
Uzależnienia często się ze sobą łączą. Przecież obstawianie ogromnych sum podczas wyścigów czy gry w kasynie to też zachowania ryzykowne. Element adrenalinowego uzależnienia jest też w robieniu czegoś, co jest nielegalne, nieakceptowane powszechnie, karalne. Kleptomania jest zakwalifikowana jako zaburzenie psychiczne, bo często kradzieży dokonują ludzie, którym nie chodzi o pieniądze ani o tę konkretną rzecz. Ważny jest dla nich moment, kiedy zabierają czyjąś własność i doświadczają adrenalinowego piku. A te ukradzione rzeczy często potem wyrzucają albo anonimowo zwracają.

Czy jeśli oboje partnerzy podejmują ryzykowne zachowania, to też będzie szkodliwe dla ich związku?
Gratyfikacja jest wtedy tak silna, że sami się nie zatrzymają. Zwłaszcza że nie ma wtedy szansy na informację zwrotną od jednego z nich, że jest nie tak, jak powinno być, bo skoro oboje to robią, to oboje są w obsesji. Nikt im też nie może zabronić biegać co dwa dni maratonu. Oczywiście, każdy, kto ma choćby podstawowe pojęcie o fizjologii, będzie wiedział, że to działania autodestrukcyjne, samobójcze, i w takiej sytuacji zazwyczaj ze strony ciała idzie sygnał, że nie jest dobrze, a w końcu: basta! Co będzie dalej? To zależy z jednej strony od tego, czy pójdą na terapię – i czy oboje, czy tylko jedno z nich; a z drugiej strony od tego, jak silne są ich organizmy i czy nie dojdzie na przykład do jakiegoś groźnego wypadku.

Skąd się bierze ta potrzeba adrenalinowego haju?
Żyjemy w czasach nadmiarowości oczekiwań wobec dzieci, które na okrągło są posyłane na różne zajęcia, co kalibruje je na ciągłe odczuwanie bodźców, i kiedy dorosną, wciąż będą szukać jakiegoś zewnętrznego napędu. Dlatego razem z żoną uzgodniliśmy, żeby nasz synek miał jeden dzień w tygodniu bez dodatkowych zajęć i mógł ponudzić się czy pograć w jakąś grę.

Druga sprawa, która sprzyja uzależnieniom od adrenaliny, to wyrugowanie z naszego doświadczenia prawa do tego, żeby mieć zły dzień. Odrobina frustracji jest traktowana jako objaw upośledzenia, więc to, co jest naturalne i zdarza się każdemu, czyli gorsze samopoczucie, skłania do natychmiastowego szukania czegoś, co ten stan zmieni.

Czyli szybki strzał adrenaliny albo czegoś podobnego?
Tak, jednak ja zachęcam do tego, aby doświadczyć tej frustracji. Po prostu przeżyć ją świadomie i nie uciekać w żadne poprawiacze humoru. To jest niezbędne, aby móc doświadczyć pełni życia, bo strefa mroku jest jego elementem i trzeba ją poznać, sprawdzić, jak ona smakuje. Wtedy sami przekonamy się, że to nas nie zabije, a nawet wręcz odwrotnie – doda naszemu życiu pełni. I nie będziemy już potrzebowali dopalaczy emocjonalnych, żeby coś czuć, albo zagłuszaczy, żeby czegoś nie czuć.

Robert Rutkowski, psychoterapeuta, pedagog, trener umiejętności psychologicznych. Prowadzi prywatny Gabinet Psychoterapii i Rozwoju Osobistego, specjalizuje się w leczeniu uzależnień, depresji, nerwic oraz w kryzysach rodzinnych i zarządzaniu stresem.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze