1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Zamrozili serce, aby przetrwać. Teraz nie potrafią kochać – o intelektualistach po traumie

Zamrozili serce, aby przetrwać. Teraz nie potrafią kochać – o intelektualistach po traumie

(Fot. Halfpoint Images/Getty Images)
(Fot. Halfpoint Images/Getty Images)
Wielu z tych, którzy wszystko biorą logicznie i na chłodno, nauczyło się tego, radząc sobie z bólem i samotnością. Co łączy wiecznych myślicieli z traumą, co na tym tracą, że stawiają tylko na rozum, i jak mogą nauczyć się nie myśleć, by mieć spokój w umyśle i sercu – wyjaśnia psychoterapeuta Kacper Stengert.

Artykuł pochodzi z magazynu „Sens” numer 3/2025.

Co łączy intelektualistów, a przede wszystkim osoby przeintelektualizowane, z traumą?
Najprościej mówiąc, intelektualizacja i racjonalizacja mogły być tym, co pomagało im radzić sobie z takimi trudnymi doświadczeniami w dzieciństwie, jak: porzucenie emocjonalne, brak miłości i wsparcia ze strony rodziców, przemoc psychiczna lub fizyczna czy strata bliskiej osoby. Zazwyczaj ci, którzy zawsze są logiczni i racjonalni, już jako dzieci utkwili w przekonaniu, że są zdani tylko na siebie, że na nikogo więcej raczej nie mogą liczyć. Ponieważ takie doświadczenia są dla dziecka traumatyczne, te osoby musiały sobie jakoś poradzić z emocjami, które wtedy się w nich budziły. Pomagało tłumaczenie sobie, analizowanie, wyjaśnianie, czyli intelektualizowanie i racjonalizowanie tego, co je spotkało. Sposobem na poradzenie sobie z bólem stało się dla nich usprawiedliwianie i wykazanie, że ta sytuacja jest na przykład po prostu logicznym następstwem serii zdarzeń.

Intelektualizacja możliwa na jego poziomie rozwoju może uratować dziecko przed rozpaczą?
Można powiedzieć, że im bardziej ktoś rozbudowuje usprawiedliwianie tych trudnych zdarzeń, które mu się przytrafiają, tym bardziej ćwiczy się w umiejętnościach racjonalizacji i intelektualizacji. Początkowo może to być bardzo proste: tata mnie uderzył, bo byłem niegrzeczny; albo: mama nie dała mi kolacji, bo bardzo boli ją głowa; czy też: zostałem sam na całą noc, bo już jestem duży, a rodzice muszą pracować. Dzięki temu dziecko staje się pozornie emocjonalnie i bytowo niezależne. Potem, jako człowiek dorosły, staje się zosią samosią. Taki też jest jego nieświadomy cel, gdyż to daje poczucie subiektywnego bezpieczeństwa – nikt go nie zawiedzie i nie zrani, bo nikogo do siebie zbyt blisko nie dopuści. Umiejętność logicznego wyjaśnienia i uzasadnienia izolacji z wyboru daje poczucie kontroli, a to wszystko razem stwarza warunki do realizowania siebie mimo traumatycznych doświadczeń i braku wsparcia lub obecności najbliższych.

Można więc powiedzieć, że są osoby, które od momentu traumy, a więc często już od dzieciństwa, ćwiczyły się systematycznie w racjonalizacji i intelektualizacji. Nic więc dziwnego, że kiedy dorosły, były już ekspertami w takim podejściu i sposobie intensywnego przetwarzania informacji na różne sposoby, czyli – żargonowo mówiąc – „procesowania”. Przedmiot, czyli temat tych procesów, oczywiście się zmieniał, ale umiejętności bazowe od dawna były ćwiczone i używane.

Czy intelektualiści po traumie trafiają do gabinetu psychoterapeuty? A jeśli tak, to z jakiego powodu?
Jeden z moich pacjentów, który stracił ojca, kiedy był w wieku okołomaturalnym, odczuł to jako ogromny cios. Ponieważ głównie z ojcem miał prawdziwą więź, ta strata odcięła go od siebie samego. Poza tym już wcześniej doświadczył traumy porzucenia, bo choć ojciec go bardzo kochał, był wciąż nieobecny, a równie zajęta i zapracowana matka nie dawała mu tyle ciepła i uwagi, ile potrzebował. By zaskarbić uwagę rodziców, nieświadomie zaczął trening racjonalizacji i wyróżniania się intelektualnego. Śmierć ojca zintensyfikowała tylko te jego zdolności, bo wtedy dzięki zrozumieniu i wyjaśnieniu sobie, dlaczego najbliższa ukochana osoba odeszła, nagle umierając, mógł kolejny raz radykalnie odciąć się od swoich uczuć, żeby poradzić sobie ze wszystkimi nowymi wyzwaniami życiowymi.

Kiedy do mnie przyszedł, był człowiekiem, który dużo osiągnął zawodowo i materialnie dzięki swojej ogromnej pracowitości oraz właśnie dzięki mistrzowsko wyćwiczonemu analitycznemu myśleniu, strategicznym symulacjom scenariuszy zdarzeń, przewidywaniu przyszłości, definiowaniu procedur postępowania. Jednak przez całe swoje dorosłe życie rozmijał się z innymi ludźmi emocjonalnie. Nie umiał być w zwyczajnej bliskości nawet z żoną i dziećmi. W relacjach biznesowych z kolei, kiedy zbyt długo z kimś współpracował, zaczynał się wobec tej osoby dystansować. Szukał wtedy nowego, ambitniejszego projektu.

Dlaczego?
Kiedy był zbyt blisko drugiej osoby, uaktywniały się jego różnego rodzaju uczucia związane z porzuceniem w dzieciństwie oraz stratą w dorosłym życiu. A on chciał tego uniknąć, więc rzucał się w wir kolejnych wyzwań. Przyszedł do mnie, bo choć swojej żonie i dzieciom chciał dać wszystko, co najlepsze, nie do końca to umiał. Dostrzegł to, gdy zdał sobie sprawę, że jego zachowa nie negatywnie wpływa na atmosferę w domu. Chciał coś zmienić. Okazało się to jednak nie takie proste, bo musiałby wtedy zrezygnować z całej tej maszynerii intelektualnej, którą sobie wyćwiczył. Był przekonany, że wtedy nie byłby tak wydajny zawodowo. Uznał więc, że niekoniecznie chce zrezygnować ze swojej racjonalizacji. Stwierdził też, że jednak intelekt ceni bardziej niż inne rzeczy w życiu.

Zrezygnował z terapii?
Nie, ale miał duży dylemat. W relacjach z bliskimi robił pewne postępy, ale nadal trzymał się swoich przyzwyczajeń. One były jego siłą, ale też – jak już wspomniałem – źródłem poczucia bezpieczeństwa i obroną przed jakimkolwiek cierpieniem. Bo jeśli wszystko można zrozumieć, to cały czas ma się iluzję kontroli. Ten brak odpuszczenia sprawiał, że cały czas jakość jego bliskości rodzinnej nie poprawiała się. W przypadku tego pacjenta problemem było także to, że jego żona również miała tendencje do intelektualizowania i bardzo zadaniowego podejścia. Kiedy on próbował wychodzić ze swojej logicznej skorupy, to jego miękkość emocjonalna napotykała niekoniecznie lżejszy pancerz żony. Szybko okazało się, że ani przyjemnie, ani zachęcająco było ciągle próbować na nowo.

Rozumiem, że to była dla niego naprawdę trudna decyzja. No bo co by zyskał, gdyby się zdecydował na zmianę?
Przede wszystkim zyskałby momenty wolne od ciągłego myślenia. Ale intelektualista w ogóle nie rozumie, czym jest ulga, jaką się odczuwa, gdy zaprzestanie się nieustannego czujnego myślenia. Tego typu osoby, gdy tylko się budzą, są czujne, już myślą, analizują, łączą wątki, układają fakty, przewidują zdarzenia, skanują otoczenie, informacje i wspomnienia. Zmienia się tylko temat, ale wciąż coś obracają w myślach. W rezultacie są tylko częściowo obecne tu i teraz. Jeśli do tego żyją w środowisku, które zachęca do żonglowania różnymi koncepcjami, dobrze się w nim odnajdują i mogą to robić non stop. A potem dziwią się, że są chronicznie zmęczone.

To trochę tak, jakby ktoś w samochodzie dodawał gazu na wysokich obrotach i potem był zaskoczony, że silnik się przegrzewa i psuje. Ludzie, którzy od zawsze przyzwyczajeni są do intelektualizowania, nawet nie podejrzewają, jaki to wysiłek dla ich mózgu i całego ciała. Są w tym zahartowani i jednocześnie znieczuleni.

Czy to możliwe, żeby dzięki terapii mogli przestać wciąż myśleć?
Podczas terapii mogą zrozumieć, że patrząc na samych siebie tylko przez pryzmat intelektu, nie mają kontaktu z własnym ciałem, nie odczuwają swoich emocji, zatem całościowo nie czują samych siebie. I siebie, i innych postrzegają jako istoty składające się tylko z intelektu, żyją w poczuciu, że myśl jest jedyną świadomością. Nie są więc w pełni zdolni do prawdziwego kontaktu z drugim człowiekiem, łączą się z nim jedynie na za sadzie sojuszu intelektualnego. Kiedy idą na terapię, mogą odkryć, że mają ciało, że to ciało także reaguje na otoczenie, że ciało mówi, choć nie słowami. Uczą się różnych innych modalności poza myśleniem.

Jakie są te inne modalności?
Jest ich wiele. Modalność zmysłów ciała: dotyk, węch, słuch, nacisk, tempertura, wilgotność, ból. Modalność emocji: radość, smutek, wstręt, strach, zaskoczenie, złość. Czy modalność kontaktu polegająca po prostu na byciu razem, widzeniu siebie czy odczuwaniu fizycznej obecności drugiej osoby w przestrzeni. Tacy pacjenci zaczynają stopniowo odkrywać i nazywać rzeczy, których do tej pory świadomie nie znali. Kiedy nauczą się oddzielać uwagę od myśli, zaczynają rozumieć, że mogą sterować swoją uwagą – zejść z nią do ciała, poczuć emocje. Orientują się, że nie muszą cały czas siedzieć w głowie.

Oczywiście to wymaga wysiłku, ćwiczeń. Uczą się tego jak jazdy na rowerze czy prowadzenia samochodu. Odkrywają jednak dzięki temu inny świat i część z nich jest tym zachwycona. Zaczynają rozumieć różne sprawy, które były trudne w ich relacjach z innymi. W modalności czystego rozumu nie byli w stanie pojąć, czego bliscy od nich chcą. Kiedy logicznie skanowali otoczenie i szacowali, co się dzieje, nie widzieli problemu, bo brakowało im wielu części tej układanki.

A na czym polegał problem?
Najczęściej na tym, że nie pozwalali na świadomą wymianę emocjonalną, a nawet na wzajemną uważność. Nie widzieli i nie czuli tego co bliscy, bo od razu zaczynali to analizować i wyjaśniać. Nie byli zdolni do współodczuwania. Nie potrafi li ustosunkować się do tego, co się dzieje z drugim człowiekiem, po prostu mu towarzysząc czy odpowiadając na jego potrzeby, chociażby przez uśmiech, przytulenie czy potrzymanie za rękę.

Osoba, która tylko w swoich myślach może zobaczyć, że drugi człowiek cierpi, wyjaśni to sobie, ale nie po czuje tego, co czuje ten człowiek. Nie da mu tego, czego on potrzebuje: ekspresji ciepła czy łagodności, a może współczucia. Jedyne, co daje wtedy racjonalna postawa, to sztuczne gesty współczucia oderwane od serca, czyli od istoty tego, czego cierpiący człowiek pragnie.

Intelektualizacja odziera nas z człowieczeństwa?
Relacje, które buduje osoba logicznie wszystko analizująca, bywają nadwyrężane, nadszarpywane, ranione tą czysto racjonalną postawą. Jeśli jednak hiperracjonalista będzie chciał się zmienić, to dzięki psychoterapii może dostrzec świat istniejący poza światem myśli. Potem zacznie weryfikować umiejętności nabywane w terapii w codziennym życiu. Łatwiej intelektualiście wprowadzić zmiany, jeśli ma w swoim otoczeniu osoby, które tego pragną. Zmiany mogą wtedy przebiegać łagodnie, na zasadzie prób i błędów, kiedy dwie strony powoli zaczynają korzystać z radości wspólnego bycia blisko.

Bywa jednak, że otoczenie nie chce zmiany, bo na przy kład eksploatuje takiego intelektualistę, żyjąc na jego koszt własnym życiem. Dlatego czasem pełna zmiana wymaga odcięcia się od pewnych osób lub środowisk, czyli drastycznej zmiany życiowej i otoczenia. Wtedy trzeba decydować, co jest do zyskania, a co do stracenia.

Pełnia człowieczeństwa zamiast bycia sztuczną inteligencją w biologicznym ciele?
Po psychoterapii tacy intelektualiści zazwyczaj przy znają, że się cieszą z nowych umiejętności, bo – koniec końców – zmieniło to ich życie na lepsze. Zazwyczaj uświadamiają sobie, że większość myśli, które hodowali, kolekcjonowali, analizowali, było zbędnych. Dochodzą bowiem do wniosku, że to pierwsze odczucia i połączone z nimi skojarzenia, jakie mieli, okazywały się najtrafniejsze, bo mózg we współpracy z ciałem zazwyczaj znajduje optymalne rozwiązanie. Ewolucja i instynkt przetrwania nie próżnowały przez minionych kilka tysięcy lat. Nawet jeśli te pierwsze odczucia prowadziły do jakichś przeszkód do pokonania, to i tak okazywały się o wiele bardziej satysfakcjonujące niż niekończące się żonglowanie różnego rodzaju koncepcjami. Nie za wsze trzeba zagłębiać się w rozważania, lepiej czasem popełnić błąd niż wpaść w paraliż analityczny.

Ale chyba intelektualista to nie zawsze ktoś, kto odciął się od swojego ciała i wypiera emocje?
Oczywiście, że nie. Są osoby dobrze osadzone w swoim ciele i w dobrym kontakcie ze swoimi emocjami, które po przez systematyczne ćwiczenie rozwinęły intelekt. Tym, co je odróżnia od bohaterów naszej rozmowy, jest między innymi fakt, że korzystają z poznawczych i logicznych zasobów swoich mózgów, kiedy te są im potrzebne, a nie korzystają, gdy potrzebne nie są. Te osoby także mogą intelektualizować różnego rodzaju emocje, ale w ich twórczości jest przestrzeń wolna od cierpienia. W jej miejsce jako napędzająca wartość pojawia się miłość. Treści, które tworzą, zawierają wiele spokoju, można to nazwać nawet duchowym oświeceniem.

Pewien niezwykły profesor napisał, że doliczył się w dzieciństwie tylko jednej chwili miłości, gdy dostał talerz truskawek. Potrafił jednak swoje traumy prze mienić na wiele niezwykłych książek o doświadczeniu duchowym czy religijnym, choć był ateistą. Zapewne po takim dzieciństwie nie czuł żadnej nadziei, ale jednak jej szukał, bo mistycyzm zawsze o niej mówi. Być może więc całego swojego potencjału intelektualnego używał do tego, by mimo własnego braku nadziei cały czas do niej dążyć – zarówno dla siebie, jak i dla innych.

Można więc dostrzec jakieś plusy tej postawy? Ludzie po traumie, którzy się przeintelektualizowali i odcięli od części siebie, to przecież często jednocześnie ludzie wybitni, mający wkład w naszą cywilizację.
Ujmę to następująco, artysta może namalować piękny obraz, choć żyje w tragicznych warunkach życiowych. Tak samo jest z wielkimi intelektualistami, którzy stworzyli ważne dla nas idee, choć niektórzy sami wiedli bolesny czy nieszczęśliwy żywot. Różnego rodzaju koncepcje, które tworzą tego typu ludzie, mogą być w jakimś sensie wybitne i coś wyjaśniać, bo przecież jednak u ich źródła leży coś bardzo ludzkiego – ich osobiste cierpienie. Gdyby ich życie przebiegło inaczej, to może ich wkład w życie społeczne byłby jednak bardziej życiowy, namacalny czy zmaterializowany.

Czasu nie cofną, ale mogą coś odkryć i zmienić w sobie dzięki terapii?
Traumy powodują, że chcąc bronić się przed cierpieniem, próbujemy wszystko zrozumieć, ogarnąć intelektualnie. Tylko w tym ćwiczymy mózg i na tej jednej części siebie budujemy swoje życie. Osiągamy sukcesy w nauce, w biznesie, ale niestety wtedy jesteśmy emocjonalnie niezdolni do bliskości. I to może, ale nie musi powodować, że przychodzimy do psychoterapeuty.

Kacper Stengert, psychoterapeuta, psycholog, coach. Pracuje w Instytucie Psychoimmunologii, w swojej pracy ukierunkowany jest na nurt psychodynamiczny, który skupia się wokół zrozumienia nieuświadomionych przyczyn cierpienia, oraz wykorzystuje nurt integracyjny, pozwalający na zdiagnozowanie negatywnych schematów funkcjonowania; kacperstengert.pl.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze