1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. „Gdy doświadczamy straty, sensu nie ma. Stare już nie działa, a nowe jeszcze nie nadeszło”. O języku w obliczu żałoby

„Gdy doświadczamy straty, sensu nie ma. Stare już nie działa, a nowe jeszcze nie nadeszło”. O języku w obliczu żałoby

(Fot. Getty Images)
(Fot. Getty Images)
Strata to doświadczenie graniczne. Odbiera nam kawałek tożsamości, często poczucie sensu życia. Jak nie zrobić słowami krzywdy komuś, kto jej doświadcza, ale i sobie, gdy sami ją przeżywamy? O językowych mechanizmach, jakie stosujemy w obliczu żałoby – mówi językoznawczyni dr Małgorzata Majewska.

Artykuł ukazał się w magazynie „Sens” 11/2025.

Jak rozumiesz stratę jako językoznawczyni?

Moja definicja nie jest wynikiem intelektualnych rozważań, ale osobistych doświadczeń. Dla mnie strata jest złożonym przeżyciem wynikającym z tego, co filozofia nazywa sytuacją graniczną. Wszystko, co dla nas jest oczywiste, ulega wtedy zawieszeniu albo zanegowaniu. Nie da się na to przygotować, bo na tym właśnie polega graniczność doświadczenia straty, że wszelkie strategie, które miałyby nas z nią zawczasu oswoić, okazują się nieskuteczne.

Strata to często głęboki kryzys na poziomie tożsamości – dla kogoś, kto definiował siebie przez pryzmat bycia w związku, będzie nim rozwód czy rozstanie z partnerem, bo wówczas wszystko, co ta osoba wie o sobie, czyli że jest dobrą żoną czy mężem, często także rodzicem, zostaje podważone. Gdy zmagamy się z takim doświadczeniem, a może nim być wiele innych sytuacji – zwolnienie z pracy, śmierć bliskiej osoby czy ukochanego zwierzęcia, finansowa zapaść, choroba – cała nasza wiedza o świecie nagle traci sens. Tymczasem język i tworzona z jego pomocą narracja służą temu, by dawać nam poczucie sensu. Gdy doświadczamy straty, sensu nie ma. Stare już nie działa, a nowe jeszcze nie nadeszło. Jest poczucie straszliwej pustki i na jej wyrażenie języka nie ma.

Odzyskiwanie poczucia sensu to według pisarza i tanatologa Davida Kesslera dopiero szósty, ostatni etap żałoby. Nim to nastąpi, potrzebujemy przejść pięć wcześniejszych, które wyodrębniła i opisała psychiatrka Elisabeth Kübler-Ross. Jak sobie wtedy językowo radzimy? Jakie mechanizmy, nawet bezwiedne i nieświadome, pomagają ubierać w słowa smutek, złość, zaprzeczenie?

Najpierw, gdy dowiadujemy się o stracie, zawsze przeżywamy jakiś rodzaj wstrząsu, nawet szoku, i ten stan widać w języku. Kilka lat temu zadzwoniła do mnie bliska osoba; wiedziałam z innego źródła, że właśnie zmarł jej ukochany dziadek. Pierwsze zdanie, które wypowiedziała, brzmiało: „Czy ty wiesz, jak ciężko w Polsce wezwać pogotowie do stwierdzenia zgonu?”. Nie padło ani słowo o śmierci dziadka, ona była jakby w tle. Większość ludzi zapewne dopytałaby: „Ale co się stało?”, ale jeśli wiesz, jak działa język, to masz jest w procesie oswajania. Jej komunikacja pokazuje, świadomość, że ta osoba jest w procesie oswajania. Jej komunikacja pokazuje, że testuje, czy wytrzyma – dlatego nie nazywa rzeczy po imieniu i ma do tego prawo.

Przypomina mi się też inna historia – miałam spotkać się z mężczyzną, który niedawno dowiedział się, że choruje na raka. Zapytałam go, czy na spotkanie przyjdzie sam, bo zwykle przychodził z żoną, a on odparł: „Nie, dzisiaj zabiorę ze sobą swojego raka, więc będziemy we dwóch”. Mechanizmem obronnym jest tu czarny humor, obśmianie, które jest bardzo ważnym sygnałem. Ono komunikuje: to, co przeżywam, jest dla mnie graniczne, wiąże się z potężnym lękiem przed śmiercią; próbuję obsłużyć ten lęk, umieszczając całą sytuację w szufladce „komedia”, bo nie jestem gotowy, by to przyjąć.

Zastanawiam się, jak wtedy reagować, będąc obok.

Jestem głęboko przekonana, że w obu tych sytuacjach przemocą ze strony osób towarzyszących byłoby sprowadzanie kogoś na ziemię słowami: „Twój dziadek umarł, opieszałe pogotowie to, zdaje się, w tej chwili twój najmniejszy problem” czy „Proszę pana, choroba onkologiczna to nie są żarty”. Takie działania nie pomagają, zmuszają jedynie, żeby człowiek kontaktował się z istotą swojego cierpienia w momencie, gdy nie jest na to gotowy.

To jest przemoc dlatego, że mówiąc podobne rzeczy, siłą przepychamy kogoś na inny etap żałoby niż ten, na którym on się znajduje?

Tak, ale ważniejsze jest to, że robimy wówczas rzecz, która niczemu dobremu nie służy, jest pozbawiona sensu. Sens miałoby powiedzenie temu panu z drugiego przykładu: „Proszę pana, ma pan nowotwór, to jest bardzo poważna choroba, musi pan bezwzględnie rzucić palenie”. Ale jeśli mówimy komuś, kto przykładowo stracił żonę, najbliższą osobę w życiu, i nie umie się z tym pogodzić: „Basia nie żyje, przestań jej co rano parzyć kawę, jej już nie ma i nie będzie” – to nie robimy niczego dobrego dla kogoś, kto cierpi. Pokazujemy za to, jak trudno nam znieść, że ktoś sobie buduje iluzję.

Czemu konkretnie ta iluzja służy?

Człowieka od zwierząt odróżnia to, że tworzy fikcję. Ona w sytuacji straty pozwala zachować w pamięci to, co w nas żywe, pozwala stworzyć rytuał – na przykład właśnie parzenie kawy dla żony, która zmarła. Oczywiście jeśli ktoś żyje wyłącznie w fikcyjnym świecie, zamieszkałym przez zmarłych, i w związku z tym nie dostrzega realności, to sygnał o nieprzeżytej stracie. Przeżyta strata jest wtedy, kiedy uznaję i rozumiem, że ktoś odszedł, jednocześnie mam odruch nawiązywania kontaktu z nim – choćby taki, że gdy dzieje się coś ważnego, chciałabym opowiedzieć mu wszystko i usłyszeć, że jest ze mnie dumny. To dwie różne sytuacje.

Wspomniałaś o obracaniu dramatycznych okoliczności w żart. Pokrewną strategią, którą często stosujemy bezwiednie, jest ironia. „Tak, ten rozwód to dla mnie cios w samo serce, w końcu to był rewelacyjny mąż, nic tylko płakać” – takie podsumowanie jednego z trudniejszych doświadczeń pokazuje, że sarkazm i cynizm bywają tarczą, pod którą skrywamy głęboki żal?

Działa tu konkretny mechanizm. Za każdym razem, gdy coś mówisz, możesz usytuować siebie w dwóch wykluczających się położeniach. To widać w języku – ten sam incydent mogę opowiedzieć tak: „Trwało zebranie, weszłam spóźniona i oczywiście potknęłam się, i prze wróciłam na progu”, ale też zupełnie inaczej: „Trwa zebranie, nagle wchodzi spóźniona Majewska i oczywiście przewraca się już na progu”. W pierwszej sytuacji jestem uczestniczką, w drugiej tylko obserwatorką. To robi kolosalną różnicę, bo w drugim przypadku widzę siebie tylko z pozycji obserwatora, a wtedy nie muszę czuć na przykład wstydu.

Nawiązując do twojego przykładu, gdybym powiedziała ci: „Obśmiewam byłego męża, ironizuję, bo tak naprawdę za nim tęsknię”, to utożsamiłabym siebie z tęsknotą. Jeśli jednak obśmiewam jak w twoim cytacie, to nadal mam go na scenie zdarzeń, ale już nie muszę się mierzyć z tym, co czuję. Dlatego ludzie to robią – żeby nie czuć.

Czasem kierujemy do siebie i innych przeżywających stratę komunikaty, które mają trudne uczucia zamienić na przyjemniejsze. „Nie jest tak źle, mogło być gorzej”, „Nie ma co rozpaczać, trzeba się wziąć do roboty” – w ten sposób próbujemy sobie lub komuś dodać otuchy, pobudzić do działania, ale to w rzeczywistości często bagatelizowanie i umniejszanie stracie.

Jeśli robisz tak sama sobie, to znaczy, że zdradzasz samą siebie, a to znów jest przemoc. Posłużę się przy kładem z własnego doświadczenia. Kilka miesięcy temu dowiedziałam się, że mam ogromnego guza w brzuchu. To oznaczało, że niezależnie od tego, jak potoczy się leczenie, na pewno moje życie nie będzie już wyglądało tak jak dotychczas. Wszystko się zmieni, ale jeszcze nie wiem, co to będą za zmiany. Nie ma możliwości, żeby w takim momencie się nie wystraszyć i ten strach trzeba jakoś obsłużyć, także językowo. Gdyby nie wiedza z dziedziny językoznawczo-psychologicznej, pewnie mówiłabym sobie: „Na pewno będzie dobrze, to nic takiego, zdarzają się gorsze rzeczy”. Podobne pocieszenia słyszałam zresztą od kilku osób zatroskanych moim stanem. „Ciocia Kazia miała raka trzustki, to jest dopiero problem” – tego rodzaju słowa, które miały mi dodać otuchy, tak naprawdę umniejszały mój problem i pojawiające się we mnie emocje. Oto pocieszająca dla mnie miała być świadomość, że strata, z jaką ja się zmagam, nie jest najgorsza na świecie, bo inni tracą więcej, ktoś zawsze ma gorzej. Tymczasem dla mnie właśnie moja sytuacja była przerażająca, sama w sobie, nie na tle innych tragedii. Miałam prawo czuć potężny lęk i nie chciałam go wypierać, strzepywać z siebie.

Czekając na wyniki kolejnych badań, robiłam sobie w domu przestrzeń na samotność, dopuszczałam tylko dwie najbliższe osoby, które nie pocieszały na siłę, a po prostu towarzyszyły mi w tym, co przeżywam. Godzinami chodziłam z psami po lasach i mówiłam do siebie jak do dziecka: „Gosia, to jest trudne, ale ważne. Boisz się, bo masz się czego bać”.

Tyle że ludzie, którzy próbują nas pocieszać w obliczu straty w podobny sposób, zwykle mają jednak dobre intencje albo po prostu nie potrafią inaczej.

Oczywiście, bo bardzo trudno się skonfrontować z cudzym cierpieniem i lękiem. Chcąc komuś towarzyszyć z uwagą, szacunkiem do przeżywanych emocji, a nie tylko poklepując go po ramieniu, wystawiamy się na ryzyko, że ten proces w nas uruchomi serię emocji, których być może nie umiemy przeżywać.

Pierwszy z brzegu przykład to pocieszanie nastolatki po zerwaniu z chłopakiem. „Nie ma co rozpaczać, będzie następny, masz całe życie, żeby się zakochać” – taki komunikat sytuuje jego nadawcę poza sceną zdarzeń, z boku, bez ryzyka, że pojawią się jakieś trudne emocje, które być może w przeszłości zostały wyparte, bo sam słyszał od dorosłych, że nastoletnie pęknięte serce to żadna tragedia i nie ma co się rozklejać. Jeśli jednak ktoś młodą dziewczynę w takiej sytuacji przytuli i powie: „Chyba wiem, jak to jest” – to zadaje sobie trud współodczuwania. Jeśli zapyta: „Co jest dla ciebie w tej sytuacji najtrudniejsze?” – to znaczy, że bierze do rąk latarkę uwagi i doświetla to, co najbardziej boli. Uczestniczy w ten sposób w jej emocjach, a nie je unieważnia.

A skąd właściwie bierze się ten odruch pocieszania kogoś w takiej sytuacji? Albo raczej – czemu to ma służyć?

W obliczu straty pojawiają się w osobie cierpiącej trudne emocje, które często nie służą wspólnocie. Wspólnota potrzebuje nas ogarniętych, zwartych i gotowych do działania, a nie pogrążonych w rozpaczy, zdemotywowanych. Pocieszenia typu: „Głowa do góry, uśmiechnij się!”, wynikają z troski wspólnoty o jej własny interes, natomiast strata to doświadczenie jednostkowe. Gdy dotyka mnie strata, chcę być w rozsypce, chcę być smutna, chcę czuć żal, nie chcę się stawiać do pionu. Pamiętam, że doprowadzało mnie do szału, gdy przerażona swoim stanem zdrowia i niewiadomą słyszałam: „Jesteś silniejsza, niż myślisz, dasz radę!”. Myślałam sobie wtedy: skąd ten ktoś może wiedzieć, czy jestem silna i czy się nie poddam? Wolałabym, żeby zapytał, czy się martwię, a nie mówił mi, żebym się nie martwiła.

Nie umiemy patrzeć na cudzą bezradność i dlatego próbujemy go z niej na siłę wypchnąć dla własnego komfortu?

Każdy z nas czasem jest bezradny i albo ma tę bezradność w sobie oswojoną, a wtedy pozwala na nią innym, albo nie – i wtedy ci, którzy jej doświadczają, są dla niego zwyczajnie irytujący, wzbudzają złość. Chodzi też o niepewność i akceptację „nie wiem”: nie wiem, czy znajdę nową pracę, czy po rozwodzie spotkam kogoś, z kim będę chciała się związać, jak będzie wyglądało moje życie po operacji. Dobrze w podobnych sytuacjach dać sobie zgodę na pobycie w tym „nie wiem”, ale mało kto ma do tego narzędzia. Ludzie raczej dążą do tego, by z tego stanu natychmiast się ewakuować i wyciągać z niego innych za uszy, zachętami czy przemocą.

Jaka byłaby lepsza strategia?

Uważne bycie obok. Jedna z bardzo bliskich mi osób, gdy doświadczałam tego stanu, zadała mi wspaniałe pytanie: „Chcesz pogadać czy chcesz być?”. Chciałam być, spędzić dzień w normalności i ona była gotowa mi to dać. Tylko do tego jest potrzebny język, żebyśmy mogli się skomunikować. Tym, co pozwala być blisko, gdy ktoś doświadcza straty, są pytania. „Czego ci teraz potrzeba?” jest o niebo lepsze niż tryb rozkazujący, w skrajnym przypadku brzmiący: „Weź się ogarnij!”. Bo może ktoś nie chce się teraz ogarnąć? Może ma bałagan w domu, bo ma bałagan w głowie i na razie tak ma być? Może gdyby go zapytać, powiedziałby: „Proszę, zostaw ten odkurzacz, te brudne kubki porozstawiane po całym domu i posiedź ze mną. Nic nie mów, tylko bądź obok”? Tylko my się boimy pytać, wolimy działać, bo wydaje nam się, że tak jest lepiej.

Trudny moment związany ze stratą próbujemy sobie czasem ułatwić, dewaluując jej podmiot czy przedmiot. Jeśli wytłumaczymy sobie, że praca w sumie była kiepska, partner rozczarowujący, może być lżej. Tylko czy to nie jest oszukiwanie siebie? Chyba ważnym elementem procesu żałoby jest uznanie, że to, co straciliśmy, miało dla nas wartość.

W terapii uzależnień mówi się o przejściu żałoby po alkoholu. I to jest właśnie dobry przykład tego, o czym mówisz. Uwielbiam scenę z filmu „Wilk z Wall Street”, w której Leonardo DiCaprio jako Jordan Belfort, mistrz zakrapianych imprez, siedzi z piwem bezalkoholowym w dłoni. Gdy pada pytanie: „I jak ci jest?”, odpowiada: „Nudno”. I to jest wspaniałe, bo pokazuje właśnie stratę – przecież życie na nieustannym balu z kieliszkiem w dłoni jest fajne, tylko jego skutki są zabijające.

Gdy trzeźwiejąca osoba, która utrzymuje abstynencję, na pytanie, jak się z tym czuje i jak sobie radzi, odpowiada: „Jest rewelacyjnie, wspaniale, wreszcie czuję, że żyję!”, zawsze podchodzę do tego z pewną rezerwą. Autentycznie brzmią dla mnie słowa: „Jest dobrze, ale inaczej niż kiedyś, czasem trudniej”, bo one nie lukrują rzeczywistości, a pokazują, jaka jest. W tej pierwszej wersji słyszę przede wszystkim, że ktoś sam siebie próbuje przekonać, że jest wspaniale, gdy wcale nie jest. Odstawienie używki, która latami odgrywała kilka ról w życiu osoby uzależnionej, nigdy nie jest wspaniale.

Czasem, by kogoś pocieszyć, używamy generalizacji. Mówimy: „Wszyscy tracą pracę” albo „Dzisiaj każdy jest w trakcie rozwodu, po rozwodzie albo przed nim – tylko jeszcze o tym nie wie”. Takie słowa z jednej strony tę konkretną stratę umniejszają, z drugiej – mają terapeutyczną moc. Pokazują stratę jako doświadczenie uniwersalne, a to może dodawać otuchy. Jak to jest z tymi generalizacjami?

Generalizując w ten sposób, rzeczywiście mówimy ważną prawdę, że strata jest nieodłącznym elementem życia każdego człowieka. Komunikujemy: to, co czujesz, jest normalne. Tkwi tu jednak pułapka, bo jeśli mówię tak komuś, kto cierpi inaczej niż ja w podobnej sytuacji, według innej niż moja prywatnie skonstruowana norma, to może mu być trudno przy mnie przeżywać stratę.

Jest epizod w filmie Małgorzaty Szumowskiej „33 sceny z życia”, w którym dwie siostry podczas pogrzebu rodzica dostają ataku śmiechu. Czytam to jako uwolnienie ogromnego napięcia, ale wyobrażam sobie, że może to wzbudzać skrajnie odmienne reakcje, no bo jak można śmiać się w takim momencie, przecież to brak szacunku dla zmarłego! To dobrze pokazuje pułapkę generalizacji, w którą wpisane jest założenie, że istnieje jakiś uniwersalny sposób przeżywania straty, a jeśli ktoś się w niego nie wpisuje, wypada poza nawias wspólnoty – i to uważam za krzywdzące. Generalizacja pomaga wtedy, gdy do wspólnoty włącza, bo wtedy dodaje siły, a nie osłabia.

Z jednej strony rozumiemy, że straty są nieuniknione, a jednocześnie trudno nam to doświadczenie zaakceptować. Co jest najtrudniejsze?

Gdy coś tracimy – pracę, bliską osobę, relację – jednocześnie tracimy kawałek siebie. Gdy zrezygnowałam z pracy dydaktycznej na uczelni, co nie było łatwą decyzją, musiałam nauczyć się myśleć o sobie jako o Gosi, która już nie uczy i nie wykłada.

To jest taki moment, w którym trzeba dostrzec inne, czasem nowe kawałki, z których składa się ja. I na ten etap potrzebujemy znaleźć język, oswoić nowe słowa, porozmawiać z bliskimi ludźmi. To nie może być łatwy, krótki proces, nie ma tu dróg na skróty.

MAŁGORZATA MAJEWSKA dr nauk humanistycznych, językoznawczyni, specjalistka od komunikacji werbalnej i niewerbalnej. Przez wiele lat pracowała w Instytucie Mediów i Komunikacji Społecznej UJ. Zafascynowana pograniczem języka i psychologii, bada jego znaczenie i rolę w relacjach międzyludzkich. Jest twórczynią kanału na YouTubie „Między Zdaniami”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE