W koluzyjnych relacjach często przewija się wątek władzy. Ale nie zawsze układ jest prosty: ktoś ją dzierży, a ktoś z niej rezygnuje. Kontrolę nad relacją i drugim człowiekiem można też sprawować w białych rękawiczkach, a bywa i tak, że do stanowiska zarządcy relacją pretendują oboje partnerzy. O zawiłościach tak trudnych związków – opowiada terapeutka par Małgorzata Sokołowska
Partner, który jest sternikiem, kontroluje wszystko „dla dobra związku” i jego trwałości?
W dużym uproszczeniu – tak, przy czym tylko teoretycznie całkowita kontrola jest po jego stronie, ale o tym za chwilę. Przede wszystkim sama potrzeba sprawowania totalnej kontroli nad partnerem jest mechanizmem obronnym. Ma ukryć lęk przed tym, że taka władcza osoba na głębszym poziomie też chce być w zależności, tyle że jakiejkolwiek zależności piekielnie się boi, co oznacza potężny wewnętrzny konflikt.
Boi się zaś najczęściej dlatego, że jako dziecko pozostawał w zależności od silnego, dominującego rodzica w pozycji całkowicie uległej. Z takim bagażem rusza w dorosłe życie, a jego hasłem przewodnim staje się, oczywiście na poziomie nieświadomym, założenie: „Nigdy więcej nie dam się już nikomu podporządkować”. A skoro sam nie da się podporządkować, to musi znaleźć osobę, którą podporządkuje sobie. Najczęściej w roli progresywnej występuje mężczyzna, w regresywnej zaś – kobieta. I nie mówię tego po to, by powielać stereotypy sytuujące kobiety w roli podległych. To moja obserwacja z pracy z parami i z warsztatów rozwojowych.
W jaki sposób odbywa się to podporządkowywanie sobie partnera czy częściej – jak mówisz – partnerki?
Podporządkowanie obejmuje wiele obszarów życia, bardzo często dotyczy jednak sfery finansowej: zarabiania i wydawania pieniędzy, oszczędzania, zarządzania majątkiem – co zwykle nosi znamiona przemocy ekonomicznej. Jednocześnie kontrola dotyczy nie tylko kwestii materialnych, lecz także myśli i uczuć partnera. Co ważne, odbywa się to pod pozorem otwartości w relacji i zainteresowania życiem wewnętrznym drugiego człowieka. Obserwuję to na warsztatach dla kobiet. Jeśli na zajęciach pojawi się żona, która pozostaje w pozycji całkowitej zależności od męża, to częsty scenariusz jest taki, że ona po powrocie do domu musi zdać mu szczegółową relację z tego, co się tam działo, co mówiła, a czego słuchała. Jest do tego zachęcana manipulacją i zapewniana, że to nie wścibstwo, ale troska o małżeńską wspólnotę, w której by była pełna, nie ma miejsca na sekrety. Pod takim działaniem kryje się jednak nie troska, lecz właśnie lęk.
Czego kontrolujący partner boi się najbardziej?
Tego, że partnerka w wyniku pracy terapeutycznej czy nawet wymiany myśli z kimś życzliwym będzie chciała wycofać się z koluzyjnego układu, w którym zajmuje pozycję podległą. Obawa ta nie dotyczy jednak tego, że ona zechce równości i partnerskiej relacji, tylko tego, że wycofa się wprost do pozycji władzy. Fantazja partnera jest najczęściej taka, że gdy partnerka odzyska choć odrobię autonomii, wówczas to ona przejmie kontrolę, będzie nad nim dominować.
Tacy mężczyźni nie mają w ogóle wyobrażenia związku partnerskiego opartego na równości i szacunku. Z domu wynieśli często obraz rodziny z ojcem o cechach despotycznych, sprawującym rządy silnej ręki, i tylko taki wzorzec znają. Inna dynamika relacji, taka, w której obie osoby mają sprawczość, prawo głosu, automatycznie oznacza dla nich zagrożenie.
A co z partnerką? Skąd u kobiet w tej roli skłonność do uległości, oddania sterów mężczyźnie?
Ta pasywna rola to często tylko pozory. Odgrywając rolę słabej i nieporadnej kobietki, którą trzeba się zaopiekować, taka kobieta szuka partnera, który otoczy ją ojcowską opieką i uczuciem, a także zapewni dobrą pozycję społeczno-ekonomiczną. To pokłosie odrzucenia, porzucenia emocjonalnego i braku akceptacji przez ojca. Bardzo wcześnie nauczyła się zachowań manipulacyjnych, walczyła w ten sposób o uwagę i zainteresowanie rodziców oraz o uznanie ojca. Taka kobieta powoli pozbawia pewności siebie swojego partnera – nie otwarcie, lecz po cichu. Unikając bezpośredniej konfrontacji, podporządkowuje się tylko deklaratywnie, a skrycie poprzez: zapominanie, niedbałość, niezdarność, lękliwość i nieporadność życiową, wymiguje się od spełniania jego władczych żądań. Uległe zachowania służą jedynie uśpieniu partnera, który oficjalnie cieszy się z roli władcy, a w rzeczywistości zarządza tak, jak ona mu podpowie.
Pamiętajmy jednak, że kobiety przyjmują nie tylko rolę pasywną. Partnerem aktywnym może być kobieta żądna władzy, która przyciąga partnera pasywnego, często silnie związanego z rodzicami, od których nie umie się oddzielić. Deleguje więc to zadanie na aktywną partnerkę, która zamiast jego ma walczyć o jego wolność. Zazwyczaj pomiędzy rodzicami a partnerką syna wywiązuje się wówczas walka o posiadanie go. W tej rozgrywce partner pasywny lawiruje pomiędzy nimi, podburza obie strony przeciwko sobie i oficjalnie nie zajmuje żadnego stanowiska. Często przedstawia się jako biedna, rozrywana ofiara – i to właśnie zapewnia mu władzę nad wszystkimi.
Czytaj także: Władza w miłości - dominacja czy uległość?
W innym rodzaju relacji, koluzji falliczno-edypalnej, płeć ma jeszcze większe znaczenie. Spotkałam się z określeniem, że miłość jest tu potwierdzeniem płciowości. Co to znaczy?
Motywem przewodnim w takiej relacji jest tożsamość płciowa. Chodzi o to, by w relacji potwierdzić swoją męskość lub kobiecość, rozumiane stereotypowo, bo odwołujące się do społecznego ideału kobiety – seksownej i uwodzicielskiej, ale też czułej i łagodnej, oraz mężczyzny – silnego, zaradnego, sprawczego, o rozwiniętych cechach przywódczych. W tej relacji mamy do czynienia z usztywnieniem w wyrażaniu gniewu i miłości. W efekcie wzajemnych projekcji wypartych treści siebie na partnera często jest tak, że paradoksalnie kobiety w takich relacjach mają więcej cech męskich, a mężczyźni kobiecych – czyli dokładnie odwrotnie, niż wskazywałaby potrzeba tkwiąca u podstaw takiej relacji.
Jak taki związek może wyglądać w praktyce?
Często kobieta w takiej relacji jest bardzo atrakcyjna seksualnie, uwodzicielska, swoją kobiecość wykorzystuje do tego, by na mężczyźnie się mścić i pozbawiać go siły. Chęć zemsty wynika tu, jak w przypadku każdej koluzji, z przeszłych doświadczeń, z dzieciństwa. To są często kobiety, które jako małe dziewczynki mocno walczyły o uznanie, akceptację i bycie kochaną przez ojca. Ten zaś albo był nieobecny, a wtedy w dziewczęcych fantazjach powstawał jego wyidealizowany obraz, albo przeciwnie – obecny w nadmiarze, jako silny autorytet uosabiający męskość, którego uczucia miały ogromną wartość, więc należało o nie zabiegać. W związku taka kobieta często przenosi obraz ojca na partnera i oczekuje, a nawet żąda, by ten do niego „doskoczył”.
Mąż ideał, zamożny, przystojny, z mnóstwem cech pożądanych przez inne kobiety, ma być w tym wy obrażeniu sternikiem, dzięki czemu żona będzie mogła realizować swoją kobiecość – także pojmowaną stereotypowo – a w rzeczywistości ma pomóc jej uciec od wewnętrznej pustki, którą w sobie nosi. Bardzo często to kobiety o osobowości histrionicznej – teatralnie emocjonalne, ciągle poszukujące nowych bodźców, impulsywne, szybko nudzące się rutyną, a przy tym prowokujące swoją seksualnością. Mężczyzna sternik ma za zadanie tę emocjonalną egzaltację i nadmiarowość okiełznać, być przeciwwagą. Takie kobiety często są nie tylko roszczeniowe, lecz także konfliktowe. Zupełnie jednak nie dostrzegają w sobie tych cech, uważają się za kruche, słabe, zasługujące na męską troskę.
Konflikt pojawia się, gdy partner przestaje się wyrabiać w roli idealnego, na wskroś męskiego mężczyzny?
Jeśli on nie będzie realizował jej wyobrażenia idealnego życia, dawał jej tego, co ona sobie wyobraziła, że jako kobieta powinna od niego dostać, zacznie go atakować, krytykować, obwiniać za nieudany związek, wyśmiewać, zarzucać mu, że jest „niemęski”. Większość zarzutów, jakie kieruje na partnera, to projekcja jej słabości. Jego chłód i brak reakcji na jej złość, ataki, wymagania dotkliwie ją ranią. Czuje się wtedy odrzucona i niewidziana – jak w dzieciństwie. Często karze go brakiem seksu, by udowodnić mu, że jej atrakcyjność już nie jest dla niego, słabeusza, tylko dla mężczyzn przez duże „m”.
Kogo mamy po drugiej stronie? I dlaczego ten mężczyzna nie stawia granicy?
Po drugiej stronie mamy tak zwanego czarującego mężczyznę, który gra rolę słabego i unikającego konfliktów. Jest nieco nadwrażliwy na swoim punkcie, nieśmiały, szuka uznania i akceptacji. Jego partnerka w oczach innych była idealna – śliczna, uwodzicielska, a dodatkowo twierdząca, że on jest taki męski i wspaniały. Na początku relacji on jest bardzo opiekuńczy, wyrozumiały dla jej rozmaitych zachowań. Często związek w ogóle zaczyna się od tego, że spotykają się, gdy ona jest w trudnej sytuacji, przeżywa na przykład związkowe perypetie, a on ją ratuje: daje jej opiekę, poczucie bezpieczeństwa, jest wybawcą i odnajduje się w tej roli.
Szkopuł w tym, że jako unikający wszelkich starć nie jest w stanie rozładować tego ogromnego ładunku złości, która ona w sobie nosi, skonfrontować się z nim i postawić jej granic. Boi się dynamicznego, żywego związku, więc jej histrioniczne, bardzo emocjonalne reakcje w obliczu jakiegokolwiek sporu go przerażają. Coraz mniej angażuje się w związek. Boi się dorosłych konfrontacji, nie umie ich obsłużyć, bo on z kolei pochodzi z rodziny pełnej lęku i napięcia, w której władzę sprawował despotyczny, brutalny i niewrażliwy na uczucia innych ojciec. Matka zrobiła więc z syna swojego własnego rycerza, wysyłając mu komunikaty: „Synku, ty jesteś taki wrażliwy, nigdy nie bądź jak ojciec”. I tak rozwinął opiekuńczo-rycerskie cechy, ale jednocześnie matka pozbawiła go dostępu do freudowskiej części falliczno-sadystycznej (to tłumaczy przy okazji nazwę tej koluzji), która jest niezbędna, by nie bać się konfliktów, by stawiać granice. Te cechy kojarzą mu się z przemocowym ojcem, więc je z siebie ruguje i rzeczywiście staje się słaby.
To początek konfliktu?
W pewnym sensie tak. Za te uniki spotyka go kara – ona zaczyna myśleć o nim, że jest nieudacznikiem, bo nie potrafi jej okiełznać, że jest chłopczykiem albo w ogóle „babą”, a nie mężczyzną. Im bardziej ona napiera, tym bardziej on się wycofuje, więc nie angażuje się w relację. Ona to czuje i dociska go jeszcze mocniej, wyrzucając mu brak męskości, więc w którymś momencie, doprowadzony do ostateczności, mężczyzna aktywuje w sobie ten aspekt ojca, którego zawsze bał, i pojawia się gniew, ale często także agresja. Sytuacja po obu stronach jest zaogniona, a konflikt eskaluje. Wyparte do nieświadomości części osobowości ujawniają się ponownie, zagrażając stabilizacji, którą partnerzy osiągnęli dzięki koluzji.
Na czym polega terapia par w przypadku tak trudnych i zawikłanych relacji między partnerami?
Trzeba pamiętać, że każda z takich par musi poradzić sobie ze wszystkimi wzorcami koluzji – choć zawsze jedna z nich w kontekście konkretnego konfliktu jest dominująca. Rozpatrujemy więc tematy: „miłość jako poczucie jedności”, „miłość jako wzajemna troska o siebie”, „miłość jako poczucie zależności zapewniającej bezpieczeństwo” i „miłość jako próba wyrażania podziwu i imponowania”. Takie pary potrzebują wsparcia w postaci pogłębionej pracy terapeutycznej, która nigdy nie jest łatwa.
Najtrudniejszym wyzwaniem terapeutycznym jest jednak praca z parą, która tkwi w tak zwanej koluzji symetrycznej, symetrycznej walce o władzę. Tu nie ma już, jak w innych typach koluzyjnych relacji, postawy progresywnej i regresywnej, które są względem siebie jakoś komplementarne. Obie osoby chcą dominować, obie chcą uzależnić od siebie partnera, a wtedy mamy emocjonalne tornado – trwa zażarta walka o władzę.
W takiej konfiguracji przyznanie „potrzebuję cię” czy jakakolwiek forma zależności w związku są postrzegane jako kapitulacja. Wszystko jest powodem do kłótni – kubek w zlewie też, kłótnia jest jedyną znaną im formą bliskości. Seks takiej pary często jest drapieżny, dziki, nieokiełznany, bo wyrasta z konfliktu, nigdy nie da się określić, kto właściwie go zainicjował. U obojga partnerów w takiej relacji obserwuję wiele objawów psychosomatycznych, bo ciągłą walka jest wyniszczająca.
Nie lepiej w takiej sytuacji po prostu się rozstać?
Problemem jest to, że oboje w tej ciągłej wojnie jakoś się realizują, ona ich napędza do życia. To jest rodzaj ich rytuału miłosnego. W taki sposób realizują bliskość. Taka para wcale nie dąży do rozstania! Przeciwnie, rozpad relacji to jest największy lęk obojga, co nie przeszkadza im na każdym kroku straszyć się rozwodem.
Praca psychoterapeutyczna z taką parą jest wyjątkowo trudna przede wszystkim dlatego, że ludzie uwikłani w ten typ koluzji nie są w stanie nawet się wzajemnie wysłuchać, bo są zajęci atakiem. Jako terapeutka podczas takich sesji czuję się czasem jak sędzia, który obserwując dwóch zawodników na ringu, ma orzec, kto wygrywa, kto ma rację. Ponieważ każdy z partnerów próbuje udowodnić temu drugiemu, że jest on słaby i niczego nie potrafi dobrze zrobić, a jednocześnie żadne nie chce odsłonić swoich słabych stron, trudno jest w trakcie terapii wspólnej analizować przyczyny konfliktów i trudnych postaw partnerów. Obawiają się bowiem, że jakikolwiek wgląd zostałby zinterpretowany jako oznaka słabości, przyznanie się do winy i poddanie się.
Trudno im też wyrażać dobre uczucia, potrzebę miłości – bo to przyznanie się do zależności. Nie mogą sobie też niczego wybaczyć, znaleźć dla siebie zrozumienia. Każde z nich tęskni za miłością, czułością i troską – ale żadne nie potrafi tego okazać wprost. Dlatego często zaleca się obojgu psychoterapię indywidualną przeplataną rzadszymi sesjami wspólnymi.
MAŁGORZATA SOKOŁOWSKA psychoterapeutka, terapeutka par, trenerka, wykładowczyni. Autorka koncepcji „Love in Business” i projektów: „Kobieta Czterech Żywiołów”, „Jak rozwinąć skrzydła?”, a także wielu autorskich warsztatów i treningów terapeutycznych, m.in. dla par – „Kochanie, w co my gramy?”, „Jak budować miłość dojrzałą?”. Wraz z mężem prowadzi Ośrodek Psychoterapii i Rozwoju Osobistego „Sokołowscy” w Szczecinie.