1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Bezpieczeństwo w sieci: jak świadomie poruszać się po wirtualnym świecie?

fot.123rf
fot.123rf
Wszystko, co wyślesz w świat drogą elektroniczną, już na zawsze tam zostanie. Czy myślisz o tym, kiedy publikujesz na Instagramie swoje prywatne zdjęcia? Albo fotki dzieci? Jak świadomie i bezpiecznie poruszać się po wirtualnym świecie, wyjaśnia psycholog dr Julita Koszur.

Czy można być sobą w sieci?

To chyba pytanie o to, czy w ogóle można być sobą. I co to znaczy „być sobą”? Mamy wiele „ja”, zawsze jesteśmy trochę inni w zależności od tego, z kim się kontaktujemy. Dlatego nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pani pytanie. Najlepiej byłoby powiedzieć: to zależy, dla kogo jesteśmy w sieci, kto jest odbiorcą naszego przekazu.

Ale czy zawsze mamy tego świadomość?

Myślę, że mamy, choć ta świadomość jest zróżnicowana, bo ludzie różnią się tendencją do self-monitoringu, czyli obserwacyjnej samokontroli. Są tacy, którzy bardziej przejmują się tym, jak inni ich odbierają, a są tacy, których ledwo to obchodzi. Stąd jedni dbają bardziej o swój wizerunek, a inni mniej. W sieci jest jeszcze kwestia miejsca, gdzie odbywa się nasza komunikacja: na blogu, portalu społecznościowym czy na naszej oficjalnej stronie. Każdy udział w sieci jest pewnego rodzaju autoprezentacją. Tworząc bloga, stronę zawodową czy stronę na Facebooku, musimy zdawać sobie sprawę z tego, dla kogo to robimy. W przypadku bloga na początku robimy go zwykle dla znajomych i przyjaciół, potem ta społeczność może się powiększać – wtedy zaczynamy dbać o lepszą jakość zdjęć, profesjonalizm tekstów; myślę tu głównie o blogach, które stały się branżowymi i w konsekwencji – sposobem na zarabianie pieniędzy. Tak właśnie następuje mniej lub bardziej świadome dostosowanie swojego wizerunku do odbiorców.

A co z profilami na portalach społecznościowych?

One są tworzone głównie z myślą o odbiorcach z najbliższego grona. Choć to grono potem się powiększa. Ja na przykład mam wśród znajomych na Facebooku także swoich studentów, absolwentów i niekoniecznie chcę się dzielić z nimi prywatnymi rzeczami. Dlatego zanim wrzucę jakieś zdjęcie czy informację, zawsze mi się zapala lampka ostrzegawcza i często dochodzę do wniosku: „nie, jednak nie wrzucę”. Być może taka refleksja i dojrzałość przychodzą z wiekiem. Podobnie jak świadomość, że naprawdę głębokie relacje wymagają bezpośredniego kontaktu, czasu i pracy – nie buduje się ich ot tak, w sieci.

Mam 35 lat i moi znajomi, rówieśnicy lub trochę starsi, są obeznani z nowymi technologiami, ale jednak dorastaliśmy w rzeczywistości bez tych nowinek. To też sprawia, że świat wirtualny tak bardzo nas nie pochłania, mamy świadomość, co jest prywatne, a co publiczne. Inaczej jest z młodszymi odbiorcami, którzy wychowali się na Internecie. Oni nie mają nawyków z ostrożnym budowaniem swojego wizerunku. U nich to wszystko jest bardziej impulsywne. Działają bezrefleksyjnie. Jeżeli rodzice nie nauczą ich tego, by zanim coś wrzucą na Instagram, Facebooka czy Snapchata, wzięli dwa oddechy – to konsekwencje mogą okazać się bardzo dotkliwe. W przypadku nastolatków dochodzi jeszcze dążenie do akceptacji rówieśników. Wrażliwa jednostka z powodu opublikowanego zdjęcia czy filmiku, głównie o podłożu seksualnym, może nawet targnąć się na życie. Pamiętajmy, że to, co raz zamieścimy w Internecie, zostaje tam na zawsze.

Dużo mówi się o tym, że wirtualna rzeczywistość powoduje pewne rozdwojenie jaźni. Ale przecież ludzie od wieków uciekali od realnego świata w marzenia, pisali pamiętniki, w których też się kreowali. Internet jest może o tyle wyjątkowy, że to bardzo silne narzędzie.

Internet umożliwia bardzo szybkie udostępnianie treści innym osobom, dzieje się to w ułamku sekundy w bardzo szerokim zakresie – tego wcześniej nie było. Dlatego jako społeczeństwo musimy się uczyć ostrożności. Możemy przerzucać się tutaj ekstremalnymi przykładami, ale nie o to chodzi. Po prostu dla właściwego rozwoju psychiki i osobowości dziecka, opartego na poczuciu bezpieczeństwa i stabilności, nie jest dobre ciągłe wystawianie się na opinię innych. To uzależnianie samooceny od czynników zewnętrznych.

Ilości lajków przy zdjęciu…

Tak, i sprawdzania, czy mam ich więcej niż inni. Tymczasem w rozwoju chodzi o to, by nie porównywać się z innymi, tylko ze sobą: z teraz i z jakiegoś okresu w przeszłości. Czy teraz wyglądam lepiej, czy jestem lepsza w grze w szachy niż kilka lat temu.

Ale chyba nie ma nic złego w tym, że w celu poprawy humoru wrzucam zdjęcie, na którym świetnie wyglądam albo jestem w fajnym miejscu, po to, by zobaczyć rozentuzjazmowane komentarze od znajomych.

Zgadzam się, o ile to nie przekracza norm zdrowego rozsądku i raczej spodziewam się „głasków”, czyli czuję się bezpiecznie i komfortowo. Ale nie możemy tylko na tym budować swojej samooceny.

O czym warto pamiętać, by nie zrobić sobie krzywdy?

Przede wszystkim trzeba zachować równowagę między życiem a tym, co jest off line, mimo że – i mam pełną świadomość tego, co mówię – te dwa światy obecnie zupełnie się zacierają. Spróbujmy, jak jesteśmy w towarzystwie, odstawić na chwilę Facebooka, wyłączyć telefon. I bądźmy refleksyjni, zanim wrzucimy zdjęcie dziecka, pomyślmy, co ono powie za kilka lat, jak zobaczy się w pieluchach, co powiedzą o nim jego koledzy ze szkoły. Zanim opublikujemy coś na fejsie, zastanówmy się: „Co by powiedziała na to moja przyjaciółka, mój partner, moja mama i mój pracodawca?”. Może zdecydujemy: „Nie wrzucę tego”. Bo na przykład jestem na zwolnieniu, a wklejam zdjęcie, jak siedzę na działce. Powstrzymajmy swoją impulsywność. Co nie znaczy: powstrzymujmy swoją spontaniczność.

No i bądźmy ostrożni z wypisywaniem danych osobowych czy check-inowaniem się.

No by czy na pewno chcemy podawać wszystkim informację, że jestem teraz w kinie i mój dom jest pusty przez co najmniej dwie godziny? Albo że wyjeżdżamy na wakacje na dwa tygodnie, drogi złodzieju… Pierwotną ideą check-inowania było to, żeby powiedzieć znajomym: „jestem tu, może dołączysz, jeśli jesteś w pobliżu”. Teraz jednak jest to narzędzie do budowania statusu, powiedzenia: bywam, lansuję się, odwiedzam fajne miejsca.

A dlaczego ludzie wrzucają zdjęcia tego, co właśnie jedzą czy też co ugotowali?

Po pierwsze, chętnie oglądamy zdjęcia jedzenia, bo są apetyczne – to jedna z trzech podstawowych ludzkich potrzeb: jedzenie, sen, seks. Po drugie, chodzi o autoprezentację: „coś ugotowałem, fajnego, udało mi się”. Tym zwykle lubią się chwalić mężczyźni, dobrze wykształceni i sytuowani. Po trzecie, fotografując to, co podano mi w restauracji, pokazuję siebie jako osobę bywającą, eksperymentującą, mającą dobry gust kulinarny.

Czy są typy osobowości odporne na urok sieci?

Na pewno są pewne cechy temperamentu i osobowości, które bywają czynnikami ryzyka dla uzależnień, również od Internetu. Takim czynnikiem jest neurotyczność i skłonność do ryzyka. Te dwie cechy połączone zwiększają ryzyko uzależniania się od gier internetowych, Facebooka czy pornografii.

Podobno można się uzależnić od sprawdzania swojej skrzynki e-mailowej?

Można. Osoby neurotyczne czy o temperamencie reaktywnym mają małe możliwości przetwarzania bodźców, a jeśli połączy się to z wysoką potrzebą podejmowania różnych działań, to jest to mieszanka wybuchowa. Takie osoby działają w sieci równolegle – mają otwartych kilka okienek, już muszą odczytać e-maila czy wiadomość na fejsie. Multitasking sprawia, że spada ich efektywność, ale nie potrafią sobie powiedzieć: STOP. Ich zadanie to nauczyć się samokontroli, stawiania sobie jasnych granic. Początkiem musi być oczywiście świadomość tego, że mają problem.

dr Julita Koszur psycholog społeczny SWPS, wydział we Wrocławiu

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze