W walce o Złoty Glob pokonała ona tak utytułowane rywalki jak Kate Winslet czy Angelina Jolie. Czy wygra starcie z typowaną na faworytkę Demi Moore i sięgnie także po Oscara? Eksperci mówią, że równie ważna, co sam występ, jest w oscarowej kampanii Moore jej historia, wielki comeback. Jeśli jednak walka o statuetkę miałaby polegać na starciu na biografie, Fernanda Torres miałaby wszelkie szanse, by zwyciężyć...
Kiedy myśli się o domu rodzinnym, do głowy przychodzi taki dom, jak ten: tuż przy plaży, gwarny, zawsze pełen ludzi. Jest początek lat siedemdziesiątych. Ojciec, Rubens Paiva, to architekt i były polityk. Matka Eunice Paiva organizuje i wypełnia ciepłem dom. Oboje uwielbiają imprezki ze znajomymi i z miłością wychowują swoje pięcioro dzieci. Ale sielanka upada, gdy pewnego dnia do domu wkraczają uzbrojeni mężczyźni i mówią do Rubensa: „pan pójdzie z nami”. W Brazylii już od kilku lat rządzi junta wojskowa, a wszyscy nieprawomyślnym obywatele są na celowniku. Mijają dni, tygodnie, miesiące. Rubens nie wraca. Eunice jest zmuszona odkryć siebie na nowo i zbudować nowe życie - dla siebie i swoich dzieci.
Najnowszy film Waltera Sallesa („Dzienniki motocyklowe”, „W drodze”) oparty jest na biograficznej książce Marcelo Paivy, syna małżeństwa Paiva. Opowiadając historię swojej matki, dołącza on do chóru głosów, próbujących zrekonstruować ważną, a przez wiele lat nieznaną, cześć brazylijskiej historii. W rolę Eunice wciela się legenda tamtejszego kina, Fernanda Torres.
Anna Tatarska: Podjęta w „I’m still here” historię można oglądać w każdym miejscu na świecie, czyta się ona uniwersalnie. Ale jednak z polskiej perspektywy widzę w tym filmie coś szczególnego - bo my też mieliśmy okres dyktatury politycznej, przeżyliśmy stan wojenny. Wiemy, jak to jest bać się o bliskich, którzy któregoś dnia zostali przez władzę zabrani, po czym zniknęli bez śladu.
Fernanda Torres: Te sytuacje to konsekwencje trwającej wówczas Zimnej Wojny, tylko myśmy ich doświadczyli po różnych stronach globu. Ale to ten sam rodzaj dyktatury, radykalizacji.
Pani urodziła się w 1965 roku, rok po zamachu, który dał Juncie władzę. Na początku lat 70., w czasie, gdy rozgrywa się akcja filmu, była małym dzieckiem. Czy coś Pani z tych czasów pamięta?
Oczywiście, że tak. Już jako pięciolatka rozumiałam doskonale, co się dzieje wokół. Pamiętam cenzurę, bo moi rodzice byli producentami, tworzyli sztuki teatralne. Przed premierą zawsze przychodził cenzor, który miał moc, by powstrzymać premierę, czy wyciąć całe strony ze scenariusza. Miałam też przyjaciół, których rodzice zniknęli bez śladu. Najbliższy współpracownik mojego ojca w teatrze w Sao Paulo został aresztowany, tak jak Rubens Paiva. Musiałyśmy się z mamą przeprowadzić do Rio, podczas gdy mój ojciec przez rok był przetrzymywany. Później, gdy dyktatora zaczęła się trochę rozluźniać [ junta nieformalnie rządziła aż do roku 1985 - red.], były takie odnogi armii, które miały nadzieję to powstrzymać. Mój ojciec tamtym okresie został postrzelony, dostawał też pogróżki, podobnie jak moja mama, której grożono, że jeśli jeszcze kiedykolwiek wyjdzie na scenę, to ją zastrzelą. Ten lęk był wszędzie i nie ustał nawet po oficjalnym zakończeniu rządów junty.
Fernanda Torres w filmie "I'm still here" (Fot. materiały prasowe UIP)
Nic dziwnego. Niedawno odkryto, że poprzedni prezydent Brazylii, Jair Bolsonaro, po przegranych wyborach planował... zamach stanu. To stwarza naprawdę silny kontekst dla tej premiery.
A my rozmawiamy w dniu, kiedy winni tej sytuacji otrzymali prawomocny wyrok. Hura. Trudno w to wszystko uwierzyć, ale myślę, że to tylko dowód, że Eunice Paiva wciąż miałaby sporo pracy. Nasz film dziś w Brazylii jednoczy widzów reprezentujących różne poglądy: prawicowców, lewicowców, centrystów. Mogą pójść do kina, utożsamiać się z naszymi bohaterami i zgodzić, że autorytarna władza to zło dla każdego. Dlatego główna bohaterka naszego filmu wydaje mi się być świetną przewodniczką w dzisiejszych czasach, kimś, kogo naprawdę warto słuchać. Eunice jako dorosła kobieta, po stracie męża i przemeblowaniu całego swojego życia, skończyła studia i została prawniczką walczącą o prawa człowieka, czyli kimś takim, kogo dziś w wielu miejscach na świecie się atakuje. Całe swoje życie poświęciła walce o demokrację, wzmacnianie ważnych dla społeczeństwa instytucji, o prawo do edukacji i o sprawiedliwość. Wspaniały wzór.
W jednym z wywiadów powiedziała pani, że „I’m still here” to w gruncie rzeczy film feministyczne, tylko nie ideologicznie nachalny. Fascynujące jest obserwowanie, jak bohaterka przekuwa żałobę w coś, co wzmacnia ją jako kobietę. Znajduje siłę by zbudować siebie na nowo.
Dokładnie tak. Mnie się wydaje, że ona tego wszystkiego nie planowała, to była reakcja na nową rzeczywistość, w którą została brutalnie wrzucona. Bardzo doceniam to, że nasz film nie polewa rany lukrem, tylko wskakuje w mrok, nie unikając tego, co naprawdę trudne. To zgodne z charakterem Eunice. Przed zniknięciem męża prowadziła ona przyjemne życie gospodyni domowej i matki, wypełnione spotkaniami z przyjaciółmi, obiadkami, potańcówkami. To był czas niewinności. Była niczym gospodyni domowa z lat 50.: inteligenta, wspaniała kobieta, ale stojąca kilka kroków za wspaniałym mężczyzną. Nie była wtedy jeszcze sobą. Dopiero konfrontacja z trudami życia pozwoliła jej odkryć swoje wewnętrzne światło. Ona w tym mroku zaczyna lśnić. „I’m still here” to opowieść o kobiecie, która odkrywa, kim jest, gdy jej życia nie moderuje ani mąż ani nikt inny. I chcę też podkreślić, że Eunice odkrywa, kim jest, nie tylko kobieta, ale też matka. Bo matka nie może siedzieć płakać i załamywać rąk, matka musi działać. W tym sensie „I’m still here” to także film o sile macierzyństwa
Muszę przyznać że dla mnie ten wymiar filmu był wyjątkowo poruszający.
I też pełen sprzeczności, bo ona przecież nie mówi dzieciom, co dokładnie się wydarzyło, nawet, kiedy jest już tego pewna. Długo zastanawiałam się, dlaczego tak postępuje. Myślę, że po pierwsze to było ponad jej siły. Nie werbalizując tego, co nie wypowiedziane, chroniła siebie. Z drugiej strony myślę, że chciała chronić dziecięcą niewinność. Bo powiedzieć dziecku, że własny kraj może wywlec ich ojca z domu i zabić, to zabrać mu niewinność, odebrać marzenia i sny na przyszłość. Stąd decyzja by nie mówić nic. Ale naprawdę wyjątkowe jest to, ile ona swoim dzieciom dała światła w tej trudnej sytuacji. Marcelo, syn Eunice i autor książki, na której oparty jest scenariusz, napisał swoją pierwszą powieść po wypadku, który posadził go na wózku inwalidzkim. Ludzie zastanawiali się, jak to możliwe, że ten piękny chłopak, który właśnie stracił władzę w nogach, wciąż jest tak pełen radości, tak zabawny, tak seksowny. Zdecydowanie łatwiej jest to zrozumieć, kiedy się spotkało jego matkę i jego rodzinę.
Dla mnie ten film poruszająca opowieść o tym, jak przepracowuje my żałobę. W filmie pojawia się taka przepiękna, a może dla niektórych szokująca rozmowa, gdy dzieci pytają się siebie wzajemnie: „A ty? Kiedy zabiłeś ojca?”
To niezwykle trudne, bo każde z nich musiało samo podjąć decyzję, kiedy jest gotowe tego ojca „zabić” - czyli zabić w sobie nadzieję, że on żyje, że jeszcze kiedykolwiek wróci. Przyznać, że umarł. A wie Pani, co mnie niesamowicie wzrusza? Kiedy Marcelo pisał swoje książki, wszystko, co zostało po Rubensie Paiva, to było jedno wypłowiałe zdjęcie. Tak, jakby znikał, jakby gasło ostatnie po nim wspomnienie. Ale dzięki książce, a potem filmowi, na potrzeby którego trzeba było stworzyć rodzinne zdjęcia, dziś mamy tysiące zdjęć, filmików. Próbowano wymazać jego istnienie z czyjejkolwiek pamięci, a dziś, dzięki mocy sztuki, Rubens Paiva istnieje silniej, niż kiedykolwiek.
Fernanda Torres w filmie "I'm still here" (Fot. materiały prasowe UIP)
W „I’m still here” starszą wersję Pani bohaterki gra Pani mama, Fernanda Montenegro. Wasza historia jest niesamowita: nie tylko obie jesteście utytułowanymi aktorkami, ale też jedynymi dwiema Brazylijkami, które kiedykolwiek były nominowane do Oscara w głównej aktorskiej kategorii - do tego za rolę u tego samego reżysera, Waltera Sallesa...
Bycie nominowaną mamy ewidentnie w DNA! Ale dla mnie to nie jest opowieść tylko o nas dwóch. Ja, moja matka, Eunice Paiva i Marcelo, Walter Salles... grupa niezależnych artystów z Brazylii, w większości kursujących pomiędzy São Paulo a Rio. Z Walterem wielokrotnie pracowałam wcześniej, między innymi przy filmie „Obca ziemia” z 1996. Wydaje mi się, że tamten film ukształtował go jako reżysera i patrzeć, jak to się dzieje, było wielkim przywilejem. Potem przyglądałam się temu, co tworzy dalej: „Dworzec nadziei” z moją mamą, „Dzienniki motocyklowe”... Byliśmy bliskimi przyjaciółmi, ale myślałam, że już nie będziemy więcej razem pracować. Tym bardziej, że w moim emploi zaczęła dominować komedia. Ja wciąż pracuję przy wielu różnorodnych projektach, grywam w teatrze, w filmach dramatycznych, ale sława komediantki mnie wyprzedza. Nie przypuszczałam, że Walter uwierzy, że jestem w stanie zagrać Eunice tak, by widzowie o tym zapomnieli. A jednak dał mi szansę. Mam wrażenie, że ten film to taki znak dojrzałości nas wszystkich. Opowieść o to międzypokoleniowym porozumieniu - tak między Eunice i Marcelo, jak mnie i moją mamą
Pamiętam, jak podczas wizyty w talk-show Jimmy’ego Kimmela powiedziała pani, że Amerykanie są świetni w promowaniu swojej kultury. Jaki ma Pani stosunek do tego ostatniego rozdziału przygody z filmem, czyli kampanii na rzecz Złotych Globów, teraz Oscarów... Czy jest pani zdystansowana do amerykańskiej mentalności i patrzy na ten zamęt z ironią? A może szczerze się Pani tym wszystkim cieszy?
Wydaje mi się, że nie można mieć do tego wszystkiego ironicznego podejścia. Wszyscy, cała ekipa filmu „I’m still here”, bardzo ciężko pracujemy, aby odnieść sukces, i to nie teraz, na końcówce, a od września zeszłego roku. To dzięki temu nasz film jest widzialny i tak mocno dostrzegany. Ale też nie mam żadnych konkretnych oczekiwań i nie traktuje tego jako rywalizacji. Dla mnie piękne jest, że co i rusz wpadamy na siebie z ekipami innych, wspaniałych filmów i buduje się między nami głęboka filmowa więź, więź pomiędzy artystami. Dla mnie to najprzyjemniejsza część tego procesu.
Trzymam zatem za Was kciuki, mimo że „I’m still here” rywalizuje o statuetkę w kategorii Najlepszy Film Międzynarodowy z duńsko-polską koprodukcją „Dziewczyna z igłą”…
Trudny wybór, prawda? Proponuję: kibicujmy sobie nawzajem.