1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Zdrowie
  4. >
  5. GMO: Czy zaufać nauce?

GMO: Czy zaufać nauce?

fot. iStock
fot. iStock
Zobacz galerię 5 zdjęć
Upiór straszący w naszych czasach. Czy słusznie budzi lęk? Czy modyfikowane genetycznie rośliny stanowią jakieś zagrożenie dla ludzi? Marcin Rotkiewicz, autor „W królestwie Monszatana”, renomowany dziennikarz naukowy, twierdzi, że jest wręcz przeciwnie: GMO ludziom nie szkodzi, a wręcz może pomóc

Leżą przed nami ciastka zbożowe. Częstuj się, smacznego.

Dziękuję.

Jakie jest prawdopodobieństwo, że zawierają GMO – składniki z roślin modyfikowanych genetycznie?

Zerowe. To jest ciastko z pszenicy. Nie ma odmian pszenicy GMO dopuszczonych na rynku ani w Polsce, ani na świecie.

Dlaczego?

Z powodów polityczno-lękowych. W Europie technologia GMO jest na cenzurowanym i jest de facto wstrzymana. Dopuszczono tylko jedną roślinę, i to nie we wszystkich krajach – kukurydzę. Na twoje pytanie o ciastko mógłbym odpowiedzieć również precyzyjniej, czyli tak: ta pszenica na pewno była genetycznie modyfikowana, tylko trwało to tysiące lat. Rolnicy przez wiele pokoleń dobierali najlepsze kłosy, eliminowali te słabsze, gorzej przystosowane do ich potrzeb. Dzisiaj nauka pozwala skrócić ten czas.

W swojej – już głośnej – książce analizujesz lęki przed żywnością GMO. Skąd one się biorą?

Lęki i walka z biotechnologią wpisują się w obronę wyobrażenia przyrody jako czegoś czystego, naturalnego, niemodyfikowanego ręką ludzką. A bardzo istotnymi czynnikami wywołania paniki było to, co zrobił amerykański aktywista Jeremy Rifkin, czyli przygotowanie ideologii antybiotechnologicznej, światopoglądu przypominającego trochę religię.

Przyroda jako coś niemodyfikowanego ręką ludzką to mit – odpowiedzieliby drwale wycinający Puszczę Białowieską i podaliby ci rękę.

To zupełnie inne kwestie. Mówimy o rolnictwie, nie o naturalnych lasach. Większość potężnych państw, na przykład USA czy Wielka Brytania, niemal całkiem odpuściła inwestowanie w rozwój naukowy rolnictwa. W tę niszę weszły koncerny. I to druga przyczyna: walka z biotechnologią przybrała postać walki z koncernami, które mają – niekiedy słusznie – nie najlepszy ogólny wizerunek. A trzecia: kampania anty-GMO, która w Europie zakończyła się sukcesem, w Stanach nieco mniejszym, odbywała się w czasie epidemii BSE – choroby szalonych krów niemającej nic wspólnego z GMO. Jednak ta korelacja sprzyjała podważeniu zaufania do instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo żywności. Do tego doszły publikacje dotyczące sklonowania owieczki Dolly i cała otoczka medialna, która temu towarzyszyła: oto szaleni naukowcy majstrują w istocie życia. To pożywka dla normalnych ludzkich lęków; przeciętnemu odbiorcy to wszystko się jakoś łączyło. Nie dziwię się. GMO stało się trochę takim świeckim, hipsterskim synonimem nieczystej żywności.

W 1998 roku następca brytyjskiego tronu, książę Karol, powiedział, że poprzez stosowanie „genetycznych modyfikacji człowiek wkroczył na teren zarezerwowany dla Boga i tylko dla niego”.

Mówił też, że GMO może mieć nieprzewidziane konsekwencje i że on nie zamierza tego jeść ani podawać swoim gościom. Może sobie na to pozwolić, bo jest raczej zamożnym człowiekiem. Nie jest za to najlepszym przykładem myślenia racjonalnego ani naukowego. Stać go na prowadzenie firmy z drogą żywnością organiczną, ale nie ma to wiele wspólnego z rzeczywistością zwykłego człowieka, nie mówiąc już o rolniku na przykład w Afryce.

Starasz się udowodnić, że żywność modyfikowana genetycznie może być przełomowym czynnikiem zmniejszającym głód na świecie.

Nawet niektórzy działacze ekologiczni, ci, którzy byli radykalni, zdają się to dostrzegać. W Afryce i Azji, w krajach globalnego Południa, sprawa dopuszczenia roślin GMO, czyli odpornych np. na choroby wirusowe, na insekty i lepiej tolerujących suszę, jest kwestią życia i śmierci. Nas, Europejczyków, stać na fanaberię posiadania nienowoczesnego rolnictwa. Czasami skutki są zresztą wręcz odwrotne do oczekiwanych, proszę bardzo: będziemy bardziej się truli, bo w 2013 roku ówczesny polski rząd zabronił upraw kukurydzy GMO, czyli zmusił rolników do stosowania oprysków środkami owadobójczymi. Nie umrzemy od tego. Ale w Afryce ludzie będą umierać, gdy kukurydza konwencjonalna uschnie i będzie niezdatna do jedzenia. Staram się zachowywać dystans, pisać chłodno, ale w tym obszarze trudno nie eksponować oburzenia, emocji.

Podajesz przykłady naczyń połączonych: decyzje Europejczyków dotyczące GMO powracają do nich odległym echem.

Szacunki naukowców mówią, że niewprowadzenie – pod wpływem nacisków Europy – do upraw tylko w samej Nigerii zmodyfikowanej rośliny strączkowej, wspięgi wężowatej, przyczynia się do śmierci głodowej nawet do trzech tysięcy ludzi rocznie. Przecież to może wzmacniać falę migracji uciekających przed głodem. Tak technologia modyfikacji genetycznych w rolnictwie łączy się z problemami o charakterze, wydawałoby się, czysto społecznym.

GMO jest przeciwstawiane zdrowej żywności organicznej.

Nie ma żadnych dowodów na szkodliwość roślin modyfikowanych genetycznie. Konsensus naukowców jest w tej kwestii nawet troszkę większy niż w sprawie globalnego ocieplenia. Mówi on jasno: stosowanie narzędzi inżynierii genetycznej do uzyskiwania roślin o nowych cechach, czyli do ulepszania, jest technologią bezpieczną. To przekonanie opiera się na wynikach tysięcy badań, w tym np. wielkiego programu zleconego przez Komisję Europejską i trwającego 25 lat! Kosztował on w przeliczeniu prawie półtora miliarda złotych. Dla racjonalnie myślącego człowieka to nie może być nieprzekonujące. Natomiast jeśli jutro pojawią się rzetelne dane naukowe, które jasno pokażą, że stosowanie inżynierii genetycznej jest szkodliwe, niebezpieczne, natychmiast przedstawię te badania.

No właśnie, jeżeli…

Obok owsianych ciastek do kawy leżą na stole nasze telefony komórkowe. W 2011 roku agencja WHO zajmująca się badaniami nad rakiem zaliczyła je do kategorii „potencjalnie rakotwórcze”. Dowody ich szkodliwości są jednak bardzo słabe, ale co jeśli ci, którzy boją się promieniowania elektromagnetycznego emitowanego przez telefony komórkowe, mają rację?

Może należy unikać ryzyka tam, gdzie można?

Kosztem głodu w biednych krajach? I mimo że owo ryzyko jest bardzo małe (bo całkiem wykluczyć się go nie da, jak w wypadku każdej technologii). Moim zdaniem korzyści są znacznie większe niż potencjalne zagrożenia. Dzięki odpornym roślinom GMO zmniejszamy szkodliwy wpływ rolnictwa na środowisko naturalne. Niedawno pojawiły się też rośliny prozdrowotne – w Ameryce Północnej został dopuszczony na rynek ziemniak innate, w którym podczas smażenia, np. w postaci frytek, powstaje mniej substancji podejrzewanej o rakotwórcze działanie – akrylamidu.

Może rośliny „broniące się same” wypierają te, które nie bronią się same – więc sprzyjają ograniczaniu różnorodności biologicznej, która jest wartością. Zatem błędne koło.

Rolnictwo od zarania dziejów było działaniem przeciwko bioróżnorodności: farmerzy działali tak, by na ich polu rosła tylko ta roślina, której chcą. Więc GMO nic w tej kwestii nie zmieniło. Natomiast przyczynia się – co pokazują wyniki badań – do ochrony bioróżnorodności owadów dzięki wyeliminowaniu lub zredukowaniu oprysków pestycydami.

Może GMO sprawi, że z tysięcy gatunków będziemy jeść zaledwie kilka?

W kwestii liczby uprawianych odmian GMO również nic nie zmienia. Dany gen lub geny, czyli daną cechę, wprowadza się bowiem do już istniejących na rynku odmian. W Europie dopuszczono zmodyfikowaną kukurydzę MON 810, która jest odporna na szkodniki. W wyobraźni ludzi powstaje zatem konstrukcja: jest jedna kukurydza, która jest odporna, i ona wyprze inne, dotychczas wysiewane. To nieprawda. Jest zarejestrowanych około 300 odmian kukurydzy z tą cechą, czyli odpornością na niektóre owady. Z kolei np. w Indiach jest ponad 900 odmian bawełny z wprowadzonymi genami odporności na szkodniki. Nie ma więc likwidowania różnorodności, nie następuje zmniejszenie liczby odmian.

Jednak żywność niemodyfikowana będzie droższa.

Zapewne. Ale wybór będzie. Nie przez przypadek wielkie koncerny, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, wchodzą w rynek żywności organicznej. Zauważyły liczną grupę wielkomiejskich konsumentów, która uznała tę żywność za sprzyjającą ich zdrowiu itd. To moda i postawa. Mówiąc o producentach organicznej żywności, nie można myśleć tylko o drobnych rolnikach, którzy przyjeżdżają do miasta i samodzielnie sprzedają swoje produkty. W Stanach istnieje silna sieć drogich supermarketów ze „zdrową żywnością” – Whole Foods. To jeden z beneficjentów złego klimatu wokół GMO. Klimat ten współtworzył wielki rynek organicznej żywności wart ponad 60 miliardów dolarów. Droga moda. Jest o co walczyć.

Tylko moda? Naprawdę?

Dlaczego boimy się inżynierii genetycznej, która jest bardzo precyzyjną metodą wprowadzania zmian, a nie boimy się stosowanej od lat 30. ubiegłego wieku mutagenezy, czyli wywoływania zmian w roślinach za pomocą promieniowania jonizującego lub chemikaliów? Metoda dużo mniej precyzyjna, wywołująca nieznane do końca skutki, bo mutacje powstają licznie. Około 200 odmian pszenicy uprawianych na świecie to „dzieci” mutagenezy. Tymczasem nie ma równie dokładnie i restrykcyjnie badanej żywności co GMO.

Może za lękiem przed modyfikacjami genetycznymi stoi to, o czym mówiłeś na początku – czas. W książce podajesz przykład „naturalnej” truskawki, która jest połączeniem poziomek z Ameryki Północnej i Południowej. To połączenie zajęło trochę czasu. Rolnicy tysiące lat segregowali także zboża. A teraz chcemy udoskonalać przyrodę jedną szybką ingerencją w geny. To może budzić niepokój.

Trudno mi się zgodzić z tą diagnozą, bo już od dawna uzyskiwanie roślin uprawnych o nowych cechach nie trwa tysiące czy setki lat, tylko znacznie krócej. Biotechnologia wprawdzie proces ten przyspieszyła i dała nowe możliwości, jednak nie była to jakaś radykalna – jeśli chodzi o czas pracy hodowców – zmiana. GMO widziałbym raczej jako kolejny logiczny krok w rozwoju rolnictwa.

Skąd więc lęki?

Nie da się prosto odpowiedzieć na to pytanie, bo materia społeczna jest mocno skomplikowana. Jeśli jednak domagasz się szybkiej diagnozy, to powiedziałbym, że w kwestii GMO mamy do czynienia ze specyficznym klimatem, psychologią, emocjami społecznymi, strachem zwykłych ludzi i uległością polityków wobec tego strachu. To bardzo ciekawe, gdyż te emocje stoją w sprzeczności z danymi naukowymi, a przede wszystkim korzyściami, jakie daje biotechnologia: mniej uciążliwe dla środowiska rolnictwo, poprawa warunków bytowych rolników, skuteczniejsza walka z głodem, większy wybór dla konsumentów.

No bajka po prostu. Dlaczego 65 procent Polaków jest za zakazem GMO? To może zachwiać pewność przekonań…

Nie. Vox populi nie ma wartości naukowej. Jest wiele zjawisk, które są jego efektem, ale nie są racjonalnymi postawami. Na przykład ludzie bardziej boją się wsiąść do samolotu niż do samochodu. A przecież prawdopodobieństwo wypadku samochodowego jest znacznie większe. Odczucia i przekonania oparte na intuicjach nie powinny być głównymi przesłankami decyzji. Choćby nawet książę Karol miał inne zdanie.

 

Marcin Rotkiewicz

dziennikarz naukowy, popularyzator wiedzy z dziedziny biotechnologii i neuronauki. Od 2001 roku pracuje w tygodniku „Polityka”. Dwukrotnie nominowany do nagrody Grand Press.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze